Wszystko po staremu. Opowiadanie zawiera lokowanie produktów :D
Pojedynek nie trwał nawet minuty. Dziewczynka, przełykając łzy i zaciskając palce na kilku krwawiących ranach, zniknęła między budynkami, a pies, porwawszy swą zdobycz w postaci nie najświeższego ochłapu szczurzego, odszedł w kierunku muru, skąd dochodziły ciche piski i ledwo słyszalne skomlenie. Jakaś suka wyszła mu naprzeciw i obwąchiwała jego na wpół oderwane ucho, odprowadzając go najpewniej do nory. W głowie Jezierzy kłębiły się nieprzyjemnie zwały ciemnych myśli.
Nigdy jeszcze nie widziała tylu
bezdomnych osób w jednym miejscu. Nigdy też, co prawda, nie miała okazji być w
mieście - po opuszczeniu studni matki dość szybko trafiła na swoją, odwiedzając
jedynie kilka pomniejszych wiosek po drodze. Matka opowiadała jej historie o
najadach, które nie mogły znaleźć domu, więc poszły do jakiegoś miasta i słuch
po nich zaginął. Jezierza lubiła opowieści, ale akurat nie te; dlatego gdy
dzięki przychylności Losu znalazła dla siebie miejsce, nie miała najmniejszego
zamiaru honorować tradycji - czy tam nawet prawa, nieistotne - i błagać
jakiegoś ludzkiego dupka o pozwolenie na jego zajęcie. Nie miała zamiaru
skończyć jak tamte tępe dzidy.
Teraz jednak Los ją kompletnie
opuścił. Nie miała już wyboru. Nie mogła już nałgać strażnikom, że tak,
oczywiście, że rozmawiała z księciem, i mieć serdecznie gdzieś, czy jej się uda
wymigać od kary, czy nie. Teraz musiała wejść do miasta, powiedzieć strażnikom
prawdę, że przybyła starać się o audiencję, i mieć nadzieję, że nie aresztują
jej tak po prostu za wygląd czy niepewność; ale strażnik przy bramie powiedział
tylko uprzejmie:
- To do zamku panience trzeba - i
wskazał leniwie na niewielkie wieżyczki majaczące za dachami co większych
budynków. Jezierza ruszyła szeroką ulicą, starając się nie uderzać zbyt mocno o
kamienie cienkimi podeszwami swoich trzewików. Jej studnia wysychała - a przy
jej głębokości Jezierza nigdy nie sądziła, że byłoby to możliwe. Jeśli książę
nie będzie umiał jej pomóc... Nawet nie chciała myśleć, co ją czeka.
Nie potrafiła nie czuć się jak
osaczone zwierzę w tym nieznanym miejscu, mimo że nikt nawet nie zwracał na nią
większej uwagi. Obcy ludzie mijali ją i okrążali, schodząc w boczne uliczki,
zajęci swoimi sprawami - jeśli ktoś na nią spoglądał, to jedynie przelotnie, a
nikt nie gapił się na nią jak na dziwoląga, jak to już kiedyś bywało. A
przecież matka mówiła jej, że po tej stronie gór mało kto słyszał o najadach, a
tylko zapaleni podróżnicy wiedzieli, że Krineje do nich należą. Jezierza sama
pamiętała, że kiedyś, gdy zabrakło miejsca w magazynku, spiżarka była pusta, a
od jakiegoś czasu nie miały gości, matka sama poszła do miasta trochę
przehandlować, i wróciła wściekła, bo ktoś się jej pytał, czy nie jest aby
tylko gadającym zwierzęciem. Tutaj jednak ludzie byli jakby zupełnie oswojeni z
ideą, że inne rasy dzielą z nimi ulice. Jezierza nie mogła się nadziwić i
zupełnie jej nie pomogło, gdy zobaczyła kasztanowego centaura kłusującego w
poprzek placu na środku miasta. Przystanęła tylko i odprowadzała go wzrokiem -
dotychczas była przekonana, że centaury w ogóle nie opuszczają swoich
rodzinnych stron.
Z każdym krokiem była coraz bardziej
zdumiała; to miasto, choć mogła objąć je wzrokiem prawie całe naraz, nie
mieściło jej się w głowie. Trzy budynki temu oglądała brudny obraz nędzy i
niedoli, a teraz ludzie krzątali się wokół niej jak pszczoły, zajęci sobą,
jakby zupełnie nie dostrzegając wygłodniałych psów, o które się prawie
potykali, i nędzarzy skulonych w zaułkach. A przy tym te smoliście czarne
dachy; ściany ułożone troskliwie z kamienia tak jasnego, że w promieniach
słońca wydawał się biały jak sól, a jednak załamaniami i naturalną teksturą
tworzącego misterne, zawiłe wzory; piękne malowane znaki na rybich pęcherzach w
oknach mieszczańskich domów, stojących zaraz obok na wpół zrujnowanych ruder, z
których przez dziurawe dachy sączyło się zawodzenie chorych dzieci; bogata
tawerna przy placu, z pięknymi akantami i plecionkami wyrzeźbionymi we framudze
drzwi, choć przez ich szkła widać było jedynie opustoszałe wnętrze - ani
płomyka świecy. I piętrząca się przy placu olbrzymia świątynia z półkolistą
fasadą, złożonymi witrażami i błyszczącym w białym złocie napisem nad wejściem:
"ŚMIERĆ JEST WROTAMI DO NOWEGO ŻYCIA".
Jedynie klon na środku placu wydawał
się Jezierzy większy - jakby stał tam od przynajmniej stu lat. Przez chwilę tak
długą, że sama nie wiedziała, czy trwało to minutę, czy piętnaście, dziewczyna
po prostu stała tak, wpatrując się w gładką korę, w burzę liści z tej odległości
wyglądających niczym dłonie driadzich dzieci, w skrzydlaki wciąż jeszcze
woskowe, twarde i dalekie od spadania. Uszy na moment wypełnił jej jedynie
dźwięk morza i nieszczęśliwy szelest rzeki płynącej niedaleko w zbyt wielkim
dla niej korycie. Jedność spłynęła na nią jak kojący strumień, natura przejęła
ją do głębi i jakby naprawiła od środka - i dlatego w ostatniej sekundzie
Jezierza powstrzymała się od rozpadnięcia w kałużę na kamieniach placu.
Rozejrzała się niepewnie, czy nikt nie dostrzegł jej już roztapiającej się
skóry, ale nieliczni ludzie wokół wciąż nie zwracali na nią najmniejszej uwagi.
Zupełnie nie mogła się im nadziwić.
Mury zamkowe, wysokie na trzy piętra,
dla Jezierzy wyglądały z tej odległości niczym ogromna, nieprzebyta biała
forteca. Brama - wrota z grubych bielonych beli wzmacnianych metalowymi
okuciami i bolcami, poprzecinanych pasami bursztynów, na których wymalowano
ogromny herb podtrzymywany przez dwa rosłe byki, przedstawiający karego konia z
wieńcem z liści klonowych, skaczącego nad morwowym polem ze srebrną kielnią -
była jednak otwarta na oścież i właśnie jakaś rodzina wychodziła tamtędy ze
łzami w oczach: ojciec wyraźnie wstrząśnięty trzymał za rękę dziewczynkę zbyt
małą, by rozumiała, co się działo, i tulił do piersi matkę, która garbiła się
nad opatulonym w pieluchy synkiem. Jezierza była przekonana, że nie dostali od
księcia tego, po co przyszli; wiodła za nimi wzrokiem podobnie jak strażnik
oparty nonszalancko o swoją halabardę, który zaraz przerzucił pytające
spojrzenie na nią, jakby doskonale wiedział, gdzie zmierzała. Jezierza stała
jeszcze jak wryta, dopóki mężczyzna nie skinął na nią delikatnie ręką - wtedy
dopiero oderwała się od Matki Ziemi i ruszyła przez bramę. Strażnik pozostał
bez ruchu; wydawał się zupełnie nie przejmować ostrymi czarnymi zębiskami
brony, które wisiały mu zaraz nad głową.
