Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

poniedziałek, 1 grudnia 2014

[Rzeka Mgieł] Szpital (Lyeiess x Irri)

W ramach boostowania chęci do tworzenia mojego niepowstałego jeszcze forum medieval-fantasy pt. Rzeka Mgieł, którego wersję WIP możecie obejrzeć sobie TUTAJ (have fun), wyrodził mi się niniejszy fanfick. Szczerze powiedziawszy, zaczęłam go pisać dwa lata temu, potem była długa przerwa znana jako Bardzo I Owszem CHujowa Egzekucja Mojej Inwencji Autorskiej (BIOCHEMIA), a potem wzięłam się do kupy i postanowiłam poprawić i dokończyć tę niżej zaprezentowaną zajebistość. Zajebistość niechcący wyszła mi na 15 stron... ale jestem pewna, że mi wybaczycie :D

Dla niewtajemniczonych (jeśli ktoś jest wtajemniczony lub woli sam sobie wnioskować, może ominąć tę całą sekcję):
- Lyeiess to moja główna postać, jest on księciem rządzącym małym grodem zwanym Iao, który jest bogaty jak diabli i ma wszystkich głęboko - a przynajmniej tak go malują. Ma nieco chorobliwą tendencję do wyciągania więźniarek z lochów i kamieniołomów, żeby uczynić z nich swoje nałożnice. Jego pełne tytułowanie (którym chwalę się, bo jest wspaniałe (i dla śmiechu)) brzmi: Lyeiess z Rodu Arionnów, z matki Astii, Książę Iao; syn Gunnara Wilharda Perybana Modreda Leriusa z matki Ivuory, Założyciela Grodu Iao i Rodu Arionnów; Ambasador Pojednania, Przyjaciel Centaurów Leśnych, Zaklinacz Rogacizny. Ostatnio w Iao niestety zapanowała straszna susza, a na dodatek coś się upierdoliło najważniejszego traktu handlowego, przez co gród stoi na krawędzi zagłady. Reszta do wywnioskowania z opowiadania.
- Irri to postać Neko, która zgodziła się grać moją nałożnicę, bo to jej skryte marzenie :D Irri przybyła do Iao, żeby głosić tam swoją religię, czyli wenizm, ale nie wzięła pod uwagę, że "obowiązujący" tam arateizm jest bardzo terytorialną wiarą. Została schwycona jako heretyczka i... no.
- Mistrz Dusz (a.k.a. Łazarz) to główny kapłan arateizmu, grany zresztą przez drugą połówkę Neko, Kulratha. Siedzi w swojej Świątyni Opatrzności i zasadniczo wszystkich wkurwia, z Lyeiessem na czele. Wbrew pozorom, mimo ich zwad, Łazarz bardzo kocha Lyeiessa i chce mieć z nim stadko grubych dzieci. (...Długa historia.)
- Rescha to dwulicowy złamas, podwójny szpieg i skrzywiony eunuch, który powinien wiernie służyć na dworze, ale woli usługiwać Mistrzowi Dusz swoim nic nie wartym ciałem. I tak, nawiązuję tu do wykorzystywania młodych niewyrośniętych chłopców przez podstarzałych kapłanów. Rescha w opowiadaniu prawie umiera, ale niestety tylko prawie; resztę screen-time'u spędza na byciu małym gównem.
- Arateizm to jedyna monoteistyczna religia w Noellye (czyli świecie przedstawionym). Jej wyznawcy wierzą w Ath'Aratta, który jest bogiem śmierci i życia, ciemności i światła, yadda, yadda, yadda. Stworzyłam ją tylko po to, żeby Irri mogła być heretyczką, a potem nagle okazało się, że jest całkiem wdzięcznym narzędziem fabularnym, więc postanowiłam wprowadzić ją na stałe. A potem Kulrath przejął pałeczkę i sprawił, że pożałowałam swojej decyzji...
- Raila to nadworny lekarz Lyeiessa, w większości człowiek, w ćwierci orczyca, która nikomu nie daje sobie w kaszę dmuchać i jeździ po wszystkich jak jej tylko wygodnie. Kochają się z Lyeiessem burzliwą, nienawistną miłością i jeśli czegoś między nimi jest zawsze dużo, to tylko krwi i napięcia seksualnego. Jest zajebista i jakby ktoś chciał nią grać i sobie mną pomiatać, to jest do wzięcia :D
- Nad, na wypadek, gdyby się ktoś nie domyślił, to chłopiec na posyłki Raili, a Alia to jego mała siostrzyczka, która asystuje Raili przy operacjach. Raila wyciągnęła ich z rynsztoka i uratowała im życie, i teraz ma serdecznie wyjebane na to, co ktokolwiek sądzi o trzymaniu dzieci w pobliżu trupów, jątrzących się ran i czego tam jeszcze. 

A teraz, skoro uprzejmości mamy za sobą, to zapraszam do czytania najdłuższego opowiadania erotycznego, jakie dotychczas mi się udało, gdzie erotyki jest może z 1/8, ale za to cała rama ocieka wspaniałością :D




- Umyj się i przebierz, tutaj jest świeża tunika – rzekł mężczyzna w książęcej liberii, rzucając kawałek materiału na zydelek. – Masz dziesięć minut. Ty! Pilnuj jej.
Do pokoju wsunął się milczący strażnik i stanął przy drzwiach, dzierżąc mocno halabardę. Wyraźnie starał się na nią nie patrzeć, ale niezbyt mu to wychodziło. Westchnęła i przyjrzała się tunice. Była na nią zdecydowanie za mała. Woda w stojącej w rogu kadzi była lodowata, co Irri wcale nie zdziwiło. Rozebrała się powoli, czerpiąc drobne pocieszenie z miny strażnika, który widocznie od pewnego już czasu nie widział nagiej kobiety.
Przez krótki moment brała pod uwagę wykonanie Rytuału, ale zrezygnowała. Jeśli rzeczywiście książę Lyeiess jest taki, jak o nim mówią, to i tak nie będzie mogła przekazać wystarczającej ilości energii, a ponad wszystko nie chciałaby, żeby się do niej nadmiernie przywiązał. Nie, będzie lepiej, jeśli zostawi Rytuał w spokoju.
Czuła na sobie palący wzrok strażnika, kiedy wycierała się do sucha kawałkiem szorstkiego lnu. Nasunęła na siebie tuniczkę i wcale a wcale nie poczuła się ubrana. „Przynajmniej nie prześwituje zbyt mocno” – pocieszyła się w myślach; lecz nim zdołała się względnie oporządzić, do pomieszczenia wszedł ponownie książęcy sługa. Strażnik z niejaką ulgą zniknął za drzwiami.
- Zwą mnie Rescha i będę cię pilnować – mruknął, wyciągając z kieszeni kawał sznura. – Odwróć się, ręce razem.
- Czy to konieczne? – spytała cicho.
- Moim zadaniem jest dbać o bezpieczeństwo księcia. Odwracaj się.
- Nie! Jestem naga, bezbronna, a gołymi rękami przecież...
Nim zdążyła dokończyć, Rescha rzucił nią o posadzkę i siłą związał jej ręce za plecami, nie zwracając najmniejszej uwagi na jej jęki bólu. Następnie pochylił się nad nią, odciągnął jej głowę i syknął do ucha:
- Jesteś tylko zwykłą kurwą. Heretycy nie mają tutaj żadnych praw. Masz milczeć i zachowywać się jak układna dziwka w towarzystwie księcia, czy to jasne?
Pisnęła cicho, usiłując kiwnąć głową. Rescha podniósł ją i otrzepał bez słowa, a potem wyjął bandaż i zaczął okręcać go wokół jej poparzonych nóg.
- Zapamiętaj zasady – mówił. – Nie wolno ci patrzeć na księcia z góry, nie wolno ci spojrzeć mu w oczy. Nie odzywasz się niepytana, a gdy książę zaszczyci cię swoją uwagą, odpowiadasz „mój panie”. Nie wolno ci dotykać księcia... choć i tak będziesz miała związane ręce.
Irri nie do końca potrafiła sobie wyobrazić, jak uprawia się seks z kimś, kogo nie można dotknąć, ale doszła do wniosku, że wielmożny książę zapewne woli bierne dziewczęta.
- Ja również będę w alkowie i będę cię uważnie obserwować. Jeśli złamiesz którąkolwiek z zasad, dopilnuję, żebyś tego pożałowała.
Pokiwała w milczeniu głową. Przestało już ją to wszystko obchodzić – jej jedyną rolą było tylko rozłożyć nogi, żeby wielmożny książę miał gdzie wyładować swoje chucie.
Rescha skończył mówić i pociągnął ją za sobą, a ona zauważyła, że ma przy boku drewnianą pałkę. Szli długimi zamkowymi korytarzami, mijając patrolujących je strażników, którzy omiatali wzrokiem jej niemalże nagie ciało i z wyraźnym trudem odwracali głowy. Któryś odważył się gwizdnąć, na co Rescha uśmiechnął się pod nosem w wyjątkowo ohydny sposób, jakby to do siebie ją prowadził, a nie swojego władcy. Irri obserwowała przechodzących mężczyzn kątem oka. Z pewnością wszyscy już o niej słyszeli, heretyczce, której nie udało się spalić; o tym, jak miała usługiwać księciu swoim ciałem, dopóki Mistrz Dusz nie wymyśli innej, skuteczniejszej egzekucji, specjalnie dla niej. Czuła się prawie że zaszczycona.
Nagle zmienili kierunek i zatrzymali się przez wysokimi drzwiami, które niczym by się nie różniły od pozostałych, gdyby klamka nie była nieco cięższa i bardziej zdobna niż inne, a okucia nie układały się w drobne, delikatne wzory. Irri przez moment podziwiała kunszt kowala, który je wykuł, gdy Rescha załomotał mosiężną kołatką w kształcie węża.
- Wejść – odpowiedział głęboki głos, na którego dźwięk serce Irri podskoczyło. Było to dziwne uczucie, jakby mieszanina strachu, podenerwowania i niecierpliwości. Rescha wciągnął ją do komnaty i skłonił się, ale Irri na chwilę straciła poczucie rzeczywistości.
Przy wielkim, bogato zdobionym stole stał wysoki mężczyzna o włosach tak jasnych, że niemal białych, czytający w skupieniu jakiś pergamin. Gdy skończył, odłożył go na bok i odwrócił się do nich. Irri poczuła, jak topi się w jego oczach, tak niesamowicie niebieskich, że zdawało się, iż mogłaby się w nie wpatrywać całymi dniami. Książę omiótł ją spojrzeniem od góry do dołu, wyraźnie ją oceniając, a potem przeniósł wzrok na swojego sługę.
- Na kolana przed księciem! – syknął Rescha, ciskając nią o podłogę. Zdążyła jeszcze dostrzec, jak Lyeiess wznosi oczy ku niebu i wzdycha.
- To ona? – upewnił się.
- Tak, mój panie – Rescha ponownie głęboko się skłonił. Irri, ze spojrzeniem wbitym w posadzkę, widziała kątem oka, jak książę się do niej zbliża, i czuła na sobie jego palący wzrok. Kiedy wkraczała do Iao, wiedziała, że to, co ma zamiar zrobić, może mieć fatalne skutki; a teraz było za późno, by się cofnąć. Książę podniósł dwoma palcami jej twarz i gdy spojrzała w jego nieludzko niebieskie oczy, nagle nie chciała się nigdzie cofać.
Więzy nieprzyjemnie uwierały, a gdy Rescha szarpnął ją za włosy, mówiąc coś na temat ustalonych zasad, również głowa zaczęła jej boleśnie ciążyć. Lyeiess wciąż jeszcze tolerował działania swojego podwładnego, ale widać było, że powoli tracił cierpliwość. Czyżby ją polubił? Czy po prostu nie przepada za posiniaczonymi nałożnicami?
- Niech wstanie - rzekł do sługi. Obserwował z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, jak dziewczyna z trudem podnosi się na chwiejne nogi, i nagle dostrzegł bandaże na jej łydkach. Były zbyt brudne, by dobrze służyć jakimkolwiek ranom pod spodem, i zdecydowanie zbyt mocno zaciśnięte. Gdyby Raila to zobaczyła, to by się zapłakała. Krótkie pytanie przebiegło mu przez głowę, ale nie zatrzymywał go na długo. Mógł jeszcze jakoś zrozumieć stosunek Arateity do heretyków i chęć Reschy do wykonywania poleceń Mistrza Dusz najlepiej, jak potrafił, ale nie umiał pojąć jego nagłej potrzeby do znęcania się nad tą biedną dziewką, która zapewne jeszcze nigdy nie widziała nagiego mężczyzny na oczy, a już miała w sobie tyle odwagi, by na głównym rynku jego miasta głosić pogańską wiarę. Zdało mu się nawet, że słowo "wenizm" obiło mu się kiedyś o uszy, ale musiało to być niezwykle dawno temu, gdyż nie mógł sobie tego umiejscowić.
