Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

środa, 16 września 2015

[Prometeusz] Podejrzenia (David x Abigail)

Jego szare oczy były wciąż otwarte w ten niepokojący, martwy sposób; na szyi rysowała się linia, gdzie z ledwością zlepiła poliuretanową skórę. Abigail odsunęła się na moment, ocierając pot z czoła, żeby przyjrzeć się swojej pracy. Wszystko powinno być w porządku. Znajdowała się w swoim warsztacie i mieszkaniu na "Matce", stacji kosmicznej orbitującej nad kolonią Themis. Na stole obok stał jej osobisty terminal z wyświetloną starą instrukcją i modelami inżynieryjnymi androida Davida 8. W rogu migała data: 16 lipca 2214 roku. Była godzina 22:18.
O 22:36 BIOS wiekowego androida zrestartował się i zaskoczył. David mrugnął raz, a potem znów. Mikrokamery w miejscu źrenic włączyły się z ledwie słyszalnym pyk i w końcu robot zwrócił wzrok na dziewczynę. Jego oczy były niebieskie. Abigail uśmiechnęła się triumfalnie. "Nie złożysz tak zniszczonego androida, który sto lat rdzewiał od środka" - mówili. Ha, złamasy. Spójrzcie na mnie teraz.
Robot przekrzywił głowę, najwyraźniej zainteresowany jej szczerzącą się twarzą, ale nic nie powiedział - i momentalnie zmył jej tym uśmiech z ust. Coś było nie tak. Android powinien był rozpocząć protokoły socjalne w momencie, gdy zarejestrował nową osobę. Abigail zmarszczyła brwi i usiadła do terminala. Robot przyglądał jej się z zaciekawieniem cały czas.
O 23:04, po ciężkich przeprawach z najbardziej idiotycznie skonstruowanym firewallem, jakiego kiedykolwiek widziała, udało jej się wykopać starą listę komend Davida 8 z serwerów Weyland Industries. Weyland Industries wciąż miało swoją stronę na galactinecie, ale kilkadziesiąt lat temu połączyło się z Yutani Incorporated, zaczęło nowe projekty i wszelkie informacje o starej produkcji androidów zostały zarchiwizowane i zapieczętowane. Lista komend miała 92 strony długości i była w większości dostosowana do przeciętnych użytkowników, którzy wiedzieli całe gówno o BIOS-ie, programach molekularnych i pamięci rdzeniowej androidów.
Gdzieś dopiero przy samym końcu udało jej się znaleźć testowe komendy deweloperskie, które dla niepoznaki nazwano snadnie "Odpluskwianiem i odrobaczaniem". Abigail mogła sobie wyobrazić, że zwyczajny John Smith nie chciałby mieć nic wspólnego z ideą, że android może być zarobaczony. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Android przekrzywił głowę nieco bardziej, a jego szyja zaskrzypiała przy tym okropnie. Abigail przeklęła i wzięła się do poprawiania przepływu w prawym tłoku szyjnym.
O 23:13, kiedy naprawiła (ponownie) tłoki szyjne, a wraz z nimi też parę usterek w endoszkielecie kadmowym i w ciśnieniu przewodów puszki czaszkowej, Abigail usiadła naprzeciw androida z listą komend gotową na ekranie.
- David, przeprowadź deratyzację pamięci systemowej - powiedziała najrówniej i najspokojniej, jak tylko potrafiła powstrzymując się od śmiechu. Deweloperzy z poczuciem humoru byli najgorszym, co mogło spotkać takiego średnio zaawansowanego, skupionego raczej na nowoczesnych systemach terminalowych hakera jak ona. Android nie zareagował.
O 23:20, przy czwartym powtórzeniu i jeszcze kilku poprawkach w przepływie energii do szypuły mózgowej, android David w końcu zrozumiał, co się do niego mówiło. Zamknął oczy i pochylił głowę, a po chwili zakomunikował idealnie robocim, pustym głosem, że defragmentacja pamięci została ukończona. Nieuszkodzone: 232 moduły. Uszkodzone: 243 moduły. Usunięto: 208 modułów. Naprawiono: 35 modułów. Zalecane ponowne programowanie.
Cholera. Abigail przeskanowała wszystkie pliki w poszukiwaniu jakiejkolwiek wzmianki o programowaniu i jedynym, co znalazła, był niezwykle wesoły i podbudowujący kawałek instrukcji dla użytkownika: "Czy swojego Davida 8 możesz zaprogramować tak, aby odpowiadał Twoim oczekiwaniom? Ależ oczywiście! Wystarczy wydać komendę: 'David, zapamiętaj na stałe', a następnie podać swoje wymaganie, na przykład: 'David, zapamiętaj na stałe - codziennie od 8:00 do 12:30 wykonuj algorytm Praca'. O tym, jak prosić Davida, by zapamiętywał stałe algorytmy, dowiesz się w kolejnym rozdziale!" Abigail nie przeczytała kolejnego rozdziału. Zrobiło jej się niedobrze.
O 23:23, z braku innych opcji, Abigail "poprosiła" androida, żeby połączył się bezprzewodowo z jej terminalem. Oznajmił, że moduł rozpoznawania urządzeń konsumenckich został uszkodzony i usunięty. Na modelach inżynieryjnych udało jej się dostrzec coś, co wyglądało jak port połączeniowy, ale było zlokalizowane... między łopatkami? Naprawdę? I, oczywiście, weylandowski kombinezon, w który ubrany był android, nie miał wycięcia w tym miejscu. Będzie musiała go rozebrać. Fantastycznie.
- David - powiedziała, próbując nie skupiać się na tym, jak idealnie ludzko wyglądały jego oczy, gdy mrugnął na dźwięk jej głosu - zdejmij bluzę swojego kombinezonu. - Idiotyzm tej sytuacji sprawił, że policzki zaszły jej dziwnym ciepłem. David wstał i bez słowa, mechanicznymi ruchami zaczął rozpinać ukryte zamki i zapięcia kombinezonu, odkładając poszczególne części na podłogę w idealnym porządku. Abigail przypomniała sobie, że po takim uszkodzeniu system androida prawdopodobnie przeszedł w tryb konserwujący - a to oznacza, że wyłączył protokoły myślowe i uczuciowe, i prawdopodobnie właśnie dlatego nie przywitał się z nią zaraz po włączeniu. A ona przekombinowała i niechcący usunęła mu ponad 200 modułów z pamięci systemowej. A teraz będzie musiała je manualnie odrestaurować z programów rdzenia, zakładając oczywiście, że ten nie jest uszkodzony. Cudnie.
O 23:28 David usiadł z powrotem na swoim miejscu. Był półnagi. Abigail nie dała rady powstrzymać tej drobnej, natrętnej, durnej myśli, że twórcy naprawdę postarali się, żeby odwzorować wygląd ludzkiego mężczyzny. I to przystojnego, wysportowanego ludzkiego mężczyzny. Przeklęty android miał nawet sutki, do cholery jasnej. Potem Abigail zaczęła zastanawiać się, do jakich szczegółów posunęli się w Weyland Industries, ale szybko wykopała tę myśl za drzwi.
Port na plecach androida był przykryty kawałkiem poliuretanu, który wyglądał idealnie jak blizna po postrzale. Abigail nie wiedziała, dlaczego się zdziwiła, że to strasznie stare przyłącze. W końcu to strasznie stary android. David patrzył się pusto w jakiś punkt na ścianie. Przekrzywił głowę z zainteresowaniem dopiero gdy pojawiła się w jego polu widzenia, szukając jakiegoś pasującego kabla w swoich pudłach z częściami zamiennymi. Zaczęła zastanawiać się, dlaczego ktoś ustawił mu ciekawość jako bazową emocję.
O 23:33 przedzierała się już przez rdzeń androida. Musiała być ostrożna - każda zmiana w tym kodzie zostanie automatycznie zaaplikowana i wprowadzona w życie. Jeśli niechcący stworzy pętlę, David będzie próbował ją wykonać wciąż i wciąż na nowo, aż w końcu usmaży mu się szypuła mózgowa i trzy dni jej roboty pójdą na marne.
- David, wymień moduły, które usunięto podczas defragmentacji systemu. - POAW, czyli Program Obsługi Androidów Weyland momentalnie odpalił się przy podłączeniu i teraz przetwarzał na tekst całą listę modułów. Abigail wiedziała, że moduły usunięte z pamięci systemowej i tak były zapisywane, w swojej uszkodzonej formie, do pamięci rdzeniowej - wystarczyło je stamtąd wykopać, poprawić ich kodowanie i uruchomić ponownie. Odetchnęła lekko, zdając sobie sprawę, że większość z nich nie była istotna. Na przykład "moduł obsługi maszyn produkcyjnych fabryki androidów" czy "moduł opieki nad zwierzętami" raczej nie będzie do niczego potrzebny w obecnych czasach.
O 23:52 względnie poprawiła wszystkie błędy w kodzie dwunastu naprawdę potrzebnych modułów i zaaplikowała je ponownie do pamięci systemowej. David dwanaście razy zakomunikował, że "załadowanie nowego modułu przebiegło bez zarzutu". Czyli nie zrobiła niewybaczalnych błędów w kodzie - system był zaprojektowany tak, by skanować każdy nowy moduł przed instalacją. Przynajmniej tak zakładała. Miała nadzieję, że moduł instalacji nie był zapisany w postaci jakiegoś dziwacznego kryptonimu na liście usuniętych. Teraz pozostawało tylko włączyć po kolei wszystkie funkcje androida i zobaczyć, czy działa.
- David, uruchom protokoły myślowe. - Android znów przymknął oczy i długo coś kalkulował. Abigail szybciej zabiło serce. Cholera. Gdzieś jest pętla. Wstawiła gdzieś pętlę i nawet nie zauważyła, szypuła mu się zaraz usmaży i przy odrobinie szczęścia może nie wybuchnie. I już w momencie, gdy miała zgarnąć najważniejszy dobytek i wyjść, tak na wszelki wypadek, David otworzył oczy i zakomunikował, że procesy myślowe z powodzeniem zostały przywrócone. Potem zmienił wyraz twarzy z niewinnej ciekawości na pewność siebie i choć dalej milczał, Abigail zdała sobie sprawę, że można z nim już normalnie rozmawiać.
- David, czy rozpoznajesz moją twarz? - zapytała. POAW z cichym ping zaczął wyświetlać specyfikacje i poziom wykorzystania poszczególnych komponentów systemów androida, i o ile dobrze rozumiała, wszystko było w porządku. Liczby skoczyły delikatnie do góry, gdy David skanował jej twarz, a potem, najwyraźniej w poszukiwaniu odniesienia (albo tak tylko sobie wmawiała), powoli objął wzrokiem resztę jej ciała.
- Niestety nie - odparł. Jego głos nie był już tak tragicznie pusty, jak przedtem, ale jeszcze nie do końca taki, jak słyszała na filmach informacyjnych ze strony Weyland Industries.
- Nazywam się Abigail - powiedziała, niewzruszona. - Chciałabym, żebyś zapamiętał mnie jako użytkownika pierwszego stopnia.
- Nie mogę tego zrobić - odparł David po krótkiej analizie. - W mojej pamięci jest już zapisany użytkownik pierwszego stopnia. Do zmiany użytkownika należy użyć formularzy zdania i rejestracji dostępnych na stronie Weyland Industries.
