– Lyeiess?! Nie możesz tu być…
– Cichaj więc, by mnie nie nakryły twoje
damy dworu, a nikt się nawet nie dowie…
– Lyeiess…
– Pragniesz, bym sobie poszedł?
– Nie. Pragnę czegoś wręcz przeciwnego…
– I nawet nie zmieniłeś zamtuzowego wystroju… –
mruknęła figlarnie, zrzucając kaptur i zaraz potem i resztę płaszcza. – Toż to
nie przystoi.
Lyeiess uniósł twarz znad księgi i rzucił Endire
szeroki, szelmowski uśmiech zanim nonszalancko odparł: – Wnętrze zaprojektowane
z myślą o sensualności i seksualnej gratyfikacji? A po cóż je zmieniać? Ja bym
powiedział, że bardzo przystoi. – I wstając od biurka podszedł na dwa kroki,
składając jej głęboki i równie szelmowski ukłon. – Najjaśniejsza Pani…
Królowa odpłaciła mu podobnym, acz płytszym
dygnięciem, kryjąc swój własny uśmiech za zasłoną brązowych włosów. – Mój
książę.
– Przestań.
– Sam przestań.
Przez dłuższy moment w ciszy mierzyli się
wzrokiem: Endire syciła się widokiem wszystkich emocji przewijających się przez
oblicze Lyeiessa, gdy lustrował jej luźną fryzurę, strategicznie ułożoną
srebrno-turkusową biżuterię i tę morelową suknię z gorsetem, którą wybrała
specjalnie dla niego – z długimi, przylegającymi rękawami lekko odsłaniającymi
ramiona, dekoltem gustownie zamykającym się nad jej ulubionym ciasnym gorsetem
i piękną warstwową spódnicą. W końcu Lyeiess uwielbiał podkasywać warstwowe
spódnice. A kiedy odkryje pod spodem jej wysokie pończochy…
Wreszcie Lyeiess podszedł jeszcze bliżej,
delikatnie przesuwając dłonią po samym brzegu jej rękawa, tam gdzie ramię
spotykało się z szyją. – Czy Jego Królewska Mość dowiedział się o naszym
poprzednim spotkaniu?
– Nie – odparła, choć oboje wiedzieli, że
niepotrzebnie. Gdyby Thorlenther wiedział o ich romansie, to przynajmnej jedna
z ich głów zdobiłaby ściany Zamecznicy. Endire przekrzywiła swoją, rzucając
Lyeiessowi spojrzenie spode łba. – Aczkolwiek nie znaczy to, że tak się nie
stanie następnym razem, gdy postanowisz mi złożyć późnonocną wizytę.
– No tak… – W jego głosie zabrzmiała nawet
doskonale wyważona nuta smutku, zawodu czy może zmieszania, gdy skłonił
skruszony czoło, acz ciągle się do niej nachylał bliżej i bliżej. – Ale jak tu
się od ciebie oderwać?
Ten czarujący swołocz… Jego wargi spoczęły na jej,
a dłoń sięgnęła do jej karku, przyciągając ją ku niemu tak, jakby mogła się
spoić z nim w jedność. Lecz Lyeiess nie mógł pozostać w spoczynku – drugą
przesunął jej po szyi i ramieniu z wyczuwalną nagłością, aż wsunął palce pod
rąbek jej stanu i prześledził go aż do jej gorsetu, gdzie napotkał niewielki
perłowy guziczek.
– Hm. – Oderwał się od jej ust, by zbadać bliżej
swoje odkrycie. Endire z pobłażliwym uśpiechem rozpięła guziczek i jej stan
rozwarł się jeszcze szerzej, zasłaniając już naprawdę niewiele. – Hmm. Lubię tę
suknię.
Lecz gdy Lyeiess sięgnął do kolejnego pocałunku,
Endire położyła mu dłoń na piersi – pozwalając sobie na chwilę kontaktu z jego
mięśniami, które czuła nawet pod jego koszulą – i odsunęła się prawie na
bezpieczną odległość. Rzuciła spojrzenie na przestronny salon, w którym się
znajdowali, zastawiony półkami pełnymi ksiąg i poważnej wielkości biurkiem z
jednej strony oraz czerwonymi kanapami i fotelami z drugiej. Podłoga zasłana
była wełnianymi dywanami i pufami różnej wielkości, a co najbardziej martwiło
Endirę – otwierała się wprost na schody na półpiętro.
