Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

poniedziałek, 6 grudnia 2021

[Rzeka Mgieł] Królobójstwo (Lyeiess x królowa Endire)

 

– Lyeiess?! Nie możesz tu być…

– Cichaj więc, by mnie nie nakryły twoje damy dworu, a nikt się nawet nie dowie…

– Lyeiess…

– Pragniesz, bym sobie poszedł?

– Nie. Pragnę czegoś wręcz przeciwnego…

 

– I nawet nie zmieniłeś zamtuzowego wystroju… – mruknęła figlarnie, zrzucając kaptur i zaraz potem i resztę płaszcza. – Toż to nie przystoi.

Lyeiess uniósł twarz znad księgi i rzucił Endire szeroki, szelmowski uśmiech zanim nonszalancko odparł: – Wnętrze zaprojektowane z myślą o sensualności i seksualnej gratyfikacji? A po cóż je zmieniać? Ja bym powiedział, że bardzo przystoi. – I wstając od biurka podszedł na dwa kroki, składając jej głęboki i równie szelmowski ukłon. – Najjaśniejsza Pani…

Królowa odpłaciła mu podobnym, acz płytszym dygnięciem, kryjąc swój własny uśmiech za zasłoną brązowych włosów. – Mój książę.

– Przestań.

– Sam przestań.

Przez dłuższy moment w ciszy mierzyli się wzrokiem: Endire syciła się widokiem wszystkich emocji przewijających się przez oblicze Lyeiessa, gdy lustrował jej luźną fryzurę, strategicznie ułożoną srebrno-turkusową biżuterię i tę morelową suknię z gorsetem, którą wybrała specjalnie dla niego – z długimi, przylegającymi rękawami lekko odsłaniającymi ramiona, dekoltem gustownie zamykającym się nad jej ulubionym ciasnym gorsetem i piękną warstwową spódnicą. W końcu Lyeiess uwielbiał podkasywać warstwowe spódnice. A kiedy odkryje pod spodem jej wysokie pończochy…

Wreszcie Lyeiess podszedł jeszcze bliżej, delikatnie przesuwając dłonią po samym brzegu jej rękawa, tam gdzie ramię spotykało się z szyją. – Czy Jego Królewska Mość dowiedział się o naszym poprzednim spotkaniu?

– Nie – odparła, choć oboje wiedzieli, że niepotrzebnie. Gdyby Thorlenther wiedział o ich romansie, to przynajmnej jedna z ich głów zdobiłaby ściany Zamecznicy. Endire przekrzywiła swoją, rzucając Lyeiessowi spojrzenie spode łba. – Aczkolwiek nie znaczy to, że tak się nie stanie następnym razem, gdy postanowisz mi złożyć późnonocną wizytę.

– No tak… – W jego głosie zabrzmiała nawet doskonale wyważona nuta smutku, zawodu czy może zmieszania, gdy skłonił skruszony czoło, acz ciągle się do niej nachylał bliżej i bliżej. – Ale jak tu się od ciebie oderwać?

Ten czarujący swołocz… Jego wargi spoczęły na jej, a dłoń sięgnęła do jej karku, przyciągając ją ku niemu tak, jakby mogła się spoić z nim w jedność. Lecz Lyeiess nie mógł pozostać w spoczynku – drugą przesunął jej po szyi i ramieniu z wyczuwalną nagłością, aż wsunął palce pod rąbek jej stanu i prześledził go aż do jej gorsetu, gdzie napotkał niewielki perłowy guziczek.

– Hm. – Oderwał się od jej ust, by zbadać bliżej swoje odkrycie. Endire z pobłażliwym uśpiechem rozpięła guziczek i jej stan rozwarł się jeszcze szerzej, zasłaniając już naprawdę niewiele. – Hmm. Lubię tę suknię.

Lecz gdy Lyeiess sięgnął do kolejnego pocałunku, Endire położyła mu dłoń na piersi – pozwalając sobie na chwilę kontaktu z jego mięśniami, które czuła nawet pod jego koszulą – i odsunęła się prawie na bezpieczną odległość. Rzuciła spojrzenie na przestronny salon, w którym się znajdowali, zastawiony półkami pełnymi ksiąg i poważnej wielkości biurkiem z jednej strony oraz czerwonymi kanapami i fotelami z drugiej. Podłoga zasłana była wełnianymi dywanami i pufami różnej wielkości, a co najbardziej martwiło Endirę – otwierała się wprost na schody na półpiętro.