Dziewczyna stała przed nim cierpliwie, z opuszczoną głową i przymkniętymi oczyma, choć prawie naga i z całą pewnością przerażona. Ręce wykręcone za plecami miała mocno związane szorstkim postronkiem i przebierała nimi lekko, próbując ułożyć nadgarstki wygodniej. Lyeiess jednak nie mógł oderwać wzroku od bandaży. Mógł sobie tylko wyobrazić, co Kapłani Dusz z nią robili, ale żadna ze znanych mu arateistycznych tortur - a było ich wiele - nie pozostawiała krwawych ran tak nisko na nogach. Poza jedną, to prawda, ale tej nikt nigdy nie przeżywał.
Ponownie podniósł na siebie jej twarz i jej oczy od razu uciekły na bok. "Nic zgoła dziwnego" - pomyślał do siebie. - "Bicie to z reguły skuteczna tresura." Prawie natychmiast powstydził się tej myśli.
- Jak ci na imię? - zapytał. Przygryzła wargę, niepewna, czy powinna odpowiadać. W końcu otworzyła usta i po chwili ciszy odparła:
- Irri.
Rescha zareagował automatycznie, wymierzając jej kuksańca między łopatki.
- Coś miała mówić?!
- Mój panie! - chciała dodać spokojnie, ale jej głos zamienił się w słaby pisk. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak była przerażona.
Lyeiess odgarnął delikatnie włosy, które opadły jej na twarz. Były ciemne, proste i przyjemnie miękkie w dotyku; założył je za jej elfie, lekko spiczaste ucho. Miała długie rzęsy, mógł się swobodnie przyglądać, jak każda z osobna odcina się na jasnym, teraz lekko zaczerwienionym policzku, kiedy dziewczyna zaciskała oczy, byleby tylko uchronić się przed kolejnym ciosem.
- Spójrz na mnie - rzekł.
- Ale... mój panie... - Ledwo słyszał jej głos. Wzrok uciekł jej w bok na ułamek sekundy.
- Rescha? Nie przejmuj się nim - odparł, ignorując zaciskające się pięści tegoż. Mało tego, czuł dziwną satysfakcję. - Jesteś w moich komnatach i masz słuchać się mnie. A teraz otwórz oczy i spójrz na mnie.
Wtedy wreszcie uniosła wzrok. Miała oczy w głębokim, ciemnym odcieniu fioletu; emanowały pozornym spokojem i jakby antyczną mądrością, choć drżenie jej rąk zdradzało strach. Lyeiess przesunął palce po jej policzku, kontemplując w zamyśleniu prawie gładką skórę i miękkie rysy. Mimo że nie dałby jej więcej niż dwudziestu lat, jej twarz nabrała już tej specyficznej dorosłości, jaką daje długotrwałe cierpienie. Wszyscy zdawali się widzieć w nim surowego, wręcz srogiego władcę, a on starał się od czasu do czasu podsycać ten obraz, ale teraz zupełnie nie chciał przyczyniać się do tortur, jakie zaplanowano dla tej dziewczyny. Nie potrafił nawet myśleć o niej w kategoriach "heretyczki" czy "zbrodniarki".
- Ile masz lat? - spytał znacznie cieplej niż zamierzał.
- Prawie osiemnaście... - szepnęła - ...mój panie - dodała szybko. Lyeiess przymknął nieco oczy, ale nie umknął mu ledwie zauważalny uśmiech na twarzy Reschy. Jego sługa był niewiele starszy od dziewczyny, a dyrygował nią, jakby była jego niewolnicą. Książę pokręcił głową; wciąż pamiętał Reschę jako tamtego małego chłopca, którego jego ojciec wyciągnął z topieli, i nie mógł wręcz uwierzyć, jak bardzo się zmienił, odkąd rozpoczął nauki w Arateicie.
- Rozwiąż ją - nakazał, cofając się do krzesła, by zdjąć koszulę.
- Z całym należnym ci szacunkiem, mój panie, ale nie wolno mi - odparł Rescha. Lyeiess odwrócił się w jego stronę, porzucając czarno farbowany rzemień na wpół rozwiązany.
- Słucham? - warknął, zbliżając się na parę kroków. Sługa skulił się lekko.
- Jego Mistrzowska Mość zakazał... - rzekł cicho. - Żeby nie umożliwiać jej żadnych sztuczek, w dbałości o twoje bezpieczeństwo, mój panie. To wiedźma, twierdzi, że przywołuje moc swoich fałszywych bogów. - Otarł usta rękawem, jakby te słowa plugawiły mu wargi.
- To kłamstwo, ja nigdy... - Nim Irri zdążyła dokończyć, Rescha wymierzył jej tak celny i mocny policzek, że aż się zachwiała. Uniósł rękę do kolejnego ciosu, który miał ją powalić na posadzkę, ale poczuł na nadgarstku silny uścisk.
- Przestań ją bić - warknął Lyeiess, powoli, acz stanowczo opuszczając mu ramię wzdłuż boku. - Nie lubię posiniaczonych nałożnic. A teraz rozwiąż ją.
- Mój panie, my jedynie martwimy się o twoje bezpieczeństwo.
- Doceniam - odparł tylko. - Lecz wątpię, by taka drobna dziewka mogła zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, nawet gdyby chciała, na co nie wygląda. Ledwie stoi na nogach.
Irri nie odzywała się ani słowem, drążąc wzrokiem posadzkę. Poznała już wszystkie odcienie drobnych kamyczków, które ją tworzyły, każde pęknięcie i każdą rysę. Mogłaby malować podłogę tej komnaty przez sen, tak dobrze się jej przyglądała.
Nijak nie mogła zrozumieć, dlaczego książę tak uparcie jej bronił. Nie widziała w sobie nic specjalnego. Na pewno nie była jego pierwszą nałożnicą, a zapewne nie ostatnią. Wędrując ulicami Iao, słyszała wystarczająco wiele plotek na temat Lyeiessa, szczególnie historie o jego cotygodniowych wycieczkach do lochów i kamieniołomów w poszukiwaniu nałożnic. Kobiety, które sobie wybiera, grzały jego posłanie przez noc lub dwie, a potem znikały bez śladu, jakby zapadły się pod ziemię... lub zostały pod nią wmuszone. Irri nie wątpiła choćby przez moment, że czeka ją ten sam los, więc książęca życzliwość, nawet jeśli wynikająca z egoistycznych pobudek, była dla niej zagadką.
- Wątpię również - mówił książę - by do używania jej mocy, jeśli jakiekolwiek istnieją, konieczne były wolne ręce. Czy ty, mój drogi Rescho, przywołując Ath'Aratta, wykonujesz przy tym jakieś gesty? Czy bogowie oczekują określonych ruchów, nim łaskawie odpowiedzą na wezwanie?
Irri milczała, dopóki książę nie przechylił głowy i nie spojrzał jej prosto w twarz, ale nawet wtedy nie wiedziała, co powiedzieć. Ciężko było mówić o jej "heretycznej" wierze w towarzystwie zapalonego arateity, trzymającego przy boku kawał surowego drąga.
- Odpowiedz mi - rzekł Lyeiess. - Czy modlisz się, tańcząc lub fruwając?
W jego głosie pobrzmiewał wyraźny sarkazm, ale Irri czuła, że raczej był on skierowany w Reschę, nie w nią.
- Modlę się w ciszy, mój panie - odparła. - Wena zna nasze umysły, ma wgląd w nasze myśli.
- Widzisz, drogi Rescho? - Lyeiess wyprostował się, a jego głos ociekał jadem. - Do obcowania z bogami nie są potrzebne nieskrępowane dłonie. Za to są one potrzebne do obcowania ze mną. A zatem rozwiąż dziewkę.
- Wena nie jest nieprzystępna - kontynuowała Irri pustym tonem, jakby recytowała formułę lub jakby już jej tam nie było. - Wena dba o swoich Wybranych. Żyjemy w świecie, który zbudowała jej matka, w ciałach, które stworzyła jej siostra, w umysłach, które zbudziła jej krew. Wena nie czeka na pozwolenie. Słyszy naszymi uszami. Widzi naszymi oczami. Mówi naszymi ustami. Jest nami, a myśmy z niej. Chroni nas jak matka broni swych dzieci, karmi nas i leczy. Ona jest Śmiercią i Księżycem, Panią Zimy i Czasu, Kochanką Losu i Burz...
- Co za brednie! - wykrzyknął Rescha, uderzając ją ponownie, choć jego ręka drżała. Siła ciosu zbiła ją z nóg, Irri upadła na kolana i niemalże się rozpłakała. Lyeiess wyglądał tak, jakby ktoś odebrał mu mowę, gdy tak wpatrywał się w nią rozwartymi szeroko oczami. A ona przez moment nie mogła sobie przypomnieć, co się działo zaledwie przed chwilą.
Rescha górował nad nią, poczerwieniały na twarzy tak mocno, jakby powiedziała mu, że jego matka jest królikiem. Książę stał w bezruchu nieco dalej, wyraźnie wytrącony z równowagi - zaskoczenie, szok wręcz, powoli przekształcał się w złość, ukierunkowaną na sługę.
- Kazałem ci ją rozwiązać - wymamrotał przez zaciśnięte zęby. - Jeśli jeszcze raz będę musiał powtórzyć, zapewniam cię, że tego pożałujesz.
- Jego Mistrzowska Mość dobitnie wyraził się w tej kwestii – burknął Rescha.
- Przypominam ci, że nie jesteś teraz w gabinecie Jego Mistrzowskiej Mości, a w mojej komnacie. Także wykonaj mój rozkaz i przestań. Mi się. Sprzeciwiać. - To mówiąc, książę akcentował każde słowo odpięciem kolejnej sprzączki swego potrójnego pasa, po czym sugestywnie zdjął z niego miecz i postawił go zaraz przy sobie.
Rescha bez dalszych dyskusji postawił dziewczynę na nogi i rozwiązał krępujący ją sznur, po czym na znak swego władcy cofnął się pod ścianę.
- Wytrzyj twarz. - Książę podał Irri swoją haftowaną chustę, a ona, zawstydzona, ukryła w niej twarz. Część łez, które zebrały jej się pod powiekami, zdołała już spłynąć po policzkach, choć Irri wciąż, czystą siłą woli, powstrzymywała się od szlochów. Nie chciała płakać. Zwierzęta nie płaczą, tylko obnażają kły i walczą o swoje. Płakanie jest żałosne i nigdy w niczym nie pomaga. Irri więc zagryzła zęby i przełknęła łzy.
Lyeiess przyglądał jej się wręcz z zaciekawieniem. Jej monolog sprzed kilku chwil, który zdawała się recytować bezmyślnie i zupełnie nie rozumieć ciosu, który Rescha jej wymierzył, jakby to nie ona mówiła... Nie. Lyeiess dobrze wiedział, że takie rzeczy są niemożliwe. Bogowie, jeśli w ogóle istnieją, z pewnością mają ciekawsze zajęcia niż opętywanie dziewek.
- Chodź - rzekł miękko, wyciągając w jej stronę dłoń. Gdy wsunęła doń swoją, książę pociągnął ją mocno ku sobie; chusta opadła na posadzkę. Pocałował ją zachłannie, chwytając jej kark, by nie mogła się wyrwać, czuł na wargach słoną wilgoć - ona, bezbronna, położyła ręce na jego piersi. Zdawało się, że przez moment chciała go odepchnąć, ale zaraz zacisnęła palce na jego na wpół rozwiązanej koszuli.
Dłonie księcia wsunęły się pod jej tunikę, jego usta opadły na szyję. Irri jęknęła z cicha i zacisnęła palce na jego ramionach, ryjąc czerwone ślady. Rescha poruszył się, sięgając po pałkę, ale wystarczyło, że Lyeiess tylko zmierzył go wzrokiem.
Dziewczyna przylgnęła do niego, spięta i przerażona, jakby wydawało się, że znajdzie u niego pocieszenie i obronę. Lyeiessowi ciężko było przyznać się przed samym sobą, że mógłby chcieć jej bronić z powodów innych niż czyste poczucie estetyki, lecz nie mógł też nie czuć się po części winien jej cierpienia. Gdyby te kilkanaście lat temu posłuchał, pomyślał, nie zgodził się i powstrzymał ojca przed pozwoleniem, by Arateita zapuściła swe korzenie w Iao... Irri mogłaby głosić tu swoją religię i nikt by jej za to nie karał. Lyeiess nigdy szczególnie nie interesował się tym, co Arateita robi za zamkniętymi drzwiami, ale teraz, gdy wciągnęli i jego w swoje religijne wojny, mógł na własne oczy ujrzeć, jak bezsensowne to wszystko było. Jednak nie mógł się już cofnąć - gdyby odmówił przeprowadzenia "wyroku", dziewczynę z pewnością czekałyby wymyślniejsze tortury. Popełnił błąd, a teraz przyszedł w końcu czas ponieść jego konsekwencje. Tak będzie lepiej.
