Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

wtorek, 16 października 2012

[Marvel] Odpoczynek (Tony Stark x Natasha Romanoff)

Disclaimer: Jeśli spojrzy się na datę, to łatwo można zobaczyć, że opowiadanie było pisane po "Avengersach", ale na długo, długo przed "Czasem Ultrona" i "Wojną bohaterów". Także. Niektóre motywy mogą się wydawać bezsensowne, ale wtedy jeszcze nikt ich nie znał, więc bez pretensji, okej?


Zwyciężyli, ale ponieśli porażkę. W końcu zwycięstwo okupione stratami zawsze jest porażką. Okrągły stół, przy którym siedzieli, był czysty i zastawiony, ale żadne z nich nawet nie dotykało blatu, siedzieli sztywno w swoich krzesłach, jakby jedzenie czy choćby niedbały, swobodny ruch miały zbezcześcić pamięć poległych podczas niedawnej akcji, której wspomnienia wciąż tkwiły tak świeże w ich pamięci. Nie było czasu na opłakiwanie zmarłych, nie było nawet czasu, by zdjąć z siebie poplamione krwią, brudne zbroje i kostiumy, bo natychmiast po walce zostali wezwani na dywanik. A teraz już od kwadransu siedzieli w ciszy, nie robiąc zupełnie nic.
Fury, podenerwowany, maszerował od jednej ściany do drugiej, z okiem wbitym w obrazy, które ozdabiały salę konferencyjną w głównej siedzibie S.H.I.E.L.D. w Nowym Jorku, i milczał. Agentka Hill stała w tle, delikatnie opierając się o brzeg sofy, przygryzając wargę i wykręcając za plecami splecione dłonie, jakby nie do końca wiedziała, jak zachować się w takiej sytuacji.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co się właściwie stało? - rzekł w końcu Fury, głosem z pozoru spokojnym, lecz podszytym niedowierzaniem i złością. - Akcja rutynowa, na miarę dwóch oddziałów policyjnych. Wysyłamy „największych bohaterów Ziemi”, jako że sprawa dotyczy jednego z nich, i wydawałoby się, że to będzie dla nich wycieczka bardziej dla sportu niż prawdziwego wyzwania, a nagle okazuje się, że ponoszą dotkliwe straty?!
Przez dłuższą chwilę trwała cisza, kiedy Fury lustrował swoich podwładnych. Natasha pochyliła się nagle nad stołem i zacisnęła palce na włosach, jakby chciała się od nich wszystkich odgrodzić. Tony Stark zerwał się z miejsca i wydawało się, że zaraz kogoś trzaśnie albo wyjdzie, ale tylko podszedł do okna przy akompaniamencie cichych zgrzytów zbroi. W końcu kapitan Rogers, zebrawszy myśli, zaczął powoli:
- Nie byliśmy przygotowani...
- NIE BYLIŚCIE PRZYGOTOWANI?! - przerwał Fury z nieskrywaną irytacją.  - Macie być grupą szybkiego reagowania w sytuacjach nadzwyczajnych, a tymczasem banda bękartów z pistolecikami...
Głośny trzask przerwał jego tyradę. Wszyscy spojrzeli na Starka, którego pięść wciąż tkwiła z płytkim zagłębieniu w ścianie. Rzucił Fury’emu ponure spojrzenie.
- Nie zapominaj, panie Superszpieg, że nie wszyscy jesteśmy twoimi żołnierzami, żebyś mógł nam udzielać reprymendy - rzekł cicho i twardo, choć głos lekko mu drżał.
- Oczywiście, że nie jesteście żołnierzami - odparł Fury niemalże polubownie, ale jego wzrok wciąż był twardy, gdy skierował go na wszystkich Mścicieli. - Ale dopóki działacie w tym zespole, ponosicie odpowiedzialność, gdy przez wasze nierozważne decyzje giną cywile.
Grobowa cisza zawisła w powietrzu, kiedy wszyscy spojrzeli na Tony’ego, na którego twarzy wyrysowała się najczystsza, aż bolesna wściekłość. Fury odczekał parę sekund i dodał:
- Oraz współpracownicy - tym razem jego oko wbiło się w Czarną Wdowę. Natasha była przez moment jakby zahipnotyzowana tym spojrzeniem, a potem nagle zerwała się i wypadła z sali. Kapitan Rogers mógłby przysiąc, że słyszał, jak z jej ust wyrywa się żałosny jęk.
Stark powiódł za nią wzrokiem razem z innymi, lecz potem nagle chwycił klapy marynarki Fury’ego i rzucił nim o stół, a później, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, warknął wściekle i wyszedł za Natashą.

Po tym, jak nie potrafiła przestać płakać przez blisko pół godziny, Tony nie mógł zostawić jej samej. Uspokoiła się, tak, ale dopiero w samochodzie z przyciemnionymi szybami (żeby nikt nie widział, że jedzie w zbroi, bo nie miał z nią co zrobić), kiedy wiózł ją do Stark Tower, jedynego z jego kompleksów, który nie doświadczył większych zniszczeń podczas ostatniej walki. Mimo że pora była stosunkowo wczesna, a ulice zatłoczone, to kierowcy najwyraźniej nauczyli się już zjeżdżać z drogi jego nowiutkiemu ognistoczerwonemu Ferrari, bo przejechali nim przez centrum bez większych problemów. Gdy tylko dotarli na miejsce, zawiózł ją windą na szczyt wieży, do swojego apartamentu. Wydawała się nie do końca świadoma tego, co się wokół dzieje, i nie mógł się jej wcale dziwić. Sam był bliski degeneracji, miał wielką ochotę popaść w odrętwienie, albo zamknąć się w warsztacie i zająć pracą, żeby nie musieć myśleć o tym, co zaszło. Ale wiedział, że Tasha go potrzebuje, jak pompatycznie by to nie brzmiało, i choć w życiu by się do tego nie przyznał, on również potrzebował jej.
- Jeśli chcesz, możesz wziąć prysznic - powiedział, kiedy niechętnie wtoczyła się do pokoju dziennego, tego samego, w którym jeszcze tego ranka obmyślał z Pepper plan produkcji następnej partii generatorów. Tasha spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego? - zapytała bezmyślnie.
- Odprężysz się. Nie mam pojęcia dlaczego, ale gorąca woda działa uspokajająco.
Najwyraźniej ją przekonał, bo pokiwała głową i mruknęła coś, że może rzeczywiście powinna go posłuchać.
- Do łazienki dotrzesz tamtędy, ręczniki i wszystko jest na miejscu, korzystaj, z czego chcesz.
Znów skinęła i od razu zniknęła za drzwiami. Stark jeszcze przez moment patrzył w tamtą stronę zmartwionym wzrokiem.
- Niech się pan nie przejmuje, panie Stark - rzekł brytyjski akcent z wbudowanych w ścianę głośników. - Przypilnuję, żeby się nie utopiła.
- Ta - mruknął Tony, podchodząc do barku. Lód zagrzechotał melodyjnie, gdy zalewał go szkocką, a potem wypił zawartość szklanki duszkiem. Westchnął zbolałym głosem i stanął na złoto-szarym okręgu na podłodze.
- Dobra, Jarvis, pora zdjąć żelastwo - rzekł. - Tylko ostrożnie.
Wiedział, że akurat jeśli o to chodzi, jego komputer go nie zawiedzie i ustawi maszynerię na najpłynniejszy i najwolniejszy program, jaki jego kilkunastoterabajtowy dysk twardy będzie w stanie wymyślić. I nie mylił się, gołym okiem mógł dostrzec, że mechaniczne ramiona poruszały się o wiele bardziej delikatnie niż zwykle. Nie, żeby mu to w jakiś sposób pomogło. Kiedy były zdejmowane czerwone płyty brzuszne, jeszcze nie cierpiał tak bardzo, choć uczucie luzu i braku ochrony było cokolwiek przejmujące, ale gdy razem z abdominalną częścią egzoszkieletu oderwał się kawał jego bluzy i skóry, musiał się mocno przyłożyć, żeby nie zawyć z bólu.
- Najmocniej przepraszam, sir. Pozwoliłem sobie również nastawić kolejną partię lodu na okłady - mruknął Jarvis bez większego przekonania, ale odpowiedziały mu tylko zduszone jęki, kiedy Stark chwycił swoją szklankę szkockiej i przeniósł się wraz z nią na stół, drugą rękę przyciskając do boku. Między jego palcami cienkimi strużkami powoli przesączała się krew.
Postąpił krok w stronę kanapy, ale nie była na to pora. Westchnął ponownie, zanim znów wziął długi łyk ze szklanki. Płyn palił go w gardło, ale zaraz potem następował moment przyjemnej znieczulicy. Bardzo powoli odjął dłoń od boku, posykując z bólu. Nie do końca potrafił ocenić rozmiar obrażeń ze swojej perspektywy, ale oparzelina była dość rozległa. Krew ciekła z przerwanych naczyń, których dalsza część najwyraźniej była w tym kawałku skóry, który wtopił się w zbroję.

- PEPPER! - wrzasnął, gdy jego mózg bardziej podświadomie niż przytomnie dostrzegł, że lot znajomego Boeinga przybrał nienaturalną trajektorię. Odparł ostatnie ataki i natychmiast poleciał za samolotem, ale już w momencie, gdy wychynął zza linii lasu i zobaczył pobojowisko, wiedział, że przybył za późno. Jedynym ruchem było kołysanie się strug dymu. Jedynym ciepłem, które rejestrował - przygasający silnik. Mimo to wylądował i zaczął przeszukiwać wrak, choćby dla pewności, nawet jeśli miałoby to stłamsić ten ostatni promyk nadziei.
Znalazł ją wreszcie, w osmalonej garsonce i z ohydnie wygiętą nogą. Nawet nie miał sił rozpaczać, przykląkł tylko obok i odgarnął z jej zastygłej twarzy kosmyk włosów. Wiedział, że nie ma czasu na rozmyślania, musiał wrócić do walki i bronić tego, co jeszcze miał, ale jakoś nie mógł się zmusić, by odejść. Zorientował się za późno. Przybył za późno. Za późno również zauważył wyciekające z baku paliwo, pełznące w meandrach po stoku, wprost do wciąż płonącego wraku...

- Jarvis - wychrypiał przez ściśnięte gardło. - Bandaż.
Nie minęło pół minuty nim Dummy przywiózł mu opatrunek w jałowym opakowaniu, które Tony rozerwał zębami, bo okazało się, że niespodziewanie stracił też część władzy w lewej ręce. Zanim ją znów rozruszał, zdążył wypić resztę zawartości szklanki, zagryźć serią przekleństw i kilka razy upuścić bandaż. W końcu jednak dał radę i zaczął owijać się w pasie prawie nieskazitelnie białą taśmą.
- Jak tam agentka Romanoff, Jarvis? - rzekł niby od niechcenia.
- O ile mnie kamera nie myli, stoi sztywno w strugach wody, sir - odparł komputer. Stark kiwnął głową, akceptując informację. To on stworzył Jarvisa, który był jego trzecim w kolejności osiągnięciem życia, i dlatego nie bał się mu zaufać, ale z jakiegoś powodu martwił się o swojego gościa. Nie po to ciągnął ją do siebie, żeby teraz coś sobie zrobiła.

Walka była ciężka, ale podążali starymi schematami: ona przerzedzała na półślepo wrogów nadlatujących z przodu, Barton zaś stał na obniżonej rampie i z łuku zestrzeliwał nielicznych niedobitków. Żadne z nich się nie przemęczało, a system był zawsze wysoce skuteczny, jak dotychczas.
Mogli - i powinni byli - spodziewać się takiego dnia. Powinni byli wiedzieć, że prędzej czy później któryś z nich się odwróci i zamiast strzelać w panice i chybić, postara się wycelować. Było również bardzo prawdopodobne, że trafi, więc Natasha nie wiedziała dokładnie, dlaczego była tak zszokowana, kiedy kątem oka dostrzegła na wpół bezwładne ciało zsuwające się po rampie. Natychmiast ją podniosła, ale nic to nie dało, a ona mogła tylko bezsilnie patrzeć, jak jej kochanek, którego ledwo co odnalazła, spada w otchłań.