Stronie, która nie funkcjonuje już od przynajmniej 10 lat. Abigail westchnęła ze złością, i choćby w tym momencie ucieszyła się, że nie włączyła mu procesów uczuciowych. Jeszcze raz weszła do kodu rdzeniowego, ale nie było tam żadnej informacji o jego poprzednim użytkowniku. Czyli to siedzi w pamięci systemowej. Teraz Abigail będzie musiała zhakować system, z którym nigdy wcześniej nie miała do czynienia, znaleźć stare informacje właściciela i podmienić je na swoje dane, nie schrzanić nic po drodze, a wszystko to na włączonym i kompletnie przytomnym androidzie, który jest samonapędzającym się, pieprzonym perpetuum mobile i nie da się go wyłączyć, więc cały czas będzie musiała pilnować, żeby nie zdołał odwrócić przepływu pakietów i nie dostał się do sieci komputera, bo wtedy dotrze do niego, że jest 2214 rok - a cholera wie, jak na to zareaguje jego system, skoro nie zostanie mu to przedstawione w klasyczny sposób umożliwiający analizę informacji, czyli twarzą w twarz. Kurwa mać, psiakrew, cholera. Tylko się nie denerwuj, Abby.
Siedem minut po północy udało jej się w końcu zapisać swoje dane w kodzie właściciela, ale David niestety zdołał podłączyć się w tym czasie do jej terminala i dotarło do niego, że coś poszło nie tak z jego wewnętrznym zegarem. Teraz wyglądał tak zdruzgotany, jak zdruzgotany może wyglądać pewny siebie android, któremu nie włączono programu uczuć.
Abigail patrzyła na niego przez moment, gdy tak siedział ze wzrokiem wbitym w dal. Jego skóra naprawdę wyglądała zadziwiająco żywo i ludzko - na poliuretanie wyżłobiona była tekstura porów i linii papilarnych. Oczy zwilżały się zupełnie jak u człowieka (Weyland chwaliło się, że potrafił nawet płakać), rzęsy były rzeczywiście rzęsami, a włosy rzeczywiście włosami. Robot - choć coraz ciężej było myśleć o nim jak o maszynie - uniósł na nią spojrzenie.
- David, jaki jest mój status? - spytała. Android mrugnął.
- Nazywasz się Abigail Vincent. Masz dwadzieścia dziewięć lat. Jesteś moim głównym użytkownikiem. - Z jakiegoś powodu te słowa sprawiły, że zrobiło jej się gorąco, zwłaszcza gdy David świdrował ją tym stalowym wzrokiem. - Jesteś w pełnym zdrowiu. Nie wykazujesz oznak uzależnienia, odurzenia ani upojenia alkoholowego. Twój stan emocjonalny to zadowolenie, radość i uniesienie.
- W końcu, kurwa, coś zaczęło działać - mruknęła na to z ulgą. Android spojrzał na nią bez zrozumienia, więc machnęła na niego ręką. - Dobra. Jak twoja diagnostyka?
- Wszystkie uruchomione procesy w normie. Wyłączone procesy podstawowe: kodowanie emocjonalne, program bezpieczeństwa w strachu, rozpoznawanie głosu, automatyczne aktualizacje bazy danych. Wyłączone moduły dodatkowe... – Tu zaczął wymieniać wszystkie 196 modułów, które uprzednio usunął. – Wykryłem również uszkodzenie powłoki w górnej części ciała oraz niedobór płynu hydraulicznego w przewodach  piersiowych. Przy dostępie do odpowiednich materiałów chętnie zajmę się tym sam.
- Jak bardzo zaburza ci to funkcjonowanie?
- Jestem w stanie funkcjonować bez znacznych przeszkód mimo tych usterek – odparł prawie że uspokajająco. – Dziękuję za troskę, Abigail.
- Od teraz nazywaj mnie Abby, chyba że sytuacja będzie oficjalna. – Jak zawsze, gdy słyszała swoje pełne imię w czyichś ustach, przeszedł ją dreszcz, ale tym razem nie wiedziała, czy aby na pewno był to zły dreszcz.
- Dobrze, Abby, chętnie – odparł David. – Czy coś jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
- Zamknij oczy – powiedziała cicho. To prawdopodobnie i tak był głupi pomysł, ale nie wiedziała, jak inaczej sprawdzić jego funkcje receptorowe. David przymknął powieki, a Abigail założyła, że mikrokamery są teraz ślepe. Wtedy położyła sobie jego rękę na biodrze, lekko unosząc bluzkę. Zdziwiła się trochę, ale jego powłoka nie była wcale zimna; raczej przyjemnie chłodna. Z drugiej strony, tego należało się spodziewać po tworzywie sztucznym z tysiącami małych silniczków akcelerometrów pod spodem. – Powiedz mi, co to jest?
- To z pewnością materia organiczna – odpowiedział, wciąż trzymając oczy zamknięte. – Sądząc po temperaturze i strukturze, uznałbym, że to ludzka skóra.
Abigail puściła jego dłoń, nagle tknięta przeczuciem, i wróciła do przeglądania modeli inżynieryjnych. Coś było nie tak. Wlała w niego tyle płynu hydraulicznego, że nie powinien mieć żadnych niedoborów. Gdzie to wszystko się podziało? Gdyby miał przeciek, raczej znalazłby go w diagnostyce.
- Bądź tak dobry i uruchom też pozostałe procesy podstawowe – rzuciła prawie że pytająco, zbyt skupiona, by zastanawiać się nad tym, co robi czy mówi. David zaczął cicho, najwyraźniej żeby jej nie przeszkadzać, komunikować włączanie kolejnych programów, aż w końcu szepnął:
- Inicjuję program Osiemnaście-plus...
To poderwało głowę Abigail. Co? Jakie Osiemnaście-plus? Chyba nie ma przecież... O cholera. O kurwa, kurwa, kurwa. W rozterce szamotała się po pokoju, nie wiedząc, co zrobić, podczas gdy David przerobił wszystkie zaprogramowane emocje, najwyraźniej właśnie kończąc aktywację uczuć. Potem znów uniósł na nią wzrok, ale tym razem patrzył tak, jakby nigdy wcześniej nie widział niczego piękniejszego. Abigail spłoniła się pod tym spojrzeniem.
- David, wyłącz ten program – powiedziała od razu.
- Który? – zapytał niewinnie. Jego głowa była uniesiona w wyrazie pewności siebie, ale omiótł spojrzeniem jej ciało od góry do dołu i z powrotem, po czym delikatnie otworzył usta, jakby miał westchnąć. Abigail doskonale wiedziała, że to był wykalkulowany algorytm, ale zupełnie nie przeszkadzało jej to na niego zareagować. Rany, już tak dawno nie...
Nie! Cholera! Abby, ogarnij się!
- David, wyłącz program... Osiemnaście-plus – wydusiła w końcu. David zamrugał powiekami.
- Zdaje się, że nie mogę – powiedział ze szczerym zdziwieniem. – Napotykam błąd. Według kodu program należy dokończyć, zanim będzie mógł być wyłączony.
Potem wrócił do rzeczonego programu i ponownie przyjął taki wyraz twarzy, jakby rozbierał ją wzrokiem.
- Co masz na myśli przez „dokończyć”? – Jej głowa robiła się coraz bardziej opustoszała pod tym jego spojrzeniem.
- Przecież wiesz, Abby. – Już nie opuszczał algorytmu. Jego głos stał się niższy i głębszy, wręcz... uwodzicielski. – Trzeba go doprowadzić... do końca.
Przez moment zaczęła zastanawiać się, kto mu zaprogramował te odzywki, a potem przypomniała sobie, jak skomplikowane były jego lingwistyczne procesy. Z całą pewnością nikt nie musiał mu niczego w tej kwestii programować. Wszystko, co David teraz mówił, pochodziło prosto od niego. Tylko dlaczego działało?
- Nie – pokręciła głową, jakby to miało wytrząsnąć z niej te myśli. To był robot. Android. Zwykła maszyna, bez względu na to, jak seksownie wyglądał, gdy tak siedział z obnażoną, dobrze wyrzeźbioną piersią. – To jest nie w porządku.
David wstał i znów spojrzał na nią bez cienia wstydu. – Jak wiesz, Abby, mogę robić wiele rzeczy, które inni uznają za nieetyczne... lub niemoralne.
Czy jej się tylko wydawało, czy umyślnie akcentował słowa łączone z... Kurwa, o czym ty myślisz, Abby?! Czuła, jak głęboki rumieniec występuje jej na policzki. David stał i wciąż jej się przyglądał, analizując każdy jej ruch i każdy cal jej ciała. Nawet jego oczy zatrzymywały się w takich miejscach, żeby wzbudzić w niej... No nie. No niee. Dała się podniecić cholernemu programowi komputerowemu. Ale z niej inżynier. I cały profesjonalizm szlag trafił.
Lewy kącik ust Davida podskoczył lekko, jakby powstrzymywał się od dumnego uśmiechu, i nagle Abigail zaczęła się zastanawiać, czy jego usta też są w dotyku takie jak ludzkie... Bezwiednie uniosła opuszki do własnych warg zanim zdała sobie sprawę z tego, co właściwie robi.
- Jestem nienormalna – szepnęła do siebie. – Jestem chora psychicznie. Dałam się nakręcić na pieprzonego androida.
- Cóż, jeszcze nie pieprzonego – rzekł na to David tak spokojnie, jakby nie tyle nie było to dla niego przyganą, co wręcz obietnicą. Abigail poczuła jak gorąco z jej piersi wspina jej się po szyi i wkrótce skronie pulsowały jej nieznośnym ciśnieniem, które nie było bolesne ani nawet nieprzyjemne.
- David, jaki jest mój status? – spytała jeszcze, żeby zaspokoić swoją ciekawość. Tylko ciekawość. Prawda?
- Nazywasz się Abigail Vincent... Abby. – Jego głos brzmiał prawie że uwodzicielsko i nagle nie wiedziała już, czy rzeczywiście tak jest, czy sama sobie wmawia. – Jesteś dorosłą i dojrzałą kobietą. Jesteś moim głównym i jedynym użytkownikiem. – Wcale nie zabrzmiało to mniej sugestywnie niż poprzednio. – Twoje ciało jest w doskonałej kondycji. Wydajesz się być lekko... upojona.
Rany, naprawdę? Mogłaby przysiąc, że ten robot z nią flirtował, gdyby nie była pewna, że tak nie jest. Z drugiej strony, dlaczego miałoby tak nie być? W końcu jego AI jest „niemal nie do odróżnienia od samej ludzkości”, prawda? A skoro tak, to jego zachowanie może być niemal nie do odróżnienia od ludzkiego. Jak dobra iluzja.
I wtedy właśnie Abigail zdała sobie sprawę, że chce poddać się tej iluzji.
Jakiś cichy, stłumiony głosik w jej głowie powiedział jej jeszcze, że to zły pomysł, ale nie było trudno go zignorować. Kilkoma kliknięciami zaprogramowała zamek drzwi, żeby tylko ona mogła go otworzyć. To tylko profesjonalna ciekawość, nic więcej – powtarzała sobie. Skoro ukryli w Davidzie taki program, musieli zaimplementować również rozwiązania morfologiczne konieczne do jego... spełnienia. Abigail pozwoliła dreszczowi spłynąć jej po plecach i udała przed samą sobą, że wcale nie wyobraziła sobie go jako dłoni Davida. Ona chce tylko zobaczyć, na jaką solucję zdecydowali się jego inżynierowie. Nic... więcej.