Lyeiess chwycił jej uda - pisnęła z cicha, przyciskając się do niego, mocno objęła jego biodra nogami - i tak przeniósł ją na łoże. Kiedy zasłaniał ich oboje półprzezroczystym baldachimem przed wzrokiem czuwającego Reschy, Irri oddychała płytko, niby z przerażenia. Leżała na wznak, z dłonią na ustach i rumieńcami na policzkach; przygiętymi lekko kolanami próbowała zasłonić to, co krótka tunika obnażała. Jej oczy podążały za ruchem jego dłoni, kiedy rozwiązywał koszulę i powoli ją z siebie zdejmował, ale poza strachem, jej twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji.
Pochylił się nad nią półnagi i, odjąwszy jej dłoń od twarzy, ucałował jej usta; jej palce zacisnęły się na pościeli, ale posłusznie rozchyliła wargi, niby mu się oddając, choć niepewnie lub niechętnie. Powiódł palcami w górę jej uda, ledwie dotykając jej skóry. Rozbierał ją niespiesznie, rozkoszując się jej uległością - nie miała odwagi mu się sprzeciwić. Być może w ogóle nie chciała?
Nie przerywała mu nawet słowem, żadnym gestem, w milczeniu oddawała się wszystkiemu, co z nią czynił. Oddychała prędko i drżała ze strachu przy niemal każdym jego ruchu - ale reakcje jej ciała były odpowiednie i już po chwili poczuł, jak niezauważalnie wypycha ku niemu biodra. Uśmiechnął się mimowolnie, a ona ścisnęła nogi jeszcze bardziej i zakryła dłońmi twarz.
To było wręcz nierealne, to, co on z nią czynił. Wiedziała, że nie powinno tak być, że wręcz nie wolno jej czuć się dobrze. Wszyscy - ona, Lyeiess, Rescha; nawet zwykli mieszkańcy Iao - byli tylko kukiełkami w tym wielkim groteskowym teatrze. Każdy miał swoją rolę do odegrania. Książę miał ją ukarać, zniżyć swym działaniem do pospolitej dziwki, a ona miała się korzyć i cierpieć, i płakać. Rescha miał uczynić to jeszcze gorszym i samą swoją obecnością przypominać jej tę przeklętą egzekucję i budzić w niej strach i ból. Irri była pełna irracjonalnego przekonania, że wszystko, co się tutaj wydarzy, będzie miało szeroko zakrojone konsekwencje.
Jednak gdy tak tkwiła ukryta za luźno tkaną przesłoną, bardzo łatwo było o tym wszystkim zapomnieć i skupić się tylko na silnych, szorstkich dłoniach księcia błądzących miękko po jej ciele. Nie było to nieprzyjemne - Lyeiess miał wyczucie wyuczone latami doświadczenia lub może wrodzoną delikatność, którą znać było w jego dotyku. I w ten sposób Irri, choć zupełnie nie chciała, nie mogła powstrzymać się od odczuwania rozkoszy pod dłońmi całkiem obcego mężczyzny.
W jej głowie rozbrzmiewały myśli, które nie należały do niej; za kotarą stał ktoś, kogo zdawało się tam nie być; do mężczyzny, który jej dotykał, nie miała za grosz zaufania ani miłości - a mimo to nie zmieniłaby teraz nic. Nie chciała go powstrzymywać, prosić, by przestał, ani błagać o litość. Właściwie nie była pewna, czy to, co się teraz działo, było jawą, czy tylko jakimś chorym snem, w którym książę Lyeiess był tylko okrutną iluzją... Nagle poczuła, że chce go dotknąć - nie, że musi go dotknąć, żeby upewnić się, że nie postradała zmysłów; lecz gdy już, już odejmowała dłoń od ust i wyciągała palce, przypomniał jej się Rescha z pałką przy boku, a strach przykurczył jej rękę do piersi.
Książę - jakżeżby inaczej - od razu to dostrzegł. Zesztywniała pod jego palcami i nie było się czemu dziwić: nie mógł oczekiwać, że dziewczyna będzie w stanie oddać mu się całkowicie. A już na pewno nie z tym durniem Reschą czekającym tylko na jej najmniejszy błąd. Nie mógł nic jednak na to począć - wiedział, że rozkazy Mistrza Dusz są dla niego po stokroć ważniejsze od jakichkolwiek jego słów.
Nie mógł sprawić, by poczuła się dobrze, zamierzał więc ją do tego zmusić, choćby miał użyć siły. Jego dłonie, dotychczas bezcelowo błąkające się po jej ciele w daremnych próbach przyzwyczajenia jej do jego dotyku, teraz zatrzymały się jakby z własnej woli. Pochylił się ponownie, by wpić się w jej usta, i jednocześnie chwycił jej wciąż na wpół uniesioną dłoń, wplatając swoje palce między jej. Jęknęła zdumiona, ale dźwięk zaginął w jego ustach.
W końcu oderwał się od niej, a ona, zdyszana, wpatrywała się w niego nieco niepewnie, jakby już nie wiedziała, czego może się po nim spodziewać. Uśmiechnął się na tę myśl. Nie czekając, aż się połapie, położył sobie jej dłoń na karku i niemal jednocześnie zsunął się niżej, do jej piersi, rozkładając szeroko jej nogi. Wygięła ciało w łuk, wciskając mu sutek głębiej między wargi; a potem on zjechał jeszcze dalej.
- Och, nie – wyrwało się Irri zanim książę się w niej zatopił. Pod językiem wyczuł nagle krawędź jej błony dziewiczej i aż zadrżał. Tego się nie spodziewał. Wiele słyszał o Arateicie, ale mimo wszystko nie chciał wierzyć, że mogliby jej to zrobić.
Irri nic nie zauważyła; jej dłoń mimowolnie zacisnęła się na włosach Lyeiessa, a ciało szarpnęło w niekontrolowanej rozkoszy, gdy znalazł jej czuły punkt. Druga jej ręka opadła na jego ramię, jakby dziewczyna nie umiała się zdecydować, czy przypadkiem nie chce go odepchnąć, ale gdy Lyeiess wsunął w nią palec, a językowi znalazł inne zajęcie, to nawet jej strach i niepewność nie powstrzymały jej od zaciśnięcia również tej dłoni. Lyeiess syknął z cicha, gdy poczuł, jak jej paznokcie orają mu ramię.
- Drapiesz... - mruknął spokojnie, przerywając na chwilę. Nagle opamiętała się - natychmiast cofnęła ręce, spoglądając na niego szeroko rozwartymi oczami. I – co wydawało mu się dotychczas niemożliwe – zaczerwieniła się mocniej.
- Ja... – pisnęła tylko. Nie mogła wydusić z siebie słowa, była przestraszona i najwyraźniej święcie przekonana, że jest na nią zły, mimo jego pobłażliwego, wręcz dumnego uśmiechu. Pocałował ją w usta i to przeraziło ją jeszcze bardziej.
Spoglądając jej w oczy widział, jak bardzo wstydziła się swojej chwili zapomnienia. Postanowił nie mówić jej na razie, że niebawem będzie więcej. Nie musieli się nigdzie spieszyć. Pozwolił sobie zatopić się na moment w jej ciemnych tęczówkach, rozważając; pod palcami wciąż czuł jej słodką wilgoć.
- Wstań – wyszeptał jej prosto do ucha najbardziej urzekającym głosem, na jaki mógł się zdobyć. Oczyma wyobraźni widział kipiącego ze złości Reschę i nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. W jakiś sposób ta cała rzecz przekształciła się w jego głowie w „101 technik, by dopiec Reschy”, i choć Lyeiess nie był z siebie za to dumny, winił głównie Mistrza Dusz. Gdyby nie próbował wpraszać się w jego rządy – a teraz również i jego alkowę – i gdyby nie wykradł był Reschy z pałacu podstępami i obietnicami; i gdyby teraz nie rozkazał mu był im „towarzyszyć” pod pozorem „bezpieczeństwa księcia”, to Lyeiess mógłby teraz wszystko zrobić po swojemu, dokładnie tak, jak lubił, i może nie czułby się wtedy takim sukinsynem.
Dziewczyna patrzyła na niego zdumiona i próbowała zaprzeczać, ale gdy powtórzył prośbę, tym razem bardziej stanowczo, usłuchała. Klęcząc, sięgał akurat jej piersi. Bezceremonialnie rozerwał tunikę, ściągając strzępy delikatnego materiału z jej ciała i rzucając je na posadzkę. Widział strach budzący się na nowo w jej oczach, kiedy pod naporem jego rąk opadła biodrami na zagłówek.
Irri sama nie wiedziała już, co myśleć o tym wszystkim: o Iao, o Reschy, o Arateicie, a przede wszystkim o księciu. On jakby umyślnie się nad nią znęcał – raz opiekuńczy i delikatny, potem nagle rozkazuje jej i zrywa z niej siłą wątpliwe okrycie. Była jednocześnie przerażona i podniecona; chciała, by jej dotykał i równocześnie - by się zlitował i przestał. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru prosić go o żadną z tych rzeczy. W uszach szumiał jej głos Reschy powtarzającego zasady i nagle nie mogła pozbyć się ich z pamięci.
Lyeiess przylgnął do jej piersi. Czuła, jak ściska jej biodra, jak pociera językiem jeden sutek i zaraz mocno ssie drugi; czuła, sfrustrowana, jak lekko całuje jej skórę. Jego wargi ledwie jej dotykały, gdy przesuwał nimi w dół jej brzucha, ale każdy z tych drobnych pocałunków palił żywym ogniem. Zacisnęła oczy i sapnęła strwożona, usiłując wyrzucić to wspomnienie z głowy.
A wtedy Lyeiess jednym zdecydowanym ruchem położył sobie jej udo na ramieniu i wszystkie myśli wraz opuściły jej umysł. Zdążyła tylko syknąć z bólu, gdy jej pokiereszowana łydka uderzyła o twarde mięśnie jego pleców; ale nim zdołała choćby pisnąć w proteście – on już wsunął w nią język i spijał kapiące niemal soki. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego – i choć za nic nie potrafiłby tego opisać, Irri niemożebnie mu smakowała. Zatopił się w niej więc ponownie i wynurzał tylko po to, by przełknąć to, co zbierało mu się w ustach. Dziewczyna przez dłuższy moment chciała go nawet odepchnąć; widział to w niezbyt kontrolowanych ruchach jej rąk, które wahała się położyć na jego ramionach. A potem znów pochylił się ku jej słodkim głębiom i nie widział nic; słyszał tylko, jak tłumi jęki, najprawdopodobniej zagryzając dłoń, czuł jak jej ciałem wstrząsają spazmy rozkoszy. Gdzieś w tle rozbrzmiewało podenerwowane dreptanie w kącie: znak, że Rescha nie może już tego znieść. Wargi Lyeiessa wygięły się w sadystycznym uśmiechu, przyciśnięte mocno do warg Irri.
Mimo swojego sukcesu książę szybko poczuł pewien niedosyt – jakby wedle własnej oceny nie spisywał się wystarczająco dobrze. Chciał, żeby Irri brakowało tchu z targających nią sprzecznych emocji. Chciał, żeby zamiast tłumić jęki ręką, krzyczała w rozkoszy tak głośno, że nawet knebel by tego nie powstrzymał. Dociskał do siebie jej biodra, wsuwając w nią język najgłębiej, jak potrafił – i wciąż czegoś mu brakowało.
Uniósł wzrok na Irri, która opierała się ciężko o zagłówek, z trudem powstrzymując jęki rozkoszy, wymalowującej się na jej twarzy pod grubą warstwą rumieńca. Poczuł, jak coś się w nim unosi; i gdy już, już zaczął się zapominać w swoich czynach i poważnie rozważać przełożenie jej przez ten zagłówek i zerżnięcie siłą tak, jak tego oczekiwał Mistrz Dusz – rozległ się nagle twardy głos kołatki uderzającej o drewno jego drzwi.
- Tak? – rzekł książę nieco głośniej niż zamierzał, rozsuwając baldachim, by stanąć na posadzce. Do komnaty wsunął się piegowaty cherlawy chłopak o krótkich mysich włosach. Jego wzrok utkwił w Irri jakby nie mógł się z niej wydostać i piegi w jednej chwili zniknęły pod czerwienią sięgającą mu prawie do piersi.
