Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

poniedziałek, 20 października 2014

Nadzieja (z serii: "Parazytki z inwazjologią")

W ramach pomocy naukowych na parazytki. Tu przedstawiam babeszyjkę, ale planuję więcej.
(Błagam, nie pytajcie,)



Było mi ciepło, ciepło i przyjemnie. Czułem wilgoć na sobie, zatopiony w jej ciele; aż ciężko było oddychać. Ciężko dysząc, poruszałem się powoli, a jej ślina opływała mnie ze wszystkich stron.
Moja żywicielka skakała sobie z gałęzi na gałąź niczym pierdolona wiewiórka, zupełnie nieświadoma, że ja tu w środku telepię się po jej całej śliniance jak piłeczka. Za każdym razem, gdy lądowała na kolejnym drągalu, moje organelle podchodziły mi do błony cytoplazmatycznej. Niechby dała sobie na spokój.
Nagle grawitacja zadziałała, wraz z całą śliną przesunąłem się wyraźnie w dół; właśnie teraz bym wymiotował, gdybym tylko miał żołądek, którego treści mógłbym się pozbyć. Acha. Trzeba się przygotować. Żywicielka właśnie spadła komuś na kark. W ciszy modliłem się, żeby to był pies. Oby to był pies. Boże Pasożycie, niech to będzie pies.
Zdecydowanie wolałem psy od ludzi. Nie wiem dlaczego, ale bardziej mi smakowały. Niby to samo, niby ten sam płyn, składniki, krwinki, wszystko - ale psy smaczniejsze. Absolutnie. Może chodziło o sierść. A może o temperaturę ciała.
Po czasie, który wydawał się wiecznością, jak zawsze, poczułem prąd. Nareszcie. Dorwała się do krwi. Wraz ze wszystkimi moimi braćmi, siostrami, synami, córkami, matkami i ojcami (no dobrze, wszyscy jesteśmy spokrewnieni) - jak jeden mąż ruszyliśmy pod prąd, do przodu, do góry, czy może już w dół... i poczuliśmy to gorąco. Uradowałem się całą moją sporozoitowatością. Tak! Jest! Pies!
Och, jak ciepło. Oo, jak dobrze. Mógłbym się rozpłynąć, tak było wspaniale. Wprost cudownie! Aaach. Ale. Są rzeczy do zrobienia. Trzeba się wziąć za robotę.
Namierzyłem pierwszą krwinkę czerwoną, która wydawała się jeszcze pusta, i podczepiłem się do jej błony. Nawet nie zauważyła, że tam byłem. W sumie, jak miała zauważyć, kiedy nie miała mózgu. Heheh. Te krwinki są tak głupie, że to aż urocze.
Kilkoma splunięciami enzymów zrobiłem sobie dziurkę w jej błonie cytoplazmatycznej. Wstrzymawszy oddech, zacząłem wciskać się do środka, powoli, nanometr po nanometrze, aż w końcu  - coś pękło i już byłem w środku. Dziura za mną zasklepiła się jak gdyby nigdy nic. Zaśmiałem się pod aparatem Golgiego. Mój plan przebiegał bez problemów.
Naprężyłem się, czując już, jak to nadchodzi. Wszystko zafalowało. Moja cytoplazma wręcz zabłysła tysiącem fajerwerków, gdy się przekształcałem. Wytrofozoitowany, poczułem się mocny. To było jak preludium, i aż zadrżałem z podniecenia na samą myśl o tym, co nastąpi potem. Podział. Wspaniały podział. To cudowne uczucie, gdy z własnego ciała tworzę nowe życie.
Aaaaaach... Po kolei odrywały się ze mnie kawałki jądra, potem cytoplazmy, aż w końcu błona cytoplazmatyczna, w tym liberującym, obezwładniającym bólu, przerwała się i zaraz zamknęła; i zaraz obok czułem obecność drugiej komórki. Mojego dziecka. Ach. Tyle razy już to się zdarzało, a wciąż ogarniała mnie ta przejmująca duma i wzruszenie.
Mój syn rozejrzał się, nieco zdezorientowany, po czym najwyraźniej doszedł do wniosku, że mu tutaj za ciasno i tą samą drogą, którą ja tu wszedłem, wybył z erytrocytu, by poszukać sobie następnego. Teraz chwila odpoczynku i od nowa. On będzie się dzielił, ja będę się dzielił, nasi bracia i siostry, i matki, i ojcowie, i córki, i synowie będą się dzielić. Doprowadzimy do ogromnej inwazji, pożremy wszystkie krwinki, aż w końcu pies ulegnie wyniszczeniu i zdechnie. Ale zanim to nastąpi, ugryzie go następny kleszcz, pochłonie nas z tymi erytrocytami, a tam uwolnimy się z nich i dojdzie do... seksu.
Ach, seks. Już nie mogę się doczekać. Mały gamont, znajdę sobie ładną gametkę, podziabam ją trochę, popukam, pobłagam, a potem ona mnie wpuści i złączymy się w tę cudowną unię - zygotę. A potem wyrosną nam nibynóżki i będziemy ookinetą i przejdziemy sobie znów do ślinianek. A moje wspomnienia będą się poszerzać o nowe, jeśli nawet identyczne, przeżycia. Aach. Ale najpierw pochłonie nas kolejny kleszcz.
Przynajmniej taką mam nadzieję.