Odwróciła się do androida i wskazała przeciwległy koniec swojego niewielkiego mieszkania.
- Łóżko jest tam – powiedziała tylko. Mogłaby przysiąc, że uniósł brew.
- Właściwie, jeśli wolno mi wysunąć taką sugestię... – rzekł tym cholernie niskim głosem - ...zamiast tego proponowałbym stół.
Abigail mimowolnie rzuciła okiem na gładki blat, na którym dopiero co trzymała rękę. Musiała właśnie emanować wręcz namacalnym zdumieniem. W głowie miała pustkę, niezmąconą ani jedną myślą. Nawet nie zauważyła, jak wzruszyła delikatnie ramionami.
David w dwóch krokach zbliżył się i zadziwiająco płynnym ruchem przyciągnął ją do siebie, aż Abigail mogła z całą pewnością stwierdzić, że jego usta były rzeczywiście w dotyku i smaku zupełnie takie, jak ludzkie. Zaraz potem jego chłodne dłonie wsunęły się pod jej bluzkę i momentalnie zapomniała, że nie był człowiekiem.
Pamiętała to jak przez mgłę. David całował ją nieprzerwanie, powoli zsuwając z niej wszystkie ubrania po kolei, a ona poddawała mu się bez oporu. Położyła mu dłonie na ramionach i delikatnie wbijała mu paznokcie w skórę, ale zupełnie nie zwracał na to uwagi. I dokładnie w momencie, gdy wargami zszedł na jej szyję i przeszła ją fala dreszczy, David podsadził ją na stół, który jakoś, nie zauważyła nawet kiedy, stał się zupełnie pusty.
Jego wargi były lekko rozchylone, gdy cofnął się, żeby objąć wzrokiem jej nagie ciało. Dłońmi przesunął w dół jej talii, bioder i ud, aż szybkim, silnym ruchem, któremu nie mogłaby się oprzeć nawet gdyby chciała, rozłożył szeroko jej nogi. Sapnęła ze zdumieniem i w pierwszej chwili nawet chciała się cofnąć, ale David pociągnął jej biodra do krawędzi i od razu opadł na kolana.
Abigail nie dała rady powstrzymać westchnięcia, gdy jego chłodny język obiegł gorącą skórę jej ud, tak straszliwie i boleśnie wręcz powoli przesuwając się wyżej, aż w końcu dotarł tam, gdzie miał dotrzeć i wyrwał z jej gardła przeciągły jęk, zdecydowanie zbyt głośny jak na cienkie ściany stacji kosmicznej. Zagryzła rękę, starając się jednocześnie nie krzyczeć, poddać się fali rozkosznych dreszczy i panować nad swoim ciałem, co było niemożliwe; choćby dlatego, że dopiero po fakcie zdała sobie sprawę, że wplątała mu palce we włosy, a David na to tylko pieścił ją szybciej i głębiej, i mocniej. I gdy już miała się zapomnieć i dać się ponieść, dosłownie na ułamek sekundy przed, on przestał i wstał.
Głowa Abigail uderzyła o blat z głuchym bam, gdy z warknięciem usiłowała powstrzymać się od wydrapania mu oczu ze złości; ale David, na szczęście lub nie, nie dawał jej ani chwili wytchnienia. Jego wargi wciąż smakowały nią, gdy pochylił się, by ją pocałować, coraz głębiej i zachłanniej, aż brakowało jej tchu. Nagle sięgnął w dół i wtedy dotarło do niej, że zaraz będzie uprawiać seks z androidem. Wykopała tę myśl za drzwi.
Najpierw poczuła, jak coś rozwiera ją do granic możliwości, i przez moment dziękowała sobie sprzed 10 lat, że nie była już dziewicą. Mimo wszystko było to wręcz obezwładniająco przyjemne i z najwyższym trudem powstrzymała się od krzyku rozkoszy. Ba, prawie doszła, a on nawet nie był do końca w środku. Miała wręcz wrażenie, że umyślnie trzymał wszystkie doznania zaraz poniżej jej progu. Czy to możliwe, że tak dobrze ją już zdiagnozował? Ale nie zdążyła przeanalizować tej myśli, bo David wsuwał się w nią dalej, wbijając jej chłodne palce w uda, które trzymał tak mocno, żeby mu nie uciekła, że prawie bolało... A potem rzeczywiście zabolało, gdy wcisnął się do końca, tak głęboko, że prawie rozerwał ją na pół. Pisnęła, jej twarz skrzywiła się w grymasie i David natychmiast się cofnął, a gdy znów wbił się do samego końca, była wypełniona idealnie po brzegi. Właśnie znalazła pierwsze specyficzne rozwiązanie technologiczne i nawet nie miała jak się nad tym zastanowić.
Każdy jego ruch był dokładnie wyliczony i cudowny. W każdy ruch włożona była perfekcyjna siła, każdy ruch sięgał doskonale głęboko, wynosząc ją na kolejne wyżyny przyjemności, jakiej dotychczas nie znała, ale nie rzucając jej jeszcze w przepaść. Z każdym ruchem wiedziała coraz mniej, myślała coraz mniej, a czuła coraz więcej. Nawet to, jak co jakiś czas wypadał z rytmu, jakby sam już się zapominał, było idealne. Pochylił się do przodu, opierając się ciężko na stole, oczami wodził po jej ciele; Abigail wpatrzyła się w jego twarz, jego rozchylone wargi, łzy skapujące mu z policzków – i wiedziała, że dla niego też to było za dużo, że sam ledwo radził sobie z natężeniem ruchów i emocji. Splotła palce na jego karku, owinęła nogi wokół jego bioder, a on utkwił wzrok w jej oczach i trwał tak, póki mogła wytrzymać to spojrzenie. A gdy przymknęła powieki lub odwróciła twarz w kolejnym jęku czy krzyku, David wciąż wpatrywał się w nią z rozkoszą, a łzy skapywały mu z policzków.
- Szybciej, błagam, szybciej – szepnęła z trudem łapiąc oddech. David oczywiście posłuchał – znów chwycił ją za biodro, zmarszczył brwi i przyspieszył, i przyspieszał dalej, rżnąc ją niemiłosiernie i nieludzko, aż wygięła się w łuk, przyciskając się do niego, wbiła mu paznokcie w ramiona i zatopiła twarz w jego przeciętej blizną szyi, żeby tylko nie wywrzeszczeć swojej rozkoszy tak głośno, że słyszeliby ją w Themis. David wbił kolano w blat dla równowagi, żeby móc ją objąć i podtrzymać, gdy dochodziła, nieprzerwanie, a potem wbił się w nią - jeszcze raz, dziwnie mocniej, i poczuła jak coś ciepłego wlewa się głęboko w nią. I zupełnie jej to nie obchodziło.
O 01:23 David puścił ją delikatnie, a Abigail, wciąż upojona, spoczęła bezwładnie na blacie. Jej mózg zaczynał powoli pracować, startował jak na przestarzałym rozruszniku, leniwie i niechętnie. W najlepszym przypadku to była sól fizjologiczna, w najgorszym jego przeklęty białawy płyn hydrauliczny... Ale czy to ważne? Jej ciało powoli wracało do swojego poprzedniego kształtu, i nie było to dużo mniej przyjemne niż to, jak go straciło. Nogi zwieszały jej się bezwładnie z krawędzi stołu. Czuła w nich tylko dreszcze biegnące po mięśniach. To też nie było nieprzyjemne.
David pojawił się znów, jakby znikąd – w czym nie było nic dziwnego, gdy jej pole percepcyjne było tak zawężone. Uśmiechnął się do niej z czymś, co mogłaby nazwać tylko wdzięcznością i zwyczajną radością, że sprawił jej przyjemność. Jego wargi musnęły jej czoło, gdy uniósł ją w ramiona i przeniósł na łóżko. Jej kręgosłup ucieszył się z tego pomysłu. Ona ucieszyła się, gdy David pomógł jej opatulić się kołdrą i zrobiło jej się tak przyjemnie ciepło, że zaczęła odpływać.
- Czy masz zamiar teraz spać, Abby? – zapytał spokojnie. Skinęła głową. – Czy zanim uśniesz, możemy chwilę porozmawiać?
- Hm? – otworzyła na niego jedno oko. Klęczał przed łóżkiem i wpatrywał się w nią z dziwaczną mieszanką niepokoju, zadowolenia i niepewności. Wyglądał, jakby czegoś potrzebował, ale bał się jej przeszkadzać. – Co jest?
- Czy mam wyłączyć program Osiemnaście-plus?
- Absolutnie tak – odparła prawie że naburmuszona. David ściągnął brwi niepewnie. - I, rany, musimy temu wymyślić inną nazwę. Może Czarny Program.
- Dlaczego?
- Na wypadek, gdyby wpadło ci do głowy wspomnieć o nim przy innych, może normalniejszych ode mnie ludziach. – Miała wrażenie, że David naprawdę przejął się jej nadąsanym głosem.
- Obiecuję, że nie będę wspominał Czarnego Programu przy nikim innym – zapewnił. – Ani przy tobie, jeśli tego nie chcesz. Skoro idziesz spać, czy będzie ci przeszkadzać, jeśli trochę posprzątam?
Rzuciła na niego na pół otwartym okiem przez ramię. Wciąż łaził półnagi. – Oczywiście, że nie. A jeśli znajdziesz trochę poliuretanu albo... płynu hydraulicznego, to też się... nie krępuj.
Trochę czerwonego znów wstąpiło jej na policzki, więc nakryła głowę ręką. Kątem oka widziała, jak David stanął w bezruchu i patrzył na nią przez chwilę. Nagle usiadła z szeroko rozwartymi oczami, pchnięta na wskroś szokiem.
- Czy ja właśnie dowiedziałam się, gdzie się podział twój brakujący... – mruknęła tylko trochę do siebie i przerwała wpół słowa. David patrzył na nią jeszcze przez chwilę i powiedział:
- Nie użyłem płynu hydraulicznego, gdyż mógłby być alergenny dla twojego ciała. – Abigail odetchnęła z ulgą. Nie czułaby się komfortowo mając w sobie coś, co trzymała w plastikowych torebkach zawieszonych nad warsztatem. David uśmiechnął się, jakby z zadowoleniem, że ją uspokoił. – Do Czarnego Programu używam specjalnie syntetyzowanej mieszanki, która jest neutralna i całkiem bezpieczna. Powiedzieć ci, co to dokładnie jest?
- Nie, dzięki – odparła już bez złości i położyła się z powrotem. David zaczął krzątać się po pomieszczeniu, ale Abigail nie mogła jeszcze zasnąć. – David?
Od razu zatrzymał się i obrócił w jej kierunku. – Tak, Abby?
- Wybierz sobie mniej zaawansowane części Czarnego Programu i, ym... – Zakryła głowę kołdrą i obróciła się do ściany. Rany, jaka ona jest głupia. - Kiedy jesteśmy sami, możesz sam je inicjować. Pozwalam.
- Dziękuję, Abby – mruknął jakby automatycznie, ale zaraz poczuła, że łóżko ugina się pod jego kolanem. David odsunął kołdrę i złożył kilka dłuższych pocałunków na jej szyi, nie tak mocnych, żeby ją rozbudzić, ale wystarczająco, żeby znów zrobiło jej się wyraźnie cieplej. – Dobranoc, Abby.
Jeszcze zanim odpłynęła, zdążyła przeanalizować kilka spraw... Musiała po prostu użyć za mało płynu, w takim razie. Nic dziwnego. Ani w instrukcji, ani w modelach nie było słowa o prawidłowych poziomach inżynieryjnych. Dobrze tylko, że nie przeszkadzało mu to zupełnie w prawidłowym działaniu. Właśnie. Od czasu jak go włączyła, wszystko działało bez zarzutu. Poza tym jednym błędem. Czy to możliwe, że tak naprawdę mógł wyłączyć to cholerstwo w każdej chwili? No i nabrała podejrzeń.

