Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

środa, 4 lipca 2012

Arka Przymierza (buhaj-nosiciel x córki-nosicielki)

TYTUŁEM WSTĘPU
Jeśli rok temu, po przeczytaniu "Kropel krwi", słuchowisk Akatsuki, "Dna śmierci", "Wilczego wycia", "Trzepotu skrzydeł", "Krzyku" lub jakiegokolwiek innego psycholitycznego opowiadania mojego autorstwa, sądziliście, że jestem zryta/szalona/rąbnięta/psychiczna/[wstaw-synonim], to teraz zobaczycie, co zrobiła ze mną weta. Powiem tyle: te studia są jak Alien, gwałcą ci łeb i nawet nie wiesz, że składają ci jaja do torby sieciowej, a dwa semestry później toto się wykluwa i następuje koniec wszelkich resztek normalności.


Dla mnie ten moment nadszedł właśnie dzisiaj. Cały ostatni tydzień aż do przedwczoraj spędziłam na sumiennej (khem, khem) nauce i opłaciło się, bo zdałam jeden z dwóch anatomów, więc jest nieźle. Całą noc z wczoraj na dzisiaj spędziłam na opracowywaniu pytań z egzaminu z genetyki z poprzedniego roku, kierując się zasadą: "A pierdolę to wszystko, robię to i niech się dzieje wola boska"; po czym się okazało, że pytania wyglądające na pierwszy rzut oka jak skrzyżowanie Enigmy z fatamorganą, po pięciu godzinach nocki nawet mają sens i bez większego trudu umiem na nie wszystkie odpowiedzieć; o 8.20 dzisiaj rano zaczęłam pisać egzamin i wyszło na to, że podle woli boskiej 95% pytań było z zeszłego roku... Więc też było wesoło. Serio, powinnam postawić Przypadkowi kapliczkę i napisać jakiś durny poradnik pt. "Jak osiągnąć bardzo dużo bardzo małym kosztem, np. zdać niezdawalny egzamin po pięciu godzinach nauki..."


No ale zanim wyrodzę poradnik, wyrodziłam coś innego. Obawiam się niestety, że cała ta wiedza, którą w siebie siłą wtłoczyłam ostatnimi czasy musi gdzieś znaleźć ujście, no i niestety będziecie cierpieć tego efekty. Albo i nie cierpieć. Pewnie znajdzie się ktoś, komu się to nawet spodoba o_O


Niniejsze opowiadanie dedykuję Panom Profesorom J.K. i K.W.

Sponsorowane jest ono nieprzespaną nocką ze skutkiem w głupawce, pytaniem "Buhaj-nosiciel gwałci córki nosicielki. Jaki procent potomstwa jest martwy?" oraz płakaniem ze śmiechu przy rozmowie z Neko, która jako pierwsza oberwała moździerzem mojego nowego pomysłu...

Shiro: "*wykład na temat tego, dlaczego 25% potomstwa jest martwe*"
Neko: "Chyba nie rozumiem... xX"
S: "Aż mnie wzięła ochota na napisanie hentaica o buhaju zmuszanym do gwałcenia córek, bo dziwne dwunożne istoty chcą sprawdzić, czy przypadkiem nie jest chory, kiedy on się czuje całkiem zdrowy... XDDD
O, to byłoby dobre. XD"
N: "Rozumiem już XD"
S: "BUAHAHAHAHAHAH~!"
N: "Aaa, buhaj to byyyyk!"
S: "Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo teraz rechoczę XDD"
N: "HENTAJCA O BYKU?!
O wilkach jeszcze rozumiem...
Ale o pieprzonym BYKU?!"

S: "Nie pieprzonyym... *deeech* ...tylko pieprzącym XDDDDD"
N: "...
...
...
Nie, próbowałam sobie wyobrazić opis tej kopulacji, ale mój mózg jest na to za słaby X____X"

S: "*poryczała się*"

Także tak...
UWAGA!


Jakby się ktoś jeszcze nie zorientował po tytule, uczciwie ostrzegam, że to opowiadanie jest zoozoo... interzoo... mesozoo... jest pierdolnięte. I pisane głównie dla śmiechu, więc jeśli kogoś byczo-jałówkowe zabawy nie śmieszą, to lepiej niech poczeka, aż napiszę coś poważniejszego. A odważnych zapraszam do czytania i jeśli łzy w oczach wam w tym nie przeszkodzą, to możecie pozachwycać się trochę luźnym stylem i neologizmami, byłabym wdzięczna ^^




Motto:
- O, cześć, ta... ŁOOOŁ, tato!


