Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

niedziela, 27 lutego 2022

(Nie)Lot (Nikt x Nikt)

 Była małym nielotem z powyrywanymi częściami, wywinięta na lewą stronę na Jego obraz i podobieństwo, pod Jego gust. A mimo to wciąż widziało się ją od czasu do czasu na szczytach drzew, wysoko nad światem, jak wpatrywała się w niebo z tęskną nadzieją. I jedynym, czego potrzebowała, była bezpieczna przystań.

 

Lot jest lekko opóźniony, czego absolutnie należało się spodziewać. Nie przeszkadza mi to. Kiedy siedzi się w samolocie tyle czasu, co za różnica – pół godziny w tę czy we w tę? Tylko że... To dodatkowe pół godziny, które spędzę tutaj na lotnisku, a nie w jej ramionach tam. To niedobrze. Czy może właśnie nie? Czy to znak? Mój umysł przeskakuje przez wszystkie możliwe scenariusze tego, co może się wydarzyć. Różne „co jeśli” przewijają mi się przez głowę szybciej, niż mogłabym je zliczyć, ale... nie wszystkie są pełne nadziei. Ale wszystkie sprowadzają się do jednego pytania, na które nie mogę tak naprawdę odpowiedzieć. Jak to będzie zobaczyć ją na żywo po raz pierwszy w życiu? Jakie są szanse, że tak samo, jak było tyle razy w mojej głowie?

W najlepszym wypadku niewielkie, ot jakie.

Dziesięć godzin później, kiedy głos kapitana recytuje standardową formułkę o lądowaniu i zapinaniu pasów, nic z tego nie ma już znaczenia. Jestem tak podekscytowana, że pasy ledwie trzymają mnie w miejscu. Automatycznie przechodzę przez bramki i kontrole. W sensie, prawie zapominam zabrać bagaż przed wyskoczeniem stamtąd jak fretka po dwóch kawach. Serce wywija mi w piersi koziołki. Najgorsze scenariusze nagle wracają, wszystkie naraz, i tylko one dają radę przebić się przez mgłę podenerwowania i radości, która okryła mi umysł. Co jeśli zobaczy mnie i zrobił obrót w tył? Okej, kobieto, daj spokój. Nie zrobi – mówi inny głos, krystalicznie czysty. – Jesteście przyjaciółkami przede wszystkim, a ona wie, że nie masz jak wrócić do domu przez następny tydzień. Następne pytanie? Co jeśli potraktuje mnie ozięble i tylko odeskortuje mnie... Czy ja, kurwa, niewyraźnie mówię? No dobra, a co jeśli sięgnę, żeby jej dotknąć, a ona się cofnie? Ee, to... Cóż, yy, no. Na to nie mam nic.

Tłum mnie przytłacza, kiedy idę wąskim przejściem między dwiema częściami lotniska; wszędzie wokół okrzyki, ludzie nawołujący się tak głośno, że nawet moje wytłumiające słuchawki nie dają sobie z tym rady. Temperatura skacze razem z adrenaliną, włączają się odruchy i muszę włożyć wszystko, co mam, w to, żeby nie przepchnąć się z powrotem w stronę otwartego, pustego terenu z pasami startowymi, których obraz staje mi nagle w głowie, całkiem klarowny, i wypełnia każdy ostatni zakamarek. A potem widzę ją.

Stoi trochę na uboczu, trzymając głupią małą kartkę z moim wybranym imieniem, jakbym nie wiedziała, jak wygląda, od dawien dawna. Pędzę ku niej jak strzała, przepychając się między ludźmi. Nagle mam kompletnie gdzieś, kogo muszę zabić, żeby się tam dostać. Co?? Och, zamknij się, tak się tylko mówi.

Zauważa, że do niej idę, i jej twarz rozświetla taki uśmiech, że serce obija mi się o mostek, doznaje wstrząśnienia i przestaje bić na dobrą sekundę, kiedy restartuje mu się system. Zwalniam, kiedy już wydostaję się spomiędzy ludzi, i podchodzę do niej na trzęsących się nogach.

– Hej – mówi głosem słodkim jak miód. I jakkolwiek bym nie chciała odpowiedzieć, głos odmówił mi nagle posłuszeństwa i nie mogę pisnąć nawet słówka. Więc po prostu zagarniam ją w ramiona, wdychając zapach jej perfum. Ze zdumienia napinają jej się mięśnie, a ja wstrzymuję oddech. Ale potem nieśmiało owija mi ręce wokół szyi i oddycham spokojniej, rozluźniając się przy niej tak, jak ona przy mnie.