- Słucham, Nad? – ponaglił go Lyeiess, ale z nutą pobłażliwości w głosie. Chłopak w jednej chwili się opamiętał i niespiesznie, jakby niechętnie, przeniósł wzrok na podłogę, po czym skłonił się płytko.
- Moja pani przysyła mnie, abym przypomniał ci, panie... Ten klejnot, który znaleziono... Wasza Książęca Mość obiecał...
- Na miłość boską, nie mów tak do mnie – przerwał mu Lyeiess z niecierpliwym gestem. Irri, zagubiona i wciąż zdyszana po jego niedawnych poczynaniach, obserwowała, jak książę prędko podchodzi do biurka stojącego w głębi komnaty i z szuflady wyjmuje dziwacznie ukształtowany, błyszczący przedmiot. Ruszył do drzwi z miną świadczącą, że myślami był już gdzie indziej.
- Usiądź – mruknął do niej, przechodząc obok. – To może chwilę potrwać.
Dziewczyna z niejaką ulgą opadła na poduszki, a książę zniknął za drzwiami razem z Nadem. Jeśli wytężyła słuch, docierał jej jego przytłumiony głos.
Nagły szelest poderwał jej głowę. Rescha stał nad nią z jego przeklętą pałką w ręku – baldachim był odsunięty aż pod kolumienkę. Irri skuliła się, próbując jednocześnie nie patrzeć mu w twarz i mieć go na oku; nawet to, jak został skarcony przez księcia niczym nieposłuszny chłopiec, nie ujęło mu zdolności do wymachiwania jego niewielkim narzędziem tortur. {Yes, it is a penis joke.}
Uśmiechnęła się trochę do tej myśli; Rescha musiał wyczytać tę niemą kpinę z jej twarzy, gdyż zaraz warknął przez zaciśnięte zęby, nisko i gardłowo, jak wściekły pies. Schwycił jej włosy i ściągnął ją za nie na zimną posadzkę, i Irri musiała stłumić krzyk, kiedy opadła ciężko na kolana. A potem on z nieobecnym wzrokiem zaczął okładać ją pałką i już nie mogła niczego stłumić.
Rescha nie zwracał najmniejszej uwagi na jej krzyki i piski bólu, kompletnie zatracony we własnym.  Mścił się nie tylko na tej bezczelnej dziwce; mścił się też na księciu i, bezsensownie, na wszystkich w jego życiu, którzy uważali się za lepszych od niego. Właściwie tylko się wyżywał, wyładowywał na tej nic nie wartej suce zbieraną latami wściekłość. I tak powinna być dawno martwa.
Przez moment nawet pomyślał, że jeśli książę go zobaczy... Ale zaraz odegnał od siebie tę myśl, i każdą inną myśl, i jego świat zwęził się do wrzasków, rozpaczy i niezwykle satysfakcjonującego widoku zwijającej się u jego stóp dziewczyny.
Irri, nakrywszy głowę rękami, kuliła się przy łóżku – coraz ciaśniej, coraz mniejsza, ze złudną nadzieją, że uda jej się wsunąć pod nie i uciec od spadających na nią nieprzerwanie razów. Rescha nie ustępował ani na chwilę – aż zaczęła się poważnie bać, że w końcu złamie jej ramię, jeśli szybko nie przestanie jej tłuc.
Tak naprawdę nie czuła już bólu jako takiego: jej ciało było całe odrętwiałe i każde uderzenie rozchodziło się jej po skórze falą niebolesnych, ale przeszywających do głębi drgań, które sprawiały, że nawet serce jej dygotało. Nie miała zamiaru go błagać, by przestał – nie chciała prosić go o litość. Ale jej ciało nie widziało innego wyjścia i zupełnie wbrew własnej woli zaczęła układać usta, by szeptać przeprosiny.
Nie zdążyła. Gdy tylko nieco opuściła ręce, Rescha wyrżnął ją pałką w bok głowy. Nawet niezbyt mocno; ale wystarczyło, by zadzwoniło jej w uszach. Upadła na posadzkę – w głowie jej szumiało i tylko jakby przez gęstą, rozległą mgłę usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Rescha nagle zniknął jej z zasięgu wzroku. Przyłożyła dłoń do czoła i pod palcami poczuła swoją kleistą, gęstą krew. Powoli zaczynały docierać do niej jakieś krzyki... Nie, ktoś mówił coś podniesionym tonem... Rescha. Rescha, z głosem tylko trochę drżącym, wykrzykiwał coś na swoje usprawiedliwienie. Irri poczęła się z wolna podnosić mimo budzących się zawrotów głowy. Najpierw dostrzegła ostrze przy szyi jej kata; potem, idąc śladem klingi, dotarła do księcia. Nie wyglądał nawet na wściekłego. Na jego twarzy malowało się raczej coś między obrzydzeniem a ulgą, zaraz obok niewielkiego rumieńca, który wyglądał podejrzanie jak ślad po policzku.
Lyeiess trzymał miecz w wyjątkowo niedbały sposób, jakby zupełnie nie brał pod uwagę całkiem realnej możliwości, że broń wyślizgnie mu się z dłoni i rozorze Reschę od szyi po brzuch. Po chwili dotarło do Irri, że książę prawdopodobnie właśnie na to liczy.
- Nie obchodzi mnie, czy Mistrz Dusz będzie niezadowolony – mówił właśnie książę – a w tej chwili nie powinno to obchodzić również ciebie. Teraz to ja jestem niezadowolony i powinieneś się przejmować tym, jeśli nie przez lojalność, to choćby z powodu tego diabelnie ostrego miecza, który mam przy twojej krtani.
Irri, opierając się o łóżko, słuchała Lyeiessa z uwagą i osobiście uważała, że ten argument powinien bardzo przemówić do każdego, kto ma za grosz instynktu samozachowawczego. Ale najwyraźniej Rescha nie należał do tego grona, gdyż nie ruszył się ani na krok.
- I również z tego powodu – kontynuował książę – pójdziesz teraz do Mistrza Dusz i wytłumaczysz mu grzecznie, że koniec z tolerowaniem jego wymysłów. Jeśli tak według niego wygląda załatwianie spraw, to zmusza mnie to do odebrania Arateicie wstępu do zamku.
Rescha przełknął ślinę tak głośno, że Irri słyszała to nawet mimo nieustającego szumienia w uszach. Cienka strużka krwi pociekła w dół jego szyi, tak jak już kilka spływało po skórze Irri. Mimo że zupełnie nie chciała, ta świadomość przyniosła jej dziką satysfakcję.
- A jeśli nie chcesz tego zrobić, drogi Rescho, to chętnie dam ci wybór – mówił dalej Lyeiess. – Mogę na przykład poderżnąć ci gardło, patrzeć jak się wykrwawiasz, a potem tylko zawołać strażnika, by zabrał stąd twój ochłap.
Rescha wyraźnie zbladł na tę propozycję, ale nie stracił animuszu, ku nieskrywanemu niezadowoleniu Lyeiessa.
- Nie możesz... – wydusił z siebie. – Nie ośmieliłbyś się...
Lyeiess tylko znacząco uniósł brew i Rescha natychmiast zamilkł. Irri dostrzegła kroplę potu na jego skroni. On się szczerze bał księcia i nagle nie mogła przestać myśleć, że prawdopodobnie ma jakiś dobry powód. Jej mniemanie o Lyeiessie wyszło dawno ze strefy przeświadczenia o jego żałosnej desperacji i teraz było gdzieś między „delikatnym i troskliwym” a „atrakcyjnie władczym”; i znów zastanawiała się nad swoją oceną. A wszystko przez to, jak Rescha nie mógł powstrzymać drżenia.
- Mój panie – dodał ten szybko i z dużo większą pokorą. – Moje rozkazy...
- Są jasne – przerwał mu Lyeiess. – Masz iść do Mistrza Dusz i przekazać mu to, co powiedziałem. A jeśli nie chcesz, to... oczywiście... wcale nie musisz. – Tu na usta księcia wstąpił niezwykle niepokojący zimny uśmiech.
- Mój panie – powtórzył Rescha, rozkładając ręce prawie że błagalnie. Zdawał się szczerze wierzyć, że Lyeiess rozpłata mu szyję, jeśli go nie posłucha. – Jeśli mnie zabijesz, któż zaniesie twą wiadomość Jego Mistrzowskiej Mości?
- Och, jestem pewien, że on już wszystko wie – odparł książę lekceważąco, ale opuścił miecz. – Ale cóż. Proszę. Biegnij do niego, skoro nagle tak ci tęskno.
Rescha stał jeszcze przez chwilę; rzucił okiem na Irri, potem znów na Lyeiessa; dłonią zebrał krew z szyi i roztarł ją między palcami. Wtedy w końcu spuścił wzrok, wyminął księcia zręcznie i zniknął za drzwiami, nawet nie domykając ich za sobą.
Lyeiess westchnął, wsuwając miecz z powrotem do pochwy. Irri straciła go z pola widzenia, ale słyszała jego miękkie kroki. Znów zatopiła twarz w dłoniach, zdając sobie sprawę, że okrążywszy łóżko, książę kieruje się teraz ku niej. Nie chciała tego przyznać, ale udzielił jej się strach Reschy. Choć nie do końca z własnej woli, ściągnęła na Lyeiessa więcej kłopotów w ciągu zaledwie ostatniej godziny niż prawdopodobnie ma zazwyczaj w ciągu całego dnia. Nie była w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy przypadkiem nie uzna jej roli w całej tej farsie za kluczową i nie postanowi jej ukarać za współudział – tak naprawdę zupełnie go nie znała, wbrew temu, co mogła sobie wmawiać, gdy jego dłonie pieściły jej ciało, a język sięgał miejsc, do których nie sądziła, że w ogóle można sięgnąć.
Ale książę nie chwycił jej za włosy, nie nawrzeszczał na nią ani jej nie uderzył. Kucnął obok i długo nic nie mówił, przyglądając się jej – miała zamknięte oczy, ale czuła na sobie jego wzrok. W końcu, po bardzo długim czasie wypełnionym jedynie ciszą, odważyła się podnieść powieki. Lyeiess trzymał w ręku moździerz, w którym leniwie rozcierał na papkę mieszankę jakichś ziół. Nawet nie patrzył na jej twarz; jego wzrok był raczej skupiony na jej krwawiącym uchu i rozcięciu na jej boku, które dopiero sama odkryła. Na łóżku leżało kilka bandaży.
- Mój panie... – zaczęła, ale książę przerwał jej gestem. Nie powiedział jednak nic, a tylko dalej przygotowywał lekarstwo. Nie odważyła się znów odezwać.
Gdy skończył, Lyeiess miękko i niezwykle delikatnie począł nakładać papkę na jej ranę. Maź była zimna i wilgotna, ale już po chwili zaczęła promieniować przyjemnym ciepłem, które prędko rozeszło jej się po skórze.
- Co to? – zapytała, próbując wykręcić głowę, by dostrzec choć kolor okładu, ale zasłaniała jej dłoń Lyeiessa.
- Liście babki lekarskiej z kwiatem nagietka roztarte w syropie z żywicy sosny – odparł Lyeiess spokojnie, wciąż skupiony na opatrywaniu jej rany. Przymknęła lekko oczy, oddając się jego dotykowi.
Po nałożeniu papki Lyeiess okrył ranę kawałkiem jałowej bibuły, a potem owinął ją bandażem; Irri drgnęła lekko, gdy jego ramiona objęły ją przy obwiązywaniu. Lyeiess nie dał po sobie znać, że to dostrzegł, ale wiedziała, że tak było.
Kiedy upewnił się, że wszystko dobrze leży, przemył jej ucho czymś, co pachniało jak wyciąg z rumianku, i obejrzał jej pozostałe ranki i siniaki, książę odszedł znów poza jej pole widzenia. Słyszała, jak otwiera i zamyka jakąś komodę – potem polał się płyn, książę wypił, i jeszcze trochę, i jeszcze... Kielich uderzył o blat. Irri wciąż nie podnosiła głowy, wpatrzona w swoje splecione dłonie na tle nagiego uda, ale nie mogła już powoli znieść tej ciszy. Nie potrafiła odsunąć od siebie tej natrętnej myśli, że Lyeiess był na nią wściekły – nawet jeśli nie wiedziała, za co mógłby. Nigdy nie chciała sprawić mu kłopotu. Z początku nie chciała nawet tu być, a potem... jego dotyk... Potarła dłońmi uda. Wciąż go czuła, mimo że minęło tyle czasu... Wciąż go chciała. Ale teraz było już za późno.