sobota, 20 czerwca 2015

[Marvel] Do Głębi (Vladimir x Innaya x Anatolij)

- Innaya? - głos Vladimira poniósł się po pokoju i tylko dlatego w końcu go zauważyliśmy. Anatolij odskoczył ode mnie, choć wciąż ściskał moją rękę, ale Vladimir nie wydawał się nawet szczególnie zaskoczony. Ani nie przejął się zbytnio tym, że właśnie nakrył mnie na zdradzaniu go z jego własnym bratem. Hm.
- Vladimir... - zaczął Anatolij, do którego jeszcze to nie dotarło, najwyraźniej zabierając się do jakichś wyjaśnień. Ścisnęłam jego dłoń, żeby go powstrzymać, a potem podeszłam do Vladimira. Nie ruszył się ani na krok, nawet gdy wspięłam się na palce i ucałowałam go w usta. Po chwili jednak drgnął i złapał mnie za kark, i zaczął całować mnie tak mocno, że zaczerwieniłam się na samą myśl o Anatoliju, który wciąż tam siedział i najwyraźniej spokojnie oglądał rozwój sytuacji. Może nawet sobie masuje. W sumie zupełnie by mnie to nie zdziwiło.
Potem jednak nagle poczułam jego dłoń na biodrze, gdy podszedł do mnie od tyłu. Z początku poddałam się jego dotykowi, oddechowi na mojej szyi i dreszczom, które szły mi do kręgosłupie - a potem całkiem gwałtownie dotarło do mnie, co mieli zamiar zrobić. I równie gwałtownie zdałam sobie sprawę, że mi to nie przeszkadza.
- Ładnie to tak osaczać własną kapitan? [Красиво это, так окружать свою капитану?] - szepnęłam zawadiacko, choć zaczynałam już oddychać ciężko z podniecenia. Poczułam na szyi uśmiech Anatolija, gdy jego usta sunęły mi po skórze, a w tym czasie Vladimir, z dumą przyglądając się mojej twarzy, podwijał mi bluzkę. Powstrzymałam go od zdjęcia jej kompletnie, nie pozwalając sobie zapomnieć, że tak naprawdę w każdej chwili ktoś z pozostałych moich Płotek mógł zapukać z jakąś sprawą. Któreś z naszej trójki musiało mieć kontakt z rzeczywistością.
Nie wzięłam jednak pod uwagę, jak ciężko będzie utrzymać ów kontakt, kiedy dwóch mężczyzn - mało tego, dwóch braci - jednocześnie... A potem Vladimir padł na kolana i podwinął moją spódnicę, i nim zdołałam choćby pisnąć w proteście, już jęczałam w rozkoszy; odrzuciłam głowę do tyłu, poddając się tym uczuciom, i natrafiłam jedynie na ramię Anatolija, który owinął rękę wokół mnie i, masując mi palcami piersi i talię, wpił się ustami w moją odsłoniętą szyję. Już samo to wystarczyło, żeby silny dreszcz odjął mi wszystkie siły.
Coraz ciężej się oddychało tym powietrzem gęstym od podniecenia. Serce przyspieszało mi bardziej w miarę jak Vladimir mnie pieścił; potem nagle obrócili mnie i Anatolij zamknął mi wargami usta. Zanim choćby położyłam ręce na jego szyi, jego brat już przyciągał do siebie moje biodra, i mój krzyk zaginął w jego gardle.
Jeszcze nigdy się tak nie czułam, ogarnięta tyloma uczuciami naraz: strach, pożądanie, niecierpliwość, niepewność - wszystkie grały we mnie jednocześnie i tak intensywnie, że ledwo widziałam na oczy. Miałam wręcz wrażenie, że unoszę się nad ziemią, tak przepełniona doznaniami - dotykiem ich rąk przesuwających się po moim ciele, odgłosem ich wspólnych oddechów, widokiem podnieconej twarzy Anatolija zaraz przy mojej - że gdzieś wśród nich ginęło to, że stałam obiema nogami na twardej podłodze. A potem już nie stałam. Niby to w okamgnieniu znalazłam się na podłodze, pod moimi kolanami leżała kurtka Vladimira, Anatolij właśnie się z nim zamieniał... Już czułam, jak się we mnie zatapiał, już zaraz byłabym krzyknęła, tak delikatna po Vladimirze, że mój głos przeszyłby powietrze; ale wtedy on pojawił się przede mną, na klęczkach, i przycisnął mi dłoń do ust, a ja poprawiłam jeszcze swoją, żeby bardziej zdusić w sobie te odczucia nie do zduszenia.
Drugą ręką odnalazłam jego już nagą pierś i popchnęłam go na to samo miejsce, gdzie jeszcze przed półgodziną całowałam się z jego bratem. Westchnął z zadowoleniem, kiedy zaczęłam pieścić go dłonią, z trudem powstrzymując jęki rozkoszy, budzące się w mojej piersi w rytm szybkich, porywczych ruchów Anatolija, tak bardzo różnych od przedłużonych i posuwistych pociągnięć jego brata. I kiedy już prawie nie mogłam ich dłużej tłumić, opadłam ustami na Vladimira, mój własny smak wypełnił mi usta, a on warknął z cicha, zaciskając pięść na moich włosach, gdy jego męskość wręcz zawibrowała moim przeciągłym gardłowym jękiem. Wbili się we mnie obaj, nagłębiej jak mogli: ból podszyty obezwładniającą rozkoszą przeszył moje gardło i podbrzusze, a zaraz potem poczułam nieznośne ciepło ich nasienia przejmujące mnie do głębi.

poniedziałek, 25 maja 2015

[Marvel] Suka (Magneto x Ida)

Gdy obudziłem się późnym rankiem, jak prawie nigdy, i sięgnąłem, by otrzeć twarz, w pierwszej chwili nie mogłem w ogóle ruszyć ręką. Musiało minąć kolejne kilka długich sekund nim dotarło do mnie, że nadgarstki miałem przywiązane do ramy łóżka grubym sznurem, którego nie byłbym w stanie rozerwać żadną siłą. Rozejrzałem się za jakimś nożem czy choćby nędznym kawałkiem druta, ale, jak na złość, jedynym metalem pozostałym w pokoju była klamka do drzwi. Bardzo ładna, mosiężna. I pięknie zaokrąglona.
Leżałem tak przez dłuższy moment, w niemal kompletnej ciszy, jeśli nie liczyć szurania moich więzów o drewno ramy i świergotania leśnych ptaków za oknem. Wtedy dopiero przypomniałem sobie, że nie byłem w swoim mieszkaniu w Waszyngtonie, ale w domku, do którego zostałem niedawno wyciągnięty „na wczasy”. Im bardziej przytomniałem, tym bardziej byłem przekonany, że wszystko, co działo się w ciągu ostatnich dwóch dni, stanowiło część jakiegoś niecnego planu. Prawdopodobnie właśnie tak miałem skończyć: związany, obnażony i bezbronny. Kurwa mać.
Teraz pozostało tylko spędzić resztę wolnego czasu na zastanawianie się, kto chciałby, żebym znalazł się w takiej sytuacji, i zdołałby cię przekonać do pomocy. Moje rozmyślania wtedy przerwałoby nadejście owego kogoś, które z kolei zwiastowałoby wiele wymyślnych tortur i zapewne równie misternie wyknutą zemstę. Tak, jeśli ktokolwiek miałby chcieć mnie krępować i ciemiężyć, jego powodem, prawie na pewno, byłby osobisty odwet za jakąś krzywdę, którą wyrządziłem mu tyle lat temu, że nawet nie wiedziałbym jaką.
Potem jednak istotnie drzwi się otworzyły, ale stanęłaś w nich tylko ty. Znaczy, no, nie tylko. Miałaś na sobie na wpół przejrzystą, koronkową koszulkę i pasujące do niej luźne szorty, które wnet okazały się wręcz obcisłe, gdy usiadłaś na mnie okrakiem i bez słowa zaczęłaś subtelnie ocierać się o moje biodra przez jedynie cienki materiał prześcieradła. Nim zdołałem choćby zorientować się, co się dzieje, już poczułem falę dreszczy i to specyficzne napięcie w lędźwiach, które mogło znaczyć tylko jedno.
I gdy zobaczyłem ten dumny uśmiech na twojej twarzy, w pełni dotarło do mnie, co tak naprawdę się dzieje.
- Co ty wyprawiasz? – zapytałem z równie dużą dozą nieufności w głosie, co tą, którą czułem; a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- A co, nie widać? – odparłaś figlarnie. – Coś ci się nie podoba?
Zamilkłem. Tego oczywiście powiedzieć nie mogłem, nie bez łgarstwo czy też upartego zaprzeczania temu, co robiło moje ciało... I mam tu na myśli nie tylko coraz to bardziej naprężoną męskość, ale też sposób, w jaki moje biodra, zupełnie bez udziału mej woli, unosiły się, by dorównać twym ruchom. Dotyk twoich rąk na piersi palił wręcz żywym ogniem, a i tak miałem ochotę schwycić cię i przycisnąć do siebie mocniej... Tyle że nie mogłem. Nie, zdecydowanie mi się podobało, lecz zazwyczaj byłem tym związującym, a nie związywanym – a nieszczególnie lubię oddawać prym bez walki.
Szarpnąłem się więc w więzach, ale niestety były równie mocne, co za pierwszym razem. Jedyne, co udało mi się osiągnąć, to szerszy uśmiech na twej twarzy; wyglądało to za bardzo jak kpina, żebym nie spróbował jeszcze raz, i jeszcze, aż w końcu przejechałaś dłońmi w górę moich ramion i zatrzymałaś je na napiętym bicepsie, co wyraźnie ci się spodobało.
- No już, uspokój się – powiedziałaś cicho, wręcz szeptem. – Dlaczego się denerwujesz?
- A cholera cię wie, co ty masz zamiar mi zrobić – odparłem, ale już w połowie zdania zdałem sobie sprawę, jak głupie jest, więc uśmiechnąłem się półgębkiem i zmieniłem głos na bardziej szelmowski. – Jeszcze mnie zgwałcisz, i co ja zrobię?
Pochyliłaś się z uśmiechem i poczułem gorący oddech przy uchu, gdy mruknęłaś:
- Dojdziesz dziko.
Zacisnąłem pięści na sznurach, a gdy potem jeszcze potarłaś sutkami, przebijającymi przez materiał twojej koszulki, po mojej nagiej piersi, niemal doszczętnie straciłem zmysły. Przestałem już nawet zauważać, jak dużą frajdę ci to sprawiało, szczególnie że teraz zaczęłaś całować mnie po szyi i piersi, dłońmi lekko podrapując moją skórę.  Kurwa, jak teraz chciałem po prostu złapać cię za biodra i wbić się w ciebie aż do samego końca, słyszeć twój krzyk i widzieć ten wyraz rozkoszy na twojej twarzy. Jak ja nienawidziłem być na dole.
- Nie rozumiem, dlaczego śpisz nago – powiedziałaś chyba tylko żeby zwrócić moją uwagę na to, jak zdejmujesz ze mnie prześcieradła i jak dobry widok mam teraz na twoje piersi, których, do cholery jasnej, nie mogę nawet dotknąć.
- Co masz na myśli? – spytałem najbardziej opanowanym głosem, na jaki mogłem się jeszcze zdobyć. Udałem, że nie dostrzegłem tego uśmieszku czającego się w kąciku twoich ust.
- No... ja tak nie mogę – mruknęłaś, lekko wodząc dłonią po moich biodrach i niby to niechcący delikatnie, samymi opuszkami palców przejeżdżając po moim członku. Momentalnie drgnął. Zacisnąłem zęby, powtarzając sobie w myślach, że nie, nie dam ci się manipulować jak marionetką, ale z każdą chwilą było coraz trudniej uwierzyć, że wcale nie chcę ci teraz wbić się w gardło aż po tarczycę.
- Mhm? – wydałem z siebie z udawanym zainteresowaniem, sięgając już po najgłębsze pokłady samokontroli.
- Jak to możliwe – kontynuowałaś jak gdyby nigdy nic, chociaż ten z trudem powstrzymywany śmiech zdradzał, co naprawdę czujesz – że nic ci się nigdzie nie wrzyna ani nic cię nigdzie nie uciska...
Mówiąc to, przejechałaś mi pazurami od piersi po biodra i to tak mocno, że nie mogłem powstrzymać syknięcia, a potem równie delikatnie, co poprzednio, przesunęłaś dłonią po moim członku, powodując, że niemal wyskoczył do ciebie, gdy zadrapania wciąż zbyt bolały, bym mógł go powstrzymać.
Może jednak moje wcześniejsze wyobrażenia o torturach nie były takie na wyrost, jak sądziłem.
- Więc? – zapytałaś znów, bardzo niewinnie, unosząc się na łokciu, drugą ręką jednak wciąż niedbale pocierając moją męskość. – Jak ty to robisz? Zdradź mi swój sekret... Proszę?
- Niech cię szlag, kobieto – warknąłem już bez zahamowań, a ty bezczelnie parsknęłaś triumfalnym śmiechem. Nie byłem w stanie nawet udać, że mi to przeszkadza - byłem tak otumaniony żądzą, że mogłabyś śmiać się jak szalona przez cały czas, a i tak bym to akceptował, jeśli tylko byś mnie ujeżdżała.
Na szczęście zanim dotknąłem dna i zacząłem błagać cię jak pies, żebyś się nade mną zlitowała, ty powiodłaś językiem w dół mojego torsu, a potem znów w górę mojego członka, obserwując mnie ciągle wzrokiem, który zwiastował jedynie więcej cierpienia. Wyobraziłem sobie, jak bardzo zmieniłaby się twoja mina, gdybym teraz schwycił cię za włosy i po prostu spenetrował twoje usta, lecz lekkie potarcie na nadgarstkach przypomniało mi, że jakkolwiek bym nie chciał, nie mam jak tego zrobić.
Uniosłaś go lekko i językiem przesunęłaś po jego podstawie, później powiodłaś naokoło żołędzi i znów wokół czubka; dotykałaś go wargami niemal niewyczuwalnie, składając drobne pocałunki na całej długości, zaczęłaś go nawet łagodnie go podgryzać. Z niecierpliwością czekałem, aż w końcu weźmiesz go w usta, ale nie – w żadnym momencie nie zrobiłaś nic choćby luźno powiązanego z moją chęcią wplątania palców w twoje włosy i zerżnięcia ci gardła.
- Weź go – szepnąłem w końcu; nie mogłem się już powstrzymać, ale na pewno nie miałem zamiaru dać ci satysfakcji słyszenia mojego pełnego głosu, gdy cię proszę o pieszczoty. – Naprawdę, ugryź go, jak musisz, ale zrób cokolwiek.
Przez moment patrzyłaś na mnie błyszczącymi oczami, jakbyś właśnie na to czekała; potem przejechałaś językiem po jego główce z wargami rozwartymi, jakbyś miała zamiar spełnić moją prośbę, jedynie po to, żeby potem się do mnie nieprzyzwoicie uśmiechnąć, ty sadystyczna ruda suko. Warknąłem, nie mogąc nawet powstrzymać ruchu biodrami, zbyt mocno przypominającego błaganie o więcej.
Wreszcie się jednak ulitowałaś, bo rozebrałaś się do końca, patrząc ciągle w moje już pewnie lśniące szaleństwem oczy, po czym znów usiadłaś na moich biodrach. Dłonią, tym razem już mocniej, potarłaś mojego członka, jakby wymagał jeszcze jakiegoś przygotowania, chociaż miałaś na niej tyle śliny, że ciężko było mówić o jakimkolwiek pocieraniu. Mimo to, aż do ostatniej chwili bałem się uwierzyć, że w końcu przestaniesz się nade mną znęcać – a potem nabiłaś się na mnie jednym płynnym ruchem i jednocześnie uwierzyłem, przestałem się bać, straciłem czucie w dłoniach i jęknąłem przeciągle. Zostało mi akurat tyle siły woli, żeby powstrzymać się od dojścia od razu w tym momencie.
- Jak ja cię nienawidzę – wymsknęło mi się, choć miałem szczery zamiar jedynie to pomyśleć; ale twoja twarz, zarazem zadowolona i ogłupiała z rozkoszy, dała mi do zrozumienia, że ci to zupełnie nie przeszkadza. Właściwie to chyba nawet mnie już nie słuchałaś.
Zaczęłaś się poruszać, z początku wolno, a twoje rozchylone wargi tylko drgały bezwiednie, gdy czułaś mnie w sobie, a ja mogłem to dopasować dokładnie do tego, co sam czułem – wszechogarniający ucisk i obezwładniające ciepło, jakbym miał się zaraz rozpłynąć w twoim wnętrzu.
Potem przyspieszyłaś i więzy na moich nadgarstkach zacisnęły się jeszcze mocniej, gdy bezwiednie szarpnąłem nimi, chcąc cię złapać za biodra. Chyba zauważyłaś to gdzieś między westchnięciem a jękiem, bo rozwiązałaś mnie jednym ruchem i tylko pisnęłaś głośniej, gdy schwyciłem cię za biodra i wbiłem się w ciebie głębiej niż sama byłabyś w stanie to zrobić. Opadłaś na mój tors prawie że bezwładnie i wtuliłaś się we mnie; objąłem cię jedną ręką, a drugą wciąż przytrzymywałem twoje biodra i przyspieszyłem jeszcze bardziej, aż twoje jęki przerodziły się w desperackie krzyki. Syknąłem z bólu, gdy wbiłaś paznokcie w moje ramiona, ale tylko zaostrzyło to moje odczucia, i już nie mogłem się powstrzymać ani chwili dłużej.
- Erik, Erik! – krzyknęłaś mi wprost do ucha i to, jak moje imię brzmiało w twoich ustach, przeważyło szalę. Wbiłem się w ciebie mocniej, a potem jeszcze raz, i jeszcze, aż napięcie w lędźwiach stało się wręcz nieznośne, i w końcu, przy akompaniamencie twoich rozpaczliwych krzyków poczułem ten skurcz i wyrzut, i zatopiłem się w tobie najgłębiej, jak tylko zdołałem, by tam się w końcu rozpłynąć.
Poruszałem się tak, mocnymi ruchami, jeszcze przez chwilę, czując pod skórą pracę moich napiętych mięśni, jak tylko w tym stanie zaostrzonych zmysłów, dopóki twoje krzyki nie ustały i nie opadłaś na mnie już całkiem bezwładnie, wyzuta z sił. Ostatnimi siłami przełożyłem cię na pościel, żeby móc spojrzeć z góry na twoje błyszczące oczy i wargi rozwarte we wciąż ciężkim oddechu. Złożyłem kilka pocałunków na twojej szyi i dekolcie, ale ledwo zareagowałaś, myślami wciąż jakby zatopiona w swoim niedawnym spełnieniu, więc tylko pokręciłem głową. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu niemal tak dumnego, jak twój jeszcze pół godziny temu, gdy wyżywałaś na mnie swoją sadystyczną duszę, i musiałem dojść do wniosku, że jednak nie było to bez reszty nieprzyjemne, być zdominowanym przez taką rudą sukę.