– Nie nazwałabym tego ustronnym miejscem –
powiedziała z cicha, podczas gdy jej palce bezwstydnie zaczepiły się o jego
pas. – Zakładam, że masz tu sypialnię?
– Oczywiście, że mam, ale… – Lyeiess bez wysiłku
przeciągnął ją przez pokój i przycisnął mocno do brzegu biurka. Gdyby nie jego
silna dłoń na jej talii, pewnie wylądowałaby na plecach na polerowanym drewnie;
zamiast tego jedynie założyła mu nogę na biodro tak dalece, jak jej na to
pozwalała jej suknia, i owinęła ręce wokół jego ramion, z ledwością tłumiąc
chichot. – Czyż tak nie jest ciekawiej?
Jego palce ścisnęły jej pośladek i ten jeden gest
wystarczył, by odebrać jej dech w piersi skuteczniej niż najciaśniejszy gorset.
Lyeiess przeciągnął nimi stanowczo w dół jej biodra i uda aż nie zgubił się w
jej halkach, i wtedy powrócił do jej podbródka, by znów wpić się w jej wargi i
powieść kciukiem po jej krtani, tak jakby chciał wpoić sobie każdy cal jej
ciała. Nie miała serca mu tego odmawiać, nawet kiedy z ust przeszedł do
całowania jej szyi i tego miejsca pod uchem, które zawsze sprawiało, że jej
nogi miękły.
– Ty blękitnooki kusicielu… – mamrotała chwilę
potem, sylaba za sylabą, prosto w jego usta. Ale w końcu, z trudem
większym niż można by się spodziewać, zdołała odsunąć go znów od siebie i
rzucić mu potępiające spojrzenie. – Nie możemy sobie pozwolić na brawurę.
Wystarczy jedno bystre oko i jeden długi język, żeby to wszystko się fatalnie
skończyło.
– Masz rację. Wybacz mi, moja pani. – Lyeiess
westchnął ciężko i odstąpił na krok, pozwalając jej odzyskać równowagę na
drewnianej podłodze, po czym z ostentacyjnym ukłonem zaoferował jej dłoń. – Pozwól
więc, że cię oprowadzę.
Nie mogłaby powstrzymać kolejnego pobłażliwego
uśmiechu nawet gdyby chciała.
Endire być może opisałaby zaskakująco niewielką
sypialnię, do której Lyeiess ją zabrał, gdyby miała na to choćby chwilę; lecz
gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, księciu puściły wodze. Nim się obejrzała,
jedną rękę już ciasno owinął wokół jej talii, a drugą poderwał jej podbródek,
by móc znów chciwie wpić się w jej usta. Ten głód, ta żądza i jego różany smak
– wszystko to przesiąkało jej umysł i wibrowało jej w czaszce, aż w głowie jej
szumiało jak od dobrego wina.
Wylądowała na łożu – czy raczej, została na nie
złożona delikatnie, niczym drogocenny skarb. Dłonie Lyeiessa pełne jakby
własnej intencji zaczęły podkasywać jej spódnicę i halki, aż elektryzującym
dotykiem spoczęły na jej nagim udzie. Westchnęła w jego usta i jak na znak,
uklęknął wręcz nabożnie między jej nogami i bił głębokie pokłony, składając
pocałunki w ślad za dłonią, która powoli, rozkosznie, kusząco zsuwała z
nich błękitne pończochy. Jakby po krótkiej refleksji przypomniał sobie o jej
butach, sięgających po kostkę cudach gnomiej „architektury” z wbudowanym
obcasem pozwalającym unikać błota i brudu na ulicach. Lyeiess wpatrywał się jej
prosto w oczy przez cały czas, gdy nieudolnie siłował się z ich zapięciami na
oślep, podczas gdy Endire jedynie próbowała się z niego nie śmiać. A gdy oba
trzewiki wylądowały z głośnym klekotem na drewnianej podłodze, Lyeiess
powrócił do scałowywania z niej najpierw jednej pończochy, potem drugiej –
nieśpiesznie i starannie, jakby smakował starożytnego elfiego wina.
