Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

piątek, 10 sierpnia 2012

[Leverage] Milcz, cz. 1


Oto kolejne obiecane opowiadanie "pocięte". Jest toto bezczelnym fanfickiem na temat serialu "Leverage" (lub też "Uczciwy przekręt", aczkolwiek angielska nazwa ma więcej symbolizmu, także ją wolę). Jak ktoś nie widział, to niech zobaczy, jest świetny.
Od razu uprzedzam, że Nadia nie jest moim alter ego ani nic w ten deseń, a jedynie nieśmiałą fantazją, w której chodzi li tylko o to, że ktoś lata ze snajperką i rozwala łby ludziom, którzy mnie wkurwiają.

PS. Rozmowa Nadii z Hardisonem jest autentyczna, sama byłam świadkiem podobnej kłótni...

Gdy tylko przed Eliotem pojawiła się grupka nieprzyjaźnie wyglądających typów, wiedział, że to nie będzie takie proste jak zazwyczaj. Sama ich postura wskazywała na to, że zostali specjalnie przeszkoleni, by zabijać, a on po dwóch dniach ciągłej bieganiny nie był w najlepszej formie.
- Panowie - rzekł, chcąc wyłgać się z sytuacji, ale jedyną odpowiedzią był szczęk dobywanej broni. Ostrza maczety i noża myśliwskiego błysnęły w powietrzu, zawisły ciemne lufy pistoletów, puste jak oczy nieboszczyka. Eliot rozejrzał się ukradkiem. Po bokach rozciągały się szerokie połacie magazynu, wolne od jakichkolwiek towarów - nawet gdyby rzucił się do ucieczki, podziurawiliby go zanim zdołałby powiedzieć "o w mordę". Zaklął cicho pod nosem. Za jego plecami niska barierka ograniczała krawędź balkonu. Rzucił okiem przez ramię. Kamienna posadzka parteru kilkanaście stóp niżej groziła połamaniem kończyn każdemu idiocie, który odważyłby się skoczyć.
Same radosne perspektywy, pomyślał. Nie miał dużego wyboru, musiał walczyć, choć niezmiernie mu się to nie podobało. Zmierzył przeciwników wzrokiem. Ten z nożem wygląda na młodego i niedoświadczonego. Może udałoby mi się go rozbroić, a wtedy... Może mógłbym...
Nie zdążył nawet skoczyć. Ledwie drgnął, jeden z mężczyzn bez chwili wahania pociągnął za spust. Eliot wypracowanym ruchem uchylił się i rzucił na młodego. Bez większych problemów wyrwał mu nóż, wchodząc z nim w zwarcie. Tylko nadzieja, że tamci nie będą chcieli postrzelić swojego kompana, usprawiedliwiała tak głupie posunięcie. A przecież nigdy nie wiadomo, zwłaszcza gdy w grę wchodzą Rosjanie.
Młokos okazał się doskonały w walce wręcz, jak przekonały się kości policzkowe Eliota i jego lewa brew, która już po jednym mocnym uderzeniu nie wytrzymała i pękła. Krew zalała mu twarz, a cios w brzuch na krótki moment zgiął go wpół. Młody mężczyzna spokojnie czekał, aż przeciwnik się wyprostuje, a jego towarzysze opuścili broń, z radością obserwując bójkę. Eliot wiedział, że to jego jedyna szansa, żeby jeszcze wyjść z tego cało.
Wciąż przygięty, rzucił się na młodego znienacka, powalając go na ziemię, po czym stanął nad nim, plując krwią napływającą mu do ust.
Wtedy poczuł przeszywający ból w ramieniu, siła strzału szarpnęła nim, a barierka okazała się kiepską asekuracją. Stracił grunt pod nogami i runął jak kłoda. Jeszcze lecąc, słyszał jakiś głos, ale nie potrafił określić, czy był to jego własny krzyk, czy to ktoś z zespołu zorientował się, co się dzieje.