W cieniu murów na osłoniętym
dziedzińcu było jeszcze czuć zimowy chłód. Z zapachem morza mieszała się cała
gama innych woni: oleju z zatkniętych na ścianach pochodni, kwiatów dojrzewających
intensywnie w ogrodach nieopodal, świeżego drewna, a także czegoś smażonego
zawzięcie w zamkowej kuchni. Strażnik patrolujący plac właśnie przechodził
przed jej nosem i Jezierza bezmyślnie zawiesiła na nim wzrok, wiodąc nim tak aż
po kukły i cele do ćwiczeń stojące nieco dalej. Dopiero wtedy, gdy tak
rozglądała się niepewnie, choć było jasne, że wysoko sklepiony budynek
naprzeciw jest tym, do którego powinna iść, dotarł do niej dźwięk topora
uderzającego o drewno, który właśnie teraz urwał się na sekundę przed tym, jak
usłyszała:
- Yevhe, ja wiem, że szybko
przebierasz racicami, ale nie... Och. - Gdy Jezierza się odwróciła, dostrzegła
młodego mężczyznę, który właśnie odrywał dłonie od dwuręcznego topora wbitego w
pieniek. Był półnagi; swoją koszulą automatycznie otarł pot z czoła, po czym
włożył ją natychmiast do rąk służce, która przemykała obok, zamieniając z nią
parę krótkich szeptów. Kobieta, choć nie najmłodsza, spłoniła się jak niewinne
dziewczę i zniknęła tak sprawnie, że Jezierza nawet nie zauważyła, dokąd
poszła.
Lub być może po prostu nie mogła
skupić na tym uwagi, gdy mężczyzna, odgarnąwszy z twarzy prawie białe włosy,
wbił w nią przejmująco niebieskie spojrzenie, stawiając powolne kroki ku niej
tak, jakby chciał przy każdym z nich napoić oczy jej widokiem. Jezierza sama
poczuła, że policzki jej błękitnieją, przynajmniej dopóki nie dostrzegła, że
mężczyzna stąpa boso po płaskim i nawet jeśli nie zimnym, to z pewnością
twardym i szorstkim kamieniu dziedzińca. Mimo to... Nie, to było coś więcej niż
grube ziarna naniesionego piasku wbijające mu się w podeszwy. Mężczyzna stanął
przed nią, kompletnie swobodny w swoim nieporządku, zupełnie niezrażony, a ona
mimowolnie zaczęła się zastanawiać, kim dla niego była ta służka przed chwilą.
Jego żoną? Czy to możliwe, że jest starszy niż wygląda, że to praca w ogrodzie
go zachowała w tak... cholernie dobrym stanie, a tak naprawdę ma prawie
czterdzieści lat i dwójkę dzieci?
I gdy już zaczęła wyzywać się w
myślach od mokrych szmat i zakwitłych głupich kałuż, on znów odezwał się tym
cichym, rezonującym jakoś dziwnie głęboko głosem:
- Nie było tu panienki wcześniej.
Czyżby panienka przyjechała w odwiedziny do Rzęsy i Lotosa? - Skłonił się przy
tym lekko, jakby chciał uszanować ją, gdy się do niej odzywa, ale dla Jezierzy
było to tylko jeszcze bardziej zaskakujące i też... dziwnie miłe. Nikt jej się
wcześniej nie kłaniał.
- Słucham? Kogo? - Jezierza zdała
sobie sprawę, że przez cały ten czas wpatrywała się w jego nagą pierś, więc
czym prędzej przerzuciła wzrok na jego oczy. Nie pomogło jej to zbytnio. - Nie,
nie znam ichpaństwa. Przybyłam z prośbą do księcia.
- To się spóźniła panienka - jęknął
mężczyzna ściągając brwi w wyrazie zawodu - oj, spóźniła się, niestety. Książę
zakończył swoje audiencje ledwie z paręnaście minut temu, i udał się na
spoczynek. Oj tak.
Jezierza nie mogła pohamować
oburzenia. - Już?! Wszak słońce jeszcze nie w zenicie - prychnęła, wyrzucając
dłonie ku niebu. Postąpiła z dezaprobatą kilka kroków; po chwili dodała znów: -
Lenie, obiboki, bezużyteczne łyse małpiszony!
Mężczyzna roześmiał się, szczerze i
dźwięcznie, jakby odnalazł bratnią duszę. - Otóż to, panienko, otóż to. - Wciąż
radośnie się do niej szczerząc, podsunął jej ramię, drugą ręką wskazując w głąb
ogrodu. - Może panienka usiądzie i mi opowie, co panienkę trapi? Szkoda by
było, żeby panienka nie odpoczęła po ciężkiej wędrówce.
Jego ramię, wyćwiczone od pracy i
topora, kusiło swoją obietnicą, ale Jezierza nie była pewna, czy potrafiłaby
się potem oderwać. Dlaczego przekwitające rośliny pachną tak desperacko i mocno?
Ruszyła ku ławce, majaczącej wśród krzewów amimy, w końcu sama, ale mężczyzna,
niezrażony, położył jej dłoń na krzyżu tak delikatnie, że ledwie to poczuła i
zupełnie jej to nie przeszkadzało.
- Szczerze powiedziawszy, nie
spodziewałam się tak pięknych ogrodów w mieście. - Uśmiech obudził się na jej
ustach, gdy tylko weszli między drzewa i znów poczuła objęcia natury, więc
podzieliła się nim ze swoim towarzyszem. - To twoje sprawne ręce pielęgnują
tutejsze uroki?
Mężczyzna odwzajemnił jej radość, choć
nie wydawało się, żeby w którymkolwiek momencie przestał się uśmiechać.
- Dokładnie tak, panienko. Dziękuję,
że panienka dostrzegła. - Usiadł na ławce obok, spoglądając na rosnący
nieopodal jesion z miłością w oczach. - Zazwyczaj rośliny też są wdzięczne.
Pomagają. Ale ostatnio to ciężki wysiłek utrzymać je w dobrym stanie. Wszystko
przez tę chędożoną suszę... Panienka wybaczy.
Jezierza wręcz poczuła na skórze, jak
urok chwili pryska. - Właśnie w tej sprawie zawitałam do... - Skrzywiła się. -
Do miasta. Jak się pewnie zorientowałeś, nie jestem człowiekiem.
- Oczywiście. Że panienka jest najadą,
to widać od razu. - Mężczyzna machnął ręką, ale jakby zaraz się opamiętał. -
Znaczy, ja... Nie chciałem obrazić panienki. Najmocniej przepraszam.
- Za co? Że nie jesteś ślepy i durny?
Mogło być gorzej. - Nie dowierzając sama sobie, Jezierza dotknęła lekko jego
ramienia i rzuciła mu przelotny uśmiech. Dostrzegła nawet, jak jego kąciki ust
lekko drgnęły w odpowiedzi, ale zaraz oboje przypomnieli sobie, o czym
rozmawiali, i miny im zrzedły. - Sam więc rozumiesz, że brak wody odbija się na
mojej studni i za kilka księżyców nie będę miała się gdzie podziać.
Mężczyzna pogładził krótki, może
dwudniowy zarost, wbijając wzrok w przestrzeń. - A więc tak daleko w głąb to
już sięga... - mruknął nieobecnie.
- Bez pomocy się nie obejdę. -
Jezierza z westchnięciem wstała, wzięła jeszcze oddech i obróciła się do
mężczyzny. - Ale skoro książę mi uciekł, może ty zechcesz mi chwilę potowarzyszyć.
- Nie do końca niechcący opuściła wzrok poniżej jego obojczyków... a potem
jeszcze trochę niżej. - Przez tę suszę i podróż dawno nikt mi nie towarzyszył.
- Czyli zasuszyło panienkę? - Uśmiech
mężczyzny, gdy wstał i podał jej ramię, by poprowadzić ją dróżką biegnącą
brzegiem ogrodu, był bezczelny; ogrodnik szybko jednak odkaszlnął i sprostował:
- Miałem na myśli, oczywiście, panienki pragnienie - i od razu, zdając sobie
sprawę ze swych słów, parsknął nie do końca nerwowym śmiechem. - Panienki żywiołu,
oczywiście.
- Nie musisz się martwić. Jestem
wystarczająco wilgotna.
Mężczyzna nagrodził jej uwagę szerokim
uśmiechem i zatrzymał tak o, na środku dróżki, ukrytych przed niepożądanym
wzrokiem za obfitą kępką krzewów. Bez większego wysiłku, bez spojrzenia nawet,
jednym ruchem zerwał przekwitłą już, ociężałą wiekiem różę i wplótł ją w
zielonkawe włosy Jezierzy.