Jednak zanim zdążyła zebrać siły, by zaproponować, że być może byłoby lepiej, gdyby odesłał ją z powrotem do Mistrza Dusz, książę westchnął przeciągle, jakby podejrzanie blisko. Uniosła wzrok: Lyeiess opierał się ciężko o zagłówek, jego głowa zwieszona, ramiona napięte. Zauważył, że na niego patrzyła – ich oczy spotkały się tylko na chwilę, a potem jej spojrzenie wróciło do podołka; ale nawet ta chwila wystarczyła.
- Jak się czujesz? – zapytał książę, a w jego głosie znów nie było nic. Odwrócił się od niej i podszedł do stołu, by nalać sobie kolejną porcję wina, i gdy odważyła się jeszcze raz unieść wzrok, zobaczyła tylko jego wciąż nagie i wciąż diabelnie dobrze zbudowane plecy. Milczała. Tak naprawdę nie zastanawiała się dotychczas, jak się czuje. Właściwie zdążyła w międzyczasie zapomnieć, że w ogóle była ranna. Nic ją już nie bolało, szumienie w głowie zmalało do prawie niezauważalnego poziomu i jeśli miałaby na cokolwiek narzekać, to tylko że bandaż trochę uciskał ją pod piersiami.
- Dobrze – odparła w końcu, tak cicho, że bała się, że jej nie dosłyszał. Jakoś nie mogła zdobyć się, by mówić głośniej. – Nie spodziewałam się, że... – wydukała po chwili, przeklinając się w myślach. Cała charyzma, którą wręcz emanowała, nauczając o wenizmie, znikała w mgnieniu oka, gdy Irri choćby przypominała sobie te przenikliwie niebieskie tęczówki. - ...że znasz zielarstwo czy...
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – uciął Lyeiess krótko, machając niecierpliwie ręką.
- Mój panie... – Wzięła głębszy oddech. – Jeśli czymś zawiniłam... Jeśli cię rozzłościłam...
- Nie jestem zły. – Lyeiess dopił wino i odstawił kielich na bok. – Jestem zmęczony.
Irri nie rozumiała, ale nie odzywała się, czując, że książę jeszcze nie skończył. Nie miała pojęcia, dlaczego miałby chcieć zwierzać się akurat jej i teraz. W jego oczach pewnie dalej była tylko dziwką, którą miał ukarać. Chociaż może takim najłatwiej jest się spowiadać.
- Jestem zmęczony – powtórzył Lyeiess. – Mam dość tego człowieka, mam dość jego pieprzonej religii. Mam dość dwunastoletnich błędów plujących mi w twarz na każdym kroku.
Oparł się ciężko na stole, poważnie zastanawiając się, czy zrzucenie wszystkiego z blatu na podłogę nie poprawi mu przypadkiem humoru. W końcu zdecydował, że prawdopodobnie nie, i odwrócił się. Dziewczyna wciąż siedziała na twardej posadzce w pozycji, która w żadnym razie nie mogła być wygodna. Gdy tylko spojrzał na jej twarz, opuściła wzrok. Westchnął.
- Mam po prostu za dużo na głowie – dodał prawie że przepraszająco. – I nikogo, kto by mi pomógł. Panuje susza i nawet nie wiemy dlaczego. Karawany handlowe są niszczone, szlaki ledwie funkcjonują, a bez nich już niedługo wszyscy zaczniemy przymierać głodem. Mój nadworny mag to pizda, Raila wyrywa sobie ręce, a Mistrz Dusz, który ma zarówno środki, jak i umiejętności, by pomóc, marnuje je na bezsensowne religijne wojny. A teraz muszę się jeszcze zastanowić, co zrobić z tobą.
To rzekłszy, usiadł na łóżku, obserwując, jak jej wyraz twarzy się zmienia z lekko zdezorientowanego przygnębienia do mieszanki szczerego zdumienia i nieśmiałej nadziei.
- Nie odeślesz mnie do Świątyni Opatrzności? – zapytała drżącym głosem.
- Nie wiem jeszcze – odparł spokojnie. – Co ci tam zrobili?
Jej wzrok uciekł; przygryzła wargę, zamrugała kilka razy, by odegnać łzy, i westchnęła płytko zanim odpowiedziała.
- Tak naprawdę to niewiele, mój panie – zaczęła tak cicho, że Lyeiess musiał pochylić się i oprzeć łokcie na kolanach, by ją usłyszeć. – Trochę mną pomiatali, jak mnie prowadzili, a potem wtrącili mnie do celi, gdzie siedziałam dwa dni, póki Mistrz Dusz nie raczył się mną zainteresować.
Lyeiess westchnął poirytowany, ale nie przerywał.
- A gdy wreszcie przyszedł, kazał mnie natychmiast stamtąd wyciągnąć, nakarmić, dać mi się umyć i przebrać... Posadzili mnie z nim przy stole. Może chciał wzbudzić moje zaufanie, ale naprawdę nie wiem, po co, bo gdy tylko wysłuchał relacji kapłana, który mnie schwytał, ogłosił mnie heretyczką i wiedźmą, i zarządził ceremonię oczyszczenia...
- Tak, wiem – przerwał jej Lyeiess, widząc łzy w jej oczach. Przełknął gorzką żółć, która podeszła mu do gardła na samą myśl. – Wiem, jak to wygląda. Co potem? Co po oczyszczeniu?
- Chcieli mnie spalić na stosie – szepnęła. – Ale im się nie udało.
- Tak – mruknął książę – i tu będziesz musiała rozwinąć temat.
Uśmiechnęła się lekko na tę uwagę, ale wcale nie była radosna.
- Sama nie do końca wiem, jak to się stało – powiedziała. – Nie byłam całkowicie świadoma, bo ból... – Jej oczy zacisnęły się na samo wspomnienie i musiała z trudem przełknąć ślinę zanim kontynuowała: - Ale pamiętam, że nagle zerwała się wichura, lunął deszcz, zaczęła się burza i płomienie zaczęły przygasać. Myślę, że arateici sami nie wiedzieli, co się dzieje. A potem straciłam przytomność i obudziłam się z powrotem w celi. Miałam poparzone nogi, ale poza tym wszystko było w porządku. Chciałam zapytać Mistrza Dusz, co się właściwie wydarzyło, ale zamiast niego przyszedł ten... Rescha i od razu zaprowadził mnie tu. Po drodze słyszałam kogoś mówiącego, że Mistrz Dusz został ranny w tym sztormie, ale mogło mi się tylko wydawać... Teraz nie jestem już niczego pewna. – Pomasowała skroń palcami, jakby to miało zatrzymać szumienie i tępy ból.
Lyeiess długo nie odpowiadał, najwyraźniej przemyślając jej słowa. Irri w końcu zaczęła się zastanawiać, co też mogło dziać się w jego głowie. Wyglądał jak człowiek, któremu kruszy się światopogląd.
- Uważasz, że twoi bogowie byli za to odpowiedzialni? – zapytał nieco niepewnie. Nie był przekonany co do tej idei, ale na własne oczy widział z okna zamku tę idiotycznie skupioną w jednym miejscu burzę i słyszał służących szepcących, że to gniew boga lub bogów, zależnie od tego, jakiego byli wyznania.
- Niewątpliwie – odparła Irri z pewnością, którą daje tylko wiara. Lyeiess westchnął. Nawet gdyby zaczął wierzyć w bogów, nie miałoby to żadnego znaczenia. Chyba że bogowie ci wspaniałomyślnie postanowiliby uratować Iao przez grożącą mu klęską. Ale żaden bóg, o którym kiedykolwiek słyszał, nie robił takich rzeczy bezinteresownie, a Lyeiessa nie było stać na spłacanie boskich długów.
- Więc... – odezwała się Irri nieśmiało, nie otrzymawszy od niego żadnej odpowiedzi. Gdy na nią spojrzał, wydawała się wyjątkowo zaaferowana swoimi dłońmi i ich niespokojnym przebieraniem. – Co teraz ze mną będzie? – spytała w końcu cicho.
Nie wydał wyroku od razu. Sam wpatrzył się w posadzkę, rozważając wszystkie opcje. Nie mógł jej odesłać do Mistrza Dusz, to nie ulegało wątpliwości; ale niewiele miał też dobrych powodów, by zatrzymać ją w zamku. Nie uśmiechało mu się tłumaczyć przed wcale nie mniejszością iaońskich arateitów, dlaczego postanowił uniewinnić tę, którą uważali za heretyczkę. Przetarł dłońmi twarz.
Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę, która teraz, zaniepokojona jego milczeniem, wbiła w niego swoje fioletowe oczy. Nie mógł jej tego zrobić. Powinien zamknąć ją w jakiejś pustej komnacie, postawić straż przy drzwiach, kazać jej tam siedzieć póki nie podejmie decyzji. Mógłby posłać gońca do Mistrza Dusz i może dojść z nim do porozumienia, które zadowoli wszystkich w Iao. Pod żadnym pozorem nie powinien jej teraz całować ani...
Pochylił się i pocałował ją. Ogień w kominku już przygasał i teraz komnatę rozświetlała tylko jedna migotliwa świeca i delikatny poblask żaru, ale nawet w półmroku Lyeiess widział budzący się na nowo rumieniec na twarzy Irri, gdy obrysowywał językiem linie jej ciała.
- Mój panie... – mruknęła z cicha, ale on schodził niżej i w końcu wsunął ramiona pod jej uda. Sapnęła zdumiona, gdy schwycił jej talię i uniósł ją, przycisnąwszy się do jej rozłożonych nóg. Objęła go nimi w piersi, choć wiedziała, że niepotrzebnie; była całkowicie bezpieczna w jego ramionach.
Wciąż tak zwiniętą wpół, Lyeiess złożył ją na posłaniu delikatnie, tak że jej głowa nie opadła na poduszki nawet z niewielkim impetem. Irri dosłownie czuła się, jakby spływała z objęć chmurki – bardzo silnej i zatrważająco przystojnej chmurki.
- Mój panie – powtórzyła z cicha i tym razem jej głos brzmiał nieco bardziej desperacko, więc Lyeiess przerwał wsmakowywanie się w jej szyję i spojrzał na nią pytająco.
- Chcesz, żebym przestał? – szepnął, a jego gorący oddech omiótł jej twarz. Pachniał różami, jakby Lyeiess żuł płatki kwiatów w wolnym czasie, kiedy nie rozdziewiczał heretyczek i nie groził śmiercią swoim sługom. Przez chwilę wpatrywała się w niego zdumiona, nie spodziewawszy się, że byłby skłonny zostawić ją w spokoju – ale potem zamknęła usta i pokręciła głową zawstydzona. Nie wyglądał jednak na przekonanego i gdy tylko dostrzegła, że ma zamiar się odsunąć, spanikowała i zacisnęła palce na jego ramionach, żeby przytrzymać go na sobie. Mimo że była całkiem naga, obnażona i złożona pod nim wpół, chciała tylko, żeby nie przerywał.
- Nie... – zaczęła, ale jej słowa zmieniły się w przeciągły cichy jęk, gdy Lyeiess wcałował się znów w jej szyję, powiódł językiem w dół jej krtani, zbadał linie jej obojczyków. Potem uniósł się znowu, by spojrzeć jej w twarz. Jej biodra radośnie przywitały tę zmianę pozycji, lecz Irri wcale nie zależało na ich uldze. Jej policzki płonęły, a Lyeiess patrzył na nią z mieszaniną pewności siebie i jakby... troski? Czuła, jak rozpływa się pod tym wzrokiem, a wkrótce i książę to poczuł. Palcami sięgnął ku dołowi i w fali paniki Irri zacisnęła lekko nogi na jego ramionach, próbując uciec od jego dotyku w pierwszym odruchu. Zatrzymał się, przesuwając jej wilgoć pod opuszkami.
- Irri – szepnął jej imię, nisko i nieco mrukliwie, i tylko to wystarczyło, by jej mięśnie zwiotczały. – Jeśli tego nie chcesz, nie bój się powiedzieć. Nie chcę cię zmuszać ani cię skrzywdzić.
Pod powiekami miała już igiełki łez i żywiła głębokie przekonanie, że jeśli on wkrótce nie przestanie być takim czułym sukinsynem, to naprawdę będzie zmuszona mu się tu popłakać. Pokręciła głową słabo.
- Po prostu się trochę boję – odparła cicho. – Nie musisz się tym przejmować, mój panie.
- Oczywiście, że muszę – rzekł, omiatając wzrokiem jej ciało. Jego dłoń, wciąż tak brutalnie nieruchoma, spoczywała na jej łonie, i Irri tylko z trudem powstrzymywała się przed wyrzuceniem bioder, żeby zsunąć ją niżej. A potem tylko pomyślała o tym, co ma nastąpić, o byciu zerwaną, i znów przeszedł ją dreszcz.