[A innego dnia, w innej sytuacji można było usłyszeć:
- Co ty robisz, Erik? Czy to... klamka?
- Ja ręce mam tutaj.
- Czyś ty zgłupiał? Zabierz to ode mnie!]

sobota, 11 kwietnia 2015

[Rzeka Mgieł] Książę (Lyeiess x Raila)

Tytułem wstępu:
Miałam nie pisać tego pairingu (bo fabularnie Lyeiess i Raila mieli się kochać burzliwą, nieskonsumowaną miłością... bla, bla, bla), ale nie potrafiłam oprzeć się pokusie. W poprzednim poście macie opis postaci, jeśli potrzebujecie. Jeśli nie - enjoy ^^

---

Słońce już dawno zaszło za horyzont, kiedy Lady Chirurgia zaczęła ledwie myśleć o położeniu się do łóżka. Uniósłszy ciężką głowę znad równie ciężkiej księgi zawierającej zapis wiedzy zebranej przez wiele lat jej praktyki, spojrzała zmęczonymi oczami na dogasające świece. Dużo łatwiej pracowało się przy świetle dziennym, ale z takim trybem życia tylko wieczorami miała wystarczająco dużo czasu na wypełnianie kroniki; między pacjentami, badaniami, księciem zawracającym jej...
- Raila? – głos Lyeiessa towarzyszył dźwiękowi otwieranych drzwi. – Śpisz?
Nawet nie próbowała powstrzymywać przewrócenia oczami, gdy okręciła się w krześle, aby spojrzeć na księcia. Stał zaraz przy drzwiach z wcale nie małą butelką w ręku zawierającą coś, co wyglądało jak pędzony w stajniach bimber w kolorze gnijącej sczerniałej śledziony. Lady Chirurgia skrzywiła się mimowolnie.
- Co tu robisz tak późno, mój książę? – spytała, opatulając się szczelniej okryciem, coby nie gorszyć władcy swą nocną bielizną.
- Szczerze powiedziawszy, moja droga, stałem pod drzwiami twej komnaty od ostatniej godziny, ale nie byłem pewien, czy nie jesteś już w łożu.
- Dlatego stałeś na korytarzu i nasłuchiwałeś, mój panie? – w jej głosie pobrzmiewał budzący się śmiech i Lyeiess, zniecierpliwiony, postawił na najbliższej wolnej powierzchni dotychczas trzymaną butelkę. Raila rzuciła na nią okiem, po czym przeniosła pytające spojrzenie na księcia.
- Oto powód – rzekł spokojnie. – Najnowszy prezent od centaurów i, jak sądzę, ostatni na pewien czas.
- Co to? – Raila uniosła butelkę i poczęła studiować jej zawartość. Płyn był lekko mętny, niemal czarny, choć widać było, że podbity fioletem. Po odkorkowaniu dowiedziała się bardzo szybko, że nie pachniało wcale lepiej niż wyglądało.
- Również chciałbym to wiedzieć – Lyeiess wzruszył ramionami. – Wygląda to na jakąś ichnią gorzałę. Chciałem to sprawdzić z tobą; jeśli to dla nas szkodliwe, przynajmniej będziesz wiedziała, co robić. I, jak sądzę, dla ciebie będzie to mniej niebezpieczne niż dla takiego zwykłego człowieka, jak ja. Z twą historią rodzinną.
Lady Chirurgia zmrużyła oczy, ale szybko przestała doszukiwać się obrazy w jego słowach. Lyeiess ostentacyjnie odetchnął z ulgą. Potem skądś zostały wyjęte dwa srebrne kielichy i zagrycha w postaci michy pełnej owoców kuss.
- Zdajesz sobie sprawę, mój drogi książę, że najpewniej stracisz przytomność zanim mi choćby zaszumi w głowie? – rzuciła niezobowiązująco Raila, nalewając centaurze wino, gdy już usadowili się przy niskim stoliku służącym medyczce dotychczas jako podstawka pod słoje z preparatami. Lyeiess mógłby przysiąc, że Raila starła z niego ślady jakiegoś płynu zanim rzuciła na podłogę kilka haftowanych poduszek i skinęła na niego dłonią, by usiadł.
Był to zdecydowanie najgorzej smakujący alkohol, jaki oboje kiedykolwiek mieli w ustach, a prawdopodobnie również gorszy niż cokolwiek, co przyszłoby im kiedyś tam mieć. Przypominał smakiem posłodzoną miodem spermę, z lekka ciągliwy, gorzki i klejący się do podniebienia; nawet nie dało się go prędko przełknąć i palił w gardło dłużej niż powinno to być dopuszczalne. Raili jeden łyk przypominał całą szklankę wrzącego dezynfektantu i podobnie sprawiał, że zbierało się na wymioty - ledwo zdołała je powstrzymać. Książę nie zdołał; od razu zbladł i z wdzięcznością przyjął od niej misę, do której następnie desperacko, długo i wyjątkowo ohydnie rzygał.
- Archh... – charknął na koniec i wyprostował się, ocierając łzy z policzków. – Co za obrzydlistwo. Cudowne. Polej jeszcze.
Druga kolejka zeszła Raili łatwiej – mogła nawet rozpoznać poszczególne smaki. Pod dezynfektantem krył się anyż; i samo to już prawie wystarczyło, żeby towarzyszyła Lyeiessowi nad misą. Do tego można się było doszukać ukrytych gdzieś tam poziomek czy może jakichś specyficznych centaurzych jagód, ale niewiele to pomagało. Mimo to zdołała wypić drugą szlankę, a potem jeszcze trzecią i czwartą, podczas gdy książę sobie wesoło rzygał.