Tony miał już zawiązywać bandaż, gdy wtem zza drzwi dotarł go przeraźliwy wrzask.
- Co z ciebie za pożytek, Jarvis - warknął, pospiesznie wciskając resztę rolki za brzeg opatrunku i ruszając do w tamtą stronę. Nie wahał się, nie było czasu na wahanie, wpadł do łazienki, nie zastanawiając się ani sekundy porwał z wieszaka szlafrok i otworzył drzwi do kabiny. W kłębach pary dostrzegł Natashę, skuloną w samym rogu brodzika, pogrążoną we łzach mieszających się z gorącą wodą. Szepnął słowo i strumień gorąca ustał. Tylko krótki moment wędrował wzrokiem po płynnych liniach jej ciała, nie mógł się powstrzymać, ale dostrzegł ledwo zauważalne drżenie i natychmiast schylił się, by zarzucić jej szlafrok na ramiona; lecz chyba jeszcze nie do końca wiedziała, co się dzieje, bo uderzyła go nagle i trafiła tak niefortunnie, że aż zazgrzytały mu zęby, gdy powstrzymywał się od krzyku. W końcu udało mu się owinąć ją szlafrokiem i niemalże siłą wyciągnąć z łazienki.
Przysiadła na samym brzegu kanapy, wciąż skulona i drżąca po niedawnej wizji, a on znów nie mógł oderwać wzroku od gładkich, płynnych linii jej łydek, wystających spomiędzy pół szlafroka. Natasha nie płakała, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, po prostu tkwiła tak, a on był pewien, że gdzieś w środku walczy z obezwładniającym ją bólem, bo sam też z nim wciąż walczył.
Po kilku bardzo długich minutach uniosła na niego wzrok i po raz pierwszy od swojego koszmaru na jawie zdawała się zauważyć, że Tony stoi przed nią półnagi i niedbale owinięty w pasie rozpadającym się bandażem; po raz pierwszy zobaczył w jej oczach iskrę zrozumienia.
- W porządku już? - zapytał cicho.
- Tak, nic mi nie jest - odparła i mimo woli zjechała wzrokiem na jego tors. - Ale tobie tak.
Nie poruszył się ani o cal, nawet nie starał się cofnąć, kiedy wyciągnęła ku niemu rękę. Drgnął lekko, gdy dotknęła jego ledwie okrytej bandażem rany.
- Opatrzę cię porządnie, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź, odwinęła sporą część bandaża i zaczęła zawijać go na nowo, z każdą pętlą schodząc niżej, aż dotarła do lini jego paska. Wcisnęła sobie bandaż między zęby i nim zdążył się obejrzeć, rozpięła mu rozporek.
- Wow - mruknął. - Nie spodziewałem się, że sięga to tak... głęboko.
- Tak, obrażenia są bardzo rozległe i nie wygląda to dobrze - odparła. - Kiedy to się stało?
Milczał przez chwilę, starając się trzymać dłonie jak najdalej od niej, nie patrzeć na nią z tej dość... dwuznacznej perspektywy i przy tym nie zwracać uwagi na jej palce błądzące mu po podbrzuszu.
- Podczas walki - rzekł wreszcie.
- I siedziałeś tak całą naradę i drogę tutaj? - spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Cóż, zbroja trzymała to w jednym miejscu, nie bolało tak bardzo.
- Kłamca - warknęła, a on ze zdziwieniem stwierdził, że chyba rozzłościł ją tym, że nie szukał pomocy. Przez moment patrzył na nią, próbując dostrzec jakiś powód takiego jej zachowania, ale jedyne, co dostrzegł, to to, że gdy była zajęta nim, jej szlafrok trochę się rozchylił. Poczuł uderzenie gorąca i modlił się tylko o to, żeby nie zauważyła żadnych fizycznych oznak tego uderzenia.
W końcu Tasha zawiązała supeł na bandażu i położyła mu dłoń na biodrze.
- To tyle - rzekła, spoglądając na niego i nagle zdała sobie sprawę, jak on na nią patrzy. W oczach Tony'ego Starka bardzo wyraźnie widziała ten sam błysk pożądania, który obudził się w nich dwa lata temu, kiedy pojawiła się w jego kompleksie jako Natalie Rushman. Tylko tym razem nie do końca była pewna, czy chce się temu wzrokowi opierać.
Ze ściany dobiegło ich nagle nieśmiałe kaszlnięcie.
- Pana LÓD jest już gotowy, panie Stark - rzekł Jarvis uprzejmie, acz wyjątkowo bezczelnie; Tony natychmiast odsunął się od niej i zapiął spodnie. Widziała, jak zacisnął szczęki.
- W takim razie podaj mi okład - warknął do ściany i podszedł do barku. Tasha założyła szlafrok porządnie, korzystając z tego, że był do niej odwrócony dobrze wymodelowanymi plecami.
"Dlaczego ten skurwiel jest taki przystojny?", wpadło jej do głowy i zaraz zganiła się sama za tę myśl. Tony wrócił i przez moment była pewna, że zastanawiał się, jak ugryźć problem kanapy - w końcu zdecydował, że po prostu na nią padnie i po krótkim stęknięciu półleżał obok jej podwiniętych nóg, przyciskając sobie zimny okład do rany.
- Dzięki, tak w ogóle. - Uśmiechnął się z wdzięcznością i musiała zmusić się, żeby zignorować to, jak przewróciły jej się wnętrzności.
- Nie ma sprawy. Przynajmniej się do czegoś przydałam.
Milczeli dłuższą chwilę, Jarvis - o dziwo - również. Natasha ukradkiem obserwowała Tony'ego: jak jego brew marszczyła się odrobinę bardziej co parę sekund, jak jego oczy bezmyślnie wpatrywały się w dal, jak delikatnie przekrzywiał głowę. Stark z kolei gapił się w swoją szklankę, w której wciąż było trochę whisky, a która stała nieco poza zasięgiem jego dłoni. W końcu przeniósł wzrok na Tashę.
- Chcesz coś do picia? - rzucił ot tak, a ona patrzyła na niego bezmyślnie przez moment, zastanawiając się, o czym on w ogóle mówił. Potem wzruszyła ramionami w geście pod tytułem "czemu nie".
- To sobie weź - odparł. - Szklanki są tam, barek tam, lód jest mój.
I wtedy stała się rzecz zupełnie niespodziewana: Natasha parsknęła śmiechem. Tony spojrzał na nią zdziwiony i wykrzywił usta w uśmieszku, który miał zapewnie oznaczać "Kurczę, dobry jestem".
- A najlepiej to przywieź barek tutaj, sądzę, że będzie nam potrzebny - dodał, kiedy wstała. - I skoro już jesteś na nogach, napełnij i podaj mi tę szklankę, co?
Pokręciła głową z pobłażliwą irytacją, ale zrobiła, o co prosił.
- Jesteś aniołem - mruknął. - Gdybym cię nie przywiózł, musiałbym teraz polegać na Dummy'm i cholera wie, jak by się to skończyło. Mógłbym nawet zginąć. - Zaśmiał się gorzko. - To by było dobre. Bitwa jak diabli, część budynków zawalona, reszta poobijana, a ja ginę zabity przez własnego durnego robota.
Wbił wzrok w rdzawy płyn połyskujący w szklance.
- Co nie byłoby takie złe, jak teraz o tym myślę - dodał z powagą i wlał w siebie sporą porcję szkockiej. Tasha patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała.
- Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że chyba Loki rzeczywiście miał rację - mruknęła. - Chyba rzeczywiście kochałam Clinta. Czy to w ogóle możliwe?
- Żebyś kogoś kochała? Tash, serio sądzisz, że te dwa lata temu brałem pod uwagę perspektywę zakochania się w kimkolwiek? A zwłaszcza w Pepper? Jasne, Pepper to była Pepper, ale w tamtym czasie była dla mnie tak naprawdę tylko bardzo ładną ozdobą kompleksu.
- ...Nikt wcześniej nie mówił na mnie „Tash” - odparła cicho, jakby nie dotarło do niej nic innego, co powiedział.
- I jak ci się podoba, jak to brzmi?
- W tej chwili zdecydowanie lepiej niż „Nat”.
- Tylko Clint tak na ciebie mówił?
- Tak. To nawet zabawne. Nigdy nie był wobec mnie oficjalny, i w sumie ciężko być po tym, jak komuś uratujesz życie.
- Wiem coś o tym - Stark wydał z siebie ponure sapnięcie, jakby zduszony szloch.
- Pepper też uratowała ci życie?
- Można tak powiedzieć. Dokładniej to jej humor. Mój pierwszy reaktor oprawiła w ramkę z napisem „Dowód, że Tony Stark ma serce”.
- A masz? - zadrwiła Tasha i oboje parsknęli śmiechem, choćby po to, żeby rozładować napięcie. Ucichli i przez dłuższą chwilę nikt nie odważył się przerwać ciszy.
Myśli ich obojga skupione były wokół tych, których stracili. Tony wspominał to przesłodkie „Czy to wszystko, panie Stark?”, którym Virginia Potts kończyła prawie każdą ich rozmowę, w miarę upływu czasu coraz bardziej sarkastycznie, czy może sentymentalnie. Natasha widziała przed oczami twarz Bartona, przeciętą linią cięciwy, kiedy celował prosto w jej szyję te wiele lat temu, jego współczujący wzrok i napięte mięśnie, gdy powoli, jakby walczył ze swoim wewnętrznym żołnierzem, opuszczał łuk. Potem nagle, zupełnie niespodziewanie, przypomniała sobie moment, gdy Phil Coulson zadzwonił do niej, by prosić o pomoc w zebraniu Mścicieli, kiedy zniknął Tesseract, i to, jak odpowiedziała: „Wiesz, że Tony Stark ufa mi tak dalece, jak może mną rzucić”. Czy naprawdę nie miał do niej wiele zaufania? Teraz nie była już pewna.
- Ich już nie ma, Tony - powiedziała sucho, głosem podszytym bólem, który wyraźnie próbowała wcisnąć z powrotem do środka. Stark nie przeszkadzał jej w tym, nie radził jej, żeby się wypłakała w jego ramię, nie mówił, że będzie dobrze, ani nie robił żadnych innych pierdół.
- Nie, agentko Romanoff, ich już nie ma. - Uniósł szklankę. - Za poległych.
- Za poległych - odszepnęła.