- Jeśli chcesz, żebym przerwał, to przerwę – dodał Lyeiess, zauważając to. - Jeśli cokolwiek cię boli lub będzie boleć, szepnij tylko słowo, a przestanę.
- Nie – powiedziała już bardziej stanowczo. – Nie. Mój panie... chcę... – Wzięła głębszy oddech, żeby uspokoić swoje rozedrgane gardło. – Choćbym miała piszczeć z bólu i próbować cię odepchnąć, nie chcę, żebyś przestawał. Chcę, żebyś mnie otworzył.
Lyeiess spoglądał na nią z lekkim zaskoczeniem w oczach, jakby nie spodziewał się był takiej jej reakcji, ale nie poruszył się ani nie odpowiedział.
- Mój panie, proszę... – dodała prawie że błagalnie, wypychając lekko biodra. – Ufam ci.
Książę bardzo nieczule wzruszył ramionami i natychmiast zjechał ręką niżej. Kiedy znalazł jej czuły punkt i począł go pocierać, z ust Irri wyrwało się słodkie jęknięcie, które było jak balsam dla jego ucha. Lyeiess uśmiechnął się pod nosem, zwilżył palce śliną, by przenieść ją na jej wejście, a potem powoli wsunął w nią palec. Irri sama nie spodziewała się, że tak bardzo ją nim wypełni, ale przez moment aż zabolało. Pisnęła, choć próbowała się powstrzymać.
- Ćśś... – wymruczał jej prosto do ucha, posyłając dreszcz w dół jej szyi. Wypchnęła biodra i zagłębił się w nią bardziej, a potem delikatnie potarł opuszką jej przednią ściankę. Nie znała wcześniej tego uczucia, które ją ogarnęło, niczym czysta ekstaza wymieszana z przejmującą słabością. Sama sobie nigdy tak nie robiła i teraz zaczęła tego żałować.
- Ach! – wyrwało jej się i zaraz, zawstydzona, skryła twarz w dłoniach. Lyeiess jednak schwycił ją za nadgarstek i ściągnął jej ręce w dół, ale nie powiedział przy tym ani słowa i nagle Irri poczuła się dziwnie obco. Jemu wcale na niej nie zależało. To wszystko, co słyszała, to była prawda – książę naprawdę myślał tylko o sobie i nie zwracał uwagi na cudze uczucia. Przeszedł ją strach, który przyćmił nawet doznania dochodzące z jego dotyku. A co, jeśli skończy jak jego poprzednie nałożnice? Słuch o niej zaginie i nikt nie będzie wiedział nawet, co się z nią stało?
Ale potem on gładko wsunął w nią drugi palec, począł poruszać dłonią, ustami przylgnął do jej szyi i piersi, a jego poczynania odbijały się w niej falami rozkoszy pełznącymi jej po skórze; i dla Irri już nie miało znaczenia, co książę uczyni z nią potem, pod tym jednym warunkiem, że szybko uczyni z nią teraz to, co ma z nią uczynić. Wiła się pod nim, dłońmi błądziła po jego ramionach, a gdy zsunął się jeszcze niżej i poczuła na sobie jego wargi, aż zachłysnęła się powietrzem i byłaby wybiła mu nos kością łonową. Poczuła nawet, jak się uśmiecha.
O ile Lyeiess był bardzo ostrożny z rękami w obawie, że może nieumyślnie skrzywdzić dziewczynę, o tyle gdy w grę wchodziły usta, tracił wszystkie opory. Nie zwracał więc uwagi na jej coraz to głośniejsze i bardziej desperackie okrzyki i jęki, a skupiał się tylko na jej niemalże upajającej woni i równie odurzającym smaku. Jego język obiegał ją, badał wszystkie jej zakamarki, próbował sięgnąć jak najdalej w głąb, a potem Lyeiess delikatnie całował jej uda, dając jej chwilę wytchnienia, tylko po to, by zaraz mocno ssać jej łechtaczkę i znów wyrwać okrzyk rozkoszy z jej ust. Znęcał się tak nad nią przez parę dobrych minut, zanim w końcu ulitował się nad jej zdartym gardłem. Otworzyła oczy, których zaciskania nie mogła sobie przypomnieć, i zobaczyła go nad sobą – wpatrywał się w nią z zadowolonym uśmiechem na twarzy. Ich spojrzenia spotkały się i splotły; pozwoliła sobie znów zatopić się w tej niebieskiej głębi, choć wiedziała, że powinna mu się była oprzeć już dawno temu. Nie zrobiła tego i teraz, a on nagle pochylił się i pocałował ją namiętnie, bezładnie, zachłannie, głęboko. Uniosła się do niego, i gdy ich wargi się zderzyły, miała nadzieję, że już nigdy się od siebie nie oderwą. Wręcz nie mogła uwierzyć, jak ten mężczyzna na nią działał.
Wtem jego palce, dotychczas pieszczące ją i delikatnie rozszerzające jej wejście, zniknęły. Jej oczy znów były zamknięte i mogła się tylko domyślać, co się dzieje. Słyszała nad sobą miarowy, nie przyspieszony nawet trochę, oddech Lyeiessa i to właśnie sprawiło, że się uspokoiła. Potrafiła sobie wyobrazić, że gdyby miała słyszeć dyszenie pełne niecierpliwości i podniecenia, jej stres sięgałby właśnie apogeum. Wciąż nie była do końca pewna, czy tego chce. Wciąż przechodził ją zimny dreszcz na myśl o bólu, o byciu wypełnioną, o – na bogów, nie – zajściu w ciążę z tym nieznanym jej księciem, który dzisiaj ją wykorzysta, a jutro, jeśli będzie miała szczęście, wyrzuci ją za bramy i zostawi gdzieś na trakcie. Ale powiedziała mu, żeby to zrobił, i wiedziała, że teraz nie było już odwrotu.
Ciągle nic się nie działo, więc otworzyła oczy i od razu ujrzała księcia przyglądającego jej się nieco zbyt uważnie. Był wręcz zatroskany.
- Wszystko w porządku? – zapytał po raz kolejny tego wieczoru. Irri spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem i dopiero wtedy powiedział: - Płaczesz. I krwawisz.
Nie wydawał się bardzo przejęty, a jego głos brzmiał normalnie, jakby tylko stwierdzał fakt, i dlatego waga jego słów dotarła do niej dopiero po chwili. Wciąż w lekkim szoku starła łzy z policzków, ale nim zdążyła sięgnąć w dół, Lyeiess uniósł swoją dłoń. Na jego jasnej skórze wyraźnie odcinała się głęboka czerwień, podejrzanie podobna do krwi miesięcznej. Tyle że Irri bardzo jasno przypominała sobie, że miała swój księżyc ledwie tydzień temu.
- Mój panie... ja... – wydusiła z siebie. – Jeśli chcesz mnie odesłać...
- Przestań – przerwał jej. – Po prostu spodziewałem się krwi dopiero gdy coś istotnie zrobię, a nie przed.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, ale mogła zdobyć się tylko na zagryzienie wargi.
- Bo chcesz, żebym kontynuował, prawda? – upewnił się.
Przez moment nie była pewna, co odpowiedzieć. Bała się, że w taki sposób tylko bolałoby bardziej. Że mogłoby się coś stać. Lecz wtem ogarnęło ją uczucie spokoju, jakby to zupełnie nie miało znaczenia i wszystko było w jak najlepszym porządku. Uśmiechnęła się lekko, czując Jej obecność.
- Tak, mój panie – odparła. – Jest dobrze. Nie przerywaj.
Lyeiess znów wzruszył ramionami, równie nieczule jak poprzednio, i począł całować jej szyję na nowo, żeby – Irri doskonale wiedziała – nadrobić ich rozmowę. Ale nie chciała już czekać. Sięgnęła więc ku jego nogawicom i mogła czerpać niezwykłą, ale dziwnie radosną satysfakcję ze zdumionego wyrazu, który zbudził się na jego twarzy, a potem przerodził w nieskrywaną przyjemność, gdy ujęła go i poczęła lekko poruszać dłonią. Jego reakcja sprawiła, że nabrała pewności w ruchach, szczególnie że nie posądzałaby księcia o bycie tak czułym. Choć może tylko wiedział, jak czerpać przyjemność nawet z najbardziej nieśmiałych pieszczot.
Lyeiess jednak zrozumiał jej sygnał i gdy po kilku próbach na ślepo udało jej się rozwiązać jego nogawice, sam dokonał reszty. Położył sobie jej biodra na kolanach i już za chwilę poczuła go przy swoim wejściu. Jej wargi rozwarły się w szybszym oddechu, zadrżała z uczucia, które mogłaby określić tylko jako mieszaninę strachu, niecierpliwości i podniecenia, ale nie powiedziała ani słowa, by go powstrzymać. Mimo krwi pokrywającej prawdopodobnie już połowę jej ud, Lyeiess znów użył śliny dla poślizgu, a potem – w końcu – począł powoli się w nią wsuwać. Patrzył na jej twarz i chciała odpowiedzieć mu spojrzeniem prosto w oczy, ale jej postanowienie zeszło na psy, gdy właściwie to poczuła. Rozciąganie, którego z początku prawie w ogóle nie było, szybko uderzyło z większą siłą, a potem przerodziło się w ostry, kłujący ból. Pisnęła. Lyeiess napierał dalej, jakby zupełnie nie zwracając na nią uwagi, ale jego dłoń spoczęła na jej policzku, żeby ją uspokoić. Irri zacisnęła dłonie na jego ramionach; ból był wręcz obezwładniający, być może dlatego, że się go nie spodziewała.
Nagle przeszyło ją ostre ukłucie i Lyeiess zatrzymał się. Nie powiedział nic, jedynie dał jej chwilę na przyzwyczajenie się do jego obecności. Zaczęła oddychać głęboko i ból powoli mijał, ale wciąż pozostawało jego wspomnienie, które niemal ją paraliżowało. Przylgnęła do księcia, próbując się uspokoić, a on objął ją wolnym ramieniem. Po długiej, bardzo długiej chwili wypełnionej tylko ich wspólnymi oddechami i delikatnymi pocałunkami, które składał na jej ciele, Lyeiess zaczął się z wolna poruszać. Nie bolało już tak bardzo, ale nie mogła powiedzieć, że czuła się całkiem komfortowo. Przeszkadzało jej trochę lekkie pocieranie w miejscach, w których była prawie pewna, że żadnego pocierania nie powinno być, i książę chyba również to poczuł, gdyż nagle zatrzymał się i wycofał, a gdy wrócił, było już w porządku. Ból także minął już prawie zupełnie, więc gdy tym razem Lyeiess przyspieszył, zrobiło jej się wręcz przyjemnie. Z jej ust wyrwało się rozkoszne westchnienie i spod półprzymkniętych powiek mogła dostrzec uśmiech budzący się na twarzy księcia.
Już wkrótce jej westchnienia przerodziły się w jęki, które wypłakiwała mu prosto do ucha, przyciśnięta mocno do jego piersi, z rękami owiniętymi wokół jego ramion. Lyeiess wsuwał się w nią dobrze wypracowanym rytmem, stopniowo przyspieszając i zwalniając, tak że wręcz falowali na zmiętolonej pościeli. Powoli przestawała czuć jego ruchy, a zaczynała tylko zlewać się z nim, odbierała go wszystkimi zmysłami, na całym ciele, zewsząd jednocześnie. Jej umysł równocześnie wyłączał się i odbierał wszystko ze zdwojoną siłą.
- Och, kurwa... – jego niepowstrzymywany szept zadzwonił jej w uszach i zaraz potem jego ruchy stały się mocniejsze, jakby desperackie. Wiedziała, że dochodzi, że niebawem ją wypełni, ale ta świadomość w jakiś sposób tylko bardziej ją podnieciła. Jej palce zacisnęły się mimowolnie, paznokciami rozorała jego plecy, gdy on wbił się w nią do samego końca, a z jej warg wyrwał się krzyk przepełniony na poły rozkoszą, na poły bólem. Lyeiess jedynie warknął, nisko i gardłowo, próbując jakby wepchnąć się w nią niemożliwie głęboko, a potem wreszcie rozluźnił się nieco i opadł na nią swoim ciężarem.
Było jej ciepło i przytulnie, tak wciśniętej w jego gorące ciało. Wsłuchiwała się w jego ciężki oddech, czuła na piersi szybkie bicie jego serca. Przed długi czas trwali tak w bezruchu, aż w końcu Lyeiess z westchnięciem zsunął się z niej i opadł na poduszki obok; i zaraz z jego ust wyrwało się syknięcie.