- Nie wątpię. A jednak, jak i te róże,
i te drzewa potrzebuje panienka wody, zwłaszcza po pod... - Uśmiechnął się
zawadiacko. - ...róży.
- Ach, gdyby ten kraj miał równie
kompetentnego zarządcę, co ten ogród. - Mężczyzna uśmiechnął się dumnie, a
Jezierza, dotknąwszy delikatnie róży, ujęła go w końcu pod ramię. - Nieważne.
Jestem Jezierza; gdzie mnie zabierzesz, zacny panie?
- Jaki tam ze mnie pan - odparł jakby
lekceważąco ogrodnik, choć uśmiech nie spełzał z jego ust. - Być może właśnie
do studni? Jeśliś spragniona, moi podopieczni podzielą się z tobą swą
życiodajną wodą, tegom pewny. - Nagle przystanął z takim wyrazem twarzy, jakby
ktoś wymierzył mu policzek. - Właśnie... Studnia. Ta tutaj jest tak blisko
morza, że pewnie będzie wzbierać jeszcze długimi miesiącami. Zamieszkaj w
zamku. Będziesz blisko wody, dłużej wyczekasz aż susza przeminie. - Wciąż
trzymając jej dłonie, jakby nie zdawał sobie z tego sprawy, patrzył na nią z
jakimś dziwnym ogniem w tych błękitnych oczach.
- W mieście? - Szargnął nią dreszcz. -
...Lepsze to niż bezdomność. Dziękuję za ofertę. Teraz pytanie, jak nazywa się
mój dobroczyńca?
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko z tym
obezwładniającym urokiem, któremu już dawno się poddała, i ucałował jej dłoń,
wykonując jeszcze jeden ukłon, tym razem głębszy, bardziej wypracowany i...
dworski? A potem oznajmił: - Książę Lyeiess z rodu Arionnów, z matki Astii,
Przyjaciel Centaurów, Ambasador Pojednania i Zaklinacz Rogacizny... moja pani.
- Wyprostował się, obdarzając ją niby tym samym uśmiechem, ale miał on tym
razem jakby inne, bardziej szlacheckie zabarwienie. Tym bardziej jego następne
słowa zabrzmiały jak wyjęte z kontekstu. - Żyję, by służyć.
- I zdobywać tytuły, najwyraźniej.
Czemu miał służyć ten teatrzyk?
- No niech się panienka nie złości -
rzucił jeszcze książę niby to nieszczęśliwie, ale wciąż w żartach; potem jednak
spoważniał i wpatrzył znów w jesion z tą samą tęsknotą w oczach, którą widziała
wcześniej. - Czemu? Mógłbym przytoczyć wiele powodów... więcej niż bym chciał.
Ale nie będę cię przynudzał.
- W takim razie, drogi książę, racz
wyrazić swoje pozwolenie odnośnie do mojego pobytu w zamkowej studni i na moje
oddalenie się.
Książę odwrócił się do niej tak, jakby
przewrócił w międzyczasie oczami, a jego wzrok nagle stał się znacznie
twardszy.
- Moja miła, nie jesteś w sytuacji, by
mi stawiać takie warunki. Lub jakiekolwiek warunki. - Jego głos stał się
jeszcze niższy; nie wściekły, ale już blisko. - Jesteś tu i masz swoją studnię
tylko i wyłącznie dzięki mojej dobroci. Rozmawiamy teraz tylko i wyłącznie
dzięki temu, że zostaliśmy w ogrodzie, a to z kolei dzięki temu, że pozwoliłem
ci trwać w swojej niewiedzy co do mojej tożsamości. Nie wiesz, jak działa
władza tego przeklętego miasta. Nie masz pojęcia, co by się stało, gdybym
oznajmił ci, kim jestem, i zabrał cię na audiencję. Ja wiem. - Słońce wysunęło
się zza jakiejś chmury i odbiło w kroplach potu na skórze księcia, na jego napiętych
mięśniach, na wyrazistych liniach jego twarzy. - Podporządkujesz mi się tak,
jak ma się podporządkować każdy inny mieszkaniec tego zacnego grodu i okolic,
albo nie będę w stanie ci pomóc; a może nawet przypomnę sobie twój brak
szacunku sprzed tych trzech lat, na który machnąłem wtedy ręką.
- No proszę, jaki władczy. Wolałam cię
jako ogrodnika.
Lyeiess prychnął. - Ja też.
Jezierza w odpowiedzi zbliżyła się
nieco i przesunęła mu palcami w dół piersi najlżej jak umiała, głównie dlatego,
że każdy dotyk palił jej opuszki niczym żywym ogniem. Nie dała nic po sobie
poznać.
- Ta persona też ujdzie - mruknęła. -
Czego mój szacowny książę sobie życzy? - Dygnęła w zamierzeniu zupełnie nie
drwiąco, siląc się na wymuszoną dostojność.
Lyeiess uśmiechnął się na ten pokaz: -
Ano, tak możemy rozmawiać. Nie mogę ci pozwolić na zamieszkanie w naszej
zamkowej studni, bo jej potrzebujemy. Możesz zostać w gościnie, wykarmimy cię i
obronimy w razie potrzeby, a będziesz miała blisko do wody. Ewentualnie
istniałaby zapewne możliwość, byś zamieszkała u Rzęsy, oni mają dostęp do
rzeki, chociaż też już niedługo. W najgorszym wypadku wyślę was wszystkich na
południe nad jezioro, do elfów Ossara. - Gdy tak rozważał możliwości, wodząc
niewidzącym wzrokiem po niej, po ogrodzie i całym zamku, nagle wydawał się
starszy o dziesięć lat. Mimo oślepiającego późnowiosennego słońca wciąż odzywał
się od czasu do czasu chłodny północny wiatr, ale książę, choć półnagi, nie
wydawał się tego w ogóle zauważać.
- Takie rozwiązanie będzie musiało mi
wystarczyć, póki problem nie zostanie rozwiązany. Dziękuję. - Jezierza
uśmiechnęła się, podchodząc jeszcze bliżej. - Czy książę ma też czas, by
wypełnić towarzyskie zobowiązanie ogrodnika? Czy ma już kolejną kandydatkę do
tajemniczego zniknięcia?
Wyraźnie rozważał jej propozycję przez
dłuższą chwilę, ignorując bezczelnie drugą jej część, ale dostrzegł coś nagle
nad jej ramieniem. - Ku mojemu ubolewaniu mam inne sprawy, którym muszę
poświęcić uwagę. - Uniósł dłoń, aż Jezierza usłyszała wytłumiony stukot racic o
ubitą ziemię. Odwróciła się jedynie po to, by stanąć twarzą w twarz z tym samym
kasztanowym centaurem, którego dostrzegła wcześniej na placu. Skinął jej
uprzejmie głową, choć przy jego wzroście nie miało to większego efektu. -
Jezierzo, Yevhe pokaże ci twoje komnaty. Wyślę kogoś do twojej studni, żeby
przywiózł ci twój dobytek. Na razie zażyj odpoczynku i staraj się nie pokazywać
na dworze ani w okolicy. Porozmawiamy późniejszą porą.
- Tak jest, książę. Będę niecierpliwie
czekać na wezwanie. - Uśmiechnęła się nieco szerzej, choć wyraźnie jego myśli
były już gdzie indziej. Gdy, odchodząc, spojrzała jeszcze na niego przez ramię,
kierował się ku stajniom, pospiesznie nakładając nową koszulę, którą przyniosła
mu jeszcze jakaś służąca, choć tym razem chyba jednak inna niż ostatnia. I tak
odeszła zaczerwieniona po uszy.
- Proszę, tędy - rzekł Yevhe,
wyrywając ją z zamyślenia, i wskazał dłonią drzwi do jednego z budynków, które
podtrzymywał racicą.