A gdy wszystko od bioder w dół miała już doszczętnie
nagie, Lyeiessa usta powędrowały w dół jej kostki i mimo jej szczerych, choć
niezbyt zapalczywych protestów, skupiły się na przynoszeniu przyjemności
każdemu calowi jej stóp… Endire, z płonącymi policzkami, starała się nie jęczeć
zbyt głośno i nie patrzeć w jego kierunku, lecz to jedynie sprawiało, że czuła
jego każdy ruch i oddech po stokroć bardziej intensywnie – a gdy do gry włączył
się jego język, nie mogła już tego znieść. – Książę, proszę…
Lyeiess, jakby go to zdanie wręcz zraniło, w
ułamku sekundy znalazł się znów nad nią, z ustami o nędzny milimetr od jej
szepczącymi: – Znasz moje imię, Endire.
W jakiś sposób to, jak wypowiedział jej, posłało taki
dreszcz po jej kręgosłupie, że aż nią szarpnęło. Teraz już chciała, by
od poczuł to samo. – Lyeiess.
Z zadowolonym pomrukiem zatopił się w jej wargach.
– Jeszcze raz.
– Lyeiess…
I mocniej. – Jeszcze raz.
– Lyeiess.
Czuła go. Na udach, na piersi, nawet przez ten
nieszczęsny gorset, czuła jego ciepło i gotowość, i to, jak jego imię w jej
ustach rozbrajało go bardziej z każdą chwilą; oczami wyobraźni widziała jego
ciężką zbroję zsuwającą się mu z ramion, każda płyta odsłaniająca coraz to
kolejny kawałek jego serca. Endire nie była całkowicie pewna – jeszcze
nie była, przynajmniej – czy chciała zachować to serce tylko dla siebie, na
pewno nie kiedy ich miłość byłaby splamiona tajemnicą, ryzykiem i
niewypowiedzianą groźbą śmierci, ale to, że potrafiła tak skutecznie rozebrać
nie tylko jego ciało, ale i duszę, przynosiło jej czułą, ciepłą rozkosz,
bardziej intymną niż nawet ich najskrytsze igraszki – nawet jeśli mieliby na
zawsze pozostać „jedynie” serdecznymi przyjaciółmi.
A gdy jej palce rozwiązywały metodycznie rzemyk za
rzemykiem u haftowanych pół jego koszuli, Lyeiess równie metodycznie rozpinał
jej gorset, z wprawą mężczyzny mającego wiele doświadczenia w kobiecych
gorsetach. Lecz i tutaj czekała na niego miła niespodzianka – bo gdy fiszbiny
opadły na bok, Lyeiess odkrył, że guziczek, który był poprzednio rozpiął, był jedynym
zapięciem jej płynącego muślinowego stanu i że bez wierzchniego gorsetu
mogła równie dobrze mieć na sobie rozdmuchaną firankę. I jeśli sądzić po jego
niemym, acz szerokim uśmiechu, nie miał co do tego żadnych obiekcji.
Jak zresztą nie omieszkał udowodnić lada moment,
gdy jego usta powędrowały znów w dół jej szyi, rozniecając coraz to więcej upojnych
dreszczy głęboko w sercu i łonie Endire, aż musiała dłonią powstrzymywać
wzrastające jęki, by ich nikt z jego ajentów nie usłyszał; następnie Lyeiess
zasłał miłością jej dekolt i piersi, aż musiała zagryźć palec, by nie wydać
dźwięków; i w końcu skrył się pod jej już doszczętnie rozchełstaną spódnicą i
nie było już sensu próbować się powstrzymywać…
– Ułomność tego aktu jest jedynie taka –
wymamrotała Endire między jękami – że przez te wszystkie halki nie mogę
dostrzec twej twarzy…
– Coś za coś, moja pani. – A mimo to poczuła na
udzie, jak Lyeiess się uśmiecha. – Być może powinienem częściej zjawiać się na
dworskich balach, jeśli tak ciężko jest mnie dostrzec…
– Lyeiess… Naprawdę?