– O, bogowie, nareszcie – mamroczę w jej szyję i czuję, jak ona uśmiecha się w moją. Powstrzymuję się od powiedzenia słów, które pchają mi się na usta. Nie, jeszcze nie teraz. Dotychczas mówiłyśmy je tylko symbolicznie, może nawet jak najlepsze przyjaciółki. Nie byłyśmy pewne. Okej, ona nie była pewna. Ja się powstrzymywałam. Nie pozwalałam sobie zatopić się głębiej dopóki... cóż, do dzisiaj. I będę się powstrzymywać, aż przestanę się bać. Więc jeszcze nie mogę nic powiedzieć.

Zamiast tego odrywam się od niej, tylko trochę, tylko na tyle, by móc na nią spojrzeć, prześledzić oczami linie jej policzków, brwi, oczu, warg... Ja pierdolę, jaka ona jest śliczna. Unoszę dłonie ku jej twarzy. Szukając najmniejszego śladu złości czy strachu w jej źrenicach, zbliżam się powoli i muskam wargami jej usta. Są takie małe i miękkie, i mam tak ciasno w piersi, że czuję się, jakby mnie ktoś dusił jedwabną poduszką. I podoba mi się to.

Odrywam się od niej bez tchu. Wciąż nie poruszyła się ani o cal, tylko patrzy na mnie tymi wielkimi, zielononiebieskimi sarnimi oczami i z lekko rozwartymi ustami.

– Tyle czekałam, żeby to w końcu zrobić – szepczę prosto w nie. Niczego nie chcę tak bardzo jak znowu zacząć ją całować, pokazać jej, jak bardzo za nią tęskniłam, ale jej rozwarte powieki trzymają mnie w miejscu. – Przepraszam – mówię w końcu. – Nie mogłam się powstrzymać.

– W porządku – odpowiada tym swoim słodkim głosem, po czym sama przyciąga mnie za szyję do pocałunku. A ja zapalczywie zapominam się w jej smaku. Bogowie, wyobrażałam sobie ten moment tyle razy... a teraz to się dzieje. Całujemy się, wbijając sobie nawzajem palce w szyję, pozwalając spleść się drżącym oddechom i cichutkim jęknięciom. I zamknięta w jej ramionach z dala od wszystkich innych, z jej ustami na moich... jestem bezpieczna.

 

Jesteśmy cicho w drodze do jej domu. Rozmawiamy, oczywiście, ale w szepczących tonach i na nic nieznaczące tematy, jakbyśmy obie bały się przerwać tej delikatnej nici, którą zaczęłyśmy właśnie pleść między sobą. Którą wciąż pleciemy. Po raz pierwszy w życiu nie mogę utrzymać rąk przy sobie. Pragnę jej dotykać. Rysuję kółka na grzbiecie jej dłoni, kiedy przerzuca biegi, odgarniam jej włosy z twarzy, kiedy wiatr zawiewa jej je na oczy, pozwalam głowie opaść lekko na jej ramię, kiedy zatrzymujemy się na światłach. I z każdą chwilą wzrasta chęć, by jej to w końcu powiedzieć, i z każdą chwilą spycham ją coraz dalej do tyłu. Jeszcze nie teraz.

Kiedy docieramy na miejsce, wyciąga klucze, otwiera drzwi, wchodzi do środka bez słowa. Stąpam jej prawie po piętach, kiedy wciąga mnie do środka za rękę. Nie rzuca nikomu “cześć”, nie ogłasza mojego przybycia. Poza nami dom jest całkiem pusty.

Wyraźnie zauważa moją minę, bo przytakuje moim myślom z lekkim uśmiechem. – Moja rodzina wciąż jest na obiedzie. Wątpię, żeby mieli wrócić w ciągu godziny albo około tego.

– Domyśliłam się – odpowiadam. – Kiedy nie naskoczył na mnie mały ciekawski tłumek, jak tylko weszłyśmy.

– No. Nie martw się, zabiorą się za ciebie jak tylko wrócą.

– Jestem zdumiona, że nie przyjechali razem z tobą na lotnisko.

– Nie zmieścilibyśmy się wszyscy w samochodzie – odpowiada ze śmiechem. – I nie chciałam cię jeszcze bardziej stresować.

Skracam dystans między nami w dwóch krokach i owijam ramiona wokół niej. – Dziękuję, kochanie.

Ona tylko uśmiecha się i trochę odsuwa. Nagle zimno mi w piersi. – Chodź, pokażę ci mój pokój.

– Kochanie, wiem jak wygląda twój pokój, wiesz?

