Historia za tym opowiadaniem sprowadza się do wielu godzin oglądania "X-Men: Days of Future Past" (jakkolwiek się toto nazywa po polsku) - i mam tu na myśli wielu godzin więcej niż film właściwie trwa (khem, khem; po prostu uwielbiam X-Menów, okej?!) - i do odnalezienia wspaniałej sceny z graniem w szachy między Erikiem a Charlesem, gdzie byli zupełnie tacy jak dawniej (to nie łzy, mam kij w oku ;___;), no i oczywiście moje pierwsze pytanie brzmiało: "Jak to możliwe, że nie ma żadnych yaoiców o tych dwóch?"
Ach, mój biedny dziewiczy umysł. (Śmiejcie się ciszej.)
Oczywiście szybko zostałam wyprowadzona z błędu stroną z fanfiction.net, zawierającą opka z tego pairingu, nazywającego się snadnie: Cherik. (Co mnie boli, bo brzmi zdecydowanie zbyt podobnie do "cherish" i może właśnie dlatego te wszystkie opka są takie niekanoniczne; nie mogło być "lenvier"? Come on!)
Przejrzałam więc ową stronę, i oto mniej więcej zapis moich reakcji (uwaga, angielski!):
I stand corrected.
How are there not any GOOD yaois about these two?
*looks through the descriptions* "Post-Cuba. Another story I'm doing with another of my friends. She is Erik. I'm Charles. Erik cannot forgive himself. Charles cannot forgive Erik, but they still want to be together, though they are currently apart. Will they reunite?" *pukes ostentatiously*
*finds one that sounds... not bad*
*reads one eighth*
*closes*
*pukes*
WHY WHY WHY WHY
"The metalbender hesitated" -> NOPE I'M OUT(I apologize profusely to Michael Fassbender, but the fick and his name, and... it just asked for it. (BTW., jego nazwisko brzmi jeszcze bardziej sugestywnie, jeśli przeczyta się je "po niemiecku" xD Ahem.))
STOP THE TRAIN I'M OUT
*gurgles and dies*
I'm hurt, call 911
the metalbender
seeing where the fick was going, he was more an assbender.
OH MY GOD
IT'S MICHAEL FASSBENDER
W każdym razie, mój mózg został skrzywdzony i poczuł nagłą potrzebę napisania takiego opka z Charlesem i Erikiem, które byłoby właściwie, no, porządne. No cóż. Pozostawiam wam do oceny to, co się wyrodziło.
I tak, jest "Post-Cuba". xD Tak dokładniej, jakby kogo interesowało: jest w połowie drugiego filmu, właśnie po tej scenie z szachami, gdzie zakładam, że po wylądowaniu w Paryżu nie poleźli od razu odpierdalać, tylko wylądowali w nocy i jak normalni ludzie wynajęli kilka pokojów w jakimś hotelu, żeby odpocząć.
Erik nie kłamał. Charles naprawdę był ostatnią
osobą, którą spodziewał się zobaczyć - ale nie ostatnią, którą pragnął zobaczyć.
Szczęka wciąż go bolała, ale na to również nie mógł narzekać. Należało mu się.
Chętnie dałby się poturbować jeszcze wiele więcej za krzywdę, jaką wyrządził
Charlesowi. Pociągnął łyk szkockiej. Należało mu się.
Choć zobaczyć, jak Charles chodzi - to było
nierealne. Nigdy tak naprawdę nie widział go na wózku, ale już wtedy, na plaży,
przecież było pewne... przecież powiedziała, że... Erik odstawił szklankę i
zwinął się w fotelu. Z ust wyrwał mu się głuchy jęk. To był tylko wypadek,
tylko wypadek... Więc dlaczego czuł się tak bardzo, bardzo parszywie?
Odetchnął głęboko i wyprostował się. Westchnął
jeszcze raz, dla równego rachunku, i ponownie uniósł szklankę, ale potem tylko
wpatrywał się w nią, walcząc ze sobą. Nie powinien tyle pić. Mają jutro zbyt
wiele do zrobienia. Powinien położyć się i wypocząć.
Ale wciąż nie mógł przestać myśleć o tej rozmowie,
o twarzy Charlesa, gdy mówił... Nawet choćby myślenie o tym sprawiało, że coś
ściskało się w piersi Erika.
- Jak je straciłeś? – zapytał Erik
spokojnie, z ciekawością. Charles patrzył na niego niepewnie przez krótką
chwilę zanim odpowiedział.
- Leczenie na mój kręgosłup
naprawiło mi też DNA – odparł, a w jego głosie nie pobrzmiewało nic. Erik
spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Poświęciłeś swoje moce, by móc
chodzić?