– Zawsze narzekasz, że ci na nich nudno. Jestem
pewien, że mógłbym z tym coś zrobić. – I z tymi słowami zagłębił się ponownie
pod jej spódnicą, tym razem nakrywając się niemal całkowicie, i Endire nie
mogła powstrzymać śmiechu, nawet kiedy jęki znów przeciskały się jej przez
gardło.
– Jesteś na to za wysoki… Buty by ci wystawały
spod rąbka.
– Proste rozwiązanie. – Pocałunek i jęk. – Szersza
spódnica. – Lekkie zassanie i głośniejszy jęk. – Ustal nowy trend i powtórka na
następnym balu.
– Mm! Musiałabym ciągle… poprawiać, żeby te twoje
podeszwy… od nowa zasłaniać.
– Albo… – Lyeiess przesunął się lekko, jakby
zmieniając pozycję, i wychynął spod jej spódnicy. – Mógłbym kucnąć, o tak. Butów
nie widać, i nadążałbym za tobą, kiedy byś chodziła po sali.
– Och, nie… – Endire roześmiała się w głos, a
potem jeszcze donośniej, gdy Lyeiess w ramach prezentacji swego pomysłu zaczął
w kucki chodzić po łóżku. W końcu, samemu się już dusząc, wylądował na pościeli
obok, ustami sięgając jej.
– Nie powinnaś być tak głośna, moja pani – mruknął
przekornie. – Jeszcze ktoś z dworu usłyszy cię przez okno i rozpozna twój
perłowy śmiech.
– Nie ma strachu – odparła, owijając ramiona wokół
jego barków. – Tylko przy tobie się tak śmieję, mój książę.
Lyeiess z jeszcze głębszym pomrukiem wcałował się
w jej wargi tak, jakby od tego zależało jego życie. Lada moment byli nadzy i rozpaleni,
wtuleni jedno w drugie niczym posągi niedościgłego rzeźbiarza uwiecznione w
erotycznej pozie. Lyeiessa pocałunki jednak usilnie błądziły, a to w jej gors,
a to do jej ucha, a to w dół jej szyi… Aczkolwiek Endire nie miała zupełnie na
co narzekać. Nawet fale dreszczy, które przeszywały jej nagie ciało, były morzem
przyjemności. Lyeiess czynił takie cuda, że cieszyła się tylko, że nie musi już
podtrzymywać własnego ciężaru na miękkich kolanach, bo z pewnością by się pod
nią ugięły.
– Gdybym tylko mogła mieć cię tutaj, dokładnie w
tym… Ach… miejscu, cały czas… – Endire mruknęła z rozmarzeniem, a Lyeiessa
uśmiech przycisnął mu policzek do jej szyi zanim w końcu prychnął cicho.
– Może powinniśmy pomyśleć o zaślubinach –
zażartował. A przynajmniej Endire miała nadzieję, że jedynie zażartował.
– Mam już męża. Sugerujesz, że powinnam mieć
dwóch?
– Czemu nie? Kto by się z tym kłócił?
– Thorlenther, przede wszystkim.
Lyeiess uniósł się, by na nią spojrzeć. W jego
oczach istotnie tańczył figlarny ognik, ale Endire nie była całkiem pewna, czy to
ją uspokajało. – Jego Królewska Mość? Sugerujesz, że by mnie nie chciał? –
Lyeiess ubrał najsmutniejszy wyraz twarzy, na jaki było go stać, choć zupełnie
nie przeszkadzało to jego palcom błądzić po jej udach i… pomiędzy nimi.
Z ust Endire wyrwało się głębokie westchnięcie i
Lyeiess, zupełnie jakby nie mógł się powstrzymać na widok jej rozwartych warg, znów
głęboko je ucałował, kiedy jego palce tańczyły po wszystkich miejscach, w których
ich potrzebowała. Jakąkolwiek odpowiedź miała w głowie, wyfrunęła z niej wraz z
resztą myśli i zaginęła gdzieś w eterze, podczas gdy sama Endire wbiła paznokcie
w ramię Lyeiessa, zatracając się w jego pieszczotach.
– Gdybyśmy go zdetronizowali – zaczął Lyeiess, tak
cicho, że ledwie go słyszała przez krew pulsującą jej w skroniach z rozkoszy – nic
by nam nie stało na przeszkodzie. – Przeciągnął językiem po płatku jej ucha. – I
podatki by się zmienily.