Nie trwało długo, nim dopadło ich długo odpierane zmęczenie, które przyniósł im dzisiejszy dzień. Tony pokazał jej jakiś pokój i dał jej jedną z koszulek nocnych Pepper, żeby nie spała w swoich zabrudzonych i zakurzonych ubraniach. Sam również się położył, z lodem na ranie, ale nie mógł spać, nie potrafił się nawet zmusić do zamknięcia oczu. Leżał tylko na łóżku, wpatrując się bezwiednie w sufit i słuchając coraz to cichszych płaczy Tash dochodzących zza ściany.
W końcu zapadła cisza, on po raz kolejny zmienił sobie lód... Potem odrętwienie zaczęło rozchodzić się z rany na resztę jego ciała... Myśli powędrowały w pustkę i oczy powoli zaczęły się zamykać...
- Dama w opałach, panie Stark. - Głos Jarvisa, wydobywający się z budzika zaraz przy jego uchu, wyrwał go z płytkiej drzemki. Mimo bólu zerwał się z łóżka, wymienił stopniały lód na nowy i z trudem potoczył się na korytarz i do pokoju obok.
- Tash, w porządku? - zapytał na sekundy przed tym, jak dostrzegł jej błyszczące w ciemności, przerażone oczy, usłyszał przyspieszony oddech i wiedział, że nie było w porządku. Czym prędzej podszedł do łóżka. - To tylko koszmar, Tash.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała cicho, powoli, jakby z trudem, przenosząc na niego spojrzenie. W białym, suchym świetle dochodzącym z przedpokoju wydawał się jeszcze bledszy i zmęczony niż wcześniej. - Że się obudziłam?
- Jarvis - odparł krótko. Jej wzrok nagle zrobił się twardy, jakby się rozzłościła i już miała zamiar na niego wrzeszczeć, więc szybko dodał: - To ze względów bezpieczeństwa. Cała wieża jest monitorowana.
Przez moment badała go wzrokiem, po czym pokręciła lekko głową, a w kąciku jej ust pojawił się lekki uśmieszek.
- Wiesz, nieładnie tak szpiegować śpiące kobiety - mruknęła zadziornie.
- Cóż, praktycznie rzecz ujmując nie spałaś... - Ucichł pod jej ostrym spojrzeniem. - ...Jasne. Słyszałeś, Jarvis? Won.
Kątem oka Tasha widziała, jak niebieska lampka małej kamerki ukrytej w rogu pomieszczenia wygasa.
- A teraz spróbuj zasnąć, potrzebujesz odpoczynku - rzekł Stark spokojnie i skierował się do drzwi, a ją nagle zalała fala irracjonalnej paniki.
- Tony, nie zostawiaj mnie samej - wyrzuciła z siebie. Odwrócił się powoli i spojrzał na nią zdziwiony. Ręką wciąż przyciskał sobie lód do prowizorycznego opatrunku, który mu założyła, a skóra błyszczała mu miękko, pokryta drobnymi kroplami potu, i Natasha dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jaką głupotę palnęła. - Znaczy... Przepraszam. Ty też potrzebujesz odpoczynku.
Tony nie ruszył się z miejsca i nie odpowiedział, jakby oczekując dalszego ciągu. Jedynym gestem, jaki wykonał, było poprawienie uścisku na wyślizgującej mu się z palców paczce lodu, i wyraźnie widziała, że lekko się skrzywił, gdy to robił.
- Brałeś coś na ból? - zapytała zatroskana. Pokręcił głową w milczeniu. - Rany, Tony, czy mógłbyś wreszcie przestać grać bohatera? Iron Man czy nie, wciąż jesteś tylko człowiekiem i nie możesz tak po prostu...
- Zostanę z tobą - przerwał jej. - Tylko błagam, zamknij się i śpij.
Dostrzegł uśmiech na jej ustach, tylko przebłysk, zanim położyła się i zakopała w pościeli. Przysunął sobie krzesło i usiadł obok łóżka. Dummy cichutko podwiózł mu nową paczkę lodu, najwyraźniej popchnięty poleceniem Jarvisa, i to aż rozczuliło Tony’ego. Gdyby nie Jarvis, pewnie leżałby gdzieś martwy albo zachlany, albo oblepiony krwią, ewentualnie nagi w łóżku, wściekły na siebie, że tylko śpi i sobie używa, zamiast wstać i zrobić coś konstruktywnego. Kto by pomyślał, że to takie proste: zaprogramował i zbudował komputer, a ten z wdzięczności jest wierniejszy niż pies, dba o niego i nie daje mu się stoczyć. Tony był prawie pewien, że to łzy wzruszenia kłują go pod powiekami.
...Matko, co ten dzień z nim zrobił.
Przyłożył sobie nowy lód i dopiero wtedy zauważył, że cały ten czas wpatrywał się w Natashę, nieświadom tego, że to ona tam leżała. Łóżko było tak podobne do tego, w którym każdego ranka przez chwilę obserwował Pepper, zanim szedł do warsztatu, do tego ta koszulka nocna, którą wciąż dokładnie pamiętał sprzed paru tygodni; włosy wystające spod kołdry były trochę inaczej rude, ale jego zmęczony, zbolały mózg nie dostrzegał żadnej różnicy. Dla niego Natasha nie była już Natashą - przed nim leżała Pepper, uroczo wtulona we własne dłonie; ciemność za oknem zaraz zmieni się w świt i Pepper obudzi się, spojrzy na niego i uśmiechnie, a potem zapyta go słodkim, zaspanym głosem, dlaczego nie siedzi w pracowni, tylko się na nią gapi jak zakochany kundel.
Kosmyk włosów opadł Pepper na twarz i nagle był w swojej zbroi, klęczał przed nią, w powietrzu ciężkim od gorąca niedawnego wybuchu; sięgnął, by go odgarnąć i nagle jej oczy rozwarły się, ale nie były już zielone, tylko niebieskie i przez ułamek sekundy nie wiedział, co się dzieje.
- Wybacz, Tash - szepnął. - Wyobraźnia płata mi figle.
Już miał cofnąć rękę, lecz wtem ona schwyciła jego dłoń i mocno zacisnęła na niej palce.
- I tak chyba jednak nie zasnę - mruknęła równie cicho. Minęła chwila, gdy po prostu patrzyli tak na siebie, jedno drugiemu próbowało bezskutecznie wyczytać myśli, w nadziei, że znajdzie w nich wskazówkę, co robić teraz. W końcu Tony pociągnął ją lekko i ona poszła za tym gestem, wysupłała się z pościeli i już po chwili była na jego kolanach, obejmując mu biodra nagimi nogami, z wargami tak blisko jego, że przechodziły go ciarki od gorąca jej oddechu, kłócącego się z przejmującym zimnem, które czuł w boku.
Nie przejmował się bólem. Nie przejmował się tym, co powie Jarvis, tym, jak podle będzie się potem czuł, nie przejmował się niczym. Jedyne, co miało w tej chwili sens, to jej ciepłe wargi i półprzymknięte powieki, spod których patrzyła na niego pożądliwie i jakby... nagląco. Objął ją w pasie, drugą wplótł jej we włosy i...
- Aaaach~! - jęknęła właśnie tym głosem, dla którego tylko nauczył się dawać kobietom przyjemność, i aż poczuł nieznośny ucisk w okolicy lędźwi. Opadła mu bezsilnie na ramię, drżąc, jakby ledwo się powstrzymywała.  - Kurwa, zimne...
Jednym ruchem ręki zrzucił lód na podłogę, ale trochę kropel chłodnej wody zostało jej na udach, więc czym prędzej je starł i poczuł silny dreszcz, który ją przeszedł pod wpływem tego dotyku.
- Ależ ty jesteś wrażliwa... - mruknął jej do ucha; opuszkami palców, ledwie dotykając jej skóry, powiódł po wewnętrznej stronie jej uda i uśmiechnął się, gdy znów zadrżała i wydała z siebie zduszone westchnięcie.
Jego dłonie sunęły w górę, do rąbka jej koszuli i dalej, aż westchnęła, łapczywie chwytając powietrze, i zadygotała w niepohamowanym podnieceniu. Ich wargi splotły się w pocałunku, namiętnym i zachłannym, jakby nie mogli już czekać ani chwili dłużej,  a jednak chcieli, żeby to trwało. Tony wbijał w nią palce, wyginając nieznośnie rękę, a ona piszczała raz po raz prosto w jego usta, tak głośno, że aż czuł wibracje w skroniach. I gdy już była blisko, już ścisnęła go udami i rozwarła usta do krzyku, on przestał.
- Hej - mruknął z bezczelnym, acz niemożliwie podniecającym uśmieszkiem. - Oszczędzaj energię na później.
Nie odpowiedziała, a tylko przylgnęła do niego, podczas gdy on podniósł się, podtrzymując jej biodra i w ten sposób zaniósł do pokoju dziennego. Dummy już zrobił to, co robić umiał najlepiej, czyli zrzucił wszystko z powierzchni blatu, i Stark położył ją na nim. Zimne szkło stanowiło kontrast dla jej rozpalonej skóry i kolejna fala dreszczy ruszyła jej po kręgosłupie, kiedy Tony sunął dłońmi po jej ciele, podwijając jej koszulkę. Na moment zapatrzył się w nią, choć widział to już wcześniej, ale teraz był pierwszy raz, gdy naprawdę miał szansę napawać się widokiem.
- Tony, twoja rana... - zaczęła nagle i spojrzał na nią zdziwiony, jakby nie wiedział, o co jej może chodzić. Potem jego wzrok opadł na bandaż poplamiony przesiąkającą krwią.
- Nie przejmujmy się tym teraz - odparł spokojnie.
- Jesteś pewien? Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę... - Usiadła nagle, chwytając się jego karku dla równowagi i wbijając wzrok w jego usta. Wiedziała, że to był właśnie ten ostatni moment, w którym mogła się jeszcze cofnąć, powiedzieć, że nie może tego zrobić pamięci Bartona, ale o dziwo, nie przejmowała się tym. Bartona już nie było. Został tylko Stark.
Westchnęła ciężko.
- Tony, teraz już nie ma pośpiechu - szepnęła, spoglądając w jego oczy, i zobaczyła w nich wyraźnie, że on się z nią zupełnie nie zgadzał. - Możemy... AAH!
Nagle wypełnił ją, wsunął się niezbyt szybko, ale zdecydowanie, i natychmiast jej słowa zaginęły w serii pojękiwań i krzyków. Delikatnie zwiększał tempo, pchnięcie za pchnięciem, a ona pocałowała go jeszcze raz mocno, potem opadła na wznak i zacisnęła palce na drugim brzegu.
- Och, kurwaa... - wydusiła z siebie, czując jak drętwieją jej dłonie, a gdy on nie odpowiedział, zmusiła się do otworzenia oczu. Oddychał ciężko z wysiłku, pot płynął mu węziutkimi strużkami po czole. Co chwila wbijał jej palce w miednicę, przyciągając ją do siebie, gdy jednocześnie miarowo uderzał biodrami przy akompaniamencie jej urywanych krzyków. Wyraźnie widziała, że to było za dużo, że zaciska zęby z bólu, słyszała jego ledwo słyszalne posykiwania, ale teraz już nie była pewna, czy chce, żeby przestał. Gdzieś w jej głowie siedział głosik, który domagał się zaspokojenia nawet kosztem zdrowia Tony’ego. Zresztą, nawet gdyby chciała go powstrzymać, nie byłaby w stanie wycisnąć z siebie artykułowanego dźwięku, a Stark nie był typem mężczyzny, który odpuszcza zanim sprosta wyzwaniu.
Cienkie, ostre ukłucia w boku wyrywały mu z ust syk za każdym razem, gdy wyrzucał biodra do przodu i nie pozwalały mu rozwinąć pełnej szybkości. Natashy to nie przeszkadzało, marszowe tempo, z którym ją na siebie nabijał, w zupełności jej wystarczało, ale on do spełnienia potrzebował nieco więcej. Frustracja odmalowywała się na jego twarzy, i choć jej piękne, wymodelowane uda w żaden sposób nie ograniczały mu ruchów, samo ustawienie ciała było niekorzystne. Zmęczenie zdawało się na niego wpełzać, kawałek po kawałku, nieco bardziej przy każdym pchnięciu, i wiedział, że w takim tempie nie zdąży osiągnąć spełnienia, zanim wysiądą mu mięśnie.
- Chodź - sapnął i, całując jej szyję i ramiona, poprowadził ją do kanapy, żeby zaraz popchnąć ją delikatnie na ziemię. Przyjęła pozycję, kolana zakopując w dywanie i ponętnie wysuwając się ku niemu, ale on potrzebował jeszcze chwili odpoczynku, by przeszedł ten odrętwiający ból, więc dłońmi zaczął jeździć po jej ciele, gdzie tylko mógł sięgnąć. Oddychała ciężko, ze zniecierpliwieniem, i choć od czasu do czasu udawało mu się wydobyć z jej ust cichy, zduszony jęk, gdy nacisnął odpowiednie miejsce w odpowiedni sposób, wiedział, że nie chce już dłużej czekać. Patrzyła na niego przez ramię, wypychając ku niemu biodra, jakby chciała sama trafić i się na niego nabić, ale za każdym razem odsuwał się lekko, żeby jej to utrudnić.
- Co się dzieje, Tash? - wymruczał zawadiacko, delikatnie pociągając ją za włosy, nim zjechał dłonią niżej. - Nie mów, że nagle ci zależy. Przed chwilą jeszcze...
- Och, nie pierdol, tylko pierdol - warknęła, a on w nagrodę wbił się w nią na całą głębokość, śmiejąc się pod nosem. Jęknęła głośno, przeciągle, i sam jej głos sprawił, że jego męskość drgnęła, domagając się więcej. W tej pozycji miał większą kontrolę nad tym, co robił, rozkładał ciężar ciała na większej powierzchni, i od razu czuł różnicę w natężeniu bólu, za każdym razem, gdy się w nią wbijał. Tak, jej pośladki uderzały prosto w jego ranę za każdym pchnięciem, ale wkrótce przerodziło się to tylko w nieco nieprzyjemną drętwotę, zwłaszcza, że całą uwagę skupiał na jej słodkich jękach i poznaczonych czerwienią policzkach.
- Och, Tony, Tony - piszczała, na zmianę uciekając biodrami i unosząc je ku niemu, jakby chciała zmniejszyć intensywność odczuć, ale jednak nie, jakby chciała go głębiej, mocniej, szybciej. Nagle sapnęła krótko, wręcz z przerażeniem, a może z bólu - i Stark natychmiast się zatrzymał.
- Tash? - wyrzucił z siebie na wydechu, kompletnie wyzuty z tchu, a ona musiała najpierw opanować własny oddech, zanim znów na niego spojrzała.
- Przestań... - szepnęła. - Nie wytrzymasz w takim tempie, coś...
- Tash, co się dzieje? - zapytał nieco twardszym głosem, a ona wysupłała biodra spomiędzy jego palców i przysiadła na dywanie; jeszcze gdy się z niej wysuwał, czuł bliski bólowi ucisk niespełnionej potrzeby. Pokręciła głową i już szykowała się, żeby wciskać mu ten sam kit, ale uniósł dłoń. - Nie denerwuj mnie. To przed chwilą to nie było „o rany, on zaraz się wykrwawi”, to było „o rany, coś sobie przypomniałam”.
- Po prostu, zaalarmowałeś nas dzisiaj tak wcześnie, i było takie zamieszanie... Raz wyszłam z pokoju i już nie...
- Nie wzięłaś pigułki - bardziej stwierdził niż zapytał. - I na pewno wiesz, że nawet gdybyśmy pociągnęli to do końca, prawdopodobieństwo byłoby tak nikłe, że...
- Nie chcę kusić losu, Tony. Po prostu usiądź, ledwie trzymasz się prosto.
Nie mógł nie przyznać jej racji. Spoczął na kanapie, przysięgając sobie, że tylko moment odpocznie i zaraz wymyśli jakieś rozwiązanie, ale zanim zdążył choć odetchnąć, ona uniosła się na kolana.
- Co ty kombinujesz? - zdążył jeszcze zapytać, zanim poczuł jej ciepłe wargi owijające się wokół jego członka, i z ust wyrwało mu się ciche westchnięcie. Delikatność, z jaką to robiła, była olbrzymim kontrastem dla tego, z jaką intensywnością rżnął ją jeszcze przed chwilą, i przez krótki moment marzył, żeby dalej była tak wolna i czuła. Lecz wtedy ona przyspieszyła i to było jeszcze lepsze, i w końcu tylko jęknął, opuszczając głowę na zagłówek, i zaplótł palce w jej rude włosy; nie wywierał żadnej presji ani nie sterował jej ruchami, po prostu trzymał ją tak, lekko wbijając opuszki w jej czaszkę i Natasha wiedziała, że tak właśnie jest dobrze. Kontynuowała w tym tempie jeszcze przez chwilę, potem uniosła głowę i językiem dokładnie obadała żołądź, bawiąc się wędzidełkiem i obrysowując jej kontury.
Potem znowu wbiła go sobie w usta, głęboko, aż pokonał linię gardła, i Tony stęknął tak, że poczuła gorącą falę podniecenia, ze źródłem w podbrzuszu, rozchodzącą się rozkosznie po całym jej ciele. Cofnęła się i spojrzała na niego, z rozbawionym, dumnym uśmieszkiem czającym się w kąciku ust, i jego rozchylone, błyszczące blado perełkami śliny wargi oraz pełen pożądania wzrok dawały jej do zrozumienia, że była bardzo blisko doprowadzenia go do szaleństwa.
Jej dłoń pomknęła w dół, ku łechtaczce, i gdy tak jęknęła cicho, patrząc mu prosto w oczy, a drugą ręką delikatnie wodząc po jego członku, wyglądał tak, jakby miał zamiar ją zaraz siłą zmusić do kontynuowania, ale powstrzymał się, z wyraźnym trudem. Więc Natasha wróciła do przerwanej czynności, językiem omiatała mu napletek, gdy obejmowała go ustami, wciąż mocno zaciskając pięść na trzonie i delikatnie nią poruszając.
- Błagam, Tash, szybciej - wydusił z siebie i przyłożyła się bardziej, jęcząc prosto w niego, gdy robiła sobie dobrze, a on już nie wytrzymał długo, wkrótce jego uścisk się wzmocnił, choć wciąż nie pchał jej w dół. Dwa kolejne ruchy i czuła ten charakterystyczny delikatny ruch pod wargą, a potem gorzki, płynny smak uderzający w podniebienie i wypełniający usta. Zacisnęła powieki i zmusiła się, by nie przełknąć za wcześnie, nie dopóki nie skończył. Wtedy spojrzała na niego znów i uśmiechnęła się delikatnie.
- Chodźmy do łóżka, Tony - mruknęła, wstając, i chwyciła z uśmiechem jego dłoń. - Teraz już na pewno potrzebujesz odpoczynku.