---
Raila tylko raz usłyszała mały dzwoneczek przy swojej automatycznej klepsydrze, a już zaczęło jej szumieć w głowie. Należało więc przyznać, że centaurze wino było równie mocne, co niesmaczne.
Lyeiess trwał w stanie, który po tych kilku latach służenia mu swą medyczną wiedzą nauczyła się rozpoznawać jako preludium do bardziej niebezpiecznego, ale też bardziej zabawnego nastroju. Lyeiess bowiem nie upijał się jak normalny człowiek; miał swoje cztery poziomy, i w żadnym nie przejawiał ani plątania się języka, ani zachwiań równowagi, ani nawet przesadnych reakcji. Najpierw stawał się delikatny jak płatki zaschłej róży. Starał się wszystkim dogodzić, bał się kogokolwiek skrzywdzić i dopytywał ciągle, czy wszystko w porządku – do znudzenia. Rzygałaby tym jego zachowaniem, gdyby wcześniej nie była oddała swej treści żołądkowej winu.
Potem książę wchodził w tryb depresji z elementami zabiegania o uwagę, w którym właśnie trwał teraz. Był co prawda mniej irytujący niż jeszcze przed chwilą, ale tylko trochę, i już przygotowywała się psychicznie na nieuniknioną serię błagalnych pytań, po których najpewniej nastąpiłby trzeci etap książęcej libacji. Wpadłby wtedy w całkiem kontrolowaną wściekłość, podjął mnóstwo głupich decyzji, wyzwał kilka osób na pojedynek i część z nich pewnie zabił, aż w końcu by się wypalił i padł nieprzytomnie; tylko po to, żeby wszystkiego po stokroć żałować następnego ranka. Dlatego Raila przezornie zabrała resztkę wina ze stołu i wylała diabelstwo razem z cuchnącą, chlupoczącą zawartością misy do nieczystpływu. Następnie poczęła gotować herbatę nad swoim półodkrytym kominkiem, podczas gdy Lyeiess zanurzał się głębiej w morzu swoich nieszczęść i żalów.
- Raila? – O. W końcu się zaczęło. – Czy ja jestem złym człowiekiem?
Zamarła. Jego głos, nie ubolewający jak zazwyczaj, a naprawdę szczerze przestraszony, przemówił do niej zupełnie inaczej; jakaś cząstka niej zadrżała. Nie było mu siebie szkoda, nie żałował swoich decyzji po raz enty w życiu, nie oczekiwał współczucia ani pocieszenia. Tym razem naprawdę się bał, czy nie stał się po drodze kimś innym niż chciał.
Raila odwróciła się teraz, by na niego spojrzeć. Był oparty niechlujnie o ścianę, jedną dłonią odgarniał do tyłu swoje jasne włosy, drugą ocierał twarz z łez. Podniósł na nią wzrok, niemo błagając o pomoc. Obraz nieszczęścia.
- Książę... – Chciała do niego podejść, ale pokręcił głową.
- Nie chcę być księciem – warknął, i zaraz głos mu się załamał. Wróciła do swojego małego kociołka i po chwili zastanowienia dorzuciła do niego trochę proszku z kozłka lekarskiego, dla uspokojenia. Obserwowała Lyeiessa przez ramię, dopóki nie złapała się na wpatrywaniu się w zarys jego klatki piersiowej pod materiałem koszuli i analizowaniu wszystkich sposobów, w jakie linie jego szyi przechodziły w ostrą krawędź jego żuchwy, gdy zaciskał zęby. Odetchnęła głębiej, czując uderzenie gorąca, i, wmówiwszy sobie, że to tylko powiew od kociołka, zmusiła się, by odwrócić wzrok. Co się z nią działo? Czwarty rok mijał, od kiedy po raz pierwszy postawiła stopę na iaońskiej ziemi, ale nigdy wcześniej się jej coś takiego nie zdarzyło. Książę był przystojny, oczywiście, i nawet jej było trudno tego nie doceniać, ale dotychczas nie było to uczucie tak silne ani... natrętne.
Lyeiess – nawet w tym nieszczęsnym stanie – dostrzegł coś w Raili. Czy były to jej zaczerwienione policzki czy wzrok, którym na niego patrzyła, książę zaczął się przyglądać bardziej i to, jak teraz zadrżała, również nie umknęło jego uwadze. Powoli docierała do niego sytuacja, w której się znajdowali: komnata gorzała żarem kominka, w powietrzu wisiała ciężka aromatyczna para, on półleżał rozchełstany, a koszula nocna Raili okazała się nagle bardzo dobrze dopasowana. Skoczyło mu ciśnienie na samą myśl o tym, co mogłoby się tu wydarzyć; od dawna odnosili się do siebie z pewną dozą poufałości, chociaż nie w taki sposób. Ale... nie. Nie z Railą. Nie mógłby jej tego zrobić.
Nagle przed nim pojawił się cynowy kubek z jakimś ziołowym naparem, co natychmiast wybiło go z transu. Raila, wciąż nieco zaczerwieniona, stała nad nim i prawie że wpychała mu kubek w twarz, więc w końcu poddał się, wypił wszystko duszkiem i zaraz tego pożałował. Herbata była tak gorąca, że aż się rozkaszlał, a przy tym tak dobra, że wolałby się nią delektować dłużej. Raila pokręciła ze zrezygnowaniem głową, gdy na nią spojrzał, by poprosić o dolewkę.
- Nie – powiedziała tylko stanowczo. Lyeiess nie wiedział już, czy jej odmowa znaczyła, że nie chce jej się robić kolejnego naparu, czy że spożył właśnie coś, czego nie należy przedawkować.
Raila usadowiła się naprzeciwko i przyglądała mu bez słowa. Lyeiess przez pewien czas usiłował skupić wzrok na jej twarzy, ale średnio mu to wychodziło, więc w końcu po prostu zamknął oczy. Próbował przypomnieć sobie, o czym rozmawiali wcześniej; gdy wreszcie mu się to udało, zdał sobie sprawę, że nie potrafi wrócić do tamtego nastroju. Mógł wręcz wyczuć ten sztuczny spokój, który nałożyła na niego herbata Raili. Nie był tak do końca pewien, czy jest z tego zadowolony.
- Jak się czujesz? – zapytała ona, najwyraźniej odczytując coś z jego zmarszczonych brwi czy może zmieszania w jego oczach. Nie odpowiedział od razu. – Mój książę?
- Przestań – mruknął, coraz bardziej zły; wiedział, że samo to odpowiedziało na jej pytanie. – Jesteśmy w twoich komnatach. Nikt nas tu nie słyszy. Możesz mówić mi po imieniu.
Raila milczała; mógł obserwować, jak na jej twarzy przewijają się na zmianę zakłopotanie, niepewność i niepokój. Nie zdziwiło go to. Dotychczas nigdy nie ośmieliła się do niego zwracać tak bezpośrednio, poza tamtym razem, gdy rozmawiali podczas jej operacji i za bardzo skupiała się na pacjencie, żeby myśleć o etykiecie. Nawet jeśli dla niej to coś więcej niźli kwestia etykiety.
Wtedy nawet dwukrotnie jej się wymsknęło, przez co Lyeiess był prawie pewien, że w głowie już go tak nazywa. Ale Raila nie była tak prosta. Potem odwiedziła go, żeby przeprosić – mówiła, że nie powinna się była tak spoufalać, że nie chciała, żeby pomyślał, że mówienie mu po imieniu było z jej strony zaproszeniem; i wyszła, nim zdołał wyjaśnić jej, że nic bardziej subtelnego od „tak, weź mnie” nie jest dla niego zaproszeniem. Miała wtedy ten rzadki wyraz twarzy, jakby przebłysk ze środka, z osobowości, którą na co dzień kryła za swoją wiedzą i pewnością siebie: spojrzenie skrzywdzonej dziewczynki. Ten sam wyraz twarzy, który pojawił się dawno temu, gdy po raz pierwszy próbował ją uwieść i nie mogła mu nie odmówić. Ten sam wyraz twarzy, na który patrzył teraz.
- I nie masz się czego bać – dodał po chwili. – Jesteś ze mną bezpieczna. Nigdy nie zrobiłbym niczego, czego byś nie chciała.
Mimo jego słów, Raila wcale nie wydawała się uspokojona. Lyeiess westchnął. To było silniejsze od niej, wiedział o tym; ale od czterech lat nie dał jej żadnego powodu, by sądzić, że chce ją skrzywdzić. Mogłaby już mu wreszcie zaufać, pomyślał z irytacją. Był jednak tak spokojny, że nawet nie mógł się na nią zezłościć, i to zirytowało go jeszcze bardziej.
- Raila, czy kiedykolwiek źle cię traktowałem? – zaczął, chcąc przypomnieć jej wszystkie sytuacje, w których okazał wobec niej wstrzemięźliwość, wsparcie i współczucie – w tej kolejności – ale nie zdążył nawet zacząć następnego zdania, a ona już kręciła głową, choć z oczami wbitymi w ziemię.
- Problem nie tkwi w tobie, mój książę...
I tym razem on jej przerwał, chwytając jej dłoń i zmuszając ją, by spojrzała mu w oczy.
- Lyeiess. Na imię mi Lyeiess. Błagam, Raila, choć raz, choć z tobą, chciałbym zapomnieć o byciu księciem, o prowadzeniu tego dworu i o tym całym przeklętym życiu. Chciałbym przez ten jeden wieczór być tylko chłopakiem, który spędził cztery lata siejąc pszenicę i kosząc siano. Tylko tyle. Proszę. Czy możesz to dla mnie zrobić?
Im dłużej mówił, tym bardziej nieszczęśliwie Raila wyglądała. Widać było, że chciała, ale nie potrafiła otworzyć ust i powiedzieć jego imienia, tak głęboko zakorzeniony był jej irracjonalny strach przed tego urojonymi konsekwencjami. A świadomość, ile to dla niego znaczy, tylko potęgowała jej uczucie bezsilności.
- Nie chcę cię do niczego w ten sposób zmuszać. Nie chcę cię w ten sposób związać jak przysięgą, ani w żaden inny sposób, skoro o tym mowa. Niczego od ciebie nie wymagam i niczego od ciebie nie oczekuję. To jest tylko prośba, ale znaczy dla mnie bardzo wiele. Od lat nie czułem się nigdzie tak swobodnie i tak zwyczajnie jak przy tobie dzisiaj. Chciałbym mieć w tobie taką właśnie ostoję od tego wszystkiego. Tamta operacja, gdy wysłuchałaś mnie, mówiłaś mi po imieniu i jeszcze dawałaś swoje pragmatyczne rady w ten twój lekceważący sposób, otworzyła mi oczy. Kocham cię, Raila, jak najdroższą przyjaciółkę.
Przez dłuższy czas Raila nie mówiła nic. Wyciągnąwszy brodę spomiędzy jego palców, jedynie wpatrywała się w posadzkę, swoje kolana, rąbek tuniki – Lyeiess widział, jak jej oczy skaczą z przedmiotu na przedmiot, byleby tylko nie patrzeć w jego stronę. W którymś momencie jej ciałem wstrząsnęło coś jak szloch, ale nie wydała z siebie dźwięku, po czym wzięła głębszy oddech i się uspokoiła. Wyglądała teraz bardziej jak zagubiona sarenka niż wnuczka jednej z najsilniejszych orczych szamanek – dopóki w końcu nie uniosła głowy i nie spojrzała wprost na niego.
Nim się spostrzegł, popchnęła go do tyłu i, podwinąwszy koszulę, wspięła mu się na kolana. Była nagle tak blisko, że musiał stłumić odruch odsunięcia się; nie mógł zogniskować wzroku na żadnym punkcie na jej ciele, a cały jego świat przeszedł na wskroś jej obezwładniającym zapachem. Poczuł na policzku jej ciepły oddech, gdy pochyliła się i szepnęła mu do ucha:
- A czy mógłbyś kochać mnie dzisiaj w inny sposób?
Brakowało mu słów, by wyrazić swoje zdumienie, o powietrzu nie wspominając. Przeszedł go dreszcz, zwiastun innych reakcji jego ciała; Raila mogłaby równie dobrze się tam o niego ocierać i nie miałoby to wcale większego efektu. Nawet jeśli tylko siedziała na nim w ten sposób, z jedną ręką wokół jego ramion, a drugą na jego piersi – tylko tyle wystarczyło, aby miał mętlik w głowie.