- Poświęciłem swoje moce, żeby móc
spa... – tu Charles przerwał, jakby gardło mu się nieprzyjemnie ścisnęło i
spojrzał za okno. – Co ty o tym wiesz?
I ot tak, Erik siedział w fotelu ze szklanką
szkockiej i sam nie mógł spać. Myślał o tym, co stracił, o Mystique i o swoich
braciach i siostrach, którzy zginęli przez ludzką chciwość i strach. A przede
wszystkim myślał o Charlesie i o tamtej plaży, i o tym, jak wszystko spierdolił
swoją własną chciwością i strachem. A był taki pewny, taki pewny...
Nagle to usłyszał. Nie był to dokładnie krzyk, ale
bardziej jakby… jego zapowiedź. Właściwie Erik nie wiedział, co to było.
Jedyne, czego tak naprawdę był pewien, to że nie było to nic dobrego i że
dochodziło z pokoju Charlesa.
Zerwał się nieco zbyt gwałtownie i aż zdziwił się
własnym zapałem. A potem zakręciło mu się lekko w głowie; spojrzał na swoją
szklankę ze szkocką i sporo rzeczy zaczęło nabierać sensu. Wciąż ściskając ją w
ręku wyszedł na korytarz. Na całym piętrze panowała cisza, jakby jedynie
wydawało mu się, że coś słyszał, ale jakieś dziwne przeczucie zapewniało go, że
to nie był tylko omam. Zapukał więc cicho do sąsiadującego pokoju.
- Charles? – rzucił w ciemność, otwierając drzwi. –
Wszystko w porządku?
I wtedy zobaczył go. Charles siedział skulony na
łóżku, oddychając ciężko; jego naga pierś pokryta była potem, głowę miał
zwieszoną między rękami. Widok ten odkrywał się przed Erikiem powoli i
stopniowo, w miarę jak jego oczy przyzwyczajały się do ciemności. Na dźwięk
zamykających się drzwi Charles uniósł twarz i spojrzał wprost na niego.
- Erik...? – wyrwało mu się, jakby się upewniał. –
Nie, nie, idź sobie. Wyjdź. Nie potrzebuję twojej litości.
Erik naprawdę chciał spełnić jego polecenie, ale
jakoś... nie mógł. Stał jak wryty. Nigdy wcześniej nie widział Charlesa tak bezradnego,
tak... odsłoniętego. Nawet kiedy leżał na piasku i nie mógł się ruszyć, nawet
wtedy nie pozwolił sobie nawet na chwilę słabości. Teraz wyglądał, jakby miał
zaraz się rozpłakać, a drżenie jego dłoni widoczne było nawet w tej ciemności.
Charles westchnął, widząc, że tak łatwo się go nie
pozbędzie.
- Ale może mi się przydać twoja szkocka –
powiedział w końcu cicho i Erik, prawie że automatycznie, podszedł bliżej, by
podać mu szklankę. Jego kroki brzmiały okropnie głośno w prawie pustym pokoju.
Charles najwyraźniej pozbył się wszystkiego poza łóżkiem i małym stolikiem, i
Erikowi zaczęło to nieprzyjemnie przypominać jego celę w Pentagonie.
- Miałeś koszmar? – zapytał Erik, gdy Charles wlewał
w siebie resztę alkoholu. Na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy zapaliło go
gardło, i dopiero wtedy odpowiedział skinieniem głowy.
- Ale przecież twoje moce... – zaczął Erik cicho,
ale Charles mu przerwał.
- To nie wina moich mocy. – Jego wzrok na moment
skierował się ku twarzy Erika i temu aż serce podeszło do gardła. To była jego
wina. Musieli go znowu spotkać, znów z nim pracować i... Boże, jak mógł myśleć,
że Charlesa w ogóle to nie ruszy?
Porzuciłeś mnie!
Głos Charlesa i cały ból w nim zawarty zabrzmiał
mu w głowie tak głośno i wyraźnie, jakby był tam od zawsze. Ale Erik wiedział,
że to niemożliwe. Jego wspomnienia, z pomocą alkoholu i twarzy przyjaciela, w
którą właśnie wpatrywał się z niedowierzaniem, mieszały się z rzeczywistością.
Westchnął, próbując się uspokoić. Nie chciał, żeby Charles dostrzegł, jak
bardzo jego cierpienie go poruszyło. Tylko właściwie – dlaczego?
Poddał się samemu sobie i usiadł na brzegu łóżka.
Charles oddał mu pustą szklankę i Erik z braku innych pomysłów postawił ją na
ziemi. Po długiej chwili ciszy, którą obaj spędzili na wpatrywaniu się w bliżej
nieokreślone, niezwykle fascynujące punkty między własnymi lekko rozstawionymi
kolanami, Charles w końcu spojrzał mu w twarz. Chociaż wyglądał tak, jakby
musiał się do tego zmusić.