czwartek, 6 września 2012

Pozwolenie (Nikt x Nikt)

W sumie opowiadanie nieplanowane, ale tak jakoś mnie wzięło na pisanie, jak to zazwyczaj o drugiej nad ranem :D
Także przed wami kolejne bezosobowe, tym razem dużo dłuższe i do tego przeplatane. I nawet z dedykacją dla takiego jednego marudzącego: "A masz, to za Fallouta xP"



Ptaki nucą radosną, melodyjną pieśń lata, gdy kryjemy się w drewnianym domku, daleko od wzroku i słuchu jakiejkolwiek ludzkiej istoty. Jeszcze nim drzwi się za nami zamykają, rzucamy się na siebie, by złączyć wargi w niecierpliwym pocałunku, jakby chcąc rozładować to kumulowane od miesięcy napięcie, rozkoszując się brakiem przeszkód i dystansu między nami, możnością dotykania się wzajem i bliskością naszych ciał.
Lądujemy na ścianie, przyciskasz mnie do zimnych desek starej, odrapanej boazerii, wpijając się w me usta tak mocno, że niemal sprawiasz mi ból. Twoje dłonie, dotychczas ściskające mój kark, opadają i choć jedna zatrzymuje się na piersi, druga kontynuuje podróż wzdłuż mojej wciętej talii, by wkrótce mocno ścisnąć mi pośladek. Odrywamy się od siebie i patrzę na twoje usta, wprost nie mogąc się doczekać, aż w końcu przekonam się na własnej skórze, co naprawdę potrafią osiągnąć.
Chcesz posadzić mnie sobie na biodrach i zanieść w ten sposób w głąb domku, ale nie daję się - chwytam twoją dłoń i idę przodem, pociągając cię za sobą. Moje obcasy stukają głucho o nagą podłogę, a ty obserwujesz wygłodniale moje delikatnie kołyszące się biodra.
W izbie stoi niewielkie łóżko okryte czystą pościelą i niski stół, odsunięty teraz dalej pod ścianę, żeby nie przeszkadzał. Drzwi prowadzące do dalszych pomieszczeń są zamknięte, ale słychać zza nich stłumiony szczebiot ptaków, sączący się z otwartych okien wraz ze świeżym powietrzem. Popycham cię, byś usiadł na łóżku i wspinam ci się na kolana, a twój wzrok natychmiast opada na mój głęboki dekolt, którym pozwalam ci rozkoszować się przez chwilę, podczas gdy twoje dłonie błądzą po mnie, jakby nie wiedziały, gdzie się podziać.

Śledzę językiem obrys twoich pełnych piersi, najdalej jak tylko mogę sięgnąć, a dłońmi staram się odszukać ukryte miejsca, przez które bardziej przyspiesza ci oddech. Gdy zaciskam palce na twojej talii, z twoich ust wyrywa się mimowolny jęk, a ja uśmiecham się triumfalnie. Marszczysz brwi, jakby nie podobało ci się, że przejmuję kontrolę, i w końcu popychasz mnie w tył; posłusznie kładę się na łóżku i obserwuję twoje ponętne ruchy. Przysuwasz się, by przysiąść na moich biodrach i nawet przez kilka warstw materiału czuję wątłe ciepło, którym pulsuje twoja kobiecość. Wzdycham powoli, starając się uspokoić, a ty zauważasz to i w oczach pojawia ci się błysk dumy.
Twoje wargi są rozchylone, gdy powoli, guzik po guziku, rozpinasz mi koszulę, i nie mogę oderwać od nich wzroku. Opadasz i opierasz się dłońmi na mojej nagiej piersi, i sięgasz mi ustami do szyi; czuję grę chłodnego powietrza i twojego gorącego oddechu na skórze. Delikatnie szczypiesz zębami mój obojczyk i w końcu unosisz się, uśmiechając się w tak ujmujący sposób, że z trudem zmuszam się, by jeszcze trochę poczekać i nie rzucić się na ciebie właśnie w tej chwili.
Zamiast tego siadam znów i pozwalam ci zsunąć sobie koszulę z barków, a potem obejmuję cię mocno i wciągam świeży zapach twoich włosów. Czuję, jak delikatnie wbijasz mi paznokcie w plecy i obracam głowę, by ucałować twoją szyję i zagięcie żuchwy, płatek ucha. Czekasz z wyraźną niecierpliwością aż zwiększę intensywność pieszczot, a gdy to nie następuje, chwytasz mnie za kark i przyciskasz do siebie, jakby w niemym rozkazie.
Uśmiecham się i przyspieszam, ale gdy pierwszy cichy jęk wyrywa ci się z ust, unoszę się lekko. Z piskiem obejmujesz mnie udami i przytulasz się mocno, a ja kładę cię na wznak na pościeli, nie przerywając lizania i całowania twojego dekoltu, szyi i ucha. Przymykasz oczy, niby oddając mi się całkowicie, ale twoje dłonie układają się stabilnie na mojej piersi i odpychają mnie lekko, żebym przypadkiem nie doszedł do wniosku, że to ja tutaj rządzę.
- Czego sobie życzysz, pani? - pytam prawie szeptem, a ty delikatnie unosisz powieki i spoglądasz na mnie zza rzęs.
- Nawet nie waż się przerywać - mówisz ostro, w zadziwiającym kontraście do twoich jeszcze niedawnych miękkich westchnięć przyjemności. - I nie ograniczaj się.
Kładziesz sobie moją rękę na brzuchu, tam gdzie twoja bluzka spotyka się ze spódnicą, a ja powoli wsuwam pod nią dłonie, szukając w twoich oczach jakiegokolwiek znaku przyzwolenia. Przygryzasz wargi i zaczynasz oddychać jeszcze płycej, gdy znów zaciskam ręce na twoim wcięciu w talii, przymykasz oczy.
Unosisz się lekko, a ja podwijam ci koszulkę wyżej i wydaję z siebie ledwie słyszalne westchnienie, pochłaniając wzrokiem ukazujące mi się ciało. Śledzę wargami opadające ostro linie żeber, odbijam do pępka, a potem językiem w górę, aż docieram do dolnej krawędzi stanika i rozpinam go, uwalniając twoje wspaniałe piersi.

Odpycham cię znów i wstaję z łóżka, tyłem do ciebie, i zrzucam z siebie bluzkę razem z biustonoszem; wiem, że uważnie obserwujesz proces, w którym moje plecy stają się nagie, a potem znów zakryte włosami. Spoglądam na ciebie do tyłu, unosząc ręce tak, byś nie mógł pod ramionami dostrzec moich piersi i uśmiecham się delikatnie. Potem bez pośpiechu rozpinam suwak spódniczki i pozwalam jej opaść ze swoich bioder, uważnie obserwując twoje reakcje, ale wyraz na twojej twarzy nie zmienia się ani na jotę, nawet kiedy w ślad za spódniczką idą moje szorty. Stoję przed tobą na wpół bokiem, na wpół tyłem, naga, a w twoich oczach nie widać nic poza lekkim podnieceniem. Przez chwilę panuje cisza, a ja zastanawiam się, gdzie i co poszło źle.
- Pani, z całym szacunkiem - mówisz w końcu. - Czy mógłbym rzucić cię na łóżko, rozłożyć ci nogi i wlizać się w twoją kobiecość, tak na początek?
Czuję, jak palą mnie policzki, ale nie daję po sobie poznać tego, jak podnieciły mnie twoje słowa.
- Mógłbyś - odpowiadam bez wahania i pozwalam ci chwycić się za ramię, cisnąć o pościel, bezwstydnie obnażyć. Lecz kiedy wypełniasz ostatnią część swojego zamierzenia, nie mogę powstrzymać się od jęku.