Nie odpowiada niczym poza cichym parsknięciem. Ale gdy tylko schodzimy po schodach do piwnicy, aż powietrze ucieka mi z płuc.

– Diabli, tu jest jeszcze zimniej niż w reszcie domu... – marudzę.

– No wiesz, to nie równik – odpowiada żartobliwie. – Dobra, pójdę włączyć grzejnik. – Ale nawet z elektrycznym ogrzewaniem ustawionym tak mocno, jak tylko można, żeby nie krzyczało jak banshee, każdy głupi by się domyślił, że trochę to zajmie przy ogromnym pomieszczeniu jak to, rozłożone pod całym budynkiem.

Siadam na brzegu łóżka z dłońmi wciśniętymi między uda. – To bez sensu – marudzę. Jej westchnięcie potwierdza, że ona ma podobne odczucia, kiedy przerzuca w szafie w poszukiwaniu czegoś ciepłego dla nas obu, ale podchodzę do niej i kładę jej dłoń na ramieniu, obracając ją ku mnie. – Mam pomysł – mówię z cicha, wskazując łóżko brodą. – Wleziemy pod kołdrę i lada moment będzie cieplej. Tak robiłam, jak mieszkałam w tamtym zimnym, zimnym mieszkaniu, o którym ci opowiadałam.

Uśmiecha się, bo doskonale wie, co mi chodzi po głowie, ale nie oferuje żadnej alternatywy i ostatecznie, rzuciwszy jeszcze ostatnie spojrzenie na szafę, pozwala mi się zaciągnąć do łóżka. Zwijamy się blisko siebie i zarzucam na nas koce, aż jesteśmy opatulone po same czubki głów. Jej śmiech daje mi palpitacji serca. Tych dobrych palpitacji.

Próbuję wymyślić jakiś temat do rozmowy, który nie będzie miał nic wspólnego ze mną, ale widok jej twarzy tak blisko mojej sprawia, że tylko chcę ją jeszcze raz pocałować. Więc to robię, mając cholerną nadzieję, że się znów nie zepnie – albo i gorzej, nie odepchnie mnie od siebie; ale ona tylko przesuwa dłonią po moich ramionach, gdy ja posypuję całusami jej wargi, policzki i podbródek.

– Rany, jesteś taka piękna – szepczę gorącym oddechem w jej usta, wpijając się w nie jak tylko zaczyna protestować tak, jak się spodziewałam. Każdy kolejny pocałunek jest głębszy od ostatniego, gdy dopuszcza mnie do siebie bliżej, a ja z głodem wartym wilka to wykorzystuję. Żądza i tęsknota wybuchają z początku jedynie jako nieprzemożne ciepło o źródle gdzieś w podbrzuszu, po czym szerzy mi się aż do rozszalałego serca. Tak bardzo jej pragnę, że mi się w głowie kręci… A to tylko od paru pocałunków.

Dłonią już sięgam w dół jej boku, kiedy w końcu znajduję w sobie wolę, by się lekko odsunąć, choć oddech mam ciężki. Przyciskam czoło do jej; w myślach rozbrzmiewają ostrzeżenia niczym syreny. Ponad wszystko nie chcę jej skrzywdzić. I nie chcę, by miała jakiekolwiek wątpliwości. I chcę, by to było doskonałe. Ona zasługuje na to, by to było doskonałe.

Moje milczenie najwyraźniej daje jej coś do zrozumienia, bo patrzy mi prosto w oczy i pyta: – Wszystko w porządku?

Przeklinam w myślach. To moje pytanie. – Tak. Ty? – mamroczę w odpowiedzi. W moich uszach brzmi to w najlepszym wypadku zimno i wyrachowanie.

A ona jednak dalej się uśmiecha. – W porządku, kochanie. – Jej ramię owija mi się wokół szyi, a ja oddycham z ulgą. – Co się dzieje?

Wydaję jeszcze jedno westchnięcie zanim unoszę się na łokciu, zbierając siły, by się wysłowić. Wzrok natychmiast opada mi znów do jej warg. – Chcę cię – mówię z cicha.

– Jestem tutaj – odpowiada podobnie, a drobny, uroczy uśmiech budzi się jej na ustach.

– Chcę tyle z tobą zrobić… – dodaję, po części by uściślić moje ‘chcenie’, a po części dlatego, że po prostu nic innego mi nie wpada do głowy; słowa wylatują mi z gardła wraz z szybkim oddechem. – Ale to wszystko dzieje się tak szybko. Nie chcę cię skrzywdzić. Ale wiem, że jeśli będę dalej drążyć, to po prostu pójdziesz moim tropem i… Nie tak to ma być. Nie chcę, żebyś się tylko… zgadzała. Chcę, żebyś tego chciała.