– Nie nazwałabym tego ustronnym miejscem – powiedziała z cicha, podczas gdy jej palce bezwstydnie zaczepiły się o jego pas. – Zakładam, że masz tu sypialnię?

– Oczywiście, że mam, ale… – Lyeiess bez wysiłku przeciągnął ją przez pokój i przycisnął mocno do brzegu biurka. Gdyby nie jego silna dłoń na jej talii, pewnie wylądowałaby na plecach na polerowanym drewnie; zamiast tego jedynie założyła mu nogę na biodro tak dalece, jak jej na to pozwalała jej suknia, i owinęła ręce wokół jego ramion, z ledwością tłumiąc chichot. – Czyż tak nie jest ciekawiej?

Jego palce ścisnęły jej pośladek i ten jeden gest wystarczył, by odebrać jej dech w piersi skuteczniej niż najciaśniejszy gorset. Lyeiess przeciągnął nimi stanowczo w dół jej biodra i uda aż nie zgubił się w jej halkach, i wtedy powrócił do jej podbródka, by znów wpić się w jej wargi i powieść kciukiem po jej krtani, tak jakby chciał wpoić sobie każdy cal jej ciała. Nie miała serca mu tego odmawiać, nawet kiedy z ust przeszedł do całowania jej szyi i tego miejsca pod uchem, które zawsze sprawiało, że jej nogi miękły.

– Ty blękitnooki kusicielu… – mamrotała chwilę potem, sylaba za sylabą, prosto w jego usta. Ale w końcu, z trudem większym niż można by się spodziewać, zdołała odsunąć go znów od siebie i rzucić mu potępiające spojrzenie. – Nie możemy sobie pozwolić na brawurę. Wystarczy jedno bystre oko i jeden długi język, żeby to wszystko się fatalnie skończyło.

– Masz rację. Wybacz mi, moja pani. – Lyeiess westchnął ciężko i odstąpił na krok, pozwalając jej odzyskać równowagę na drewnianej podłodze, po czym z ostentacyjnym ukłonem zaoferował jej dłoń. – Pozwól więc, że cię oprowadzę.

Nie mogłaby powstrzymać kolejnego pobłażliwego uśmiechu nawet gdyby chciała.

 

Endire być może opisałaby zaskakująco niewielką sypialnię, do której Lyeiess ją zabrał, gdyby miała na to choćby chwilę; lecz gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, księciu puściły wodze. Nim się obejrzała, jedną rękę już ciasno owinął wokół jej talii, a drugą poderwał jej podbródek, by móc znów chciwie wpić się w jej usta. Ten głód, ta żądza i jego różany smak – wszystko to przesiąkało jej umysł i wibrowało jej w czaszce, aż w głowie jej szumiało jak od dobrego wina.

Wylądowała na łożu – czy raczej, została na nie złożona delikatnie, niczym drogocenny skarb. Dłonie Lyeiessa pełne jakby własnej intencji zaczęły podkasywać jej spódnicę i halki, aż elektryzującym dotykiem spoczęły na jej nagim udzie. Westchnęła w jego usta i jak na znak, uklęknął wręcz nabożnie między jej nogami i bił głębokie pokłony, składając pocałunki w ślad za dłonią, która powoli, rozkosznie, kusząco zsuwała z nich błękitne pończochy. Jakby po krótkiej refleksji przypomniał sobie o jej butach, sięgających po kostkę cudach gnomiej „architektury” z wbudowanym obcasem pozwalającym unikać błota i brudu na ulicach. Lyeiess wpatrywał się jej prosto w oczy przez cały czas, gdy nieudolnie siłował się z ich zapięciami na oślep, podczas gdy Endire jedynie próbowała się z niego nie śmiać. A gdy oba trzewiki wylądowały z głośnym klekotem na drewnianej podłodze, Lyeiess powrócił do scałowywania z niej najpierw jednej pończochy, potem drugiej – nieśpiesznie i starannie, jakby smakował starożytnego elfiego wina.