Na zmianę jeżdżę językiem po twojej łechtaczne i delikatnie ssę wargi, i widzę, jak zaniepokojenie wymalowane na twojej twarzy zmienia się nagle w rozkosz. Odrywam się od ciebie i delikatnie muskam ustami wewnętrzną stronę ud, najpierw jednego, potem drugiego, zbliżając się do pachwiny i znów oddalając, a ty drżysz za każdym razem, gdy moje wargi łaskoczą ci skórę. Wreszcie wracam i znów zatapiam w tobie język, a w ślad zanim podążają od razu dwa palce. Wyginasz się z westchnięciem i znów zwijasz i dłonią sięgasz, jakby żeby mnie powstrzymać, ale zatrzymujesz ją w końcu na własnym udzie, które ściskasz raz po raz w rytm ruchów mojej dłoni.
Wsuwam palce jeszcze nieco głębiej i zginam, i gdy moje opuszki przejeżdżają mocno po twojej przedniej ścianie, a z ust wyrywa ci się niemal zdumiony krzyk, dociera do mnie, że już znalazłem. Stymuluję cię w ten sposób, ssąc ci łechtaczkę i wsłuchując się w twoje rozkoszne jęki i piski, które narastają i głośnieją, aż w końcu wysuwam z ciebie dłoń i znów obiegam ci wargi i wejście językiem, delikatnie, tak aby tylko podtrzymać twoje podniecenie, a nie jeszcze bardziej je podbijać.
Oddychasz ciężko i patrzysz na mnie prawie że nienawistnie spod półprzymkniętych powiek, a ja wiem, że zastanawiasz się, jak poprosić mnie o powrót do twojego wnętrza bez utraty pozycji dominy. Czekam, pieszcząc cię ustami, ale wiem, że już cię to nie satysfakcjonuje, nie po tym, jak blisko szczytu doprowadziłem cię ręką; po chwili, kiedy już, już otwierasz usta, by wydać mi rozkaz, ja wpycham w ciebie palce aż po kłykcie. Przewracasz oczami, otwierając szeroko usta, ale udaje ci się powstrzymać krzyk i zniżyć go do przeciągłego, ujmującego jęku, ale ja nie daję ci ani chwili, poruszam dłonią szybko i rytmicznie, czuję i widzę spazmy twoich mięśni za każdym razem, gdy przejeżdżam po tym szczególnym miejscu.
W końcu nie dajesz rady się dłużej powstrzymywać, wyginasz ciało z krzykiem i zaciskasz palce na pościeli, a ja czuję, jak po nadgarstku spływa mi ciepła ciecz. Zlizuję ją powoli, dając ci moment na ochłonięcie, a ty patrzysz na mnie na wpół nieobecnym wzrokiem, jakby to, co robię, było jedynym, co twój mózg w tej chwili rejestruje.

Policzki palą mnie żywym ogniem, gdy patrzę na to, jak smakujesz moje wnętrze, i nagle ogarnia mnie dzika ochota, żeby ci się odwdzięczyć. Wciąż drżąc, unoszę cię i odpycham nieco od łóżka, a gdy wstajesz na nogi, ja odrzucam swoją dominację, by opaść przed tobą na kolana. Czuję na sobie twój wzrok, gdy powoli rozpinam ci spodnie i wreszcie wkładam sobie żołądź twojej nabrzmiałej męskości do ust, i wiem, że dostrzegasz czający mi się w kąciku ust lekki uśmiech.
Powoli i z wahaniem, jakbym robiła to pierwszy raz w życiu, przebiegam językiem po czubku, tak delikatnie, byś ledwie to czuł. A potem, nagle i bez ostrzeżenia, biorę całą twoją długość do ust, zmuszając się, by ją tam utrzymać. Czuję, jak przez ciało przebiega ci ostry dreszcz. Cofam się powoli i znów cię w siebie wbijam, i tak jeszcze parę razy aż już dłużej nie mogę, a pod powiekami czuję zbierające się łzy. Wracam do lizania i całowania, tym razem nie ograniczając ich tylko do żołędzi, lecz poruszając się na całej długości w dół i znów z powrotem.
- Pani... - szepczesz cicho, i czuję jak fala gorąca zalewa mi uda. Zaczynam cię delikatnie przygryzać, tak byś poczuł tylko lekkie ukłucie bólu, a potem znów i znów, aż wreszcie jeszcze raz biorę cię do ust i pomagając sobie dłonią poruszam się szybko na tobie, ssąc i liżąc cię od dołu, szybko i w zmiennych kierunkach, żebyś stracił zmysły, i kiedy widzę, że jesteś już blisko, przestaję nagle.

Nie myśląc wiele, zaplatam ci palce we włosy i przyciągam cię z powrotem, krzywiąc się przez własny brak szacunku dla mojej Pani, lecz zbyt obezwładniony pożądaniem i wspomnieniem twoich umiejętnych warg. Nie opierasz się zbytnio i znów widzę, jak moja męskość znika w twoich ustach, i czuję, jak obejmuje ją twoje ciepło... Lecz nim znów się zapominam, czuję ostry ból i natychmiast cię puszczam, a ty zwalniasz zęby i cofasz się, rzucając mi karcące spojrzenie.
Nie wypuszczasz jednak mojego członka z rąk i czuję napływ skruchy i wdzięczności, ale nim zdążę ubrać je w jakieś słowa, ty podnosisz się i mocno, stanowczo wpijasz się w moje usta. Odwzajemniam twój pocałunek, ale nie ośmielam się przyciągnąć cię do siebie - ręce zwisają mi prawie luźno przy bokach, lekko zgięte w łokciach i cofnięte w barkach, by pokazać ci, że nie mam najmniejszego zamiaru ci w jakikolwiek sposób przeszkadzać czy przerywać, że jestem cały twój.
W końću odrywasz się ode mnie i, wciąż delikatnie bawiąc się moją męskością, spoglądasz na mnie kusząco i wyczekująco. Moje emocje już trochę opadły, więc teraz składam pocałunki na twoich policzkach, a potem kładę dłonie na twoich biodrach i popycham cię z powrotem na łóżko, językiem pieszcząc ci szyję. Kładziesz się i układam się nad tobą, unosząc się na łokciu. Twoje nogi, jakby automatycznie, zamykają się nad moimi biodrami, gdy nakierowując ją drugą ręką delikatnie pocieram żołędzią o twoje wejście, ale nie wsuwam się do wewnątrz.
Uśmiecham się tym samym uśmiechem, który jeszcze niedawno widziałem na twarzy mojej Pani, lecz mógł głos jest niewinny i pokorny, gdy pytam:
- Czy pragniesz czegoś, pani?

Nie odpowiadam, bo usta, wciąż kontrolowane przez dominujący umysł, nie byłyby nawet w stanie wypowiedzieć niczego zbliżonego do prośby. Ale nie mogę już dłużej czekać, więc wysuwam ku tobie biodra, a wtedy ty wsuwasz się nagle i wypełniasz mnie na wskroś, nabijając mnie na siebie. Z ust wyrywa mi się głębokie, zadowolone westchnienie, i choć boli, nie zwracam na to uwagi.
Zatrzymujesz się na krótką chwilę, a potem powoli zaczynasz się poruszać, wsuwając i wysuwając się ze mnie, podczas gdy ja, jeszcze nie obezwładniona rozkoszą, posapuję i jęczę cichutko; twoja głowa opada - zaraz też czuję, jak pieścisz mi językiem piersi i ssiesz sutki, i choć nie powinno, wyrywa mi to z ust kolejne jęki, które zlewają się z poprzednimi. A gdy do tego kładziesz mi dłoń na łonie i zaczynasz kciukiem masować okolice łechtaczki, muszę przycisnąć sobie dłonie do ust, żeby nie zacząć wrzeszczeć, choćby w trosce o twój słuch.
Unosisz się na moment i wolną ręką odkrywasz mi usta, a potem wsłuchujesz się w moje niepowstrzymywane krzyki, wyrywające się zupełnie wbrew mej woli za każdym razem, gdy w diabelskiej synchronizacji wbijasz się i poruszasz kciukiem. W końcu zwalniasz, z trudem łapię oddech i nie mogę się powstrzymać, żeby nie przyciągnąć cię do siebie i nie ucałować twoich warg.

Zatapiam język w twoich ustach i obiegam nim twój, aż w końcu odrywamy się od siebie, a między nami jeszcze przez moment biegnie cieniutki most ze śliny.
- Pani, śmiem prosić... - szepczę w końcu, uspokoiwszy własny oddech, podczas gdy ty wciąż chwytałaś powietrze w szybkich, krótkich spazmach. - Obróć się i klęknij.
Piszczysz cicho z radością i natychmiast przyjmujesz pozycję, a potem spoglądasz na mnie przez ramię ledwo otwartymi oczami, z oddechem wciąż szybkim i płytkim. Znów naprowadzam swój członek, by się w ciebie wsunąć, drugą ręką trzymając mocno twoje biodra. Już bez wahania wchodzę w ciebie i widzę, jak z każdym pchnięciem twoje łokcie zginają się nieco, coraz bliżej poduszek.
Jeszcze jeden jęk i opadasz, twoje palce w niekontrolowanych spazmach zaciskają się na prześcieradle. Czuję, jak się przysuwasz, i czuję też efekt tegoż w postaci zmiany kąta. Widzę, jak na zmianę zaciskasz zęby, żeby powstrzymać się od krzyku, i otwierasz szeroko usta, żeby zamiast niego wydać z siebie głośne westchnięcie. Za każdym razem, gdy spoglądasz na mnie przez ramię i mój wzrok napotyka twoje pełne rozkoszy spojrzenie, coś wewnątrz mnie się unosi i z trudem powstrzymuję się, żeby nie skończyć.
Nie mogę długo trzymać głowy w górze i co chwila zwieszam ją bezwładnie; tracę kontrolę nad samą sobą i nie mogę się już powstrzymać od krzyków, a ty rżniesz mnie wciąż mocno i nieprzerwanie, tak że nie mam nawet szansy złapać głębszego oddechu. Jestem blisko, chcę już skończyć i dojść, ale wiem, że tego nie osiągnę, dopóki ty również nie będziesz gotowy.
Nagle zastrzymujesz się i z trudem unoszę twarz, a wtedy ty chwytasz mnie za szczękę i nakierowujesz na siebie moje ucho.
- Pamiętaj - szepczesz niby miękkim tonem, ale z twardym oddźwiękiem. - Kiedy tylko nabijam cię na swoją męskość, nie jesteś już moją panią, a jedynie osobistą zabawką. Rozumiesz?
Jęczę przeciągle w odpowiedzi, czując nagły skurcz gdzieś w podbrzuszu, jakby moje ciało nie mogło się ciebie nasmakować i pragnęło dalej należeć do ciebie, jeszcze bardziej i mocniej, i głębiej, i zupełnie jakbyś to wyczuł, wbijasz się znów we mnie, i znów, i znów, aż ponownie krzyczę z rozkoszy, szukając ujścia dla obezwładniającego uczucia pełności i obalenia.

