Gdy obudziłem się późnym rankiem, jak prawie
nigdy, i sięgnąłem, by otrzeć twarz, w pierwszej chwili nie mogłem w ogóle
ruszyć ręką. Musiało minąć kolejne kilka długich sekund nim dotarło do mnie, że
nadgarstki miałem przywiązane do ramy łóżka grubym sznurem, którego nie byłbym
w stanie rozerwać żadną siłą. Rozejrzałem się za jakimś nożem czy choćby
nędznym kawałkiem druta, ale, jak na złość, jedynym metalem pozostałym w pokoju
była klamka do drzwi. Bardzo ładna, mosiężna. I pięknie zaokrąglona.
Leżałem tak przez dłuższy moment, w niemal
kompletnej ciszy, jeśli nie liczyć szurania moich więzów o drewno ramy i
świergotania leśnych ptaków za oknem. Wtedy dopiero przypomniałem sobie, że nie
byłem w swoim mieszkaniu w Waszyngtonie, ale w domku, do którego zostałem
niedawno wyciągnięty „na wczasy”. Im bardziej przytomniałem, tym bardziej byłem
przekonany, że wszystko, co działo się w ciągu ostatnich dwóch dni, stanowiło
część jakiegoś niecnego planu. Prawdopodobnie właśnie tak miałem skończyć:
związany, obnażony i bezbronny. Kurwa mać.
Teraz pozostało tylko spędzić resztę wolnego czasu
na zastanawianie się, kto chciałby, żebym znalazł się w takiej sytuacji, i
zdołałby cię przekonać do pomocy. Moje rozmyślania wtedy przerwałoby nadejście
owego kogoś, które z kolei zwiastowałoby wiele wymyślnych tortur i zapewne
równie misternie wyknutą zemstę. Tak, jeśli ktokolwiek miałby chcieć mnie
krępować i ciemiężyć, jego powodem, prawie na pewno, byłby osobisty odwet za
jakąś krzywdę, którą wyrządziłem mu tyle lat temu, że nawet nie wiedziałbym
jaką.
Potem jednak istotnie drzwi się otworzyły, ale
stanęłaś w nich tylko ty. Znaczy, no, nie tylko. Miałaś na sobie na wpół
przejrzystą, koronkową koszulkę i pasujące do niej luźne szorty, które wnet
okazały się wręcz obcisłe, gdy usiadłaś na mnie okrakiem i bez słowa zaczęłaś
subtelnie ocierać się o moje biodra przez jedynie cienki materiał
prześcieradła. Nim zdołałem choćby zorientować się, co się dzieje, już poczułem
falę dreszczy i to specyficzne napięcie w lędźwiach, które mogło znaczyć tylko
jedno.
I gdy zobaczyłem ten dumny uśmiech na twojej
twarzy, w pełni dotarło do mnie, co tak naprawdę się dzieje.
- Co ty wyprawiasz? – zapytałem z równie dużą dozą
nieufności w głosie, co tą, którą czułem; a przynajmniej taką miałem nadzieję.
- A co, nie widać? – odparłaś figlarnie. – Coś ci
się nie podoba?
Zamilkłem. Tego oczywiście powiedzieć nie mogłem,
nie bez łgarstwo czy też upartego zaprzeczania temu, co robiło moje ciało... I
mam tu na myśli nie tylko coraz to bardziej naprężoną męskość, ale też sposób,
w jaki moje biodra, zupełnie bez udziału mej woli, unosiły się, by dorównać
twym ruchom. Dotyk twoich rąk na piersi palił wręcz żywym ogniem, a i tak
miałem ochotę schwycić cię i przycisnąć do siebie mocniej... Tyle że nie
mogłem. Nie, zdecydowanie mi się podobało, lecz zazwyczaj byłem tym
związującym, a nie związywanym – a nieszczególnie lubię oddawać prym bez walki.
Szarpnąłem się więc w więzach, ale niestety były
równie mocne, co za pierwszym razem. Jedyne, co udało mi się osiągnąć, to
szerszy uśmiech na twej twarzy; wyglądało to za bardzo jak kpina, żebym nie
spróbował jeszcze raz, i jeszcze, aż w końcu przejechałaś dłońmi w górę moich
ramion i zatrzymałaś je na napiętym bicepsie, co wyraźnie ci się spodobało.
- No już, uspokój się – powiedziałaś cicho, wręcz
szeptem. – Dlaczego się denerwujesz?
- A cholera cię wie, co ty masz zamiar mi zrobić –
odparłem, ale już w połowie zdania zdałem sobie sprawę, jak głupie jest, więc
uśmiechnąłem się półgębkiem i zmieniłem głos na bardziej szelmowski. – Jeszcze
mnie zgwałcisz, i co ja zrobię?
Pochyliłaś się z uśmiechem i poczułem gorący
oddech przy uchu, gdy mruknęłaś:
- Dojdziesz dziko.