Impet wypchnął mu powietrze z płuc, na moment zabrakło mu tchu. Jak przez mgłę widział Rosjan podchodzących do krawędzi. Mówili coś, ale nie mógł dosłyszeć obcych słów. Jeden z nich w końcu wolno, jakby z namaszczeniem, uniósł broń i wycelował.
Gdyby nie wyćwiczony latami walk refleks i wrodzony instynkt, Eliot zapewnie nie dałby rady się w ogóle ruszyć. Ale gdy tylko usłyszał huk wystrzału, odturlał się za jeden z setek kartonów wypełniających dolne piętro magazynu. Krótkie, ostre ukłucie bólu gdzieś w boku dało mu do zrozumienia, że oberwał, lecz wciąż był zbyt oszołomiony upadkiem i wyrzutem adrenaliny, żeby się tym przejmować. Zresztą, nie miał na to teraz czasu, musiał uciekać. Podniósł się z trudem i skierował do wyjścia. Nawet nie zauważył, kiedy przycisnął sobie dłoń do rany.
- Nate - rzucił przez interkom. - Oberwałem i potrzebuję transportu. Nate!
Nikt się nie odezwał. Eliot sięgnął, by poprawić słuchawkę i zdał sobie sprawę, że nie ma jej już w uchu. Musiała wypaść, gdy uderzył o ziemię. Zaklął siarczyście i pokuśtykał na zewnątrz.

- Powinniśmy zawieźć cię do szpitala - mruknął Hardison, wraz z Parker pomagając obolałemu Eliotowi wejść do mieszkania Nate'a i usiąść na kanapie.
- Dobrze, że kupiłeś tę sofę - wtrącił Ford od niechcenia i klapnął obok Sophie, która obserwowała ich zmartwionym wzrokiem.
- Szpital nie będzie konieczny - odparł Eliot, bardzo powoli odejmując dłoń od ramienia. Krwawienie trochę zmalało, ale jeszcze nie ustało do końca.
- No nie wmówisz mi, że znowu masz jakąś "pielęgniarkę" na podorędziu - nie ustępował Hardison. - Albo że sam się pozszywasz.
Eliot ze zniecierpliwieniem potrząsnął głową.
- Mam pewną... znajomą. Znaczy... - Przerwał, szukając bardziej odpowiedniego słowa, ale nie znalazł. - No, znajomą.
- Spał z nią - skwitowała Parker i poszła zrobić sobie płatki z mlekiem. Eliot przemilczał jej uwagę.
- Już raz mnie leczyła, a byłem wtedy w gorszym stanie. Nie powinno być problemu.
Poza takim jednym drobnym, że mnie nienawidzi, dodał w myślach.
- Skąd ją znasz? - zapytał Nate spokojnie.
- A czy my cię przesłuchiwaliśmy, jak wciągałeś Sophie do zespołu? - warknął Eliot, kiedy rany zaatakowały kolejną falą bólu.
- Nie, ale ty nie chcesz jej wciągnąć do zespołu. Prawda?
Eliot miał dość tej durnej dyskusji.
- Niekoniecznie na stałe, ale może się przydać od czasu do czasu. Znamy się z wojska, pracowała w szpitalu polowym i pomagała jako strzelec wyborowy. Nie widzieliśmy się kilka lat, ale chodzi fama, że w celności wciąż nie ma sobie równych.
Nate zamilkł, rozważając możliwości, jakie dałoby mu takie rozwiązanie.
- No właśnie - mruknął Eliot i przeniósł wzrok na Hardisona. - Tylko muszę do niej zadzwonić.
- Wezmę numer z twojego telefonu i podepnę ci rozmowę pod interkom. - Alec bez chwili zwłoki zajął swoje miejsce przy komputerze, po czym podał Eliotowi nową słuchawkę.
Przez jakiś czas, wystarczająco długi, by Eliot zaczął się niepokoić, nie było żadnej odpowiedzi. W końcu połączenie zakończyło się automatycznie. O co chodzi?, przebiegło mu przez głowę. Przecież nie mogła zmienić numeru...
- Spróbuj jeszcze raz - rzucił przez ramię i aż syknął z bólu. Wspaniale, pomyślał. Wybitego barku mi brakuje.