Słuchając twoich krzyków i jęków, czując, jak ciasno obejmujesz moją męskość, i sprawując kruchą władzę nad swoją Panią, jestem blisko końca. Uderzam jeszcze kilka razy, jakbym bardzo wolno wspinał się na szczyt, a potem nagle go osiągam i mocniej zaciskam palce na twoich biodrach, czując ucisk i skurcz gdzieś w lędźwiach.
- Już... - daję radę jeszcze wydusić, a potem przy akompaniamencie głębokiego jęku wypełniam cię nasieniem. Jeszcze kątem oka widzę, że rzucasz mi spojrzenie, które zapewne miało być mordercze, ale wyszło pełne spełnienia i rozkoszy, a potem nabijasz się na mnie do samego końca i nagle czuję silny, spazmatyczny ucisk, który sam w sobie wyrywa mi z ust kolejny, tym razem słabszy jęk.
Kładę się obok ciebie, wyczerpany, i gładzę twoje piękne, długie włosy, wodząc wzrokiem po linii twojego ramienia, piersi, talii i biodra.
- Pani... - szepczę znowu i waham się przez moment, szukając słów. - Mam nadzieję, że było ci równie przyjemnie jak mi, i że swoim nieposłuszeństwem nie sprowadziłem na siebie twojej złości...
Przez dłuższy moment nie mówiłaś nic, a twój bok falował szybko i rytmicznie. Potem, nawet na mnie nie spoglądając, wciskasz się bardziej w moje ciało i mruczysz: - Zamknij się. Nie pozwoliłam ci się odzywać.

wtorek, 4 września 2012

Szybki update

Ja właściwie nie mam czasu, bo widzicie, w niedzielę padł mi komputer i się okazało, że nie ma sensu go raczej ratować, ale na szczęście właśnie dzisiaj czeka na mnie nowy (piękne bydlę, Intel Core i-5, 6 GB RAM-u, 3 GB grafiki i terabajt na dysku, a w dodatku jest biały, jakby go Wena zesłała specjalnie dla mnie XD), także właśnie się wybieram, żeby go odebrać.
Tak poza tym mam sesję poprawkową (ale nie jest aż tak źle, bo jestem mądrą dziewczynką) i robię sobie prawo jazdy (i nawet jeszcze nikogo nie zabiłam), także właściwie to nie mam czasu na nic, ale czas nie ma nade mną władzy.
I właśnie dlatego w najbliższym czasie spodziewajcie się kilku nowych opowiadań. Mianowicie:
1. Już powoli zbieram siły, żeby napisać pierwszy rozdział Lacrimosy (opowiadania o Kuro).
2. Myślę nad zrobieniem kolejnego słuchowiska, ale brakuje mi ludzi, więc jak ktoś chce zostać nagrany i okryty chwałą, to proszę się zgłaszać :D (Nagrywanie polega na tym, że dostajecie ode mnie teksty do powiedzenia i je nagrywacie, a ja to potem składam, więc nic strasznego. Nitka-san robiła Itachiego i Zetsu w drugim słuchowisku Akatsuki i zobaczcie, jaka była zajebista. Także nie ma się czego bać.)
3. Szykuje nam się fanfick o Wiedźminie, oczywiście z Geraltem w roli głównej, no bo niby z kim. Neko, która wie, o czym to będzie, na szczęście nie pojawia się na tym blogu za często, ale i tak ostrzegę ją - MILCZ JAK GRÓB, BO SPOTKASZ GRÓB.
A fanfick jest dzięki temu, że na mym nowym kompie pójdzie Wiedźmin, także wgap w Geralta dwadzieścia godzin na dobę będzie robił swoje, a poza tym proszę wszystkich, żeby mi na urodziny (11 września, tak na marginesie, możecie się już zastanawiać nad prezentami :P) kupili sagę, więc może ktoś się żachnie.

Z takich jeszcze ciekawych rzeczy, to mamy nowego bloga, znaczy ja mam do pisania, a wy do czytania, i jest absolutnie zajebisty, zarówno ze względu na wygląd, jak i treść. Jest to mianowicie blog z moimi tzw. "normalnymi" opowiadaniami, czyli tym, co tak dla odmiany jest na poważnie. I tam też szykuje się parę nowych rzeczy. Oto:
Także zapraszam i have fun.

No to tyle na razie, lecę po swoje nowe kochanie *^*

piątek, 10 sierpnia 2012

[Leverage] Milcz, cz. 1


Oto kolejne obiecane opowiadanie "pocięte". Jest toto bezczelnym fanfickiem na temat serialu "Leverage" (lub też "Uczciwy przekręt", aczkolwiek angielska nazwa ma więcej symbolizmu, także ją wolę). Jak ktoś nie widział, to niech zobaczy, jest świetny.
Od razu uprzedzam, że Nadia nie jest moim alter ego ani nic w ten deseń, a jedynie nieśmiałą fantazją, w której chodzi li tylko o to, że ktoś lata ze snajperką i rozwala łby ludziom, którzy mnie wkurwiają.

PS. Rozmowa Nadii z Hardisonem jest autentyczna, sama byłam świadkiem podobnej kłótni...

Gdy tylko przed Eliotem pojawiła się grupka nieprzyjaźnie wyglądających typów, wiedział, że to nie będzie takie proste jak zazwyczaj. Sama ich postura wskazywała na to, że zostali specjalnie przeszkoleni, by zabijać, a on po dwóch dniach ciągłej bieganiny nie był w najlepszej formie.
- Panowie - rzekł, chcąc wyłgać się z sytuacji, ale jedyną odpowiedzią był szczęk dobywanej broni. Ostrza maczety i noża myśliwskiego błysnęły w powietrzu, zawisły ciemne lufy pistoletów, puste jak oczy nieboszczyka. Eliot rozejrzał się ukradkiem. Po bokach rozciągały się szerokie połacie magazynu, wolne od jakichkolwiek towarów - nawet gdyby rzucił się do ucieczki, podziurawiliby go zanim zdołałby powiedzieć "o w mordę". Zaklął cicho pod nosem. Za jego plecami niska barierka ograniczała krawędź balkonu. Rzucił okiem przez ramię. Kamienna posadzka parteru kilkanaście stóp niżej groziła połamaniem kończyn każdemu idiocie, który odważyłby się skoczyć.
Same radosne perspektywy, pomyślał. Nie miał dużego wyboru, musiał walczyć, choć niezmiernie mu się to nie podobało. Zmierzył przeciwników wzrokiem. Ten z nożem wygląda na młodego i niedoświadczonego. Może udałoby mi się go rozbroić, a wtedy... Może mógłbym...
Nie zdążył nawet skoczyć. Ledwie drgnął, jeden z mężczyzn bez chwili wahania pociągnął za spust. Eliot wypracowanym ruchem uchylił się i rzucił na młodego. Bez większych problemów wyrwał mu nóż, wchodząc z nim w zwarcie. Tylko nadzieja, że tamci nie będą chcieli postrzelić swojego kompana, usprawiedliwiała tak głupie posunięcie. A przecież nigdy nie wiadomo, zwłaszcza gdy w grę wchodzą Rosjanie.
Młokos okazał się doskonały w walce wręcz, jak przekonały się kości policzkowe Eliota i jego lewa brew, która już po jednym mocnym uderzeniu nie wytrzymała i pękła. Krew zalała mu twarz, a cios w brzuch na krótki moment zgiął go wpół. Młody mężczyzna spokojnie czekał, aż przeciwnik się wyprostuje, a jego towarzysze opuścili broń, z radością obserwując bójkę. Eliot wiedział, że to jego jedyna szansa, żeby jeszcze wyjść z tego cało.
Wciąż przygięty, rzucił się na młodego znienacka, powalając go na ziemię, po czym stanął nad nim, plując krwią napływającą mu do ust.
Wtedy poczuł przeszywający ból w ramieniu, siła strzału szarpnęła nim, a barierka okazała się kiepską asekuracją. Stracił grunt pod nogami i runął jak kłoda. Jeszcze lecąc, słyszał jakiś głos, ale nie potrafił określić, czy był to jego własny krzyk, czy to ktoś z zespołu zorientował się, co się dzieje.
Impet wypchnął mu powietrze z płuc, na moment zabrakło mu tchu. Jak przez mgłę widział Rosjan podchodzących do krawędzi. Mówili coś, ale nie mógł dosłyszeć obcych słów. Jeden z nich w końcu wolno, jakby z namaszczeniem, uniósł broń i wycelował.
Gdyby nie wyćwiczony latami walk refleks i wrodzony instynkt, Eliot zapewnie nie dałby rady się w ogóle ruszyć. Ale gdy tylko usłyszał huk wystrzału, odturlał się za jeden z setek kartonów wypełniających dolne piętro magazynu. Krótkie, ostre ukłucie bólu gdzieś w boku dało mu do zrozumienia, że oberwał, lecz wciąż był zbyt oszołomiony upadkiem i wyrzutem adrenaliny, żeby się tym przejmować. Zresztą, nie miał na to teraz czasu, musiał uciekać. Podniósł się z trudem i skierował do wyjścia. Nawet nie zauważył, kiedy przycisnął sobie dłoń do rany.
- Nate - rzucił przez interkom. - Oberwałem i potrzebuję transportu. Nate!
Nikt się nie odezwał. Eliot sięgnął, by poprawić słuchawkę i zdał sobie sprawę, że nie ma jej już w uchu. Musiała wypaść, gdy uderzył o ziemię. Zaklął siarczyście i pokuśtykał na zewnątrz.

- Powinniśmy zawieźć cię do szpitala - mruknął Hardison, wraz z Parker pomagając obolałemu Eliotowi wejść do mieszkania Nate'a i usiąść na kanapie.
- Dobrze, że kupiłeś tę sofę - wtrącił Ford od niechcenia i klapnął obok Sophie, która obserwowała ich zmartwionym wzrokiem.
- Szpital nie będzie konieczny - odparł Eliot, bardzo powoli odejmując dłoń od ramienia. Krwawienie trochę zmalało, ale jeszcze nie ustało do końca.
- No nie wmówisz mi, że znowu masz jakąś "pielęgniarkę" na podorędziu - nie ustępował Hardison. - Albo że sam się pozszywasz.
Eliot ze zniecierpliwieniem potrząsnął głową.
- Mam pewną... znajomą. Znaczy... - Przerwał, szukając bardziej odpowiedniego słowa, ale nie znalazł. - No, znajomą.
- Spał z nią - skwitowała Parker i poszła zrobić sobie płatki z mlekiem. Eliot przemilczał jej uwagę.
- Już raz mnie leczyła, a byłem wtedy w gorszym stanie. Nie powinno być problemu.
Poza takim jednym drobnym, że mnie nienawidzi, dodał w myślach.
- Skąd ją znasz? - zapytał Nate spokojnie.
- A czy my cię przesłuchiwaliśmy, jak wciągałeś Sophie do zespołu? - warknął Eliot, kiedy rany zaatakowały kolejną falą bólu.
- Nie, ale ty nie chcesz jej wciągnąć do zespołu. Prawda?
Eliot miał dość tej durnej dyskusji.
- Niekoniecznie na stałe, ale może się przydać od czasu do czasu. Znamy się z wojska, pracowała w szpitalu polowym i pomagała jako strzelec wyborowy. Nie widzieliśmy się kilka lat, ale chodzi fama, że w celności wciąż nie ma sobie równych.
Nate zamilkł, rozważając możliwości, jakie dałoby mu takie rozwiązanie.
- No właśnie - mruknął Eliot i przeniósł wzrok na Hardisona. - Tylko muszę do niej zadzwonić.
- Wezmę numer z twojego telefonu i podepnę ci rozmowę pod interkom. - Alec bez chwili zwłoki zajął swoje miejsce przy komputerze, po czym podał Eliotowi nową słuchawkę.
Przez jakiś czas, wystarczająco długi, by Eliot zaczął się niepokoić, nie było żadnej odpowiedzi. W końcu połączenie zakończyło się automatycznie. O co chodzi?, przebiegło mu przez głowę. Przecież nie mogła zmienić numeru...
- Spróbuj jeszcze raz - rzucił przez ramię i aż syknął z bólu. Wspaniale, pomyślał. Wybitego barku mi brakuje.
- Mów, i lepiej, żeby to było coś ważnego - usłyszał w słuchawce i nagle zdał sobie sprawę, że nie ma bladego pojęcia, co jej powiedzieć.
- No?! - ponagliła. - Proch mi się odparowuje, nie mam czasu na...
- Nadia, potrzebuję twojej pomocy - rzucił. Zamilkła. Dał jej tę chwilę na zastanowienie.
- Spencer...? - wydusiła w końcu. Nie widział powodu, by odpowiadać. Przez moment słychać było tylko jej oddech, a potem ostry głos: - Skąd masz mój numer?
- Czy to ważne? Nie mo...
- Tak, kurwa, to ważne! Myślisz, że mam czas na ganianie po mieście, bo ktoś ma kaprysy? A już szczególnie ty?
- Znajomy znajomego znajomego... Nadia, naprawdę. Oberwałem, dość mocno, i nie poradzę sobie z tym sam.
- Są szpitale. Ja już się ciebie naoglądałam, dziękuję bardzo, wystarczy mi.
- Nadia, błagam cię, po prostu przyjedź. Jestem w mieszkaniu numer cztery nad barem McRory'ego na dziewiątej ulicy. Proszę.
- TY prosisz?! - zaśmiała się sarkastycznie. - Spencer prosi. No kto by pomyślał. I co takiego stało się Spencerowi, że Spencer prosi o pomoc?
Eliot ucieszył się w duchu, że tylko on słyszy jej teksty.
- Wybity bark, postrzały w ramię i biodro, pęknięta brew... i tak dalej.
- No i należało ci się, skurwysynie. Nie waż się więcej do mnie dzwonić.
Rozłączyła się. Eliot jeszcze przez chwilę patrzył na czarny teraz ekran, zamyślony. Nie spodziewał się aż takiej reakcji, chociaż, jak się nad tym zastanowić, powinien był.
- I co? - zapytała Sophie. Eliot westchnął i wyjął słuchawkę z ucha.
- Jest zajęta, ale może znajdzie chwilę. Na razie mamy czekać, dopóki się nie zrobi naprawdę poważnie - rzekł i zamknął oczy. Ból rozpromieniowywał na pierś i żołądek, ściskając nim nieprzyjemnie. A przynajmniej Eliot miał nadzieję, że to tylko ból.