--
Pokój gościnny, w którym Jezierza
została umieszczona, nie należał do największych, więc mimo że wystarczał jej
potrzebom, nie mogła nie czuć się w nim jak w więzieniu. Kamienne ściany
przytłaczały ją do tego stopnia, że zaraz po rozstaniu z księciem zasnęła na
miękkim łożu z delikatnie żłobionego drewna i wstała dopiero niedawno, na
początek starając się jak najlepiej obmyć swą już wysuszoną skórę chłodną wodą
z miednicy. To ją trochę oprzytomniło, ale i tak siedziała na brzegu łóżka tak
długo, że sama nie wiedziała jak, wpatrując się w otwarte okno pustym wzrokiem,
bezmyślnie wsłuchując się w śpiew ptaków i szum drzew. Wypolerowane,
nawoskowane drewno, z którego zrobione były meble, nie miało w sobie za grosz
natury; dywan ze skóry jelenia rzucony niedbale na podłogę i rogi użyte do
zdobienia stołu, nadawały jedynie nieuchwytny grobowy nastrój, a szklane okno,
które otworzyła, gdy tylko weszła, prawie parzyło jej palce. Jedynie słomiana
mata w części z umywalnią dawała krztynę satysfakcji dla nimfy, ale absolutnie
niewystarczającą. To nie było miejsce dla najady. Tak, pokój był zdecydowanie
bardziej przystosowany do potrzeb oready. Driada czułaby się doskonale w
ogrodzie i klonie na placu, nereida mogłaby popływać w morzu. Jezierzę
przeszedł dreszcz. Gdyby ona spróbowała się choćby dotknąć słonej wody,
natychmiast wyssałaby z niej wszelką chęć do życia. Jej jedyną namiastką natury
była ta nieszczęsna wysychająca rzeka i woda z zamkowej studni, w której nawet
nie mogła popływać, bo jej magia rezydualna mogłaby zatruć wszystkich, którzy
by próbowali tę wodę potem wypić. Pomyślała o księciu, skręcającym się na łożu
w cierpieniu, o tym, jak by się czuła, gdyby siedząc tutaj słyszała jego głos w
chórze jęków dochodzących z pobliskiego szpitala - i natychmiast porzuciła
wszelkie pomysły o tej studni. Wytrzyma. Musi. W końcu już niedługo - ile może
trwać taka susza? A ile już trwa? Nigdy się nad tym nie zastanawiała... Jej
studnia miała się dobrze jak dotychczas. Podróżnicy czasem przynosili jej
wieści, że w Iao źle się dzieje, ale... Kiedy po raz pierwszy o tym usłyszała?
Musiało to być dawno temu, bo nie mogła sobie przypomnieć ani dnia, ani nawet
pory roku. Pomyślała o Rzęsie i Lotosie, którzy najwyraźniej mieszkali tu od
dawna. Jak oni znoszą miasto? Dzięki rzece? To jak musi wyglądać ich życie
teraz? Wszak jeśli tylko Jezierza wyjrzała przez okno, widziała pod sobą prawie
puste koryto jednego z kanałów Naldenii. Nie mogła tego zrozumieć. Rzeka nie
powinna wysychać tak blisko ujścia. To absolutnie nienaturalne. Niemożliwe.
Niemożliwe...
Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z
zamyślenia. Oczy jej przeschły, więc z bardziej niepewnym "Proszę"
niż miała zamiar z siebie wydać, poszła jeszcze raz obmyć twarz w miednicy. Do
pokoju wsunął się Yevhe, składając jej uprzejmy, jeśli płytki ukłon zanim
zniknęła za drewnianym parawanem.
- Książę przysłał mnie, bym cię do
niego zaprowadził, moja pani - rzekł spokojnie. - Radni udali się do swych
własnych domów, a książę skończył doglądać swoich obowiązków. Chciałby zatem
powrócić do obiecanej rozmowy.
Nareszcie, pomyślała Jezierza,
przemywając twarz ponownie, zanim w końcu wyszła zza parawanu. Spojrzała na
centaura, starając się nie dać znów zdumieć jego wzrostowi - w przeciwieństwie
do ostatniego razu, gdy go widziała, teraz miał na sobie długą derę w kolorach
Iao, która miała być najwyraźniej namiastką książęcej liberii, ale spełniała
funkcję zasłaniania tego, co w centaurach zazwyczaj najbardziej przeszkadza
ludziom. Tors okrywała mu zwykła lniana koszula przytrzaśnięta opiętą
kamizelką, białą z przodu, ciemnofioletową z tyłu, haftowaną w delikatne,
abstrakcyjne wzory.
- Rozumiem, że twój władca nie może
się pofatygować sam, jakżeby inaczej. W takim razie niech pan centaur prowadzi.
Yevhe odwrócił się wypracowanym
czterokończynowym manewrem i wymaszerował przez drzwi, a następnie zamknął je
za nią na klucz, który wcisnął jej bezceremonialnie do ręki.
- Książę w ciągu tych kilku godzin od
waszego ostatniego spotkania objechał prawie cały teren Iao na karym koniu, w
pełnym słońcu - wyjaśnił zupełnie nieprzepraszającym głosem. - Ze wszystkich
spotkań, które dzisiaj odbył, tylko jedno zakończyło się spokojnie; książę jest
więc w nie najlepszym nastroju. Dlatego cieszę się, że ma mnie, dla którego
bieganie w tę i z powrotem nie jest męczące, a wręcz jest to nagroda, i z
chęcią załatwiam dla niego tak błahe rzeczy. Mam nadzieję, że to rozumiesz,
moja pani.
- Oczywiście - odparła Jezierza, nieco
zaskoczona. Myślała, że książę pacan zostawi ją na całą noc w tamtej klitce. -
W takim razie, cieszy mnie, że znalazł dla mnie czas i pamięć.
- Gdyby nie mógł dotrzymać swojej
obietnicy, nigdy by jej nie składał. - Yevhe rzucił jej zadowolony uśmiech. -
Książę jest, jak na człowieka, niezwykle honorowy.
- Skoro tak mówisz. Wydajesz się tu
być dość ważny, więc się zgodzę.
- Ach, żeby i reszta dworu miała twą
wspaniałomyślność, moja pani - westchnął Yevhe, z wdzięcznością skłaniając ku
niej głowę. - Obawiam się jednak, że jedynie dla księcia i przez księcia jestem
kimś istotnym.
- Ludzie. - Jezierza z westchnięciem
przewróciła oczami. - Daleko jeszcze?
- Nie, komnaty księcia są zaraz za
rogiem.
I rzeczywiście, po chwili Jezierza
zobaczyła pięknie zdobione drzwi z kołatką w kształcie węża. Poczuła, że serce
jej nieco głośniej zabiło.
- Coś, co powinnam wiedzieć, zanim
zapukasz? - spytała jeszcze tak na wszelki wypadek. Yevhe rzucił jej
nieprzenikniony uśmiech.
- Spróbuj być grzeczna. - I,
zastukawszy kilkakrotnie kołatką, ale nie czekając na odpowiedź, otworzył drzwi
i gestem zaprosił ją do środka.
Cała ściana naprzeciw drzwi wypełniona
była oszklonymi oknami, na których jakąś białą farbą rozrysowane były
półprzezroczyste wzory i figury zwierząt w stylu tej północnej sztuki, do
której Jezierza jeszcze się nie przyzwyczaiła. Zachodzące słońce rzucało na
podłogę długie cienie, które zdawały się ożywać przy każdym ruchu wysokich
chudych brzóz rosnących z tyłu zamku. Dziewczyna przez moment wpatrywała się w
bezruchu w jasną marmurową podłogę, której własne wzory wydawały się współgrać
z obrazami z okien, tworząc dla nich idealne tło.
Na samym środku komnaty pięły się w
górę cztery jasne, żłobione kolumienki, sięgające grubych krokwi pod sufitem,
na których, jeśli Jezierzy nie myliły oczy, właśnie wygrzewały się przynajmniej
trzy koty. Między kolumnami zawieszone było monstrualnej wielkości łoże, w
którym wraz z Lyeiessem, bez większego problemu, mogłyby się zmieścić trzy
kobiety i dwa psy. Jezierza zaczęła się mimowolnie zastanawiać, czy
kiedykolwiek zdarzyło mu się wypróbować taką kombinację. Półprzezroczysty
baldachim miał kolor ciemnych winogron, a odsunięty do połowy odsłaniał białą,
na oko bawełnianą pościel. Przy zagłówku stała mała, okryta jakimś ciemnym
futrem ława, której oparcie było tak wygięte i wydłużone, że robiło za
nakastliki do łoża, choć obecnie puste. W głębi komnaty stał spory stół i
spirytka zaraz obok - choć proste, dobrze wpasowywały się w wystrój wnętrza,
szczególnie z leżącym podeń dywanem uprzędzionym w obraz iaońskiego herbu - a
za nimi kolejna kamienna ściana, w której przejściu majaczyła ogromna drewniana
balia do kąpieli: najlepsze wygody dla księcia, który ponoć chciałby nie być
księciem.