Zacisnąłem pięści na sznurach, a gdy potem jeszcze
potarłaś sutkami, przebijającymi przez materiał twojej koszulki, po mojej
nagiej piersi, niemal doszczętnie straciłem zmysły. Przestałem już nawet
zauważać, jak dużą frajdę ci to sprawiało, szczególnie że teraz zaczęłaś
całować mnie po szyi i piersi, dłońmi lekko podrapując moją skórę. Kurwa, jak teraz chciałem po prostu złapać
cię za biodra i wbić się w ciebie aż do samego końca, słyszeć twój krzyk i
widzieć ten wyraz rozkoszy na twojej twarzy. Jak ja nienawidziłem być na dole.
- Nie rozumiem, dlaczego śpisz nago – powiedziałaś
chyba tylko żeby zwrócić moją uwagę na to, jak zdejmujesz ze mnie prześcieradła
i jak dobry widok mam teraz na twoje piersi, których, do cholery jasnej, nie
mogę nawet dotknąć.
- Co masz na myśli? – spytałem najbardziej
opanowanym głosem, na jaki mogłem się jeszcze zdobyć. Udałem, że nie dostrzegłem
tego uśmieszku czającego się w kąciku twoich ust.
- No... ja tak nie mogę – mruknęłaś, lekko wodząc
dłonią po moich biodrach i niby to niechcący delikatnie, samymi opuszkami
palców przejeżdżając po moim członku. Momentalnie drgnął. Zacisnąłem zęby,
powtarzając sobie w myślach, że nie, nie dam ci się manipulować jak marionetką,
ale z każdą chwilą było coraz trudniej uwierzyć, że wcale nie chcę ci teraz
wbić się w gardło aż po tarczycę.
- Mhm? – wydałem z siebie z udawanym
zainteresowaniem, sięgając już po najgłębsze pokłady samokontroli.
- Jak to możliwe – kontynuowałaś jak gdyby nigdy
nic, chociaż ten z trudem powstrzymywany śmiech zdradzał, co naprawdę czujesz –
że nic ci się nigdzie nie wrzyna ani nic cię nigdzie nie uciska...
Mówiąc to, przejechałaś mi pazurami od piersi po
biodra i to tak mocno, że nie mogłem powstrzymać syknięcia, a potem równie
delikatnie, co poprzednio, przesunęłaś dłonią po moim członku, powodując, że
niemal wyskoczył do ciebie, gdy zadrapania wciąż zbyt bolały, bym mógł go powstrzymać.
Może jednak moje wcześniejsze wyobrażenia o
torturach nie były takie na wyrost, jak sądziłem.
- Więc? – zapytałaś znów, bardzo niewinnie,
unosząc się na łokciu, drugą ręką jednak wciąż niedbale pocierając moją
męskość. – Jak ty to robisz? Zdradź mi swój sekret... Proszę?
- Niech cię szlag, kobieto – warknąłem już bez
zahamowań, a ty bezczelnie parsknęłaś triumfalnym śmiechem. Nie byłem w stanie
nawet udać, że mi to przeszkadza - byłem tak otumaniony żądzą, że mogłabyś
śmiać się jak szalona przez cały czas, a i tak bym to akceptował, jeśli tylko
byś mnie ujeżdżała.
Na szczęście zanim dotknąłem dna i zacząłem błagać
cię jak pies, żebyś się nade mną zlitowała, ty powiodłaś językiem w dół mojego
torsu, a potem znów w górę mojego członka, obserwując mnie ciągle wzrokiem,
który zwiastował jedynie więcej cierpienia. Wyobraziłem sobie, jak bardzo
zmieniłaby się twoja mina, gdybym teraz schwycił cię za włosy i po prostu
spenetrował twoje usta, lecz lekkie potarcie na nadgarstkach przypomniało mi,
że jakkolwiek bym nie chciał, nie mam jak tego zrobić.
Uniosłaś go lekko i językiem przesunęłaś po jego
podstawie, później powiodłaś naokoło żołędzi i znów wokół czubka; dotykałaś go
wargami niemal niewyczuwalnie, składając drobne pocałunki na całej długości, zaczęłaś
go nawet łagodnie go podgryzać. Z niecierpliwością czekałem, aż w końcu
weźmiesz go w usta, ale nie – w żadnym momencie nie zrobiłaś nic choćby luźno
powiązanego z moją chęcią wplątania palców w twoje włosy i zerżnięcia ci
gardła.
- Weź go – szepnąłem w końcu; nie mogłem się już
powstrzymać, ale na pewno nie miałem zamiaru dać ci satysfakcji słyszenia
mojego pełnego głosu, gdy cię proszę o pieszczoty. – Naprawdę, ugryź go, jak
musisz, ale zrób cokolwiek.