Nate, podenerwowany, maszerował od jednej ściany do drugiej, podczas gdy Eliot, zaciskając szczęki tak, jakby chciał wepchnąć sobie zęby z powrotem do dziąseł, próbował zatamować krwawienie ręcznikiem i za wszelką cenę nie krzyczeć.
- Nie, nie możemy dłużej czekać - mówił Ford. - Tracisz za dużo krwi.
Spencer zaklął. Obserwowanie Nate'a łażącego w kółko zdawało się strasznie go męczyć.
- Parker - kontynuował tamten. - Ty i Hardison poszukacie...
Świat nigdy już nie dowiedział się, czego mieli szukać, bo w tym momencie do mieszkania wpadła niska, wręcz filigranowa dziewczyna o europejskiej, acz z pewnością obecnej urodzie. Jej twarz była w sporym stopniu ukryta za falami ciemnobrązowych włosów, ale i tak dało się dostrzec jej wściekłe spojrzenie. W ręku ściskała dużą skórzaną torbę, której przeznaczenia można się było tylko domyślać.
Bez słowa dopadła do Eliota i rzuciwszy torbę na kanapę, przyjrzała się przelotnie jego twarzy. W jej oczach mógł zobaczyć strach i krzywdę, ukrywane za pozorną złością... i natychmiast pożałował, że ją tu przyciągnął. Ale musiał zachować twarz przed drużyną. Inaczej gotowi zacząć coś podejrzewać, zwłaszcza że Nadia potrafiła być nieobliczalna.
- Hej - mruknął, uśmiechając się uspokajająco. - Cieszę się, że jednak przyszłaś.
- Milcz. Po prostu zamknij się i nie odzywaj się do mnie ani słowem.
Westchnął. Wciąż pamiętał pierwszy raz, gdy tak do niego mówiła. I zupełnie tak, jak wtedy, miała w oczach ból i z trudem powstrzymywane łzy. A on czuł się tak samo podle.
- Coś ty sobie znowu zrobił, idioto? Kto cię tak urządził?
- Rosjanie - mruknął niechętnie. Przez moment wydawała się zdziwiona. Albo może tylko zaakceptowała informację. Nie potrafił określić. Ogólnie trudno było cokolwiek wyczytać z jej twarzy, jakby te cztery lata spędziła tylko na ukrywaniu swoich uczuć. I może jeszcze pielęgnowaniu nienawiści do niego. Z drugiej strony, teraz jak nad tym myślał, trochę za łatwo poznał się na niej wcześniej. Może ten strach i ból, które widział w jej oczach, były tylko przykrywką dla czegoś bardziej złożonego?
- Au! - syknął, gdy zaczęła badać jego wybite ramię. Nie mógł powiedzieć, że czyniła to szczególnie delikatnie, ale nie marudził. Miała rację, należało mu się.
- Boli, gdy to robię? - Wcisnęła mu palec przez skórę i chyba pod kość, ale nie wiedział na pewno, bo na moment stracił czucie w ręce. Zacisnął zęby i mimowolnie warknął.
- Boli, gdy robisz cokolwiek - odparł, oddychając nieco ciężej. Westchnęła, oglądając go, jakby nie do końca wiedziała, od czego zacząć.
- Dobrze, zajmę się tym później. - To rzekłszy, uniosła jego podbródek i zatrzymała się, zdając sobie nagle sprawę, że coś jest zupełnie inaczej. Dłuższe włosy sprawiły, że jego twarz wyglądała dużo łagodniej niż ta, którą zapamiętała; jego oczy nie patrzyły już w ten sam pusty, przerażający sposób. Przez moment wpatrywała się w niego, zdziwiona widokiem, próbując odnaleźć więcej zmienionych cech. Mimo że twarz miał zalaną krwią, zęby zaciśnięte z wciąż nieustającego bólu, a brwi zmarszczone, mimo że był tak wymęczony - a może właśnie dlatego? - Nadia przypomniała sobie nagle, co w nim kiedyś kochała.
- Co jest? - mruknął Eliot, zaniepokojony jej bezczynnością. - Co ty robisz?
- To się nazywa pieprzone badanie, wiesz? - warknęła.
- Nie, to się nazywa badanie - odparował spokojnie. - O pieprzeniu nic mi nie wiadomo. Ale możemy porozmawiać o tym później, jeśli sobie życzysz.
Po wzroku, jakim go obdarzyła, poznał, że nie było to mądre posunięcie. Równie dobrze mógł ją trzasnąć w twarz.
Przez krótką chwilę wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, a gdy już miał zamiar się poddać i zacząć przepraszać, Nadia najwyraźniej się pozbierała, bo bez słowa, gwałtownie, rozpięła guziki i zszarpnęła mu z ramion koszulę. Z trudem powstrzymał się od wrzasku, gdy materiał oderwał się od rany i szarpnął jego chorym barkiem. Wydawała się usatysfakcjonowana jego reakcją.
Pokręciła głową, widząc wciąż krwawiącą ranę po kuli. Minęło już dobre pół godziny od kiedy do niej zadzwonił, powinna była dawno obejść strupem, tak jak ta na biodrze. To cud, że Spencer jest jeszcze w stanie siedzieć prosto.
- Kula wciąż tkwi w ramieniu - mruknęła. - Naderwała żyłę, stąd to upierdliwe krwawienie, i utknęła między kością a bicepsem. Wyjmę ją i zaszyję ranę... dwa szwy wystarczą. Założę opatrunek...
- Po co? - Nie wytrzymał Alec. - Skoro masz zamiar to zaszywać?
- Cholera, Hardison - warknął Eliot, widząc, że Nadię szlag trafia, ale tamten nie reagował.
- Przecież gdy to zaszyjesz, krew i tak nie będzie miała którędy wypłynąć i...
- Czy według ciebie szwy są szczelne jak zamek błyskawiczny? - odparła, przewracając oczami. - Nawet jeśli uda mi się je założyć tak, że się nie rozejdą, to są jeszcze drobnoustroje, stan zapalny i tym podobne głupoty, które leczy się niedostępnymi dla mnie sposobami.
Z powrotem pochyliła się nad raną Eliota, wciąż kręcąc głową z niezadowoleniem. W jej dłoni nie wiadomo kiedy pojawiła się pęseta.
- A poza tym nie mam ochoty spędzać z tobą tyle czasu - mruknęła cicho, tak żeby tylko Eliot ją usłyszał, po czym bez chwili wahania wcisnęła koniec narzędzia w jego ranę.
- Aargh! - warknął, instynktownie unosząc zdrową dłoń. Nadia odepchnęła ją gwałtownie, w jej oczach błysnęło coś dziwnego.
- Przepraszam - szepnął Eliot natychmiast, ale ona zignorowała go ostentacyjnie, powracając do pracy. Bez większego wysiłku wydłubała kulę, by położyć ją następnie na kawałku gazy. Z torby wyciągnęła opakowanie nici chirurgicznej.
- Skąd bierzesz narzędzia? - zapytał Nate nagle.
- Udaję udar i kradnę je ze szpitala - odparła absolutnie poważnie. - Naprawdę, jest to niezwykle mądre, zważywszy na to, że jestem beznadziejną złodziejką, a wizyta na posterunku grozi mi krzesłem. Mhm.
- A więc co? - zdziwiła się Parker. - Idziesz do apteki i prosisz o skalpel?
Nadia uśmiechnęła się pobłażliwie. Ta blondwłosa dziewczyna jako jedyna nie wymieniała znaczących spojrzeń z resztą zespołu, jedynie przypatrywała się, co Nadia robi, a to sprawiało, że wydawała się jej dużo mniej obłudna.
- Idę do hurtowni medycznej i mówię, że jestem studentem medycyny i że potrzebuję materiałów na zajęcia. Działa za każdym razem.
- Tak rodzą się grifterzy - rozczuliła się Sophie. Nadia tylko zmierzyła ją wzrokiem, a Eliot dopiero teraz zauważył, że podczas rozmowy zdążyła założyć mu dwa szwy.
- Nie mam nici na tkankę podskórną, więc zaszyłam ci tylko skórę - mruczała pod nosem, jakby nie mogła się powstrzymać od informowania pacjenta, co się dzieje. Gdy opatrywała mu ranę, jej palce były wręcz niemożliwie zimne. Wyjęła nóż, żeby uciąć bandaż, a on przez moment był absolutnie pewien, że wbije mu go w pierś aż po rękojeść. Prawdopodobnie celowałaby w płuco, żeby dłużej cierpiał. Nie mógł powiedzieć, że mu się nie należało. Chyba wolałby właśnie, żeby próbowała go zamordować zamiast ze spokojem leczyć jego rany. Dlaczego musiał być tak głupi?
Uklękła przed nim, by zająć się jego biodrem, i jej chwila przerażonego wahania, zanim rozpięła mu spodnie, bolała go bardziej niż sam postrzał.
- To tylko draśnięcie - mruknęła. - Nawet nie ma czego szyć.
Zdezynfekowała mu ranę wodą utlenioną, przyłożyła kawałek nasączonej jodyną gazy i zakryła wszystko przylepcem. Nikt już się nie odzywał, wszyscy tylko obserwowali ją przy pracy.
Nadia, szczerze powiedziawszy, miała dość. Po jaką cholerę tu przychodziła? Gdyby tylko zachowywała się racjonalnie, Spencer czezłby teraz na jakimś pomniejszym cmentarzu, a ona do końca życia miałaby święty spokój. Ale nie, oczywiście musiała się poddać swojemu instynktowi lekarskiemu - nie mogła zostawić go na pastwę losu, bo przecież skoro Spencer nie może się sam pozszywać, to musi to być coś poważnego. No i dobrze, rzeczywiście był mocno poharatany, ale to, jak poharatana będzie potem jej psychika, zaprzeczało wszelkiej logice tego posunięcia.
Nie było to sprawiedliwe, ale obwiniała głównie Spencera za zaistniałą sytuację i poczuła nagły przypływ wściekłości. Bez słowa nasączyła wacik wodą utlenioną i przycisnęła mu go do brwi. Aż pisnął z bólu, a ona natychmiast poddała się fali satysfakcji. Gdzieś z tyłu rozbrzmiał stłumiony śmiech Parker. Nadia wyczyściła mu twarz z krwi i obejrzała rany dokładniej. Skupienie się tylko na ziejących rozcięciach pozwalało jej nie zwracać uwagi na zmiany, które zaszły w jego aparycji. Jeśli nie wda się zakażenie, to wszystko powinno się dobrze zagoić, pomyślała i nagle, niechcący, zdała sobie sprawę, że zostanie mu po tym blizna przecinająca brew w idealnie taki sposów, jaki jej się niemożliwie podobał. Miała bardzo dziwne podejrzenie, że jakoś dowiedział się o tym i umyślnie dał sobie rozwalić twarz.
- Ramię - warknęła podenerwowana. Jak on to robił, że mieszało jej się w głowie? Nienawiść - to jedyne słuszne uczucie, na które może sobie pozwolić. Żadnych sentymentów.
- Będę potrzebowała tu drugiej pary rąk - powiedziała, zdejmując rękawiczki. - Najlepiej silnych.
Jej wzrok przeskakiwał z jednego na drugie, skupiając się szczególnie na Hardisonie. Nikt się nie odezwał, ciszę przerywały jedynie ciężkie sapnięcia bólu Eliota, gdy jej palce błądziły po jego chorym barku. Nadia uniosła brew niecierpliwie i Parker, zupełnie jakby uznała to za ponaglenie, zbliżyła się do sofy.
- No. - Nadia uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością, wyraźnie zadowolona z rozwoju zdarzeń. - Widzisz, to dość skomplikowane przemieszczenie. Zazwyczaj kość ramienna przesuwa się tylko do przodu, a tu dodatkowo poszła w dół.
Parker słuchała uważnie, chłonąc nową, suchą wiedzę z zainteresowaniem, jak to zwykle Parker.
- Dlatego ty będziesz musiała unieść mu ramię i trzymać tak, podczas gdy ja unieruchomię łopatkę i w końcu szarpnę jego barkiem, żeby wstawić go na miejsce.
- Czy będzie bolało? - zapytała Parker z nadzieją.
- Jak cholera. - Nadia uśmiechnęła się. Nie przeciągając dłużej, Parker zajęła pozycję. Nadia pokazała jej, w jaki sposób unieść bark Eliota, po czym sama przełożyła nogę przez oparcie kanapy i wcisnęła kolano w jego łopatkę. Warknął z bólu, ale tylko tyle. Nie miał zamiaru dawać tym dwóm sadystkom satysfakcji.
- Na trzy - rzekła Nadia. Parker silnie uniosła mu ramię, a Eliot wziął głębszy oddech. Nie będzie krzyczał. Pod żadnym pozorem nie będzie krzyczał...
- Raz... dw...
- AAAAAARGH! - Zamiar Eliota szlag trafił. Parker i Nadia natychmiast odskoczyły, a on zwinął się, bliski konwulsji, kurczowo ściskając ramię, które bolało tak, jakby mu je przed chwilą wyrwano. Z każdą sekundą jednak uczucie mijało, a jego miejsce zajmowała przejmująca ulga.
Nadia jeszcze raz obejrzała wszystkie jego rany, by upewnić się, że nic się nie otworzyło, po czym spakowała się i bez słowa skierowała do drzwi, pozostawiając oniemiałego, półnagiego Eliota na kanapie, ignorując go, jakby w ogóle nie istniał, a ona nie spędziła właśnie jakiejś godziny na składaniu go do kupy.
- Zaczekaj - usłyszała zza pleców i siłą zmusiła się, by posłuchać.