- Dlaczego przyszedłeś? – zapytał.
- Usłyszałem… coś, co brzmiało, jakbyś chciał
wrzeszczeć, ale nie mógł wydobyć z siebie głosu – odparł Erik, z trudem
znajdując słowa. Charles machnął niecierpliwie ręką.
- Nie, dlaczego przyszedłeś?
Erik nie odpowiedział od razu.
- Nie mogłem się powstrzymać – odrzekł w końcu. –
Nie chciałem... Jesteś moim przyjacielem, Charles. Zawsze będziesz. Nie mogłem
cię tak zostawić.
Porzuciłeś mnie!
Wzrok Erika spadł na jego palce, bawiące się
bezwiednie same sobą, na jego przebierające dłonie, a potem opadła mu również
głowa i spoczęła zwieszona na jego piersi. Charlesowi nie umknął ani jeden
szczegół, ale nic nie powiedział. Było oczywiste, że i uczucia Erika, i jego
nie mają źródła w ich dzisiejszym spotkaniu, a przynajmniej nie tylko.
Wiedział, czego sięgały, ale starał się, jak tylko mógł, już od pewnego czasu,
by nie myśleć o tamtym dniu. Bał się, że gdyby pozwolił temu do siebie dotrzeć,
rozsypałby się w stertę gruzu jak zamek z piasku. Jak wtedy.
- Przepraszam – wydusił w końcu Erik
niebezpiecznie drżącym głosem. – Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję tego, co ci
zrobiłem.
- Istotnie, nie wiem – odparł Charles gorzko. –
Nigdy nie dałeś mi szansy się dowiedzieć. Mogę tylko się domyślać.
- Daję ci szansę teraz, jeśli tylko chcesz mnie
wysłuchać.
Charles nie był całkowicie pewny, czy chce go
wysłuchać, i musiało się to odmalować na jego twarzy, bo Erik westchnął zbolale
i znów spuścił wzrok. Mimo to Charles czuł, że potrzebuje tej rozmowy – że musi
sprawić, by Erik zrozumiał.
- Bywało, że chciałem odebrać sobie życie –
powiedział w końcu – bo nie widziałem w nim sensu. Tak wiele straciłem,
jednocześnie, że... – Zamilkł, szukając sposobu, by nie brzmieć zbyt
oskarżająco, ale widział, że Erik już i tak był pełen wyrzutów sumienia. – Nie
chcę cię winić, Erik. Daj mi powód, żeby cię nie winić.
Erik milczał. Nie wpadało mu do głowy nic, co
mógłby powiedzieć, żeby go przekonać, a czego Charles by już nie wiedział.
Spojrzał na niego, spodziewając się złości, czy choćby nieufności, ale w oczach
Charlesa była tylko niema prośba – o wyjaśnienie, pomoc, może?
- Wierzyłem, że tak będzie lepiej – rzekł w końcu.
– Chciałem uciec od tego, co ci zrobiłem. I naprawdę
myślałem, że tobie to też pomoże.
- To
był wypadek, Erik. Nie mogłem cię
winić za wypadek, a jedynie za to, że zostawiłeś nas tam bez możliwości powrotu
do domu. I za to, co zrobiłeś z Raven.
Głos Charlesa był zmęczony i suchy, ale Erik tego
nie zauważał. Być może nigdy się nie pogodzą w sprawie relacji między mutantami
a ludźmi, ale jeśli mógł naprawić choć odrobinę krzywdy, którą wyrządził
Charlesowi, miał taki zamiar.
I gdy tylko Charles znów uniósł na niego wzrok –
jakby oczekując odpowiedzi – Erik przypomniał sobie ten dzień, gdy po raz
pierwszy poczuł go w swoim umyśle. Przypomniał sobie jego uczucia i swoje, i to
przeświadczenie, że właśnie teraz budzi się między nimi przyjaźń, która będzie
trwać ich całe życie. I nie mógł się mu oprzeć.
Charles – ku jego zdumieniu – nie odepchnął go,
nawet gdy język Erika wsunął się między jego wargi. Jedną dłoń położył mu na
piersi – i serce Erika wyskoczyło do przodu – żeby potem przesunąć ją ku górze
i zacisnąć na jego karku. Drugą Erik schwycił sam, wplatając palce między jego.
Całowali się tak, jakby czekali na ten moment od
lat. Naga pierś Charlesa unosiła się i opadała szybko w płytkich,
niecierpliwych oddechach, jego dłonie drżały; Erik zsunął się wargami na jego
szyję, popychając go na poduszki. Wolną ręką odnalazł jego sutek i Charles aż
wygiął się w łuk, a potem jeszcze mocniej, gdy do drugiego Erik sięgnął ustami.