- Mów, i lepiej, żeby to było coś ważnego - usłyszał w słuchawce i nagle zdał sobie sprawę, że nie ma bladego pojęcia, co jej powiedzieć.
- No?! - ponagliła. - Proch mi się odparowuje, nie mam czasu na...
- Nadia, potrzebuję twojej pomocy - rzucił. Zamilkła. Dał jej tę chwilę na zastanowienie.
- Spencer...? - wydusiła w końcu. Nie widział powodu, by odpowiadać. Przez moment słychać było tylko jej oddech, a potem ostry głos: - Skąd masz mój numer?
- Czy to ważne? Nie mo...
- Tak, kurwa, to ważne! Myślisz, że mam czas na ganianie po mieście, bo ktoś ma kaprysy? A już szczególnie ty?
- Znajomy znajomego znajomego... Nadia, naprawdę. Oberwałem, dość mocno, i nie poradzę sobie z tym sam.
- Są szpitale. Ja już się ciebie naoglądałam, dziękuję bardzo, wystarczy mi.
- Nadia, błagam cię, po prostu przyjedź. Jestem w mieszkaniu numer cztery nad barem McRory'ego na dziewiątej ulicy. Proszę.
- TY prosisz?! - zaśmiała się sarkastycznie. - Spencer prosi. No kto by pomyślał. I co takiego stało się Spencerowi, że Spencer prosi o pomoc?
Eliot ucieszył się w duchu, że tylko on słyszy jej teksty.
- Wybity bark, postrzały w ramię i biodro, pęknięta brew... i tak dalej.
- No i należało ci się, skurwysynie. Nie waż się więcej do mnie dzwonić.
Rozłączyła się. Eliot jeszcze przez chwilę patrzył na czarny teraz ekran, zamyślony. Nie spodziewał się aż takiej reakcji, chociaż, jak się nad tym zastanowić, powinien był.
- I co? - zapytała Sophie. Eliot westchnął i wyjął słuchawkę z ucha.
- Jest zajęta, ale może znajdzie chwilę. Na razie mamy czekać, dopóki się nie zrobi naprawdę poważnie - rzekł i zamknął oczy. Ból rozpromieniowywał na pierś i żołądek, ściskając nim nieprzyjemnie. A przynajmniej Eliot miał nadzieję, że to tylko ból.

Nate, podenerwowany, maszerował od jednej ściany do drugiej, podczas gdy Eliot, zaciskając szczęki tak, jakby chciał wepchnąć sobie zęby z powrotem do dziąseł, próbował zatamować krwawienie ręcznikiem i za wszelką cenę nie krzyczeć.
- Nie, nie możemy dłużej czekać - mówił Ford. - Tracisz za dużo krwi.
Spencer zaklął. Obserwowanie Nate'a łażącego w kółko zdawało się strasznie go męczyć.
- Parker - kontynuował tamten. - Ty i Hardison poszukacie...
Świat nigdy już nie dowiedział się, czego mieli szukać, bo w tym momencie do mieszkania wpadła niska, wręcz filigranowa dziewczyna o europejskiej, acz z pewnością obecnej urodzie. Jej twarz była w sporym stopniu ukryta za falami ciemnobrązowych włosów, ale i tak dało się dostrzec jej wściekłe spojrzenie. W ręku ściskała dużą skórzaną torbę, której przeznaczenia można się było tylko domyślać.
Bez słowa dopadła do Eliota i rzuciwszy torbę na kanapę, przyjrzała się przelotnie jego twarzy. W jej oczach mógł zobaczyć strach i krzywdę, ukrywane za pozorną złością... i natychmiast pożałował, że ją tu przyciągnął. Ale musiał zachować twarz przed drużyną. Inaczej gotowi zacząć coś podejrzewać, zwłaszcza że Nadia potrafiła być nieobliczalna.
- Hej - mruknął, uśmiechając się uspokajająco. - Cieszę się, że jednak przyszłaś.
- Milcz. Po prostu zamknij się i nie odzywaj się do mnie ani słowem.