Oczywiście nie mógł powiedzieć, że tego nie chciał – Raila była mu droga i jeśli tego sobie życzyła, nie odmówiłby jej. Lyeiess miał bowiem wrodzoną zdolność dostrzegania piękna w każdej kobiecie: choćby to była jedna mała rzecz, widział ją i wyciągał na wierzch, nawet nie zwracając uwagi na jakiekolwiek powierzchowne wady. Każda kobieta była dla niego atrakcyjna i Raila nie stanowiła wyjątku. Ale nie mógł przestać myśleć o tym, jak bardzo broniła się przed jakąkolwiek bliskością; tym bardziej nie rozumiał, skąd ta nagła zmiana i co powinien teraz zrobić. Być może taki wpływ miało na nią to przeklęte wino – i w takim razie nie wolno mu było tego wykorzystać, nieważne, jak nalegała – ale wydawała się całkiem trzeźwa, zupełnie taka, jak zawsze. Poza tym drobnym szczegółem, że obejmowała jego biodra nagimi udami, a na szyi czuł jej oddech, gorętszy, zdawałoby się, z każdą mijającą chwilą.
Lub może potrzebowała bliskości po tym, jak przypomniał jej o jej troskach, a tylko tak potrafiła o nią poprosić. Może chciała udowodnić, że mu ufa, dać mu pocieszenie – którego nie potrzebował, a na pewno nie w taki sposób. Pod żadnym pozorem nie chciał jej skrzywdzić ani też kochać się z nią tylko po to, aby oglądać potem, jak tego żałuje. Gdyby tylko mógł być pewien, że przezwyciężyła swój strach i naprawdę chce iść z nim tą drogą.
Chociaż może po prostu poczuła nagłą potrzebę czy chęć, a do niego jej akurat najbliżej. Nie przeszkadzałoby mu to. Pozwoliłby jej się wykorzystać na wszystkie możliwe sposoby, jeśli naprawdę by tego chciała. Cholera, miał nadzieję, że tego właśnie chciała. Ale nadzieja to nie pewność.
- Raila... – powiedział z cicha, jedynie głosem przekazując jej swoje obawy. Uniosła głowę znad jego ramienia, by spojrzeć mu w twarz: brwi miała ściągnięte, wzrok wcale nie pewny, ale prawie że błagalny. Jakby prosiła go, żeby po prostu się nią zajął i nie zmuszał jej, by powiedziała to na głos. Bolało go, że nie mógł tego zrobić.
Tak naprawdę nie wiedział, co się z nią stało, że taka była. Nigdy mu nie powiedziała, a on nie czuł się upoważniony, żeby pytać. Nie chciała jego „nadmiernej uwagi”, jak sama to kiedyś określiła, i tyle wystarczyło; podejrzewał jednak najgorsze. Nie chciał jej teraz skrzywdzić jeszcze bardziej.
- Nie musisz się martwić, mój książę – powiedziała cicho, ale spokojnie, mimo że czuł, jak lekko drży. Bezwolnie objął ją ramieniem, choć ledwie moment temu nie chciał odcinać jej drogi ucieczki, gdyby jeszcze zmieniła zdanie. – Boję się trochę, ale ufam ci i wiem, że mnie nie skrzywdzisz.
- Nie rób tego dla mnie, Raila – jęknął Lyeiess, choć coś go już gryzło w gardle tylko po tych jej kilku słowach. – Czy naprawdę tego chcesz? Ty, sama?
- Tak – odparła Raila znacznie pewniejszym głosem, po czym znów pochyliła się do jego ucha. Lyeiess nawet nie powstrzymywał dreszczu, gdy poczuł na policzku jej uśmiech, jak mówiła. – Weź mnie, mój książę.
Lyeiess zacisnął palce na jej boku; wszelkie zahamowania puściły. Raila drgnęła, kiedy z pewnością poczuła jego podniecenie, ale tylko bardziej przylgnęła do jego torsu. Drugą ręką Lyeiess powiódł w górę jej uda, podwijąc tunikę aż odsłonił całe jej ciało. Pozwolił ustom błądzić po jej piersiach, podczas gdy ona zsunęła koszulę przez głowę, powstrzymując jęki.
Rozkoszował się smakiem jej sutków, lekkim bólem po jej paznokciach orających mu ramiona, jej aromatem i bliskością. Pozwolił sobie w końcu zapomnieć się w tym, jak jej naga skóra delikatnie ustępowała pod jego palcami, i w cichych, desperackich dźwiękach, które wyrywały się z jej ust, gdy pieścił jej talię, biodra i uda; pozwolił sobie zapomnieć o swoich obowiązkach i problemach grodu. Miał szczery zamiar wziąć ją tak, jak tego chciała, i dać jej rozkosz, której pragnęła. Najwyższa pora.
Chwyciwszy ją mocno w pasie, położył ją na wznak na poduszkach, sam unosząc się nad nią podparty na łokciu. Odwróciła głowę nieco zawstydzona, ale złapał ją za podbródek. Odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów, odsłaniając jej pusty oczodół, i wpatrywał się w niego przez moment. Potem w końcu pochylił się, by skosztować jej warg – a ona zachłannie uniosła się ku niemu, sięgając mu dłonią do karku, jakby bała się, że nagle jej ucieknie. Ich języki splotły się; między jednym gorącym oddechem a drugim Lyeiess oderwał się od niej wbrew jej prostestom, by przysiąść na piętach, i, rozwiązując koszulę, omiótł wzrokiem jej ciało. Jej piersi nie były duże, ale miały ładny kształt, który doskonale pasował do jej głębokiego, bardzo orczego wcięcia w talii, gładko przechodzącej w niezbyt szerokie, ale wyraźnie zarysowane biodra. Gdy wygięła się w łuk, by się lepiej ułożyć, uwidoczniły się jej skrzydła miedniczne i Lyeiess musiał przyznać, że tylko bardziej go to podnieciło. Zerwał z siebie koszulę i znów, wodząc dłońmi w górę jej ud i wyżej, ułożył się na niej. Pocałował ją w usta, a potem zszedł na szyję; piersi Raili uderzyły wręcz o jego skórę, gdy wygięła się w rozkoszy, a z jej ust wyrwał się przeciągły jęk. Lyeiess uśmiechnął się, zadowolony z siebie, i przygryzł jej ramię ponownie. Potem zszedł niżej – i jeszcze niżej, skupiając się bardziej na jej łonie niż biuście, aż w końcu uniósł ją lekko, by móc zasmakować jej odpowiedzi na te pieszczoty.
Zachłysnęła się powietrzem – i zaraz zakryła usta dłońmi, by nie pisnąć, gdy wsunął w nią język. Aromat jej ciała mieszał się z zapachem ziół rozwieszonych do suszenia w komnacie; jej płatki zapraszały go, więc badał je głębiej i zachłanniej z każdą chwilą, aż Raila nie mogła już dłużej się powstrzymywać i krzyknęła z rozkoszy, zaplatając palce w jego włosy, to odpychając, to przyciągając go bliżej. Lyeiess błądził palcami po jej ciele, ale daleko mu było do końca. Uniósł się z lekka i sięgnął wargami do jej łechtaczki... ale jej nie znalazł.
Przez krótki, bardzo krótki moment przeklinał w myślach swoją nieudolność, lecz w końcu dotarło do niego, że nie mógł nagle zapomnieć, gdzie znaleźć ten mały klucz do doprowadzenia kobiety do szaleństwa. A potem zrozumiał, co to znaczyło.
Uniósł wzrok na Railę, ale ona patrzyła gdzieś w bok; w jej oku lśniły łzy. Lyeiess odnalazł palcami jej dłoń i ścisnął lekko, ale zupełnie nie zareagowała, więc wysunął się spomiędzy jej nóg, by położyć się obok. Wtedy ona chwyciła jego ramiona, wystraszona, że odchodzi, i w końcu odważyła się spojrzeć mu w oczy. Wzięła głębszy wdech.
- Orczyce robią to, żeby być większym wyzwaniem – zaczęła, ale Lyeiess powstrzymał ją gestem.
- Wiem – powiedział tylko. Ku jego zdumieniu, zabrzmiało to bardzo gniewnie. Raila musiała domyślić się, że to nie było dla niego wyjaśnienie.
- Może i nie jestem orczycą, ale wśród nich się urodziłam. Dla mojej matki i babki była to wręcz religijna powinność.
- Czyż orczyce nie robią tego z własnej woli? Nie dali ci wyboru?
Pokręciła głową.
- Matka oczywiście poczekała, aż osiągnę odpowiedni wiek, ale nigdy nie widziała możliwości, że mogłabym się nie zgodzić, czy choćby tego nie chcieć. Po tym, jak uciekłam, nie miała zamiaru pozwolić, bym przyniosła jej jeszcze większą hańbę, więc...
Lyeiess zamknął jej usta pocałunkiem.
- To rozmowa na inny wieczór – rzekł cicho, a ona spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem. – Teraz mam ważniejsze sprawy, którymi muszę się zająć.
I sięgnął dłonią w dół; Raila próbowała go powstrzymać, ale chwycił jej nadgarstek drugą ręką. Jej głowa opadła bezwiednie na poduszki, a z gardła wydarł się jęk, gdy Lyeiess wsunął w nią palce, nie przejmując się zbytnio jej protestami.
- Książę... – szepnęła, a gdy przewrócił oczami, prawie zaczęła płakać. – Przestań, proszę, choć na chwilę...
Przerwał więc i skupił na niej wzrok, nieco już rozmazany przez wzrastające na nowo podniecenie.
- Tak? – ponaglił ją bezczelnie, chociaż doskonale widział, że ledwo może złapać oddech.
- Przepraszam – wyszeptała między sapnięciami. – Ale nie musisz tego robić, mój książę. Zrozumiem, jeżeli nie zechcesz mnie w takim stanie...
- Ach, tak, tak bardzo cię nie chcę, że aż nie mogę powstrzymać swych palców, och, ja biedny żuczek, i cóż mi teraz począć? – rzekł tak sarkastycznie, jak tylko zdołał, a na potwierdzenie swych słów poruszył dłonią, wyrywając jej z ust desperacki jęk. – Nie wątpię, że zostałaś skrzywdzona, i doceniam to, że się przede mną otworzyłaś. Nie mam zamiaru poddawać się ze względu na taką drobnostkę.
- To nie jest drobnostka – warknęła na niego, ale tylko na wpół poważnie. Wyszczerzył zęby.
- Na twoje szczęście, droga Railo, lubię wyzwania.
I powrócił do pieszczot, skutecznie uniemożliwiając jej dalszą dyskusję. Cokolwiek chciała jeszcze powiedzieć, z jej rozwartych warg wyrwał się jedynie z trudem tłumiony krzyk, a potem łańcuch kolejnych. Lyeiess w końcu wrócił do jej szyi, błądząc po niej wargami i delikatnie przygryzając skórę, aż Raila nie szarpnęła się i nie wtuliła w niego twarzy, żeby jego piersią zagłuszyć swój finalny krzyk.
- Ależ nie musisz się powstrzymywać – powiedział na to, obserwując z lekkim rozbawieniem jej zaczerwienione policzki i pierś falującą w ciężkim oddechu, i usta, którymi poruszała bezskładnie, próbując mu odpowiedzieć. Potem uniósł swą dłoń, by powoli zlizać jej wilgoć z palców, i patrzył, jak Raila czerwieni się jeszcze bardziej. Zaśmiał się pod nosem i pocałował ją w czoło, a ona tylko trzepnęła go w ramię, wciąż nie do końca zdolna do jakiejkolwiek riposty.
- Zaspokojona? – zapytał. Raila pokiwała głową, choć musiała wiedzieć, że wcale nie potrzebował potwierdzenia. Zsunął się z niej i chwycił swoją koszulę.
- Co... Książę? Dlaczego idziesz? – szepnęła zdumiona, z trudem opanowując oddech.
- Na mnie już czas – rzekł spokojnie. – Gdybym męczył cię tak dalej, boję się, że mogłabyś wybuchnąć jak mądry goblin w swojej pracowni. Dlatego koniec na dzisiaj.
Już zaczął zabierać się do zakładania swojej koszuli, gdy wtem poczuł jej dłoń na nogawicach. Spojrzał na nią zdziwiony. Jej policzki były czerwone jak clerothverskie poziomki, ale wzrok miała zdecydowany.
- Jeśli naprawdę sądzisz, że wypuszczę cię stąd w takim stanie, to nie znasz mnie za dobrze. Choćby sama moja pozycja zobowiązuje mnie, by dbać o twoje zdrowie.
Lyeiess nagle nie mógł oderwać wzroku od jej nagiej formy klęczącej na poduszkach pod jego stopami.
- Nic mi nie mów o pozycjach... Poza tym, nieważne! Mogę dbać o nie sam, nie musisz tego... – Ale ona już z wprawą godną chirurga rozwiązywała rzemyki. – Rai... Niech cię szlag, kobiet-ooch...