Gdyby jego paznokcie były dłuższe, właśnie teraz Charles zostawiałby mu na
plecach czerwone ślady. Erik uśmiechnął się lekko na samą myśl o tym, co to
będzie, gdy w końcu dotrze niżej.
- Niee, Erik... - jęknął, chociaż palce już miał zaplątane w jego włosach i chyba tylko z trudem powstrzymywał się od przyciągnięcia go bliżej. – Ach... Przestań... Erik...
Erik nie przestawał. Zaciskał palce na biodrach
Charlesa, wciskając go sobie w usta raz po raz, pozwalając mu je wypełnić i
przepełnić; połykał go, masował językiem, ssał i pieścił, aż Charles, nie mogąc
już tego znieść, zerwał go z siebie, choć z taką miną, jakby najchętniej
zerżnął mu gardło. Erik upadł na łóżko, oddychając ciężko; podparłszy się na
łokciu, drugą ręką sięgnął do spodni, nawet na sekundę nie odrywając oczu od
Charlesa. Przez moment w powietrzu wisiała ciężka cisza, jakby obaj mieli sobie
jeszcze sporo do powiedzenia... ale już nie było na to czasu. Już nie mogli
czekać. Nie po tylu latach.
Mimo to Charles wciąż się wahał, jego wzrok co
chwilę zmieniał się z pożądania, przez wstyd, po jakieś resztki złości, do
której nie nawykł i nigdy już nie miał nawyknąć. Jego wzwiedziona męskość,
nieukrywana zupełnie, zdradzała jednak rzeczywisty stan jego nieprzeciętnego
umysłu, i gdy Erik sięgnął, by z absolutną pewnością przekonać się, czy aby
istotnie byli swoimi lustrzanymi odbiciami... Byli.
Dłoń Charlesa zaciskająca się na jego członku,
obca w dotyku, a jednak cudownie znajoma; jego błękitne oczy wodzące po całej
twarzy Erika, gdy odwdzięczał się podobnymi pieszczotami; i te czerwone wargi,
rozchylające się bezwiednie na najmniejszą obietnicę pocałunku. Potem Erik nie
pamiętał już wiele – resztki szkockiej mieszały się w jego głowie z rozszalałymi
emocjami i z oszałamiającym uczuciem ciepłej skóry Charlesa pod jego dłońmi,
piersią, udami... Obrazy ich pieszczot i pocałunków plątały się z bólem
wbijających się w jego ramię palców Charlesa i jego zgnębionego jęku, i z tym
przejmującym uciskiem, i gorącem, i pełnią ich wspólnego połączenia, która dla
obu ich, razem i z osobna, była znacznie bardziej satysfakcjonująca niż
cokolwiek fizycznego, co mogliby uczynić.
Nie
będzie odwrotu.
Poczuł go nagle, w swojej głowie, jak te wiele lat
temu, i choć wiedział, że to tylko złudzenie, i choć wspomnienie to nie
należało do najlepszych, wciąż czuł go,
na tak wielu poziomach, że odbierało mu dech; z najwyższym trudem łapał gorące,
przepełnione pożądaniem powietrze - ale nawet niedotlenieniu poddawali się obaj
jednocześnie. Charles zagryzał własną dłoń, próbując się powstrzymać od
krzyków, które jednak wciąż wyciekały, mimo jego starań, przez szczeliny, aż w
końcu Erik pocałował go, głęboko i zachłannie, a ich poszarpane oddechy rzęziły
im między wargami. Zalegające jeszcze łzy bólu Charlesa rozsmarowały się mokro
na policzku Erika, gdy przylgnął do jego szyi, gdy schwycił go za kark, gdy
zaczął, tak przyciśnięty do jego chłodnej skóry rozciągniętej na gorących
wnętrznościach, szukać ich wspólnego rytmu coraz głębiej, coraz szybciej, z
coraz większą desperacją. Jednak dopiero gdy Charles, skomląc i jęcząc z cicha
tak, jakby ktoś odebrał mu głos, począł wyrzucać ku niemu biodra, dopiero wtedy
Erik pozwolił sobie się w nim zatracić. Puścił krawędź i spadł w przepaść,
zatopił się w rozszalałych falach bijących o brzeg z ogłuszającym krzykiem, i
mimo bólu, mimo rzeczywistości wpadającej mu gwałtownie i brutalnie do
przepełnionych Charlesem myśli, wolność upadku przepełniła go euforią
nieporównywalną z kimkolwiek innym w jego życiu.
Tej nocy Charles nie słyszał ech koszmarnych
głosów.