Westchnął. Wciąż pamiętał pierwszy raz, gdy tak do niego mówiła. I zupełnie tak, jak wtedy, miała w oczach ból i z trudem powstrzymywane łzy. A on czuł się tak samo podle.
- Coś ty sobie znowu zrobił, idioto? Kto cię tak urządził?
- Rosjanie - mruknął niechętnie. Przez moment wydawała się zdziwiona. Albo może tylko zaakceptowała informację. Nie potrafił określić. Ogólnie trudno było cokolwiek wyczytać z jej twarzy, jakby te cztery lata spędziła tylko na ukrywaniu swoich uczuć. I może jeszcze pielęgnowaniu nienawiści do niego. Z drugiej strony, teraz jak nad tym myślał, trochę za łatwo poznał się na niej wcześniej. Może ten strach i ból, które widział w jej oczach, były tylko przykrywką dla czegoś bardziej złożonego?
- Au! - syknął, gdy zaczęła badać jego wybite ramię. Nie mógł powiedzieć, że czyniła to szczególnie delikatnie, ale nie marudził. Miała rację, należało mu się.
- Boli, gdy to robię? - Wcisnęła mu palec przez skórę i chyba pod kość, ale nie wiedział na pewno, bo na moment stracił czucie w ręce. Zacisnął zęby i mimowolnie warknął.
- Boli, gdy robisz cokolwiek - odparł, oddychając nieco ciężej. Westchnęła, oglądając go, jakby nie do końca wiedziała, od czego zacząć.
- Dobrze, zajmę się tym później. - To rzekłszy, uniosła jego podbródek i zatrzymała się, zdając sobie nagle sprawę, że coś jest zupełnie inaczej. Dłuższe włosy sprawiły, że jego twarz wyglądała dużo łagodniej niż ta, którą zapamiętała; jego oczy nie patrzyły już w ten sam pusty, przerażający sposób. Przez moment wpatrywała się w niego, zdziwiona widokiem, próbując odnaleźć więcej zmienionych cech. Mimo że twarz miał zalaną krwią, zęby zaciśnięte z wciąż nieustającego bólu, a brwi zmarszczone, mimo że był tak wymęczony - a może właśnie dlatego? - Nadia przypomniała sobie nagle, co w nim kiedyś kochała.
- Co jest? - mruknął Eliot, zaniepokojony jej bezczynnością. - Co ty robisz?
- To się nazywa pieprzone badanie, wiesz? - warknęła.
- Nie, to się nazywa badanie - odparował spokojnie. - O pieprzeniu nic mi nie wiadomo. Ale możemy porozmawiać o tym później, jeśli sobie życzysz.
Po wzroku, jakim go obdarzyła, poznał, że nie było to mądre posunięcie. Równie dobrze mógł ją trzasnąć w twarz.
Przez krótką chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, a gdy już miał zamiar się poddać i zacząć przepraszać, Nadia najwyraźniej się pozbierała, bo bez słowa, gwałtownie, rozpięła guziki i zszarpnęła mu z ramion koszulę. Z trudem powstrzymał się od wrzasku, gdy materiał oderwał się od rany i szarpnął jego chorym barkiem. Wydawała się usatysfakcjonowana jego reakcją.
Pokręciła głową, widząc wciąż krwawiącą ranę po kuli. Minęło już dobre pół godziny od kiedy do niej zadzwonił, powinna była dawno obejść strupem, tak jak ta na biodrze. To cud, że Spencer jest jeszcze w stanie siedzieć prosto.
- Kula wciąż tkwi w ramieniu - mruknęła. - Naderwała żyłę, stąd to upierdliwe krwawienie, i utknęła między kością a bicepsem. Wyjmę ją i zaszyję ranę... dwa szwy wystarczą. Założę opatrunek...
- Po co? - Nie wytrzymał Alec. - Skoro masz zamiar to zaszywać?
- Cholera, Hardison - warknął Eliot, widząc, że Nadię szlag trafia, ale tamten nie reagował.
- Przecież gdy to zaszyjesz, krew i tak nie będzie miała którędy wypłynąć i...