Jej wargi były tak miękkie, a język tak ciepły, że Lyeiess bał się, że zaraz straci kontrolę. Nie powstrzymując nawet przeciągłego jęku, cofnął się; lecz natknął się na ścianę i Raila jedynie przysunęła się bliżej, by znów wziąć go w usta. Nie mogła być dziewicą, przeszło mu przez myśl, gdy wprawnie poruszała głową i szybko, acz niezwykle dokładnie obiegała go językiem. Nie chciał sobie na to pozwolić, ale w końcu poddał się obezwładniającym go uczuciom - nie do końca z własnej woli schwycił Railę za włosy i wbił się w jej usta najgłębiej, jak zdołał. Jak przez mgłę poczuł jej dłonie na swoich biodrach, a gdy wreszcie ją puścił, Raila z trudem powstrzymała strużkę śliny od spadnięcia na poduszki; zakrztusiła się przy tym lekko i łzy stanęły w jej oku, ale Lyeiess nie mógł zmusić się, by się tym przejąć. Podniósł ją na ręce i przeniósł na łoże; spodziewał się jakiegoś protestu, ale Raila już całkowicie mu się poddała. Jeśli cokolwiek, tylko bardziej go to rozpaliło.
Założywszy sobie jej nogi na ramiona, całował je zachłannie od kostek w dół, aż dotarł do jej łona; zachłysnęła się powietrzem, gdy poczuła na sobie jego język, który obiegał ją bezładnie, szaleńczo wręcz, nie opuszczając żadnego miejsca bez poświęcenia mu należytej uwagi. Nie zostawił nawet tego, któremu bez sensu było poświęcać choćby i chwilę – Raila zaś ze zdumieniem odkryła, że gdy robił to tak silnie, mogła ciągnąć z tego przyjemność, której dotychczas nigdy nie zaznała.
Potem Lyeiess uniósł się lekko, by na nią spojrzeć – jego usta lśniły wilgocią w migocącym świetle świec. Jego palce jakby same z siebie poszły w ruch, wodził nimi po niej delikatnie i zupełnie nieinwazyjnie, choć każde dotknięcie powodowało falę dreszczy.
Raila, mimo że był to pierwszy raz, gdy książę stracił przy niej panowanie nad sobą, wciąż czuła się bezpiecznie. Jakkolwiek agresywny czy zachłanny by nie był, w jej głowie nawet na moment nie postała myśl, że mógłby chcieć ją skrzywdzić; a teraz, gdy patrzył na nią z tym pierwotnym głodem w oczach, była wręcz szczęśliwa, że dostrzegł w niej kobietę.
Na bogów, jaka się z niej zrobiła miękka klucha.
Lyeiess, poświęciwszy odpowiednio dużo uwagi jej piersiom, wspinał się coraz wyżej, aż, składając pojedyncze pocałunki na jej szyi, dotarł do jej ust i wpił się w nie bezceremonialnie, prawie odcinając jej dopływ powietrza. Potem odciął go całkowicie, przyduszając ją ręką, i Raila ze zdumieniem zdała sobie sprawę, że jej się to niezwykle podoba; tymczasem on wsunął się między jej nogi i począł drugą ręką zaspokajać sam siebie. Nie minęła nawet minuta, a Raila już nie mogła tego dłużej znieść. Z jej ust zaczęły wymykać się słumione jęki i ciche piski, gdy błagała go bez słów, by wreszcie ją wziął, mocno i zachłannie, i zupełnie bezlitośnie; by dał jej to, czego pragnęła od tak dawna, lecz dopiero gdy on pokazał jej, co potrafi z nią uczynić, pozwoliła sobie to dostrzec. Lyeiess przez moment bezczelnie obserwował jej męczarnie, jej delikatne ruchy bioder i na wpół rozwarte, drżące z przyjemności powieki.
W końcu jednak musiało odezwać się jego zmaltretowane sumienie, bo miłosiernie ułożył się nad nią i Raila nagle poczuła uderzenie gorąca; serce poczęło tłuc się jej w piersi, z podniecenia i strachu jednocześnie. Od wielu lat, zbyt wielu, nie miała żadnych doświadczeń... tej natury. Czuła się niemal tak, jakby miała stracić dziewictwo po raz drugi; i dotychczas nie myślała, że byłoby to tak przerażające. A potem on gładko w nią wszedł i momentalnie przestała myśleć w ogóle.
Zupełnie nie zabolało i przez chwilę była zdumiona. Gdy jednak książę zaczął się poruszać, odezwały się słabe ukłucia tu i ówdzie, jakby jednak jej ciało musiało jej przypomnieć, że nic, co piękne, nie może trwać wiecznie. Lyeiess miał jednak takie wyczucie i tak bardzo się starał, że robiła, co w jej mocy, żeby tego nie okazywać – ale nie było to takie proste i w końcu, przypadkiem i zupełnie niechcący, syknęła cicho. Zatrzymał się.
- Wszystko w porządku? – zapytał szczerze zaniepokojonym, choć zasapanym głosem. Raila była tak skupiona na własnych odczuciach, że dopiero teraz dostrzegła, iż Lyeiess już dawno zatracił się w przyjemności. Wyobraziła sobie, co musiał czuć, wsuwając się rytmicznie w jej ciepłe, ciasne wnętrze, i jak wiele wysiłku od niego wymagało, by przerwać choćby na tę chwilę, i znów prawie się rozpłakała. Był dla niej taki dobry, od zawsze, a ona nawet nie potrafi mu odpłacić tak, jak powinna. A gdy dotarło do niej, że Lyeiess nigdy nie oczekiwałby od niej niczego w zamian za żadne swoje zachowanie, tym bliżej była rozklejenia się.
Lyeiess patrzył na nią uważnie, wciąż czekając na jakikolwiek znak z jej strony, że wszystko jest w porządku i że może kontynuować, lecz nic nie zrobiła. I gdy już, już miał zamiar się wycofywać, ona owinęła ręce wokół jego ramion. Ich spojrzenia splotły się: jej zdrowe oko było podbite łzami, choć wyraźnie była zdecydowana i nawet puste miejsce widniejące obok wyglądało na pewne swojej decyzji. Książę uśmiechnął się lekko do swojej wyobraźni, podrzucającej mu widok oczodołu z miną pięciolatka, który gra dorosłego, po czym szybko przekształcił go w pocieszający, uspokajający uśmiech dla Raili, i tylko modlił się, by się nie zorientowała, że ją patronizuje. Głównie dlatego, że policzek zadany jej ręką był z reguły bardzo bolesny.
- Raila? – spróbował ponownie. – Boli?
- Trochę – odparła nieco naburmuszona, ale miał wrażenie, że złościła się bardziej na swoje niewprawione ciało. – Właściwie, prawie że w ogóle niemal nie.
Nie zdołał się w czas powstrzymać i parsknął śmiechem, i oberwał w ramię dokładnie tak, jak się spodziewał. Udało jej się nawet wyrwać mu z ust jęknięcie, gdy trafiła kością prosto w mięsień i łokieć się pod nim ugiął – ale nie narzekał, gdy wylądował twarzą w jej biuście.
- Ała – zamarudził niezbyt przekonująco, przekomarzając się głównie z jej nabrzmiałym sutkiem.
- Sam jesteś sobie winien. – W jej głosie brzmiało rozbawienie. Lyeiess spojrzał na jej uśmiechniętą twarz, tak cudownie odzwierciedlającą to, co czuł, że musiał ją pocałować. Musnął jej wargi delikatnie swoimi i został nagrodzony jej słodkim westchnięciem; a gdy w końcu zagłębił język w jej ustach, przymknął powieki i zatopił się bezwiednie w jej smaku. Gdyby był z cukru, właśnie roztapiałaby mu się twarz, i najpewniej byłaby jedną z ostatnich jeszcze istniejących części jego ciała.
Objął ją ciaśniej, przyciskając się do jej nagiej piersi. Czuł na policzku jej gorące oddechy, gdy znów począł się z lekka poruszać, coraz bardziej się cofając i coraz szybciej wracając z każdym kolejnym ruchem. Nim się obejrzał, palce miał wplecione między jej, ich usta niemalże nie mogły się od siebie oderwać, a w lędźwiach czuł narastający skurcz od wysiłku, gdy już nie kochał, a rżnął ją – rytmicznie, łapczywie, bestialsko. Raila wiła się pod nim, jęczała, krzyczała, orała mu palcami ramiona. Jej twarz była tak blisko, że nie mógł skupić na niej wzroku. Wszystko było zatopione we mgle; gęstniała pod jego powiekami, aż cały jego świat skurczył się do jej rozkosznych, coraz to głośniejszych jęków, wdzierających mu się głęboko, namiętnie do najciemniejszych zakamarków świadomości. Jedyne, co czuł, to jak tracił zmysły; jeden po drugim opuszczały go, poddając się fali rozkoszy, która tylko czekała, aż jej się odda, aż pozwoli zalać się natłokiem wrażeń, abstrakcyjnym wrażeniem, że obsuwa się z ziemi i zawisa w oszałamiającym eterze.
- Lyeiess, Lyeiess, Lyeiess! – dotarło do niego przez ten odmęt i zamęt, a jego imię brzmiało tak cudownie w jej rozwartych w rozkoszy ustach, że coś w nim się złamało, jakby tama puściła; fala wezbrała i opadła na niego, przypierając go do Raili, zaciskając jego palce tak mocno, że był pewien, że połamie jej dłonie, podczas gdy ona wykrzykiwała jego imię coraz głośniej i coraz bardziej, aż nie słychać było już zgłosek, a tylko przeciągły, ekstatyczny wrzask, gdy ta sama fala przytłoczyła i ją.
W końcu wszystko opadło. Lyeiess, wyzuty z sił, pozwolił sobie położyć czoło na jej gorącym ramieniu; czuł jej pierś, wzbierającą i opadającą w rytm pływów, które wciąż pulsowały gdzieś w jego głowie. Jego mięśnie drżały, próbując się poluźnić, ale jakby jeszcze nie były w stanie. Poddał się temu obezwładniającemu uczuciu spełnienia – nie walczył z nim, nie było sensu. Czekał tylko, aż przeminie i znów będzie mógł się ruszyć, a tymczasem delektował się jej bliskością i zapachem, i tym słonawym smakiem, który wciąż lgnął do jego warg.
W końcu jednak zsunął się z niej, a po dłuższej chwili również z łoża, choć z dużo większym wysiłkiem. Za oknem właśnie budził się świt; z ust Lyeiessa wyrwał się zbolały jęk, gdy dotarło do niego, że nie zaznał ani minuty snu przez całą noc. Już teraz mógł sobie wyobrazić, jak bardzo będzie cierpiał, usiłując nie usnąć na dzisiejszych audiencjach, ale wtedy tylko spojrzał na Railę, leżącą w rozchełstanej pościeli, z nogami wciąż nie do końca złożonymi i połową twarzy pokrytą łzami rozkoszy. Wyglądała jak najbardziej zaspokojona kobieta na świecie i Lyeiess nie mógł już sobie przypomnieć, czego miałby żałować.
Raila uniosła na niego wzrok, gdy zawiązywał nogawice i narzucał koszulę. Ich oczy spotkały się; kobieta uśmiechnęła się szeroko, choć jej pierś wciąż falowała w nieopanowanym oddechu. Zaśmiał się cicho z dumą i pocałował ją, by po raz ostatni tego wieczoru skosztować jej słodkich warg. Już miał zamiar się oderwać, gdy ona pogłębiła pocałunek, a potem pozwoliła mu podnieść się do pionu. Jej biodra wciąż, jakby same z siebie, poruszały się lekko, niemalże niewidocznie, i Lyeiess nie mógł powstrzymać bezczelnego uśmiechu.
Odprowadziła go do wyjścia, chyba jedynie po to, by zgarnąć spod ściany swą koszulę nocną. Już stał za progiem, gdy rzuciły mu się w oko zioła, a szczególnie sznury, którymi Raila zawieszała je na wieszaku do suszenia. Przekrzywił głowę, przyglądając im się.
- Może następnym razem cię zwiążę – uśmiechnął się zadziornie, ale kąciki jej warg nawet nie drgnęły w odpowiedzi. Jej głos był absolutnie poważny, beznamiętny wręcz, gdy przebiła pustym wzrokiem jego pierś i rzekła:
- Nie będzie następnego razu. – Zamknęła mu drzwi przed nosem i tylko przez szpary między deskami mógł dosłyszeć jej stłumiony szept. - ...mój książę.

[A 5 minut później pod komnatą Lyeiessa...
- Och, jaśniepan już nie śpi?
- Nie, jaśniepan jeszcze nie śpi. Jaśniepan nie będzie teraz wychodził z łóżka przez, kurwa, cztery dni.
- To już się jaśniepanu zdarzało...]