A gdy wszystko od bioder w dół miała już doszczętnie nagie, Lyeiessa usta powędrowały w dół jej kostki i mimo jej szczerych, choć niezbyt zapalczywych protestów, skupiły się na przynoszeniu przyjemności każdemu calowi jej stóp… Endire, z płonącymi policzkami, starała się nie jęczeć zbyt głośno i nie patrzeć w jego kierunku, lecz to jedynie sprawiało, że czuła jego każdy ruch i oddech po stokroć bardziej intensywnie – a gdy do gry włączył się jego język, nie mogła już tego znieść. ­– Książę, proszę…

Lyeiess, jakby go to zdanie wręcz zraniło, w ułamku sekundy znalazł się znów nad nią, z ustami o nędzny milimetr od jej szepczącymi: – Znasz moje imię, Endire.

W jakiś sposób to, jak wypowiedział jej, posłało taki dreszcz po jej kręgosłupie, że aż nią szarpnęło. Teraz już chciała, by od poczuł to samo. – Lyeiess.

Z zadowolonym pomrukiem zatopił się w jej wargach. – Jeszcze raz.

– Lyeiess…

I mocniej. – Jeszcze raz.

Lyeiess.

Czuła go. Na udach, na piersi, nawet przez ten nieszczęsny gorset, czuła jego ciepło i gotowość, i to, jak jego imię w jej ustach rozbrajało go bardziej z każdą chwilą; oczami wyobraźni widziała jego ciężką zbroję zsuwającą się mu z ramion, każda płyta odsłaniająca coraz to kolejny kawałek jego serca. Endire nie była całkowicie pewna – jeszcze nie była, przynajmniej – czy chciała zachować to serce tylko dla siebie, na pewno nie kiedy ich miłość byłaby splamiona tajemnicą, ryzykiem i niewypowiedzianą groźbą śmierci, ale to, że potrafiła tak skutecznie rozebrać nie tylko jego ciało, ale i duszę, przynosiło jej czułą, ciepłą rozkosz, bardziej intymną niż nawet ich najskrytsze igraszki – nawet jeśli mieliby na zawsze pozostać „jedynie” serdecznymi przyjaciółmi.

A gdy jej palce rozwiązywały metodycznie rzemyk za rzemykiem u haftowanych pół jego koszuli, Lyeiess równie metodycznie rozpinał jej gorset, z wprawą mężczyzny mającego wiele doświadczenia w kobiecych gorsetach. Lecz i tutaj czekała na niego miła niespodzianka – bo gdy fiszbiny opadły na bok, Lyeiess odkrył, że guziczek, który był poprzednio rozpiął, był jedynym zapięciem jej płynącego muślinowego stanu i że bez wierzchniego gorsetu mogła równie dobrze mieć na sobie rozdmuchaną firankę. I jeśli sądzić po jego niemym, acz szerokim uśmiechu, nie miał co do tego żadnych obiekcji.

Jak zresztą nie omieszkał udowodnić lada moment, gdy jego usta powędrowały znów w dół jej szyi, rozniecając coraz to więcej upojnych dreszczy głęboko w sercu i łonie Endire, aż musiała dłonią powstrzymywać wzrastające jęki, by ich nikt z jego ajentów nie usłyszał; następnie Lyeiess zasłał miłością jej dekolt i piersi, aż musiała zagryźć palec, by nie wydać dźwięków; i w końcu skrył się pod jej już doszczętnie rozchełstaną spódnicą i nie było już sensu próbować się powstrzymywać…

– Ułomność tego aktu jest jedynie taka – wymamrotała Endire między jękami – że przez te wszystkie halki nie mogę dostrzec twej twarzy…

– Coś za coś, moja pani. – A mimo to poczuła na udzie, jak Lyeiess się uśmiecha. – Być może powinienem częściej zjawiać się na dworskich balach, jeśli tak ciężko jest mnie dostrzec…

– Lyeiess… Naprawdę?