środa, 4 lipca 2012

Arka Przymierza (buhaj-nosiciel x córki-nosicielki)

TYTUŁEM WSTĘPU
Jeśli rok temu, po przeczytaniu "Kropel krwi", słuchowisk Akatsuki, "Dna śmierci", "Wilczego wycia", "Trzepotu skrzydeł", "Krzyku" lub jakiegokolwiek innego psycholitycznego opowiadania mojego autorstwa, sądziliście, że jestem zryta/szalona/rąbnięta/psychiczna/[wstaw-synonim], to teraz zobaczycie, co zrobiła ze mną weta. Powiem tyle: te studia są jak Alien, gwałcą ci łeb i nawet nie wiesz, że składają ci jaja do torby sieciowej, a dwa semestry później toto się wykluwa i następuje koniec wszelkich resztek normalności.


Dla mnie ten moment nadszedł właśnie dzisiaj. Cały ostatni tydzień aż do przedwczoraj spędziłam na sumiennej (khem, khem) nauce i opłaciło się, bo zdałam jeden z dwóch anatomów, więc jest nieźle. Całą noc z wczoraj na dzisiaj spędziłam na opracowywaniu pytań z egzaminu z genetyki z poprzedniego roku, kierując się zasadą: "A pierdolę to wszystko, robię to i niech się dzieje wola boska"; po czym się okazało, że pytania wyglądające na pierwszy rzut oka jak skrzyżowanie Enigmy z fatamorganą, po pięciu godzinach nocki nawet mają sens i bez większego trudu umiem na nie wszystkie odpowiedzieć; o 8.20 dzisiaj rano zaczęłam pisać egzamin i wyszło na to, że podle woli boskiej 95% pytań było z zeszłego roku... Więc też było wesoło. Serio, powinnam postawić Przypadkowi kapliczkę i napisać jakiś durny poradnik pt. "Jak osiągnąć bardzo dużo bardzo małym kosztem, np. zdać niezdawalny egzamin po pięciu godzinach nauki..."


No ale zanim wyrodzę poradnik, wyrodziłam coś innego. Obawiam się niestety, że cała ta wiedza, którą w siebie siłą wtłoczyłam ostatnimi czasy musi gdzieś znaleźć ujście, no i niestety będziecie cierpieć tego efekty. Albo i nie cierpieć. Pewnie znajdzie się ktoś, komu się to nawet spodoba o_O


Niniejsze opowiadanie dedykuję Panom Profesorom J.K. i K.W.

Sponsorowane jest ono nieprzespaną nocką ze skutkiem w głupawce, pytaniem "Buhaj-nosiciel gwałci córki nosicielki. Jaki procent potomstwa jest martwy?" oraz płakaniem ze śmiechu przy rozmowie z Neko, która jako pierwsza oberwała moździerzem mojego nowego pomysłu...

Shiro: "*wykład na temat tego, dlaczego 25% potomstwa jest martwe*"
Neko: "Chyba nie rozumiem... xX"
S: "Aż mnie wzięła ochota na napisanie hentaica o buhaju zmuszanym do gwałcenia córek, bo dziwne dwunożne istoty chcą sprawdzić, czy przypadkiem nie jest chory, kiedy on się czuje całkiem zdrowy... XDDD
O, to byłoby dobre. XD"
N: "Rozumiem już XD"
S: "BUAHAHAHAHAHAH~!"
N: "Aaa, buhaj to byyyyk!"
S: "Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo teraz rechoczę XDD"
N: "HENTAJCA O BYKU?!
O wilkach jeszcze rozumiem...
Ale o pieprzonym BYKU?!"

S: "Nie pieprzonyym... *deeech* ...tylko pieprzącym XDDDDD"
N: "...
...
...
Nie, próbowałam sobie wyobrazić opis tej kopulacji, ale mój mózg jest na to za słaby X____X"

S: "*poryczała się*"

Także tak...
UWAGA!


Jakby się ktoś jeszcze nie zorientował po tytule, uczciwie ostrzegam, że to opowiadanie jest zoozoo... interzoo... mesozoo... jest pierdolnięte. I pisane głównie dla śmiechu, więc jeśli kogoś byczo-jałówkowe zabawy nie śmieszą, to lepiej niech poczeka, aż napiszę coś poważniejszego. A odważnych zapraszam do czytania i jeśli łzy w oczach wam w tym nie przeszkodzą, to możecie pozachwycać się trochę luźnym stylem i neologizmami, byłabym wdzięczna ^^




Motto:
- O, cześć, ta... ŁOOOŁ, tato!


W sumie, nigdy nie byłem dobrym ojcem. Znaczy, jeśli chodzi o wychowywanie swoich dzieci. Bo w czynieniu się wielokrotnym rodzicielem zawsze przodowałem.
- To nasz najlepszy rozpłodowiec - mówili ludzie, wskazując mnie z daleka, a ja kroczyłem dumnie po łące, prezentują w całej okazałości swoje silne mięśnie i naprężoną sondę. Wszyscy hodowcy w okolicy chcieli mieć moje dzieci... w oborze, oczywiście. Zazwyczaj stawiano mnie na odosobnionej polance i przyprowadzano mi jakąś ładną baryłkę z jeszcze nieuciętymi różkami, a ja bardzo chętnie wskakiwałem jej na grzbiet. Ach, to były dobre czasy.
A teraz te małe, dwunożne istoty mówią, że jestem chory i że ma to coś do czynienia z moją profesją. Nie wiem, skąd ten pomysł, bo ja się czuję doskonale, może nawet lepiej niż kiedykolwiek, ale oni uparcie zdawali się tego nie zauważać.
No i wzięli mnie na powróz, tak jak zawsze, więc poszedłem grzecznie, ale tym razem zaprowadzili mnie w inne miejsce, na pole może dwukrotnie większe niż nasza (moja i stada) łączka. Chyba coś tu niedawno rosło, bo w powietrzu wciąż unosił się gorzki zapach zboża. Czekałem tam cholernie długi kawał czasu, aż zacząłem się zastanawiać, co się dzieje, co oni robią? Nie potrafiłem sobie wyobrazić żadnej krówki, która nie chciałaby pobyć ze mną sam na sam na polance - nawet najbardziej strachliwe jałówki podchodziły bez zastanowienia, by zobaczyć, co też miałem dla nich przygotowanego w - ekhem, khem - zanadrzu.
Nagle na horyzoncie pokazała się chmura, a w końcu wyłoniły się z niej ciemne kształty. Zaraza, pomyślałem wtedy, gonią na mnie tabun koni?! Czyżbym był aż tak chory? Nie łatwiej było po prostu strzelić mi w łeb, teraz w modzie jest tratowanie?
Ale nie poddam się bez walki, o nie. Skoro mają takie pomysły, to stracą przynajmniej połowę tego stada zanim padnę. Tylko ustawię się rogami w ich stronę i...
...och.
W odległości kilku metrów ode mnie, w idealnym rządku, karmiciele ustawiali właśnie moje stadne córki. I to nie byle jak, od nastarszej do najmłodszej, a w parce bliźniaczek tę ładniejszą wysunęli bliżej początku. Byłem tak zaaferowany tym, co się dzieje i o co w tym wszystkim chodzi, że dopiero po chwili zauważyłem, że wszystkie stoją do mnie tyłem. Chyba coś zaczynało mi świtać...
- No, stary, nie mów, że nie dasz rady! - krzyknął stary karmiciel, klepiąc mnie po zadzie. Łypnąłem na niego groźnie, ale nawet nie drgnął, tylko patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Cholera, oni tak na poważnie?
Tak na dobrą sprawę, co mi za różnica. To nie ja będę potem walczył z kupcami, próbując sprzedać niepłodne, wymizerowane dzieci. Co mnie obchodzi, że biedni ludzie nie wiedzą, co robią. Mi zależy tylko na rytmicznych, okrężnych ruchach żuchwy i rytmicznych, posuwistych ruchach bioder...
...które już niebawem wykonywałem radośnie, uczepiony grzbietu pierwszej mojej córki. Była jeszcze młoda i jędrna, choć już po trzech cieleniach i to, niestety, bardzo wyraźnie czułem. Albo i nie czułem... Nie zadowoliła mnie, ani też się szczególnie nie starała, ale kiedy w pewnym momencie opuściła łeb, już sądziłem, że może wreszcie się spręży... Marzenia ściętej głowy, łeb wrócił do mnie pełen trawy i to był koniec. Jeszcze dostała kuksańca na pożegnanie. Nie tak się traktuje własnego ojca. Będę musiał powiedzieć jej matce, żeby nauczyła cholerę szacunku. O ile przypomnę sobie, która była jej matką...
W tym momencie postanowiłem nie iść za planami moich karmicieli i przeskoczyłem natychmiast na koniec kolejki. Najmłodsza córa mych lędźwi co prawda trochę drgnęła, gdy zaczepiłem się mostkiem o jej grzbiet, ale wytrwała.
Nie przejmując się zbytnio błoną dziewiczą mojej jałóweczki, wbiłem w nią swą byczość aż po zgięcie esowate i głęboko ryknąłem, wznosząc pysk ku chmurom. Czułem, jak moje wydatne jądra obijają się o jej wciąż niedojrzałe wymionko, czekające tylko na pierwsze cielę, które pozwoliłoby mu zacząć to, do czego zostało stworzone: laktację.
Gdy tylko się cofnąłem, zatrzasnęła się przede mną jak przeklęte wrota Sezamu, ale mimo trudności sukcesywnie torowałem sobie drogę coraz głębiej i głębiej. Moja partnerka ryczała, rzucając łbem na wszystkie strony, aż inne spojrzały na nią ze zdziwieniem. Ja również. No prawda, byłem trochę... wzwiedziony, ale bez przesady. "Dziecko, zamknij pysk" - chciałem jej powiedzieć, - "wiem co robię!", ale powstrzymałem się, zdając sobie sprawę z tego, że tylko jeszcze bardziej by ją to przeraziło.
- No już... - sapnąłem i zdała się trochę uspokajać. - Już, już, już, już, argh, już!
Kolejnym rykiem zaznaczyłem moment, w którym moje małe byczątka popłynęły na poszukiwanie jej małej Arki Przymierza.



POSŁOWIE
Tak to jest, jak wasza szczerze oddana nie śpi po nocach, ucząc się do egzaminu z genetyki zaraz po praktycznym z anatomii... Nawet mieliśmy penisa buhaja do rozpoznania! Tylko ciężko było, bo go oberwali ze skóry i ciał jamistych i została z niego tylko cewka moczowa z parodią żołędzi... NIE IDŹCIE NA WETERYNARIĘ.