- Ależ mnie podrapałaś, niech to diabli – mruknął, sięgając do swoich pleców. Na szczęście na jego palcach nie pozostała żadna krew, ale Irri i tak skuliła się lekko, niepewna siebie. Książę rzucił na nią okiem, po czym bezceremonialnie jednym ruchem przyciągnął ją do siebie, zmuszając ją do wtulenia się w jego nagą pierś.
- Mój panie... – wymamrotała po raz kolejny, próbując się od niego odsunąć, chociaż bez większego przekonania.
- Nie turbuj się już – odparł, ucinając wszelką dyskusję i przycisnął ją do siebie. Jej wzrok powędrował po komnacie, szukając czegokolwiek, na czym mógłby się zawiesić, a co nie byłoby żadną częścią fizjonomii księcia; i nagle spoczął na jego mieczu, który wciąż stał oparty o łóżko.
Pochwa, poza tym, że zawieszona na potrójnym pasie, była z zasady prosta. Jedyne jej zdobienie stanowiło stalowe, pięknie grawerowane okucie wokół krawędzi, pasujące kształtem do jelca i taszki, i podobne u dołu, żeby skóra nie zdzierała się o ziemię. Chwyt sam w sobie był czarny, a głowicę stanowiła profilowana srebrna kula, która najbardziej przyciągnęła jej wzrok.
Zafascynowana, wyciągnęła rękę ponad piersią Lyeiessa, nieco nieśmiało w obawie, że nie chciałby, by dotykała jego broni. Obserwował ją z zainteresowaniem, ale nie powiedział ani słowa, by ją powstrzymać. Uniosła miecz na sztywnej ręce, ale aż zdziwiła się, jak lekki był – dopóki nie dostrzegła, że Lyeiess pomaga jej drugą dłonią. Zgromiła go wzrokiem, żeby go puścił, i zaraz musiała usiąść, żeby wciągnąć miecz na łóżko. Książę uśmiechnął się pobłażliwie, obserwując, jak dziewczyna przygląda się głowicy.
Teraz już widziała, że był to księżyc, ale nie byle zwykły księżyc: każdy krater i każde zagłębienie było wiernie odwzorowane, a na dnie miało niewielki znak runiczny, i Irri od razu rozpoznała te same znaki, które znała od dziecka. Sapnęła zdumiona i próbowała obnażyć ostrze, ale okazało się, że okucia na pochwie nie były tylko ozdobą, a przytwierdzały miecz do jego osłony. Lyeiess znów jej pomógł, tym razem delikatnie, ale stanowczo przekręcając klingę i dopiero ją wysuwając. Odsłaniała ją powoli, ale już od pierwszego cala mogła dostrzec podobne znaki runiczne na zbroczu, układające się w...
- Mój panie – powiedziała nagle. – Czy zdajesz sobie sprawę, co masz?

---
Raila na jego pytanie wzruszyła ramionami tak lekceważąco, jak jeszcze nigdy dotąd. Był wręcz pod wrażeniem.
- Uczyń ją swą stałą nałożnicą – rzekła bez ogródek, nie przerywając operacji. Gnom leżący na jej stole jęknął z cicha, gdy wcięła mu się w jamę brzuszną, więc skinęła na asystującą jej dziewczynkę, by przyniosła więcej laudanum. Lyeiess już chciał coś powiedzieć na jej propozycję, ale uniosła dłoń. – Nawet nie dyskutuj, to jedyna droga. Arateitom powiesz, że skoro wiedźmy nie da się zabić, to twoim wyrokiem do końca życia będzie cierpiała katusze bycia postrzeganą jako nic więcej niźli tylko ciało. A dziewczynie się to spodoba... prędzej czy później.
Książę uniósł bezsilnie ręce i pokręcił głową.
- Nie mam zamiaru jej tak wykorzystywać – odparł. – Nawet nie wiem, czy bym potrafił.
- Jakoś wczorajszej nocy ci to nie przeszkadzało. – Raila uniosła brew. – Ani nigdy wcześniej, gdy wyciągałeś więźniarki z kamieniołomów. Nigdy nie przeszło ci przez myśl, że mogłyby tego nie chcieć?
- Oczywiście, że przeszło! – żachnął się. – Każda miała wybór i żadna nigdy mi nie odmówiła. Zresztą kamieniołomy, jak sama przyznajesz, to nie jest miejsce dla kobiety, więc może teraz nie zachowuj się tak, jakbym robił coś złego. A Irri wczoraj tego chciała, ale to nie znaczy, że będzie również chciała spędzić tak resztę swojego życia.
- No to jak ci się znudzi, to ją odstawisz do kuchni. Albo wyślesz ją po cichu na drugi kraniec Noellye, gdzie jej kupisz ładny biały domek w Lyeworze z pięknym widokiem na Daur. Naprawdę, Lye, czy ty musisz robić problemy tam, gdzie ich nie ma?
Lyeiess nie miał na to odpowiedzi, zresztą Raila nie wydawała się na nią czekać.
- Na litość boską, ludzie przychodzą do mnie z udarami słonecznymi. Grupami, Lyeiess! Grupami! Teraz łatam karawaniarza, który miał nam przywieźć jedzenie, a zamiast tego miał dla nas tylko więcej złych wie... och, kurwa. Alia! Ucisk!
Dziewczynka czym prędzej przybiegła z narzędziem, opalając je po drodze nad oczyszczającym płomieniem. Raila od razu wsadziła je mężczyźnie do brzucha i Lyeiess tylko o cal uniknął strumienia krwi, który trysnął w jego stronę.
- ...więcej złych wieści – kontynuowała Lady Chirurgia – a i tak zaraz mi się tu wykrwawi, jak nie przestaniesz mnie denerwować. Toż oszaleć można. Nasz mały światek w tej pięknej naldeńskiej delcie wali się i pali, a ty się przejmujesz uczuciami jakieś elfiej dziewki, której imienia nawet nie pamiętam.
- Irri – powtórzył Lyeiess, choć wiedział, że bezsensownie.
- Och, mój drogi książę – westchnęła Raila z nutą beznadziei w głosie. – To wspaniałe, że masz dobre serce, ale zupełnie nie nadajesz się do rządzenia.
Lyeiess westchnął. Wiedział, że miała rację, ale taka już jego niedola.
- Chętnie oddałbym ci tron, milady, ale obawiam się, że zależy mi na dobrobycie tych ludzi.
Raila roześmiała się gromko na tę uwagę, jakby wcale nie była utytłana po łokcie we krwi i nie odcinała swojemu pacjentowi czegoś, co niewprawionemu oku Lyeiessa wydawało się ważne.
- Bardziej jednak się martwię, że ten cały rozgardiasz z herezjami wywoła wojnę z Arateitą. – Lyeiess zeskoczył ze swojego miejsca na komodzie z lekami i obszedł niespokojnie niezachlapaną żadnymi płynami ustrojowymi część posadzki.
- No to niech wywołuje, byle prędko – odparła kobieta. – Wyjdzie nam tylko na dobre. Przy odrobinie szczęścia mały rozlew krwi przytemperuje różne dzikie żądze ichniego kapłaniska, a jeśli połowa naszej ludności zginie, to może potem nie pomrzemy wszyscy z głodu.
- Kocham cię, Raila – rzekł już tylko Lyeiess, kładąc dłoń na klamce.
- Ja ciebie też, mój książę – odparła ona, uśmiechając się do niego sponad krwawiącego brunatnego organu. – A teraz wynoś się z mojego szpitala.

sobota, 1 listopada 2014

Zapomnienie (Nikt x Nikt)

Ze specjalną dedykacją dla takich tam.



Niebieskie światło komputera oświetlało jego twarz, gdy pracował. Weszła do pokoju po cichu, choć miał słuchawki na uszach; gorąca herbata co kilka kroków pryskała jej niewielkimi kroplami na dłoń, ale ona tłumiła w sobie jakiekolwiek odgłosy. To miała być niespodzianka. Uśmiechnęła się pod nosem. Miała dla niego dzisiaj dużo niespodzianek.
Podeszła powoli, stanęła za nim, postawiła kubek na biurku. Zaraz też sięgnęła ustami do zagłębienia jego szyi. Zdjął słuchawki i odwrócił się zdumiony, ale chwilę potem położył jej ręce na biodrach i uśmiechnął się tym obezwładniająco ciepłym uśmiechem, którym zawsze ją witał. Odpowiedziała tym samym, ale gdy próbował podążyć za nią na łóżko, pokręciła przecząco głową i kazała mu usiąść z powrotem do pracy.
- Nie będę, no, znaczy, będę cię tylko ignorować, dopóki nie skończysz tego, tego swojego - powiedziała swoim klasycznym nieskładnym stylem i na podkreślenie swych słów klapnęła na pościel bokiem do niego, krzyżując ręce na piersi i patrząc w drugą stronę.
- Ech... - westchnął ciężko i odwrócił się z powrotem do ekranu.
Czekała spokojnie, obserwując go przy pracy, choć w środku aż ją nosiło; nie mogła się doczekać momentu, w którym wszystko mu pokaże i wszystko mu zrobi, a on zupełnie nie będzie się tego spodziewał. Już go zaskoczyła tym, że przyszła. Gdy zrobi swoje, nie będzie wiedział, gdzie jest góra, a gdzie dół. Wyszczerzyła się ukradkiem, z trudem powstrzymując śmiech.
Pół godziny później on odwrócił się od komputera i spojrzał na nią zmęczonym, ale wyraźnie szczęśliwym wzrokiem. Wyraził ulgę, że już po wszystkim i może odpocząć, ale widać, że stres jeszcze go nie opuścił. Ona przesunęła się na łóżku i pozwoliła mu położyć się z bolesnym jęknięciem. Niewiele myśląc, przytuliła się do niego, kładąc mu głowę na ramieniu i wpatrywała się z rozbawieniem w jego półprzymknięte oczy. Musiała niechcący wydać jakiś dźwięk, bo uniósł powieki i spojrzał na nią pytająco.
- Hm? - mruknął. Pocałowała go znów w szyję, potem językiem omiotła mu ucho i w końcu sięgnęła jego ust. Nie polemizował, tylko chwycił jej kark i trzymał mocno. Gdy tak trwali, złączeni wargami, zalała ich ta wszechogarniająca fala uczucia, jakby coś się w nich uniosło i w ogóle nie chciało opaść.
A potem naprawdę się pocałowali: z namiętnością, z pasją i miłością; ich języki splotły się, a wargi ocierały o siebie raz za razem. On lekko zacisnął dłoń na jej karku, ona zaplotła palce w jego włosy, przylegając do niego coraz bliżej i pełniej, aż w końcu oderwała się od niego i zręcznie wyślizgnąwszy się spod jego uścisku uniosła nieco brzegi jego koszulki; on od razu dźwignął się, by ją zdjąć. Patrząc tak na jego tors, poczuła nagłą potrzebę się do niego przytulić i móc jeździć dłońmi po jego skórze, ale powstrzymała ją i  gestem nakazała mu obrócić się na brzuch. Gdy to uczynił, wsiadła na niego; przez dłuższy moment wpatrywała się w jego mięśnie, po części podziwiając (i tylko siłą woli udało jej się nie zaślinić), po części obserwując, gdzie są najbardziej napięte. Potem położyła mu dłonie na lędźwiach i powoli przesunęła nimi w górę, czując jak jego skóra stawia opór, zbiera się na drodze i w końcu wsuwa pod spód, ustępując miejsca jej dotykowi. Rozchylił usta i wyrwało mu się z nich błogie westchnięcie; jego brwi poszły do góry. Uśmiechnęła się pod nosem ujrzywszy jego reakcję.
Zaczęła uciskać mu barki, palcami śledząc przebieg mięśni jego ramion. Czuła, jak napięcie pod jej dotykiem powoli, powoli ustępuje miejsca miękkości. On coraz głębiej oddychał, wyraźnie zadowolony i coraz bardziej wyglądał, jakby miał zamiar jej tam zaraz zasnąć. Była zadowolona, że ledwie kilkoma ruchami rąk mogła go tak zrelaksować i uszczęśliwić, ale nie o to jej przecież chodziło.
Zdjęła swoją bluzkę, czując jak chłodne powietrze ją owiewa, i uczyniła to tak zwinnie, że chyba nawet nie zauważył żadnej zmiany. Pomasowała go jeszcze przez chwilę, zakreślając brzegi jego łopatek, kręgosłupa, uciskając mu lędźwie i podstawę szyi, a potem znów przejechała mu dłońmi od paska po same ramiona i podążyła za nimi, kładąc się na nim lekko. Gdy przylgnęła swoją nagą piersią do jego dziwnie gorącej skóry, jego ciepło wręcz owinęło ją i przez moment chciała oddać się temu błogiemu uczuciu i zostać tak na zawsze. Zmusiła się jednak do przejścia wyżej, sunęła mu po plecach piersiami, tak delikatnie i lekko, że chyba nawet nie zauważył, a potem poczęła tak samo krążyć wargami po jego szyi. Wysunęła lekko język i opisała nim kontur jego ścięgna, idąc wyżej i wyżej, aż dotarła do ucha i przygryzła jego koniuszek, a potem znów, z rozkoszą i zachwytem, powróciła do pieszczot. Westchnął nieco ciężej i na ten znak odsunęła się momentalnie, schodząc na podłogę.