Robił jej tak dobrze, że nawet nie docierało do
niej, co dokładnie sugerował. A jeśli docierało, to wydawało się całkiem zacnym
pomysłem. – Ty? Królem? – Figlarnie ugryzła go w wargę. – W takiej sytuacji,
w jakiej jest Iao?
– To by się nie przekładało na Omarorm. Nie kiedy
ty byłabyś u władzy.
– Mmm… Bredzisz, mój książę.
– Moglibyśmy wspólnie wprowadzać politykę
wielorasową. Zostalibyśmy maskotkami Ghaiakelu. – Między jego wargami na
jej szyi i palcami naciskającymi i wciskającymi się wszędzie tam, gdzie trzeba,
Endire rejestrowała jego słowa z poważnym opóźnieniem. – Potem przenieślibyśmy
się do Ashytu, ożeniłbym się z twoją siostrą…
Endire parsknęła śmiechem. – Jak na mężczyznę,
który nie popiera małżeńskiej instytucji, masz bardzo ambitne plany.
– W imię większego dobra nawet mnie dałoby się zaciągnąć
przed ołtarz. – I jeszcze ciszej wcałowując się w to jedno miejsce pod jej uchem,
które zawsze ją rozbrajało: – Szczególnie ty.
Endire mogłaby przysiąc, że łzy wystąpiły jej pod
powieki, choć nie umiała stwierdzić, czy ze zdumienia, wzruszenia, czy rozkoszy.
Lyeiess wsunął w nią dwa długie, arystokratyczne palce i sięgał miejsc, których
nikt przed nim nigdy nie sięgał. Zaś Endire zaciskała ramiona na jego barkach i
wciskała paznokcie w jego skórę, zostawiając czerwone wyrwy, gdy powoli
docierało do niej, co powiedział, i łkała.
– I tak byśmy podróżowali – kontynuował niby
nieświadomy jej słodkiej udręki – ja i ty, monarsza para polepszająca życie
pospołu miasto za miastem… Może nawet do Basletu byśmy dotarli.
Endire znów się roześmiała, tym razem przez łzy. –
Powątpiewam, by na Baslet wystarczyła potęga nawet tego naszego hipotetycznego
związku.
Lyeiess parsknął wraz z nią, ale jakby mniej
przekonująco, i z gardła wyrwał mu się cichy syk, gdy znalazł wyjątkowo słuszne
miejsce, a ona przeorała mu paznokciami plecy. Jej jęk zagubił się w jego
ustach, gdy wpił się w jej wargi z jeszcze większym zapałem; jego dłoń przyspieszyła
ruchów, wpasowując się w rytm jej bioder, i Endire nabijała się na niego palce równie
desperacko, jak on wydawał się próbować ją ukochać.
– Lyeiess… – szepnęła głosem pełnym sprzecznych
emocji. – Rób tak dalej, kochany, a zrobię wszystko, co zech… cesz! Och, Matko Niebieska…
I wyprężona w perfekcyjny łuk, wciskając pierś w
jego usta, Endire połknęła swój krzyk, zacisnęła pięść na ramieniu Lyeiessa i z
jego kolejnym ruchem doszła; tak silnie, że jej całe ciało drżało, i tak
rozkosznie, że uderzenia gorąca zalewały ją falami jedno po drugim. Gdy wróciła
do siebie, Lyeiess obcałowywał ją od pępka do szyi, uśmiechając się nieco zbyt
dumnie.
Endire z trudem odzyskała oddech i spod
półprzymkniętych powiek spojrzała Lyeiessowi w oczy, uśmiechając się krzywo. – Choć
zaraz pewnie poprosisz, żebym zabiła dla ciebie Thorlenthera…
Nagle jakby zimny powiew przeszedł przez sypialnię
i Lyeiess odsunął się na centymetr, zawieszając wzrok na niczym w
szczególności. Ale milczał.
– Lyeiess? – Endire z niepewnością położyła mu
dłoń na policzku.
A po długiej chwili książę w końcu zogniskował na
niej spojrzenie i zapytał: – Czy to byłaby istotnie taka zła rzecz?