- Czy według ciebie szwy są szczelne jak zamek błyskawiczny? - odparła, przewracając oczami. - Nawet jeśli uda mi się je założyć tak, że się nie rozejdą, to są jeszcze drobnoustroje, stan zapalny i tym podobne głupoty, które leczy się niedostępnymi dla mnie sposobami.
Z powrotem pochyliła się nad raną Eliota, wciąż kręcąc głową z niezadowoleniem. W jej dłoni nie wiadomo kiedy pojawiła się pęseta.
- A poza tym nie mam ochoty spędzać z tobą tyle czasu - mruknęła cicho, tak żeby tylko Eliot ją usłyszał, po czym bez chwili wahania wcisnęła koniec narzędzia w jego ranę.
- Aargh! - warknął, instynktownie unosząc zdrową dłoń. Nadia odepchnęła ją gwałtownie, w jej oczach błysnęło coś dziwnego.
- Przepraszam - szepnął Eliot natychmiast, ale ona zignorowała go ostentacyjnie, powracając do pracy. Bez większego wysiłku wydłubała kulę, by położyć ją następnie na kawałku gazy. Z torby wyciągnęła opakowanie nici chirurgicznej.
- Skąd bierzesz narzędzia? - zapytał Nate nagle.
- Udaję udar i kradnę je ze szpitala - odparła absolutnie poważnie. - Naprawdę, jest to niezwykle mądre, zważywszy na to, że jestem beznadziejną złodziejką, a wizyta na posterunku grozi mi krzesłem. Mhm.
- A więc co? - zdziwiła się Parker. - Idziesz do apteki i prosisz o skalpel?
Nadia uśmiechnęła się pobłażliwie. Ta blondwłosa dziewczyna jako jedyna nie wymieniała znaczących spojrzeń z resztą zespołu, jedynie przypatrywała się, co Nadia robi, a to sprawiało, że wydawała się jej dużo mniej obłudna.
- Idę do hurtowni medycznej i mówię, że jestem studentem medycyny i że potrzebuję materiałów na zajęcia. Działa za każdym razem.
- Tak rodzą się grifterzy - rozczuliła się Sophie. Nadia tylko zmierzyła ją wzrokiem, a Eliot dopiero teraz zauważył, że podczas rozmowy zdążyła założyć mu dwa szwy.
- Nie mam nici na tkankę podskórną, więc zaszyłam ci tylko skórę - mruczała pod nosem, jakby nie mogła się powstrzymać od informowania pacjenta, co się dzieje. Gdy opatrywała mu ranę, jej palce były wręcz niemożliwie zimne. Wyjęła nóż, żeby uciąć bandaż, a on przez moment był absolutnie pewien, że wbije mu go w pierś aż po rękojeść. Prawdopodobnie celowałaby w płuco, żeby dłużej cierpiał. Nie mógł powiedzieć, że mu się nie należało. Chyba wolałby właśnie, żeby próbowała go zamordować zamiast ze spokojem leczyć jego rany. Dlaczego musiał być tak głupi?
Uklękła przed nim, by zająć się jego biodrem, i jej chwila przerażonego wahania, zanim rozpięła mu spodnie, bolała go bardziej niż sam postrzał.
- To tylko draśnięcie - mruknęła. - Nawet nie ma czego szyć.
Zdezynfekowała mu ranę wodą utlenioną, przyłożyła kawałek nasączonej jodyną gazy i zakryła wszystko przylepcem. Nikt już się nie odzywał, wszyscy tylko obserwowali ją przy pracy.
Nadia, szczerze powiedziawszy, miała dość. Po jaką cholerę tu przychodziła? Gdyby tylko zachowywała się racjonalnie, Spencer czezłby teraz na jakimś pomniejszym cmentarzu, a ona do końca życia miałaby święty spokój. Ale nie, oczywiście musiała się poddać swojemu instynktowi lekarskiemu - nie mogła zostawić go na pastwę losu, bo przecież skoro Spencer nie może się sam pozszywać, to musi to być coś poważnego. No i dobrze, rzeczywiście był mocno poharatany, ale to, jak poharatana będzie potem jej psychika, zaprzeczało wszelkiej logice tego posunięcia.