Pod oknem naprzeciw drzwi stał kolejny
stół, czy raczej powiększone biurko w sporej części zawalone papierami, wśród
których Jezierza mogła z daleka dostrzec stosy cyfr i jakieś pojedyncze listy.
Rząd szafek w różnych kształtach i rozmiarach, łączących się ze sobą jedynie
jasną kolorystyką i podobnymi północnymi zdobieniami, wiódł aż po teraz otwarte
drzwi, prowadzące na rozległy balkon. Przez okno Jezierza widziała szybko
poruszające się dwie sylwetki, i choć zakładała, że jedną z nich musi być
Lyeiess, przez wzory na oknach ciężko jej było cokolwiek dostrzec.
- Tędy, proszę - mruknął Yevhe, gdy
już dał jej chwilę na opatrzenie się, po czym poprowadził ją między meblami na
zewnątrz. Gdy tylko nieco zbliżyli się do okien, ukazał się książę Lyeiess, z
półtoraręcznym mieczem w dłoni, który sprawne handlarskie oko Jezierzy oceniło
na unikalny; mężczyzna spuszczał właśnie niezłe lanie podrostkowi, który wyglądał
na jego giermka, chociaż miał włosy przedwcześnie poprószone siwizną. Lyeiess był bezlitosnym nauczycielem, nie dawał
młodemu żadnych forów poza tym jednym, że wyraźnie nie chciał go zranić i za
każdym razem, gdy giermek się odsłonił, uderzał go nie ostrzem, a płazem
miecza, choć i tak wystarczająco mocno, by chłopak wydawał z siebie jęk bólu.
Jezierza miała wrażenie, że jeszcze niedawno były to krzyki.
- Mówiłem ci, Aarkh, nie powstrzymuj
się - mówił właśnie książę z bezczelnym, wręcz sadystycznym uśmiechem, nawet
zbytnio się nie zasapawszy. - Szermierka to nie pokaz, tylko pojedynek. Nie
możesz sobie pozwalać na sentymenty, jeśli chcesz nawet nie wygrać, a przeżyć.
Czy może ja mam zacząć cię ciąć, żebyś oprzytomniał?
- Nie, mój panie... - jęknął chłopak,
korzystając z chwili wytchnienia, by rozmasować sobie okropny siniec na
ramieniu. - Przepraszam, mój panie.
Książę wyrżnął go płazem w udo. - Się
zacznij bronić, a nie przepraszasz. - Wyskoczył do następnego ciosu, ale
wyraźnie w młodzieńcu obudził się jakiś instynkt samozachowawczy, bo odbił jego
klingę i ruszył do ataku. Przez dłuższą chwilę skakali tak wokół siebie, a
wieczorne powietrze wypełniał tylko metaliczny dźwięk uderzających o siebie
ostrzy; tak rytmiczny i prędki, jak skoczna piosenka, przerwana nagle wpół
przejmującym krzykiem chłopaka, który chyba nie spodziewał się ostatniego
uderzenia.
- Kark też należy chronić, drogi
chłopcze - skwitował to radośnie książę; do Jezierzy, zaaferowanej tańcem
ostrzy, dopiero teraz dotarło, że ją dostrzegł i najwyraźniej miał zamiar
zakończyć lekcję. - Głowa to najcenniejsza część ciała człowieka, chyba że jest
pusta.
- Ale, mój panie, ojciec mówił mi, że
poza szafotem głowy nie można ściąć - burknął chłopak, wyraźnie starając się
nie brzmieć jak pokonany. Książę zarechotał prawie że złowieszczo zanim w końcu
odpowiedział:
- Można, mój drogi, jak najbardziej. A
jeśli mi nie wierzysz, zapytaj ciotki o historię Sear Rouse. - Pośmiał się
jeszcze trochę, aż w końcu rzekł. - A teraz czmychaj i zastanów się, jaka
zastawa by cię osłoniła przed takim ciosem.
Aarkh ukłonił się nisko i chowając
swój treningowy miecz wyminął zręcznie Yevhego - Jezierzy, zdaje się, w ogóle
nie dostrzegł - i opuścił czym prędzej komnaty księcia. Lyeiess zamknął za sobą
drzwi balkonowe, pokryty drobnymi kropelkami potu, i Jezierza ze zdumieniem
dostrzegła, że trzęsie się z zimna.
- Jezierzo - rzucił prawie że
zdziwiony. - Wybacz, moja miła, najmocniej przepraszam, ale na śmierć o tobie
zapomniałem.
Yevhe strzelił się w czoło tak mocno,
że aż echo odbiło się od pustej ściany, po czym zrozpaczony przetarł oczy;
książę jednak tego nie zauważył, bo schował się za przepierzeniem i po chwili
słychać było plusk wody, gdy - najpewniej - obmywał się z potu.
- Ech, jaśniepanie... - mruknął jeszcze
Yevhe, ale nie otrzymawszy zadowalającej odpowiedzi po prostu obrócił się i wyszedł,
wciąż nieprzerwanie kręcąc głową.
Jezierza stanęła w przejściu do
umywalni, patrząc, jak książę pochyla się nad miednicą i schlapuje wodą twarz i
ramiona. Te jego ramiona...
- Powinieneś zwolnić swojego sługę -
mruknęła, powstrzymując westchnięcie. - Skłamał, że po mnie posłałeś.
Lyeiess parsknął - trudno było
powiedzieć, czy ze śmiechu, czy po prostu zachłysnął się wodą - i otarł twarz
pobliźniałą dłonią, zanim spojrzał na nią zza mokrych rzęs. Mogłaby przysiąc,
że omiótł ją spojrzeniem od stóp do głów, zanim w końcu ich oczy się spotkały.
- Chciał dobrze - odparł spokojnie. -
Gdybym nie zapomniał, rzeczywiście mniej więcej teraz bym go posyłał. Nie mam
zamiaru mieć mu za złe, że próbował naprawić mój błąd i zachować przy tym mój
honor. Zresztą... - Machnął ręką, pochylając się znów nad misą. - Yevhe ma
talent do spełniania moich życzeń zanim w ogóle je wypowiem. To dobry
przyjaciel. Nie wiem, co pocznę, gdy przyjdzie mi szukać innego adiutanta.
Jezierza zbliżyła się spokojnie; mimo
to Lyeiess drgnął, gdy położyła mu ręce na plecach, jakby nie spodziewał się
jej tam poczuć. Włosy miał już zagarnięte na jedną stronę, więc nic jej nie
przeszkadzało przesunąć dłońmi w dół jego ramion, aż dotarła do misy i nabrała
w dłonie wody, bez większego trudu przytrzymując ją w palcach niczym galaretę.
Uśmiechnęła się sama do siebie - bo książę, pochylony i oddychający coraz
ciężej, nie widział jej twarzy - że jeszcze nie straciła mocy. Przynajmniej
tyle. Zwilżyła mu plecy, twarde niemal jak kamień od wyćwiczonych mięśni pod
spodem, i pozwoliła reszcie wody spaść z powrotem do miednicy.
- Miło z jego strony - powiedziała
wtedy cicho, choć nie była pewna, czy książę jej w ogóle jeszcze słucha.
Uśmiechnęła się dumnie, gdy tak stał nieruchomo, ciężko oparty o blat stolika,
jakby się zapomniał w jej dotyku. - Kamień mi nie służy. Mam nadzieję, że nie
będzie zazdrosny, że dziś ja pospełniam twoje życzenia?
Dopiero wtedy Lyeiess uniósł się i
stanął tak blisko, że policzki znów jej pobłękitniały, mimo że sama się na to
wystawiła. Jego silne dłonie przesunęły się delikatnie po jej nadgarstkach.
- Oczywiście, że będzie - mruknął znów
nisko, ale tym razem nie było w jego głosie ani krztyny wściekłości. - Ale
Yevhe wie, że nasz związek może trwać jedynie platonicznie. Zaakceptował swój
los, ale z pewnością wie, że kocham go burzliwą przyjaźnią.