– Zawsze narzekasz, że ci na nich nudno. Jestem pewien, że mógłbym z tym coś zrobić. – I z tymi słowami zagłębił się ponownie pod jej spódnicą, tym razem nakrywając się niemal całkowicie, i Endire nie mogła powstrzymać śmiechu, nawet kiedy jęki znów przeciskały się jej przez gardło.

– Jesteś na to za wysoki… Buty by ci wystawały spod rąbka.

– Proste rozwiązanie. – Pocałunek i jęk. – Szersza spódnica. – Lekkie zassanie i głośniejszy jęk. – Ustal nowy trend i powtórka na następnym balu.

– Mm! Musiałabym ciągle… poprawiać, żeby te twoje podeszwy… od nowa zasłaniać.

– Albo… – Lyeiess przesunął się lekko, jakby zmieniając pozycję, i wychynął spod jej spódnicy. – Mógłbym kucnąć, o tak. Butów nie widać, i nadążałbym za tobą, kiedy byś chodziła po sali.

– Och, nie… – Endire roześmiała się w głos, a potem jeszcze donośniej, gdy Lyeiess w ramach prezentacji swego pomysłu zaczął w kucki chodzić po łóżku. W końcu, samemu się już dusząc, wylądował na pościeli obok, ustami sięgając jej.

– Nie powinnaś być tak głośna, moja pani – mruknął przekornie. – Jeszcze ktoś z dworu usłyszy cię przez okno i rozpozna twój perłowy śmiech.

– Nie ma strachu – odparła, owijając ramiona wokół jego barków. – Tylko przy tobie się tak śmieję, mój książę.

Lyeiess z jeszcze głębszym pomrukiem wcałował się w jej wargi tak, jakby od tego zależało jego życie. Lada moment byli nadzy i rozpaleni, wtuleni jedno w drugie niczym posągi niedościgłego rzeźbiarza uwiecznione w erotycznej pozie. Lyeiessa pocałunki jednak usilnie błądziły, a to w jej gors, a to do jej ucha, a to w dół jej szyi… Aczkolwiek Endire nie miała zupełnie na co narzekać. Nawet fale dreszczy, które przeszywały jej nagie ciało, były morzem przyjemności. Lyeiess czynił takie cuda, że cieszyła się tylko, że nie musi już podtrzymywać własnego ciężaru na miękkich kolanach, bo z pewnością by się pod nią ugięły.

– Gdybym tylko mogła mieć cię tutaj, dokładnie w tym… Ach… miejscu, cały czas… – Endire mruknęła z rozmarzeniem, a Lyeiessa uśmiech przycisnął mu policzek do jej szyi zanim w końcu prychnął cicho.

– Może powinniśmy pomyśleć o zaślubinach – zażartował. A przynajmniej Endire miała nadzieję, że jedynie zażartował.

– Mam już męża. Sugerujesz, że powinnam mieć dwóch?

– Czemu nie? Kto by się z tym kłócił?

– Thorlenther, przede wszystkim.

Lyeiess uniósł się, by na nią spojrzeć. W jego oczach istotnie tańczył figlarny ognik, ale Endire nie była całkiem pewna, czy to ją uspokajało. – Jego Królewska Mość? Sugerujesz, że by mnie nie chciał? – Lyeiess ubrał najsmutniejszy wyraz twarzy, na jaki było go stać, choć zupełnie nie przeszkadzało to jego palcom błądzić po jej udach i… pomiędzy nimi.

Z ust Endire wyrwało się głębokie westchnięcie i Lyeiess, zupełnie jakby nie mógł się powstrzymać na widok jej rozwartych warg, znów głęboko je ucałował, kiedy jego palce tańczyły po wszystkich miejscach, w których ich potrzebowała. Jakąkolwiek odpowiedź miała w głowie, wyfrunęła z niej wraz z resztą myśli i zaginęła gdzieś w eterze, podczas gdy sama Endire wbiła paznokcie w ramię Lyeiessa, zatracając się w jego pieszczotach.

– Gdybyśmy go zdetronizowali – zaczął Lyeiess, tak cicho, że ledwie go słyszała przez krew pulsującą jej w skroniach z rozkoszy – nic by nam nie stało na przeszkodzie. – Przeciągnął językiem po płatku jej ucha. – I podatki by się zmienily.