Nie było to sprawiedliwe, ale obwiniała głównie Spencera za zaistniałą sytuację i poczuła nagły przypływ wściekłości. Bez słowa nasączyła wacik wodą utlenioną i przycisnęła mu go do brwi. Aż pisnął z bólu, a ona natychmiast poddała się fali satysfakcji. Gdzieś z tyłu rozbrzmiał stłumiony śmiech Parker. Nadia wyczyściła mu twarz z krwi i obejrzała rany dokładniej. Skupienie się tylko na ziejących rozcięciach pozwalało jej nie zwracać uwagi na zmiany, które zaszły w jego aparycji. Jeśli nie wda się zakażenie, to wszystko powinno się dobrze zagoić, pomyślała i nagle, niechcący, zdała sobie sprawę, że zostanie mu po tym blizna przecinająca brew w idealnie taki sposów, jaki jej się niemożliwie podobał. Miała bardzo dziwne podejrzenie, że jakoś dowiedział się o tym i umyślnie dał sobie rozwalić twarz.
- Ramię - warknęła podenerwowana. Jak on to robił, że mieszało jej się w głowie? Nienawiść - to jedyne słuszne uczucie, na które może sobie pozwolić. Żadnych sentymentów.
- Będę potrzebowała tu drugiej pary rąk - powiedziała, zdejmując rękawiczki. - Najlepiej silnych.
Jej wzrok przeskakiwał z jednego na drugie, skupiając się szczególnie na Hardisonie. Nikt się nie odezwał, ciszę przerywały jedynie ciężkie sapnięcia bólu Eliota, gdy jej palce błądziły po jego chorym barku. Nadia uniosła brew niecierpliwie i Parker, zupełnie jakby uznała to za ponaglenie, zbliżyła się do sofy.
- No. - Nadia uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, wyraźnie zadowolona z rozwoju zdarzeń. - Widzisz, to dość skomplikowane przemieszczenie. Zazwyczaj kość ramienna przesuwa się tylko do przodu, a tu dodatkowo poszła w dół.
Parker słuchała uważnie, chłonąc nową, suchą wiedzę z zainteresowaniem, jak to zwykle Parker.
- Dlatego ty będziesz musiała unieść mu ramię i trzymać tak, podczas gdy ja unieruchomię łopatkę i w końcu szarpnę jego barkiem, żeby wstawić go na miejsce.
- Czy będzie bolało? - zapytała Parker z nadzieją.
- Jak cholera. - Nadia uśmiechnęła się. Nie przeciągając dłużej, Parker zajęła pozycję. Nadia pokazała jej, w jaki sposób unieść bark Eliota, po czym sama przełożyła nogę przez oparcie kanapy i wcisnęła kolano w jego łopatkę. Warknął z bólu, ale tylko tyle. Nie miał zamiaru dawać tym dwóm sadystkom satysfakcji.
- Na trzy - rzekła Nadia. Parker silnie uniosła mu ramię, a Eliot wziął głębszy oddech. Nie będzie krzyczał. Pod żadnym pozorem nie będzie krzyczał...
- Raz... dw...
- AAAAAARGH! - Zamiar Eliota szlag trafił. Parker i Nadia natychmiast odskoczyły, a on zwinął się, bliski konwulsji, kurczowo ściskając ramię, które bolało tak, jakby mu je przed chwilą wyrwano. Z każdą sekundą jednak uczucie mijało, a jego miejsce zajmowała przejmująca ulga.
Nadia jeszcze raz obejrzała wszystkie jego rany, by upewnić się, że nic się nie otworzyło, po czym spakowała się i bez słowa skierowała do drzwi, pozostawiając oniemiałego, półnagiego Eliota na kanapie, ignorując go, jakby w ogóle nie istniał, a ona nie spędziła właśnie jakiejś godziny na składaniu go do kupy.
- Zaczekaj - usłyszała zza pleców i siłą zmusiła się, by posłuchać.