- Ach, dwóch kochanków... - Sięgnęła
ku jego ustom, ale Lyeiess schwycił jej nadgarstki tak mocno, że aż zabolało, a
ona z trudem nie pisnęła z rozkoszy. - Rozdzielonych przez status... - Ucałowała
palce jego prawej dłoni. - Uprzedzenia... - A potem lewej. Lyeiess pokręcił
lekko głową z pobłażliwym uśmiechem, ale nie uczynił nic ponadto. Jakby czekał
na rozwój wydarzeń, choć wciąż nieustępliwie trzymał jej nadgarstki. Jezierza
odnalazła większą bliznę na jego palcach i prześledziła ją językiem, czując jak
książę lekko drży. Jego wargi rozchyliły się w głębszym oddechu. - ...I podłe
uwodzicielki.
Gdy znów z uśmiechem, wpatrując się
prosto w niebieskie oczy Lyeiessa, próbowała się do niego zbliżyć mimo swoich
własnych rąk, które wciąż trzymał mocno między nimi, miała wrażenie, że jego
twarz nieco się zmienia. Zawiesił wzrok na jej ustach, potem zsunął go znacznie
niżej, zanim w końcu wrócił nim do jej oczu i wpatrzył się w nie z zupełnie
innym wyrazem niż dotychczas. Sprawiał wrażenie psa na krótkim łańcuchu, który
z wielkim trudem powstrzymywał się, żeby go nie zerwać jednym porządnym susem.
- Jezierzo... - szepnął, oddychając
jakby ciężej. Westchnął. - Nie chcę, żebyś potem tego żałowała.
Mimo jego słów powoli zaczynał jej
ulegać i cal po calu zbliżała się wargami do jego ust - czując jak jej własne
pięści wciskają jej się w mostek, co prawda, ale zawsze się zbliżała.
- Podobasz mi się - mruknęła, wbijając
wzrok w jego przejmująco niebieskie tęczówki, ciemniejące powoli wraz ze
światem na zewnątrz i wnętrzem komnaty. - Byłeś dla mnie dobry... I jak na
szlachcionko nie jesteś zły.
Lyeiess uśmiechnął się, ale nie był to
ten sam wesoły uśmiech ogrodnika, a coś znacznie głębszego i jakby bardziej
nieokiełznanego. Przez moment w ciszy pożerał ją wzrokiem - a czuła się pod nim
tak, jakby lada moment miał ją złapać za włosy i wmusić się w jej gardło...
nawet jeśli nie opierałaby się zbytnio.
- Powiedz mi, czego chcesz - rzekł
jeszcze nisko, mrukliwie, wpatrujac się już tylko w jej usta. Przebierał lekko
długimi palcami, jakby nie mógł się zdecydować, co chce z nimi zrobić.
- Puść mnie, a się dowiesz. - Opuściła
wzrok do jego nogawic, wypełnionych już po brzegi, po czym lubieżnie oblizała
wargi. Najwyraźniej jednak było to zbyt wyważone, bo książę przez długi czas w
ogóle nie reagował, aż w końcu przełożył sobie jej nadgarstki do jednej ręki,
zaciskając na nich palce równie mocno, co przed chwilą i uniósł je w górę,
zupełnie nie przejmując się jej odruchowym protestem. Wolną dłonią zaczął
szarpać za wiązania na jej biuście tak gwałtownie, że chyba tylko cudem
rzemienie pozostały w całości. Książę jednak na tym nie poprzestawał i zaraz
zerwał jej krótkie rękawy dwoma silnymi pociągnięciami, aż jej sukienka opadła
luźno na podłogę u jej stóp. Wtedy dopiero, tak obnażoną, raczył ją puścić.
Cofnął się nieco, by nakarmić wzrok jej nagą figurą; Jezierza ze zdumieniem
zdała sobie sprawę, że gdzieś po drodze zaprowadził ją do sypialni, prawie że
pod same łóżko.
Jezierza, naga, natychmiast opadła na
kolana i tak zbliżyła się do niego, żeby otrzeć się policzkiem o jego udo.
Udawała - jeszcze - że nie czuje twardości, która uwypuklała się na jego
nogawicach. Wzrok nieprzerwanie miała utkwiony w jego niebieskich oczach, które
nawet z tej odległości wciągały ją niczym morska głębia, odbierając jej siłę w
członkach; Jezierza była przekonana, że nawet gdyby chciała, nie dałaby już
rady wstać i wyjść z komnaty. Lyeiess wplótł swoje długie palce w jej włosy
przy akompaniamencie jej zadowolonego mruknięcia, oplątując je sobie na
kłykciach, po prostu patrząc tak na nią w bezruchu. Jego twarz była
nieprzenikniona.
- Powiedz, czego chcesz - powtórzył
spokojnie. Jezierza jęknęła cicho w proteście, ale po Lyeiessie było jasno
widać, że jej nie przepuści. Nabrała oddechu, a potem jeszcze jednego, zanim w
końcu, zaciskając palce na materiale jego nogawic, szepnęła:
- Jestem twoja, mój książę. Posiądź me
usta i ciało... jak tylko pragniesz.
- Rzeczna dziewczynka - mruknął na to
książę, już od jej pierwszych słów gwałtownymi ruchami rozwiązując swoje
nogawice. Jezierza skupiła się na opanowaniu odruchu, by przymykać oczy i
odsuwać głowę, gdy jego dłoń szarpała za rzemienie zaraz przy jej twarzy, aż w
końcu Lyeiess obsunął lekko swe jedyne odzienie i tylko na wpół niechcący otarł
się czubkiem o policzek Jezierzy.
Jego męskość nie była nazbyt długa,
nie w stosunku do jego wysokiego wzrostu, ale na tyle szeroka, że Jezierza z
trudem owinęła wokół niej wargi. Dopiero gdy minęła główkę i jeszcze większe
zgrubienie potem, czując, że ma usta wypełnione po brzegi, zdała sobie sprawę,
że trzon jest odrobinkę wygięty. Lyeiess odgarnął jej włosy na bok, żeby się o
niego nie ubrudziły, wyraźnie rozważając wbicie jej się w gardło jednym płynnym
ruchem; a potem rozwarł jej szczęki i wbił jej się w gardło jednym płynnym
ruchem.
Z ust Jezierzy wydobywały się
przytłumione jego męskością jęki i pomruki, gdy dłonią sięgnęła do jego
niewielkich, wysoko podwieszonych jąder, a ustami, dławiąc się lekko, próbowała
objąć go jak najdalej, jak nagłębiej, jak najwięcej... Bezskutecznie. Zaraz
musiała się oderwać, żeby nabrać powietrza, ale dłoń księcia nie pozwoliła jej
się odsunąć zbyt daleko - spojrzał na nią z góry i choć jego twarz wciąż nie
zdradzała ani krztyny uczucia, oddech miał już jakby płytszy. Jezierza zupełnie
nie była usatysfakcjonowana taką reakcją, więc wypełniwszy znów płuca, pomimo
łzawiących oczu i graniczących z bolesnymi skurczów gardła, wróciła do
wciskania go sobie do ust.
Najpierw usłyszała nad sobą, jak
Lyeiess wydaje głębokie mruknięcie, a jego oddech przyspiesza - brzmiało to
wręcz tak, jakby coś w nim puściło. A potem, bez żadnego ostrzeżenia, schwycił
jej głowę obiema rękami i zaczął się wbijać w jej usta znacznie mocniej i
gwałtowniej niż ona robiła to dotychczas; wszystkie łzy spłynęły natychmiast po
jej policzkach, ślina skapywała cienką strużką z jej dolnej wargi. Gdy zdołała
spojrzeć przelotnie na księcia, zobaczyła, że wpatrywał się w nią z dziwnym
żarem w jego zimnych oczach, zaciskając zęby. Jego napięte mięśnie odznaczały
się wyraźnymi liniami na jego szyi i ramionach.
Jezierza nie mogła długo znieść
takiego tempa, ale zacisnęła na nim wargi, mimowolnie kładąc mu ręce na udach -
z trudem powstrzymała się od prób odepchnięcia go, więc skupiła się po prostu
na oddychaniu przez nos, żywiąc cichą nadzieję, że starczy jej powietrza na
przeżycie tego dziwacznego ataku księcia. On jednak zupełnie się tym nie
przejmował - rżnął jej usta bezlitośnie, a gdy przeszedł, prawie na pewno
niechcący, przez jej gardło, wykorzystał to, by wbić się w nie nagłębiej, jak
mu na to pozwalała jego długość. Jezierza widziała jak przez mgłę, że oczy mu
się lekko wywracają, ale bardzo wyraźnie usłyszała jego przeciągły, niski jęk -
lecz potem wysunął jej się z ust, ściskając swoją męskość tak mocno, że na
pewno zablokował sobie dopływ i krwi, i wszystkiego innego, zatoczył się dwa
kroki i spoczął ciężko na brzegu stołu, wciąż lekko wypychając biodra, jakby mu
czegoś brakowało, choć głowa opadła mu na moment do tyłu. Wydawał się
roztrzęsiony.