Przez moment patrzyłaś na mnie błyszczącymi
oczami, jakbyś właśnie na to czekała; potem przejechałaś językiem po jego
główce z wargami rozwartymi, jakbyś miała zamiar spełnić moją prośbę, jedynie
po to, żeby potem się do mnie nieprzyzwoicie uśmiechnąć, ty sadystyczna ruda
suko. Warknąłem, nie mogąc nawet powstrzymać ruchu biodrami, zbyt mocno
przypominającego błaganie o więcej.
Wreszcie się jednak ulitowałaś, bo rozebrałaś się
do końca, patrząc ciągle w moje już pewnie lśniące szaleństwem oczy, po czym
znów usiadłaś na moich biodrach. Dłonią, tym razem już mocniej, potarłaś mojego
członka, jakby wymagał jeszcze jakiegoś przygotowania, chociaż miałaś na niej
tyle śliny, że ciężko było mówić o jakimkolwiek pocieraniu. Mimo to, aż do
ostatniej chwili bałem się uwierzyć, że w końcu przestaniesz się nade mną
znęcać – a potem nabiłaś się na mnie jednym płynnym ruchem i jednocześnie
uwierzyłem, przestałem się bać, straciłem czucie w dłoniach i jęknąłem
przeciągle. Zostało mi akurat tyle siły woli, żeby powstrzymać się od dojścia
od razu w tym momencie.
- Jak ja cię nienawidzę – wymsknęło mi się, choć
miałem szczery zamiar jedynie to pomyśleć; ale twoja twarz, zarazem zadowolona
i ogłupiała z rozkoszy, dała mi do zrozumienia, że ci to zupełnie nie
przeszkadza. Właściwie to chyba nawet mnie już nie słuchałaś.
Zaczęłaś się poruszać, z początku wolno, a twoje
rozchylone wargi tylko drgały bezwiednie, gdy czułaś mnie w sobie, a ja mogłem
to dopasować dokładnie do tego, co sam czułem – wszechogarniający ucisk i
obezwładniające ciepło, jakbym miał się zaraz rozpłynąć w twoim wnętrzu.
Potem przyspieszyłaś i więzy na moich nadgarstkach
zacisnęły się jeszcze mocniej, gdy bezwiednie szarpnąłem nimi, chcąc cię złapać
za biodra. Chyba zauważyłaś to gdzieś między westchnięciem a jękiem, bo
rozwiązałaś mnie jednym ruchem i tylko pisnęłaś głośniej, gdy schwyciłem cię za
biodra i wbiłem się w ciebie głębiej niż sama byłabyś w stanie to zrobić.
Opadłaś na mój tors prawie że bezwładnie i wtuliłaś się we mnie; objąłem cię
jedną ręką, a drugą wciąż przytrzymywałem twoje biodra i przyspieszyłem jeszcze
bardziej, aż twoje jęki przerodziły się w desperackie krzyki. Syknąłem z bólu,
gdy wbiłaś paznokcie w moje ramiona, ale tylko zaostrzyło to moje odczucia, i
już nie mogłem się powstrzymać ani chwili dłużej.
- Erik, Erik! – krzyknęłaś mi wprost do ucha i to,
jak moje imię brzmiało w twoich ustach, przeważyło szalę. Wbiłem się w ciebie
mocniej, a potem jeszcze raz, i jeszcze, aż napięcie w lędźwiach stało się
wręcz nieznośne, i w końcu, przy akompaniamencie twoich rozpaczliwych krzyków
poczułem ten skurcz i wyrzut, i zatopiłem się w tobie najgłębiej, jak tylko
zdołałem, by tam się w końcu rozpłynąć.
Poruszałem się tak, mocnymi ruchami, jeszcze przez
chwilę, czując pod skórą pracę moich napiętych mięśni, jak tylko w tym stanie
zaostrzonych zmysłów, dopóki twoje krzyki nie ustały i nie opadłaś na mnie już
całkiem bezwładnie, wyzuta z sił. Ostatnimi siłami przełożyłem cię na pościel,
żeby móc spojrzeć z góry na twoje błyszczące oczy i wargi rozwarte we wciąż
ciężkim oddechu. Złożyłem kilka pocałunków na twojej szyi i dekolcie, ale ledwo
zareagowałaś, myślami wciąż jakby zatopiona w swoim niedawnym spełnieniu, więc
tylko pokręciłem głową. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu niemal tak dumnego, jak
twój jeszcze pół godziny temu, gdy wyżywałaś na mnie swoją sadystyczną duszę, i
musiałem dojść do wniosku, że jednak nie było to bez reszty nieprzyjemne, być
zdominowanym przez taką rudą sukę.
[A innego
dnia, w innej sytuacji można było usłyszeć:
- Co ty
robisz, Erik? Czy to... klamka?
- Ja ręce
mam tutaj.
- Czyś ty
zgłupiał? Zabierz to ode mnie!]