Przykłada mi dłoń do policzka i szepcze: – Kochanie, chcę tego – zanim sięga do kolejnego pocałunku, który pogłębia się i w namiętności, i dosłownie, podczas gdy jej druga dłoń sunie mi po ciele i znajduje rąbek mojej koszulki, podciągając go nieco, by się wsunąć pod spód. Jej dotyk na mej nagiej skórze posyła mi dreszcz w dół kręgosłupa. Wtedy i ja pozwalam swym dłoniom błądzić i tak pozostajemy przez dłuższą chwilę, wycałowując naszą niepewność aż zmienia się w pożądanie, kiedy nasze palce uczą się nawzajem linii naszych ciał.

I kiedy ja posyłam język na wskroś jej szyi, jej dłoń opada w dół tak jak i moja, ale moja dociera tam szybciej; a gdy znajduję jej łechtaczkę i wyrywam cichy jęk z jej ust, odsuwam się lekko, by z uśmiechem rzec: – Pierwsza.

Ona śmieje się pod nosem, ale zaraz zaczynam kręcić palcami kółeczka i mogę się rozkoszować słodkimi dźwiękami jak nagrodą za mój usłużny wysiłek. Czuję jej dłoń zawieszoną na moim udzie, ściskającą lekko za każdym razem, gdy wysuwa biodra ku mnie… a potem chwyta mój nadgarstek wciska mnie sobie głębiej w spodnie.

– Och – pomrukuję z jeszcze szerszym uśmiechem, wyciągając stamtąd dłoń tylko po to, by nawilżyć sobie palce zanim je wsuwam tam z powrotem. Wzrokiem nie opuszczam jej oczu nawet na sekundę i widzę, jak wargi rozchylają jej się trochę szerzej na sam widok. A potem powoli wsuwam oba palce w jej ciepłe wnętrze, a ona wzdycha i jęczy, gdy przesuwam nimi po jej przedniej ścianie. Przyspieszam jak tylko mogę w tej pozycji, z palcami wygiętymi niewygodnie, gdy eksplorują jej wnętrze, ale gdy ona reaguje takim głosem, nie tylko zupełnie mi to nie przeszkadza – i ja zaczynam z cicha pojękiwać. Drugą ręką nieudolnie zsuwam trochę jej spodnie, żeby mieć choć trochę lepszy dostęp, by coraz szybciej wbijać w nią palce. Jej biodra kołyszą się z moimi ruchami, a dłoń frunie mi do szyi tak, jakby musiała się mnie trzymać, po czym przyciąga mnie do kolejnego pocałunku. Jej jęki rozbijają mi się o wargi; sama myśl o tym, jak jej dobrze, sprawia, że przyciskam się do niej, ustami schodząc jej na szyję. Jej jęki głośnieją.

Czuję, jak mięśnie w nadgarstku zaczynają mi wysiadać, ale nawet gdyby mi to przyszło do głowy, nie mogę się odsunąć z jej pięścią zaciśniętą na plecach mojej koszulki, więc poddaję się i kontynuuję najlepiej, jak potrafię, dopóki nie stanie się moja. Wciskam twarz w jej szyję, wciągając znów jej zapach, i gryzę ją lekko w ramię, śledząc wargami jej napięte linie. Więżę jej nogę między moimi udami i skupiam się na jej jękach, na cieple jej ciała przyciśniętego do mojego, na jej wilgotnej głębi, i z każdą mijającą sekundą ta żądza, która się we mnie kotłuje, grozi, że się przeleje.

– Rany, jak ja cię kocham – nie mogę się powstrzymać, by szepnąć jej do ucha. Jej jedyną odpowiedzią jest jeszcze głośniejszy i dłuższy jęk, kiedy wyrzuca biodra raz po raz, a ja wciskam w nią palce najdalej jak mogę, podczas gdy ona przyciska się do mnie tak mocno, że czuję, jak jej paznokcie wrzynają mi się w ciało nawet przez ubrania. Cokolwiek mogłaby chcieć powiedzieć zostaje zniwelowane do niezrozumiałego bełkotu, kiedy wciska twarz w me ramię, żeby nie krzyknąć; pocieram o jej przednią ściankę jeszcze parę leniwych razy, kiedy powoli schodzi z niej powietrze, aż w końcu mogę się odsunąć i zerknąć na jej piękną, rozanieloną twarz. Jest tak śliczna, że coś unosi mi się w piersi na sam jej widok.

– No, najwyższa pora, żebym tego w końcu dokonała – pomrukuję z uśmiechem.