Jezierza przysiadła na piętach,
czując, jak znajoma wilgoć spływa jej po udach podobnie jak ślina spływała jej
z kącika rozchylonych warg. Lyeiess spojrzał na nią, wciąż z ręką na swojej
męskości, ale bardziej jakby ją zasłaniał niż pieścił; jego wzrok ślizgał się
po całym ciele Jezierzy, a ona złapała się na myśleniu: "Tak, człowieku,
patrz na mnie, patrz na to ciało".
Lyeiess jednak tylko tyle czynił:
wciąż delikatnie dotykając swojej męskości, patrzył się na nią nieprzerwanie,
ale poza tym nie wykonał nawet ruchu w jej kierunku. Jezierza opuściła się na
podłogę, rozpłaszczyła jak najpotulniejsza, najbardziej uległa poddana,
delikatnie poruszając uniesionymi biodrami, lecz książę, choć wyraźnie podobał
mu się ten pokaz, nie poruszył się ani na jotę. Dopiero gdy jęknęła cicho,
błagalnie, pozwolił sobie westchnąć i powiedział:
- Maleńka, ja cię skrzywdzę... Nie
brnijmy dalej. - Odgarnął włosy z twarzy w niezwykle estetyczny sposób. - Tracę
panowanie.
Jezierza podpełzła bliżej, nie
podnosząc się z podłogi. - Nie skrzywdzisz mnie bardziej niż ci na to pozwolę,
mój książę. Nie jestem człowiekiem, pamiętasz? - I gdy to mówiła, jej ręka
rozpłynęła się w kałużę, która, oderwana od reszty ciała, przesunęła się ku jej
kolanom i scaliła się z nimi, a jednocześnie ręka powoli jej odrosła do swojej
poprzedniej postaci. - Jeśli coś będzie nie tak, po prostu się rozpłynę i
uwolnię.
Lyeiess patrzył na to z uniesioną
brwią, a gdy skończyła, westchnął z cicha, pokręcił głową, po czym z szuflady w
spirytce wyjął szeroki pasek rzemienia, ale ku jej nieszczęściu zdecydowanie
zbyt krótki, żeby ją związać, a potem jeszcze jeden. Zdążyła już zacząć się
zastanawiać, czy będzie chciał ją nimi zesmagać czy przydusić - czy może są to
zaklęte więzy, które zapobiegną jej Jedności?, przeszło jej przez myśl w
towarzystwie lekkiego dreszczu - ale książę zawiódł ją na wszystkich frontach:
z pomocą jednego kilkoma wypracowanymi ruchami opanował i związał włosy, a
drugi zacisnął sobie mocno wokół podstawy męskości; wtedy dopiero oderwał się
od stołu i ruszył w jej kierunku.
- Ostrzegałem - mruknął jeszcze z
dziwnie przerażającym spokojem, zaraz zanim schwycił ją za włosy, podniósł siłą
z podłogi i rzucił nią brutalnie o łoże. Jezierza pisnęła z bólu i podniecenia,
rozkoszując się tą jego gwałtownością. Przewróciła się na plecy i skrzyżowała
nadgarstki jak posłuszna dziwka, obserwując księcia ze zniecierpliwieniem.
Wiedział, jak się nad nią znęcać. Jego smukła sylwetka powoli nikła w półmroku
wieczoru, gdy oddychając tak spokojnie, jak to zapewne robi wyrobiony w swym
fachu psychopatyczny morderca, ponownie sięgnął do szuflady spirytki. Nie zdjął
nogawic - ich materiał był jednak na tyle opięty, że nie zamierzały same
spadać, mimo że z przodu ujawniały nie tylko jego wezbraną męskość, ale również
skrzydła miedniczne, których dobrze zarysowane linie obiecywały silne,
wypracowane mięśnie lędźwi. Jezierza zadrżała na samą myśl, że już niebawem je
wypróbuje. Zamierzała jednak być grzeczną dziewczynką i niecierpliwie czekała,
w bezruchu, śledząc wzrokiem linie torsu księcia, dopóki się nie obrócił, kiedy
to jej wzrok mimowolnie zawiesił się na trzech długich, grubych bliznach na
jego prawej łopatce. Z daleka widać było, że zostały zadane pazurami jakiejś
sporej Bestii, i Jezierza miała zamiar go potem zapytać, jak udało mu się
przeżyć takie spotkanie.
Lyeiess wyjął z szuflady tym razem nie
zwykłe rzemienie, a skórzane więzy tak misternie zrobione, że stanowiły same w
sobie przejaw ogromnego kuśnierskiego kunsztu. Ze sobą spinał je porządny,
wypolerowany stalowy łańcuch, na którego widok Jezierzę przeszły ciarki, i sama
nie do końca wiedziała dlaczego. Książę podszedł, pewny siebie, kompletnie
swobodny w swoim nieporządku i zupełnie niezrażony; jej ciało wygięło się jak
po kacim bacie, gdy tylko położył dłoń na jej biodrze, sunąc nią spokojnie w
górę, jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że zostawia na jej skórze
ślad ognia. Pocałował ją - głęboko, ale krótko, i tylko bardziej ją podniecił -
po czym skierował na siebie jej głowę i zagłębił się męskością w jej ustach,
podczas gdy jego władcza dłoń sunęła teraz w górę jej wyciągniętego ramienia.
Znów schwycił mocno jej nadgarstki, i tylko za nie podciągnął ją wyżej na
pościeli, jakimś cudem nie wypadając z jej ust, choć trochę ją dławiąc, gdy
wbił się za głęboko. Jego ręka, szorstka na jej skórze, przeskoczyła od razu do
jej szyi i ścisnęła, aż Jezierza nie otworzyła ust, a wtedy Lyeiess jeszcze raz
pocałował ją głęboko i zachłannie, choć nie bardzo miała mu jak odpowiedzieć.
Nagły huk ją oprzytomnił - Lyeiess,
puściwszy jej szyję, od razu wyrżnął ręką w zagłówek łóżka, skutecznie
zatrzymując jej serce na moment, a gdy spojrzała w górę, w zagłówku widniało
okienko z mocnym żeberkiem na środku, do którego, nim się w ogóle obejrzała,
została natychmiast przykuta.
- Szybciej, mój panie... - jęknęła,
wypychając ku niemu biodra - sprofanuj, zbezczeszcz, znieważ mnie, używaj mnie
jak...
- Milcz, bo każę wychłostać - mruknął
książę, więc Jezierza natychmiast ucichła, jeśli nie liczyć rzężącego z
podniecenia oddechu i pojedynczych cichych jęków, wyrywających się z jej ust przy
każdym jego torturująco powolnym, delikatnym ruchu. Zdołała jednak dostrzec, że
masował się drugą ręką, choć jego wymęczonej, nabrzmiałej męskości z pewnością
nie potrzeba było więcej pobudzenia. To jedynie dawało jej nadzieję, że już
niebawem skończy się nad nią znęcać i wypełni ją sobą po brzegi i dalej.
- Będziesz się odzywać tylko kiedy ci
na to pozwolę - mówił dalej książę, spokojnie sunąc dłonią po jej ciele, z
bezwzględnym wyrachowaniem omijając wszelkie części, które mogłyby jej
przynieść choć odrobinę spełnienia. - I lepiej też nie błagaj mnie w żaden inny
sposób, bo będę tylko bardziej przedłużał. Cierpliwość to cnota, moja miła. Nie
sądzisz?
Jezierza przytaknęła posłusznie,
próbując bezskutecznie opanować swoją niecierpliwość, lecz na szczęście książę
postanowił nagrodzić jej dyscyplinę i zupełnie bez ostrzeżenia wbił w nią nagle
trzy palce. Z ust dziewczynie wyrwał się nieartykułowany okrzyk rozkoszy,
szarpnęła się w więzach, ale Lyeiess niemal natychmiast odjął od niej dłoń i
oczyścił językiem - było na niej tyle soków, że spływały mu po nadgarstku.