Robił jej tak dobrze, że nawet nie docierało do niej, co dokładnie sugerował. A jeśli docierało, to wydawało się całkiem zacnym pomysłem. – Ty? Królem? – Figlarnie ugryzła go w wargę. – W takiej sytuacji, w jakiej jest Iao?

– To by się nie przekładało na Omarorm. Nie kiedy ty byłabyś u władzy.

– Mmm… Bredzisz, mój książę.

– Moglibyśmy wspólnie wprowadzać politykę wielorasową. Zostalibyśmy maskotkami Ghaiakelu. – Między jego wargami na jej szyi i palcami naciskającymi i wciskającymi się wszędzie tam, gdzie trzeba, Endire rejestrowała jego słowa z poważnym opóźnieniem. – Potem przenieślibyśmy się do Ashytu, ożeniłbym się z twoją siostrą…

Endire parsknęła śmiechem. – Jak na mężczyznę, który nie popiera małżeńskiej instytucji, masz bardzo ambitne plany.

– W imię większego dobra nawet mnie dałoby się zaciągnąć przed ołtarz. – I jeszcze ciszej wcałowując się w to jedno miejsce pod jej uchem, które zawsze ją rozbrajało: – Szczególnie ty.

Endire mogłaby przysiąc, że łzy wystąpiły jej pod powieki, choć nie umiała stwierdzić, czy ze zdumienia, wzruszenia, czy rozkoszy. Lyeiess wsunął w nią dwa długie, arystokratyczne palce i sięgał miejsc, których nikt przed nim nigdy nie sięgał. Zaś Endire zaciskała ramiona na jego barkach i wciskała paznokcie w jego skórę, zostawiając czerwone wyrwy, gdy powoli docierało do niej, co powiedział, i łkała.

– I tak byśmy podróżowali – kontynuował niby nieświadomy jej słodkiej udręki – ja i ty, monarsza para polepszająca życie pospołu miasto za miastem… Może nawet do Basletu byśmy dotarli.

Endire znów się roześmiała, tym razem przez łzy. – Powątpiewam, by na Baslet wystarczyła potęga nawet tego naszego hipotetycznego związku.

Lyeiess parsknął wraz z nią, ale jakby mniej przekonująco, i z gardła wyrwał mu się cichy syk, gdy znalazł wyjątkowo słuszne miejsce, a ona przeorała mu paznokciami plecy. Jej jęk zagubił się w jego ustach, gdy wpił się w jej wargi z jeszcze większym zapałem; jego dłoń przyspieszyła ruchów, wpasowując się w rytm jej bioder, i Endire nabijała się na niego palce równie desperacko, jak on wydawał się próbować ją ukochać.

– Lyeiess… – szepnęła głosem pełnym sprzecznych emocji. – Rób tak dalej, kochany, a zrobię wszystko, co zech… cesz! Och, Matko Niebieska…

I wyprężona w perfekcyjny łuk, wciskając pierś w jego usta, Endire połknęła swój krzyk, zacisnęła pięść na ramieniu Lyeiessa i z jego kolejnym ruchem doszła; tak silnie, że jej całe ciało drżało, i tak rozkosznie, że uderzenia gorąca zalewały ją falami jedno po drugim. Gdy wróciła do siebie, Lyeiess obcałowywał ją od pępka do szyi, uśmiechając się nieco zbyt dumnie.

Endire z trudem odzyskała oddech i spod półprzymkniętych powiek spojrzała Lyeiessowi w oczy, uśmiechając się krzywo. – Choć zaraz pewnie poprosisz, żebym zabiła dla ciebie Thorlenthera…

Nagle jakby zimny powiew przeszedł przez sypialnię i Lyeiess odsunął się na centymetr, zawieszając wzrok na niczym w szczególności. Ale milczał.

– Lyeiess? – Endire z niepewnością położyła mu dłoń na policzku.

A po długiej chwili książę w końcu zogniskował na niej spojrzenie i zapytał: – Czy to byłaby istotnie taka zła rzecz?