Tym razem Endire uniosła się z pościeli i odwróciła
do niego ramieniem, ze zmartwieniem zagryzając wargę. To było nieco zbyt poważne
jak na jej gust. Nie dość, że spotykali się w sekrecie, by mogła zdradzać
swojego męża, swojego króla, to jeszcze rozważali jego zabicie? I to
jeszcze ona niby podrzuciła ów pomysł… Już i tak bała się, że Tholenther ich zabije,
jeśli dowie się o ich romansie, ale gdyby dowiedział się o tym? Zostaliby oboje
wtrąceni do lochu i brutalnie torturowani, aż sami prosiliby o rychłą śmierć.
Z drugiej strony, czego ona się spodziewała?
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak Lyeiess nienawidził Thorlenthera. Niby
żartowała, ale czy to dlatego w ogóle o tym pomyślała? Wiedziała, że to właśnie
Lyeiess chciał usłyszeć?
Dobrze wiedziała, któremu z nich powinna być
posłuszna, ale któremu chciała być posłuszna?
Lyeiess bez słowa objął ją ramieniem i obsypał pocałunkami
jej bark i łopatkę, czekając cierpliwie, aż znów będzie gotowa się do niego
odezwać. Położyła dłoń na jego i pozwoliła sobie lekko się w niego wtulić; jego
pieszczoty wzrosły w siłę.
Trudno było się nie zapomnieć w jego dotyku, i Endire
wcale nie chciała się powstrzymywać. Cokolwiek znaczyła ta rozmowa sprzed
chwili nie było w tej chwili istotne. Przyłożyła czoło do jego jasnych włosów,
gdy on posyłał dreszcz za dreszczem po jej szyi, i mruknęła: – Porozmawiamy o
tym później.
– Tak jest, moja pani – odrzekł cichym, ciepłym
głosem, w którym mogłaby się szczęśliwie utopić. I zaraz jego dłonie były znów
między jej nogami, a potem i sam on, a ona miała ręce owinięte wokół jego
ramion i usta na jego szyi. Jego niskie jęki, pomruki wręcz, rozbrzmiewały w
jej uchu z każdym jego ruchem, i Endire kochała je prawie tak bardzo, jak
kochała jego.
Bogowie, jak ona go kochała.
W całym Ghaiakelu nie było magicznej mocy, która
mogłaby ich teraz od siebie oderwać. Lyeiess zatapiał się w niej z taką
desperacją, jakby chciał się z nią zlepić w jedność; Endire przyciągała go do
siebie coraz bliżej, aż byli spleceni ze sobą niczym dwa bliźniacze drzewa.
Gdyby mogli się ze sobą spoić, już dawno by to uczynili. Zimny powiew zaginął
między ich rozpalonymi ciałami; pocałunki, którymi się wzajem obsypywali,
paliły jak rozżarzone żelazo; każdy dotyk był śladem ognia na ich skórach. I
niczym szalejące inferno, ich akt przepełniał zarówno trwogą, jak i zachwytem.
I tak jakby stali w samym środku płomieni, długo nie
wytrzymali takiego tempa. Endire ledwie zauważyła, kiedy zaczęła szczytować, ale
gdy Lyeiess z głośnym, ciężkim jękiem wbił się w nią z całą siłą, ból i rozkosz
przerzuciły ją przez grzbiet tej błogiej fali aż nie zatopiła się cała w
przyjemności i spełnieniu, i w szczęściu, i miłości, i w nim.
Lyeiess opadł ciężko na ukos na poduszki, a Endire
jeszcze długo leżała, drżąca i wyczerpana, jakby zupełnie nie mogła się nawet ruszyć.
Ale Lyeiess nie narzekał. Dopiero kiedy odzyskał na tyle sił, by i ją przyciągnąć
do siebie, Endire wczołgała się na niego i spoczęła półżywa, ledwie zawijając
jedną nogę w koce, a gdzie resztę jej pięknego ciała; milczała, odzyskując dech
w piersi i nic już więcej nie mówiąc o Thorlentherze.
Ostatecznie więc nie porozmawiali o tym później.
Ale gdy Endire, wtulona ciasno w pierś Lyeiessa, zapadła w niezmącony marami
sen, on rozmyślał o lochach, magii, zaginionych i strwożonych nieludziach… i o
królobójstwie.