Smakowały jak woda, słodka i świeża, z nieuchwytną nutką ziemi gdzieś głęboko
pod warstwami obezwładniającego podniecenia i lekkiego strachu. Lyeiess już
wtedy wiedział, że jego pościel będzie zupełnie mokra, gdy skończą.
Jezierza, prawie że rozpływając się z
rozkoszy - choć w jej przypadku to pewnie zła metafora, pomyślał sobie Lyeiess
w duchu - wypchnęła biodra ku niemu w niemej prośbie, by nie przeszkadzał.
Lyeiess zaśmiał się z cicha.
- I czemu mnie nie słuchasz, moja
miła? - mruknął spokojnie i zmienił ręce, sunąc jedną po jej udzie, gdy
kierował się ku drzwiom. Jej schłodzone powietrzem soki były jak balsam dla
jego nabrzmiałego członka i działały tak samo, jak smakowały. - Yevhe! -
krzyknął na korytarz, uchylając nieco drzwi, starając się jednocześnie wsłuchać
w zdesperowany dźwięk łańcucha z tyłu i nie dotykać męskością do niewygładzonej
framugi. Rzucił okiem przez ramię - Jezierza z wyrazem paniki na twarzy złożyła
nogi i wzięła głębszy wdech, najpewniej żeby nie było słychać jej cichych,
wręcz błagalnych jęków, których chyba nie mogłaby powstrzymać, nawet gdyby
chciała. Lyeiess uśmiechnął się, wyobrażając sobie, co musiała myśleć, że się
wydarzy.
- Tak, jaśniepanie? - Centaur przy
akompaniamencie stukotu racic pojawił się w zasięgu wzroku; omiótł spojrzeniem
to, co z Lyeiessa było widać w szparze drzwi i ku jego rozbawieniu chyba się
lekko zaczerwienił.
- Przygotowałbyś mi świeżą pościel? -
rzucił Lyeiess przymilnie i wtedy również Yevhe się uśmiechnął.
- Rozumiem, że przynieść ją jaśniepanu za
około godzinę? - rzucił jeszcze i nie czekając na odpowiedź, oddalił się,
tłumiąc chichot. Lyeiess przymknął drzwi, wyjął sobie drzazgę z męskości i
odwrócił się znów do Jezierzy. Patrzyła na niego, cicho i grzecznie, choć z
mieszaniną ulgi i nienawiści, i może nutką rozczarowania. Lyeiess uśmiechnął
się na ten widok.
Nie mógł powiedzieć, że tego nie
chciał - jego wezbrany do granic możliwości członek był tego najlepszym
wyznacznikiem, i jeśli Lyeiess choćby pomyślał o zatopieniu się w jej ciepłym
wnętrzu, był od razu wdzięczny samemu sobie, że założył zacisk. Mimo to nie
miał najmniejszego zamiaru dać dziewczynie satysfakcji; miał jeszcze trochę
czasu zanim chęć znęcania się nad nią zostanie przerośnięta przez zwykłą ludzką
chuć. A do tej chwili...
Bezceremonialnie przerzucił Jezierzę
na bok i ułożył się za nią. Przyciągnął do siebie jej biodra, wsuwając się
między jej uda i rozkoszując się tym niecierpliwym oddechem, który wyrwał się z
jej ust, gdy myślała, że się w nią wbije. Lyeiess jednak tylko przesuwał się
lekko przy samych jej wargach, nawilżając męskość jej sokami i nie miał zamiaru
jeszcze robić nic więcej.
Jezierza zacisnęła na nim uda,
wyraźnie próbując być mu bardziej zdatna, naciągając łańcuch i z pewnością
podrażniając sobie nadgarstki. Lyeiess uśmiechnął się, zaciskając palce na jej
biodrach; pocałował jej ramię, powiódł językiem wzdłuż jej szyi, a dziewczyna
wyginała się, jakby chciała się jeszcze bardziej obnażyć. Jej soki płynęły
nieprzerwanie niczym z dobrego źródła - i Lyeiess poczuł, że go obezwładnia to
uczucie, że sam już długo tego nie zniesie.
- Dobra nimfa - szepnął jeszcze,
zagryzając lekko jej ramię i rozkoszując się jękiem, który wydobył się z jej
ust. Potem jednak znów się odsunął. - Pokaż swojemu księciu, jak ma cię
zerżnąć, żeby było mu najlepiej.
Jezierza z prędkością zdradzającą jej
desperację przerzuciła się na plecy i rozłożyła nogi najszerzej, jak mogła,
pojękując z lekka, wpatrzona w niego swymi srebrnymi oczami. Lyeiess
natychmiast zakrył je dłonią, przy okazji wciskając jej głowę w poduszki,
po czym wbił się w nią z lekkim trudem i nie na całą długość. Jezierza z cichym
jęknięciem zagryzła wargę, wypychając się ku niemu, jakby to miało go wsunąć w
nią głębiej, ale bezskutecznie.
- Musisz mi tu pomóc, maleńka - rzucił
Lyeiess, ku swojemu zdumieniu słysząc już zupełnie nie własny głos. Nie da rady
dużo dłużej wytrzymać.
Jezierza, na szczęście, zrozumiała.
Już po chwili Lyeiess poczuł, że ucisk na jego męskość nieco się zmniejsza,
zastąpiony przez delikatnie masujące fluktuacje, a droga naprzód otwiera się w
jakby żelowaty sposób, stawiając lekki opór, ale nie największy - a co najważniejsze,
Jezierza nie czuła już bólu z jego wejścia, a jej jęki pogłębiły się i nabrały
rozkosznego wyrazu, podczas gdy ręce szarpnęły bezładnie za więzy. Lyeiess
zaczął się więc poruszać - a z każdym jego pchnięciem jej wodna forma
obejmowała go głębiej i pełniej, a on przyspieszył i dochodził raz po raz,
połową mózgu nienawidząc samego siebie za tę opaskę elastyczną, drugą zaś
połową ciesząc się, że mógł się powstrzymać od wypełnienia jej w tej samej
sekundzie, gdy poczuł jej przejmującą wilgoć.
- I jak, moja miła, rozpływasz się
już? - rzucił jej do ucha, wtulając twarz w jej włosy; ustami sięgnął jej szyi,
wciąż dociągając do siebie jej biodra, coraz to gwałtowniej, drastyczniej i
pełniej, zaciskając zęby, wsłuchując się w jej jęki wzrastające zupełnie jak
ucisk w jego lędźwiach, ale nie, jeszcze nie, nie zanim ona nie... Jezierza,
kiwająca głową od kiedy jej zadał to pytanie, nagle odrzuciła ją do tyłu.
- MhmmmMM...! - pisnęła, i na pierwsze
znamiona jej krzyku Lyeiess jednym, desperacko szybkim ruchem rozwiązał rzemień
i wbił się w nią, tak głęboko, że dalej już naprawdę się nie dało, i wgryzł się
w jej szyję, gdy szarpała za więzy i zaczęła krzyczeć z rozkoszy tak szaleńczo,
jakby straciła zmysły. Woda wewnątrz niej spięła się i zmieniła znów w ciało,
zaciskając się na nim z taką siłą, że na moment zabrakło mu tchu, ale to wciąż
jeszcze nie... Wepchnął się jeszcze raz, i jeszcze, wbrew jej wewnętrznemu
oporowi, aż dopełnił się w niej tak gwałtownie, jak jeszcze nigdy dotąd,
wbijając jej palce w biodra, gdy niski, gardłowy jęk wyrwał mu się z ust i
zupełnie nie chciał się skończyć.
Spełnienie opadło na nich ciężkim
całunem. Lyeiess wysunął się z niej, wykończony, z trudem powstrzymując się od
przymknięcia powiek i zaśnięcia tam na miejscu. Gdy poruszył nogami, okazało
się, że istotnie, zarówno pościel, jak i jego nogawice zostały kompletnie
przemoczone. Nadgarstki Jezierzy były dziwacznie wygięte przez skrzyżowany
łańcuch, jej niedawne szarpanie rękami i nieustępujące jeszcze napięte mięśnie.
Lyeiess sprawnymi ruchami odpiął je od zagłówka i nachylił się nad nią, by
przygryźć jej lekko ucho i szepnąć żartobliwie:
- Moja miła, żyjesz?
Jezierza przytaknęła słabo. Żyła.
Bardziej niż kiedykolwiek, żyła.