W sumie, nigdy nie byłem dobrym ojcem. Znaczy, jeśli chodzi o wychowywanie swoich dzieci. Bo w czynieniu się wielokrotnym rodzicielem zawsze przodowałem.
- To nasz najlepszy rozpłodowiec - mówili ludzie, wskazując mnie z daleka, a ja kroczyłem dumnie po łące, prezentują w całej okazałości swoje silne mięśnie i naprężoną sondę. Wszyscy hodowcy w okolicy chcieli mieć moje dzieci... w oborze, oczywiście. Zazwyczaj stawiano mnie na odosobnionej polance i przyprowadzano mi jakąś ładną baryłkę z jeszcze nieuciętymi różkami, a ja bardzo chętnie wskakiwałem jej na grzbiet. Ach, to były dobre czasy.
A teraz te małe, dwunożne istoty mówią, że jestem chory i że ma to coś do czynienia z moją profesją. Nie wiem, skąd ten pomysł, bo ja się czuję doskonale, może nawet lepiej niż kiedykolwiek, ale oni uparcie zdawali się tego nie zauważać.
No i wzięli mnie na powróz, tak jak zawsze, więc poszedłem grzecznie, ale tym razem zaprowadzili mnie w inne miejsce, na pole może dwukrotnie większe niż nasza (moja i stada) łączka. Chyba coś tu niedawno rosło, bo w powietrzu wciąż unosił się gorzki zapach zboża. Czekałem tam cholernie długi kawał czasu, aż zacząłem się zastanawiać, co się dzieje, co oni robią? Nie potrafiłem sobie wyobrazić żadnej krówki, która nie chciałaby pobyć ze mną sam na sam na polance - nawet najbardziej strachliwe jałówki podchodziły bez zastanowienia, by zobaczyć, co też miałem dla nich przygotowanego w - ekhem, khem - zanadrzu.
Nagle na horyzoncie pokazała się chmura, a w końcu wyłoniły się z niej ciemne kształty. Zaraza, pomyślałem wtedy, gonią na mnie tabun koni?! Czyżbym był aż tak chory? Nie łatwiej było po prostu strzelić mi w łeb, teraz w modzie jest tratowanie?
Ale nie poddam się bez walki, o nie. Skoro mają takie pomysły, to stracą przynajmniej połowę tego stada zanim padnę. Tylko ustawię się rogami w ich stronę i...
...och.
W odległości kilku metrów ode mnie, w idealnym rządku, karmiciele ustawiali właśnie moje stadne córki. I to nie byle jak, od nastarszej do najmłodszej, a w parce bliźniaczek tę ładniejszą wysunęli bliżej początku. Byłem tak zaaferowany tym, co się dzieje i o co w tym wszystkim chodzi, że dopiero po chwili zauważyłem, że wszystkie stoją do mnie tyłem. Chyba coś zaczynało mi świtać...
- No, stary, nie mów, że nie dasz rady! - krzyknął stary karmiciel, klepiąc mnie po zadzie. Łypnąłem na niego groźnie, ale nawet nie drgnął, tylko patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Cholera, oni tak na poważnie?
Tak na dobrą sprawę, co mi za różnica. To nie ja będę potem walczył z kupcami, próbując sprzedać niepłodne, wymizerowane dzieci. Co mnie obchodzi, że biedni ludzie nie wiedzą, co robią. Mi zależy tylko na rytmicznych, okrężnych ruchach żuchwy i rytmicznych, posuwistych ruchach bioder...
...które już niebawem wykonywałem radośnie, uczepiony grzbietu pierwszej mojej córki. Była jeszcze młoda i jędrna, choć już po trzech cieleniach i to, niestety, bardzo wyraźnie czułem. Albo i nie czułem... Nie zadowoliła mnie, ani też się szczególnie nie starała, ale kiedy w pewnym momencie opuściła łeb, już sądziłem, że może wreszcie się spręży... Marzenia ściętej głowy, łeb wrócił do mnie pełen trawy i to był koniec. Jeszcze dostała kuksańca na pożegnanie. Nie tak się traktuje własnego ojca. Będę musiał powiedzieć jej matce, żeby nauczyła cholerę szacunku. O ile przypomnę sobie, która była jej matką...
W tym momencie postanowiłem nie iść za planami moich karmicieli i przeskoczyłem natychmiast na koniec kolejki. Najmłodsza córa mych lędźwi co prawda trochę drgnęła, gdy zaczepiłem się mostkiem o jej grzbiet, ale wytrwała.
Nie przejmując się zbytnio błoną dziewiczą mojej jałóweczki, wbiłem w nią swą byczość aż po zgięcie esowate i głęboko ryknąłem, wznosząc pysk ku chmurom. Czułem, jak moje wydatne jądra obijają się o jej wciąż niedojrzałe wymionko, czekające tylko na pierwsze cielę, które pozwoliłoby mu zacząć to, do czego zostało stworzone: laktację.
Gdy tylko się cofnąłem, zatrzasnęła się przede mną jak przeklęte wrota Sezamu, ale mimo trudności sukcesywnie torowałem sobie drogę coraz głębiej i głębiej. Moja partnerka ryczała, rzucając łbem na wszystkie strony, aż inne spojrzały na nią ze zdziwieniem. Ja również. No prawda, byłem trochę... wzwiedziony, ale bez przesady. "Dziecko, zamknij pysk" - chciałem jej powiedzieć, - "wiem co robię!", ale powstrzymałem się, zdając sobie sprawę z tego, że tylko jeszcze bardziej by ją to przeraziło.
- No już... - sapnąłem i zdała się trochę uspokajać. - Już, już, już, już, argh, już!
Kolejnym rykiem zaznaczyłem moment, w którym moje małe byczątka popłynęły na poszukiwanie jej małej Arki Przymierza.



POSŁOWIE
Tak to jest, jak wasza szczerze oddana nie śpi po nocach, ucząc się do egzaminu z genetyki zaraz po praktycznym z anatomii... Nawet mieliśmy penisa buhaja do rozpoznania! Tylko ciężko było, bo go oberwali ze skóry i ciał jamistych i została z niego tylko cewka moczowa z parodią żołędzi... NIE IDŹCIE NA WETERYNARIĘ.