Dźwignął się na łokciu i odwrócił się do niej, patrząc na nią wzrokiem na pół zawiedzionym, na pół oskarżającym, ale ona tylko uśmiechnęła się bez słowa, chwyciła go za szyję i przyciągnęła do brzegu łóżka, by usiadł. Potem bez chwili wahania opadła na kolana i widziała w jego oczach, jak bardzo zdziwiła go jej nagła śmiałość, choć bardzo starał się nie dać tego po sobie poznać.
Wsunęła się między jego uda, patrząc mu prosto w oczy. Nie odrywała wzroku od jego twarzy, gdy powoli, znęcając się nad nim bezczelnie, rozpinała mu spodnie, lekko - to niby niechcący, to mimochodem - trącając nadgarstkiem jego już nabrzmiałą męskość. Potem, z taką niewinną perfidią wymalowaną na twarzy, poczęła ocierać się policzkiem o wnętrze jego uda i krocze; jej włosy zaczepiały mu się o dżinsy, a jej wzrok wciąż nie opuszczał jego, gdy obserwowała i rozkoszowała się tym, jaki ma na niego wpływ. Widziała, że ledwo mógł to znieść, choć zdecydowanie bardziej chodziło o widok jej takiej i drugie dno tego gestu, niż samą fizyczną przyjemność.
W końcu, po bezlitośnie długiej chwili, przesunęła się bardziej ku górze, zębami po drodze lekko złapała jego spodnie, wpatrując się coraz bardziej drapieżnie w jego oczy, a potem wsunęła mu rękę do bokserek i z niewielkim trudem wyciągnęła jego męskość na zewnątrz. Jej wzrok przeskoczył na nią, potem znów na jego twarz; przygryzła lekko wargę i cicho westchnęła. Poczęła poruszać ręką: z początku powoli i z wyczuciem, lekko naciskając na jego napletek przesuwała go w górę i w dół, tak jak zawsze. W tym czasie nabierała śliny w ustach i gdy poczuła, że już wystarczy, uniosła się bardziej i opuściła ją długą strużką na jego główkę, nie dotykając jej jednak wargami.
Wydał z siebie ciche coś między warknięciem a syknięciem, delikatnie zaczepił palcami o jej głowę, próbując nakierować ją w dół, ale wyślizgnęła się i odepchnęła jego rękę. Wtem jej dłoń przyspieszyła, potem mocniej, z luźnym nadgarstkiem suwała nią po jego długości, a gdy do tego zaczęła ją przekręcać i zataczać zawinięte ósemki, mogła dokładnie obserwować, jak jego brwi lekko podskakują, wargi się rozchylają i jak wyrywa się z nich cichy jęk. Uśmiechnęła się do siebie, nie przerywając ruchów nawet na moment. Włączyła do gry i jego wzrok: lekko prześlizgnęła językiem po wargach, patrząc na niego sugestywnie, przymknęła powieki, spoglądając na jego męskość, drgającą lekko w rytm jej ruchów, potem znów przerzuciła oczy na niego. Wyobrażała sobie, jak on chwyta ją nagle za talię i unosi do siebie, by móc jej dotykać i pieścić, i całować, i kochać. Jak jego chłodnawe dłonie wsuwają jej się za bieliznę, jak jego długie palce przez chwilę śledzą jej kształty, by zaraz wsunąć się do środka, powoli, acz stanowczo; jak on z rozkoszą wsłuchuje się w jej ledwie powstrzymywane jęki.
Wszystko to widziała oczami wyobraźni; i miała nadzieję, że te uczucia, które w sobie nosi, to cudowne podniecenie i tę chęć... że jakoś przekazuje je ku niemu samą swoją mimiką. Być może, że umie to z niej wyczytać lub...
A wtedy on nagle pochylił się i chwycił ją za talię, i próbował unieść, i musiała naprawdę zmusić się, żeby mu się oprzeć. Jej kolana uderzyły głucho o podłogę, gdy odepchnąwszy się od niego, powróciła do poprzedniej pozycji i pokręciła znacząco głową. Wyraźnie próbował nie okazywać swojego niezadowolenia, ale niezbyt mu to wychodziło. Oparł się na rękach, odchylił głowę do tyłu i po prostu poddał się jej, wzdychając nieco głośniej, gdy raz na jakiś czas opuszczała na swoją wciąż sunącą po nim dłoń kolejną strużkę śliny. Wtem ujrzała, jak zaciska palce na pościeli, poczuła, jak lekko się spina, jego członek nabrzmiał jej pod ręką i czuła to charakterystyczne pulsowanie. Natychmiast, niewiele myśląc, opuściła na niego wargi; wsunęła go sobie w usta tak daleko, jak tylko mogła, aż on nie mógł powstrzymać jęku. Jej usta wypełnił słonawy smak jego nasienia. Owinęła go jeszcze językiem, cofając się, i spojrzała mu prosto w nieco zamglone oczy zanim wszystko przełknęła.
Uśmiechnęła się na wpół uroczo, na wpół zawadiacko. Wstała. Nawet się nie poruszył. Weszła na niego, popychając go na łóżko, i usiadła na nim okrakiem. Znów opadła, wtulając się w niego, usta zajęła jego szyją, jedną ręką poczęła krążyć po jego piersi. Objął ją mocno, jego dłonie również znalazły sobie zajęcie i tym razem już go nie powstrzymywała. Westchnął ciężko, gdy jej wargi i język sunęły po jego skórze, zostawiając za sobą ślady śliny, gdy jej dłoń ruszyła niżej i niżej, i poczęła delikatnie palcami pieścić jego męskość. Starał się jak mógł, ale wciąż był wyczulony i nie mógł nie poddać się jej dotykowi. Wypchnął lekko biodra, niemo prosząc, by przyspieszyła, ale ona wtedy tylko uśmiechnęła się spokojnie i pocałowała go.
- Teraz ty się postaraj - powiedziała, nagle niezwykle elokwentna. - Chcę, żebyś to zrobił.
Od razu wiedział, o co jej chodzi. Rozmawiali o tym przecież wcześniej, wielokrotnie, ale nigdy nie sądził, że nastąpi to tak szybko. Ani że to ona to zainicjuje. Serce mu zakołatało, popchnięte nagłym skokiem adrenaliny. Był szczerze przerażony - a co jeśli coś schrzani? Co jeśli ją skrzywdzi? Ale spojrzał jej w oczy, błyszczące podnieceniem, i zrozumiał, że ona jest teraz w takim stanie, gdzie o żadnej krzywdzie nie ma mowy. To, że coś ją boli, najwcześniej dotrze do niej dopiero jutro.
Uśmiechnął się uspokajająco, zanim jej twarz zdążyła przejść z "naprawdę tego chcę" do "o rany, nie, zrobiłam coś nie tak" - co zdarzało jej się niestety bardzo często i przez to należało mocno uważać, co się przy niej robi i mówi. Pocałował ją ponownie, tym razem głębiej i chciwiej, aż poczuł, że brakuje jej tchu. Dłońmi mocno przesunął w górę jej nagich pleców; już po chwili rozpiął jej stanik, zrzucił go na ziemię i, przytrzymując ją jedną ręką, obrócił ich zwinnie. Jej głowa opadła na pościel z lekkim impetem, który jedynie sprawił, że sapnęła wręcz z niecierpliwością.
On również nie mógł się doczekać. Z każdym jego ruchem to, co miało nastąpić, stawało się coraz bardziej realne. Im niżej schodził, tym bardziej do niego docierało, że już niebawem, po raz pierwszy w swoich życiach, będą się kochać. Im dalej ściągał tę jej spódniczkę, którą tak bardzo lubił, tym bliżej był pełni świadomości, że nareszcie, po tylu miesiącach, złączą się kompletnie i ich związek wejdzie jakby na kompletnie inny poziom. Zaraz uśmiechnął się do swoich myśli, wpatrując się w nią, gdy tak leżała na jego łóżku, naga, ze strachem, ale i miłością w oczach, obserwując, jak on powoli rozpina spodnie i w końcu wchodzi do niej.
Zatopili się pod pościelą. Było ciepło, wręcz zbyt ciepło, ale akurat teraz mu to nie przeszkadzało. Nie musieli się nigdzie spieszyć. Poczynając od jej ust, przez policzek, szyję i pierś, składał delikatne, denerwujące wręcz pocałunki niżej i niżej. Ominął to, dokąd sądziła, że dąży, i z kolei językiem wiódł po liniach jej nóg; od kostki aż po uda. Poświęcił wiele uwagi wewnętrznej ich stronie, powoli, tak okrutnie powoli zbliżając się do jej zakątka, a im bardziej się zbliżał, tym płytsze stawały się jej oddechy. A potem zagłębił się tam, a ona wydała z siebie przeciągły, cichy jęk i wyrzuciła ku niemu biodra, wyginając się lekko w łuk. Od razu wsunął pod nie ramiona, unosząc ją lekko do siebie i językiem omiatał jej wszystkie zagłębienia i pewne szczególne wybrzuszenia. Ona przyłożyła dłoń do ust, tak uroczo bezsensownie próbując powstrzymać się od jęków, a on wręcz rósł z dumy widząc, jak na nią oddziałuje. Uniósł się w końcu, ociekając sukcesem, a ona, zawstydzona, chwyciła za poduszkę i nakryła nią twarz. Nim spojrzała, co robi, on prędko założył prezerwatywę i już był na niej, całując ją namiętnie, gdzie tylko mógł dosięgnąć i czego nie zasłaniała poduszka.
Nie pytał jej o zdanie, bo wiedział, że zaraz by się zmieniło. Nie dawał jej chwili wytchnienia, bo wiedział, że zaraz miałaby wątpliwości. Ale wiedział też, że podjęła już decyzję i byłaby tylko na siebie zła, że stchórzyła.
Delikatnym naciskiem rozsunął jej kolana i jak na znak odrzuciła poduszkę i owinęła wokół niego ramiona. Przycisnął się do niej, też szukając bliskości, a potem, najsprawniej jak potrafił, począł się w nią wsuwać.
Na początku poszło zaskakująco łatwo i musiał powstrzymać się, żeby tego nie zwerbalizować. Potem jednak napotkał opór. Nabrał powietrza, trochę się bojąc. Jeszcze mógł się cofnąć, ale już niebawem nie będzie odwrotu. Spojrzał na nią, na jej twarz dużo bardziej przestraszoną od niego, i od razu podjął decyzję. Ucałował ją głęboko, sapnęła mu w usta zanim się mu oddała, i wtedy pchnął mocno.
Z jej ust wyrwał się jęk bólu, ale zacisnęła zęby i wtuliła się w niego. Trzymał ją blisko przy sobie, delikatnie głaskał jej włosy, nie ruszając się ani o milimetr. Jej oddech powoli się uspokoił. Spojrzał jej w oczy, podchodzące nieco łzami, ale ona tylko wytarła je szybko, wręcz gniewnie i skinęła na niego.
- Wszystko w porządku? - zapytał jeszcze upewniając się, i znów pokiwała głową. - Nie boli już? - Pokręciła na zaprzeczenie i delikatnie uniosła biodra, żeby mu dorównać. Sięgnął dłonią w dół, ale choć prawie w ogóle nie było krwi, nie czuł się przekonany.
- No weź... - całą jej ulotną elokwencję trafił szlag. Uśmiechnął się i począł się powoli poruszać, wsuwać głębiej, i zaraz sam prawie się wyłączył, czując, jak jej ciasnota zaciska się wokół niego z taką siłą, że aż ciężko było oddychać. Zrobiło mu się gorąco i jednym ruchem odrzucił kołdrę, podsunął pod siebie kolano i zaczął poruszać się szybciej, oddając swoje ciało instynktowi. Obserwował zmiany na jej twarzy, ale nie wydawało się ją nic boleć, wręcz przeciwnie. Po chwili jej wargi rozchyliły się i nawet nie próbował się powstrzymywać przed pocałowaniem jej. Teraz nie musieli się przed niczym powstrzymywać. Nic nie miało znaczenia, tylko to, jak pięknie wyglądała pod nim, jak jej palce zaciskały mu się na plecach i jak z jej warg wyrywały się ciche jęki, gdy oboje szukali w sobie wzajem zapomnienia.