Tym razem Endire uniosła się z pościeli i odwróciła do niego ramieniem, ze zmartwieniem zagryzając wargę. To było nieco zbyt poważne jak na jej gust. Nie dość, że spotykali się w sekrecie, by mogła zdradzać swojego męża, swojego króla, to jeszcze rozważali jego zabicie? I to jeszcze ona niby podrzuciła ów pomysł… Już i tak bała się, że Tholenther ich zabije, jeśli dowie się o ich romansie, ale gdyby dowiedział się o tym? Zostaliby oboje wtrąceni do lochu i brutalnie torturowani, aż sami prosiliby o rychłą śmierć.

Z drugiej strony, czego ona się spodziewała? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jak Lyeiess nienawidził Thorlenthera. Niby żartowała, ale czy to dlatego w ogóle o tym pomyślała? Wiedziała, że to właśnie Lyeiess chciał usłyszeć?

Dobrze wiedziała, któremu z nich powinna być posłuszna, ale któremu chciała być posłuszna?

Lyeiess bez słowa objął ją ramieniem i obsypał pocałunkami jej bark i łopatkę, czekając cierpliwie, aż znów będzie gotowa się do niego odezwać. Położyła dłoń na jego i pozwoliła sobie lekko się w niego wtulić; jego pieszczoty wzrosły w siłę.

Trudno było się nie zapomnieć w jego dotyku, i Endire wcale nie chciała się powstrzymywać. Cokolwiek znaczyła ta rozmowa sprzed chwili nie było w tej chwili istotne. Przyłożyła czoło do jego jasnych włosów, gdy on posyłał dreszcz za dreszczem po jej szyi, i mruknęła: – Porozmawiamy o tym później.

– Tak jest, moja pani – odrzekł cichym, ciepłym głosem, w którym mogłaby się szczęśliwie utopić. I zaraz jego dłonie były znów między jej nogami, a potem i sam on, a ona miała ręce owinięte wokół jego ramion i usta na jego szyi. Jego niskie jęki, pomruki wręcz, rozbrzmiewały w jej uchu z każdym jego ruchem, i Endire kochała je prawie tak bardzo, jak kochała jego.

Bogowie, jak ona go kochała.

W całym Ghaiakelu nie było magicznej mocy, która mogłaby ich teraz od siebie oderwać. Lyeiess zatapiał się w niej z taką desperacją, jakby chciał się z nią zlepić w jedność; Endire przyciągała go do siebie coraz bliżej, aż byli spleceni ze sobą niczym dwa bliźniacze drzewa. Gdyby mogli się ze sobą spoić, już dawno by to uczynili. Zimny powiew zaginął między ich rozpalonymi ciałami; pocałunki, którymi się wzajem obsypywali, paliły jak rozżarzone żelazo; każdy dotyk był śladem ognia na ich skórach. I niczym szalejące inferno, ich akt przepełniał zarówno trwogą, jak i zachwytem.

I tak jakby stali w samym środku płomieni, długo nie wytrzymali takiego tempa. Endire ledwie zauważyła, kiedy zaczęła szczytować, ale gdy Lyeiess z głośnym, ciężkim jękiem wbił się w nią z całą siłą, ból i rozkosz przerzuciły ją przez grzbiet tej błogiej fali aż nie zatopiła się cała w przyjemności i spełnieniu, i w szczęściu, i miłości, i w nim.

Lyeiess opadł ciężko na ukos na poduszki, a Endire jeszcze długo leżała, drżąca i wyczerpana, jakby zupełnie nie mogła się nawet ruszyć. Ale Lyeiess nie narzekał. Dopiero kiedy odzyskał na tyle sił, by i ją przyciągnąć do siebie, Endire wczołgała się na niego i spoczęła półżywa, ledwie zawijając jedną nogę w koce, a gdzie resztę jej pięknego ciała; milczała, odzyskując dech w piersi i nic już więcej nie mówiąc o Thorlentherze.

Ostatecznie więc nie porozmawiali o tym później. Ale gdy Endire, wtulona ciasno w pierś Lyeiessa, zapadła w niezmącony marami sen, on rozmyślał o lochach, magii, zaginionych i strwożonych nieludziach… i o królobójstwie.