– Czego? – pyta ona, jeszcze lekko zamroczona.

– Dała kobiecie orgazm. – Wsuwam sobie palce do ust, by oczyścić je z jej spełnienia. Obserwuje mnie z błyskiem w oku i zębami na wardze, ale zanim mogę wymyślić, co by tu jej jeszcze zrobić, przyciąga mnie do kolejnego pocałunku. Jej ślina miesza się z jej smakiem w mych ustach, i samo to wystarczy, żebym i ja prawie doszła. A potem jej dłonie są znów na mojej skórze, już podciągają mi koszulkę, i spędzamy następne parę minut ściągając wszystko, co możemy, z siebie nawzajem.

– Czyżby ci było za gorąco? – pytam figlarnie. – Może powinnam zrzucić z nas tę kołdrę?

– Ani mi się waż – odpowiada, sięgając mych warg, a potem i szyi. – Teraz moja kolej.

– Słońce, nie mu… – Ale zanim mogę dokończyć, zatyka mi usta kolejnym pocałunkiem i obracamy się w łóżku tak, że teraz jest całym ciałem na mnie, przyciskając mnie do pościeli. Jest tak blisko i tak… wszechobecnie, że brakuje mi zmysłów, ale w ten dobry sposób; w głowie tak mi mętno, że nawet nie myślę o dalszych protestach. Więc poddaję się uczuciom, jej dłoniom wędrującym po moim ciele z bardzo konkretnym celem, aż w końcu jej palcom wypełniającym i otwierającym mi… A potem wyrywa mi się westchnięcie, głowa opada mi na poduszki, i mogę jedynie ścisnąć jej talię w odpowiedzi. Jej usta znów znajdują moje, jęki umykają przez szczeliny między nimi, a ja tulę ją z miłością, kiedy odpłaca mi pięknym za nadobne.

Nawet nie pamiętam większości z tego, co dzieje się potem. Maltretuje mi a to łechtaczkę, a to wnętrze, bez problemu doprowadzając mnie i moje przewrażliwione ciało do szaleństwa, aż przesuwam się pod nią, by móc też jej dosięgnąć. Nie możemy się od siebie oderwać, i tak przynosimy sobie przyjemność, w kółko, raz po raz. Kiedy próbuje się obsunąć w dół mnie, ujmuję jej brodę i przyciągam ją z powrotem do gorącego pocałunku. – Następnym razem – mówię tylko w ramach wyjaśnienia i przesuwam dłoń niżej, by zacisnąć ją na jej gardle. Wydaje z siebie zgłuszony jęk, a potem kolejny i kolejny, kiedy nieprzerwanie męczę jej łechtaczkę. Jej palce przyspieszają, by dorównać rytmem moim, i przez dłuższy czas tak pozostajemy: ja przyciągam ją za szyję, by całować jej miękkie, śliczne usta, a ona wbija mi paznokcie w ramię, kiedy synchronicznie wciskamy w siebie palce, wysuwając je jedynie po to, by przesunąć je nieco wyżej i móc słuchać naszych wzajemnych jęków, podczas gdy nasze biodra ocierają się o siebie. Mam zawroty głowy od tego wszystkiego, więc przymykam oczy i skupiam się na tym, co mi daje, i od razu czuję więcej, a mój oddech przyspiesza i wszystko, co mam, napina się i wytęża. Jej następny jęk odcina moja dłoń zaciskająca się jej mocniej na szyi, podczas gdy jej paznokcie ryją mi na skórze czerwone wstęgi w odpowiedzi, a zaraz potem dochodzę, a ona zaraz po mnie; przesuwam rękę na jej kark i przyciskam czoło do jej, wręcz z nieprzemożnym wysiłkiem powracając znów do rzeczywistości. A ona jest zaraz obok, jej oddech wypełnia mi usta, gdy znów się całujemy, rozsmarowując się nawzajem po naszych udach i taliach. Aż w końcu odsuwamy się od siebie i wyrywa się z nas wspólny, cichy śmiech, gdy opadamy z powrotem na poduszki. Przekładam się na bok, by móc patrzeć, jak jej pierś unosi się i opada. – I jak?

– Dobrze – odpowiada z szerokim uśmiechem. Kołdra po tym wszystkim skończyła zawinięta o nasze nogi, ale na pewno nie jest już nam zimno. – Bardzo dobrze. Masz więcej takich pomysłów?

– Mnóstwo – odpowiadam, kładąc jej dłoń na policzku i przesuwając kciukiem po jej wardze. – Będę musiała przełożyć swój lot.