Zasadniczo opowiadanie nie jest już młode (jakiś rok, może?), ale niestetyż trafił mnie psychiczny szlag i nie chciało mi się nawet patrzeć na blogi, a co dopiero na nich publikować. W każdym bądź razie teraz mi się chce, więc wrzucam to, co już mam, i na pierwszy rzut idą "Granice".
"Granice" to efekt mojego oglądania "Łowców Czarownic", w których - jak już pisałam - częstotliwość i pomysłowość mordów była tak wysoka, że wprawiała mnie w euforię. Naprawdę, są bardzo kreatywni. Jak nie oglądaliście, to obejrzyjcie.
Właściwie ten film był tak popieprzony, że jedyne, czego tam brakowało, to incest. No po prostu samo się prosiło. (Ona w którymś momencie usiadła mu na biodrach okrakiem, NO PROSZĘ WAS!) No i się wyrodziło.
GRANICE
Ludzie gadają. Czasami mają rację, zazwyczaj -
kłamią. Wymyślają historie, by ożywić swoje jednolite, szare życia. Lecz
historia dwojga rodzeństwa, Łowców Czarownic, była całkiem prawdziwa i
rozpowszechniona. Gdziekolwiek by się nie wybrali - zawsze znajdowali pracę, a
to pozbyć się wiedźmy, a to rozpoznać jakąś, a to upewnić się, że czyjaś córka
nie daj Boże nie stąpa po złej drodze. Głównie jednak to pierwsze.
Wiele razem przeszli, Hansel i Gretel, wiele również
się nauczyli. Niedawne wydarzenia były być może nieco zbyt ekscytujące. Poznali
prawdę o swoich rodzicach. Przekonali się, że dobre wiedźmy też istnieją, jak
również dobre trolle. Przy okazji kilkakrotnie niemal stracili życie, roznieśli
w strzępy - dosłownie - największy sabat, jaki w życiu widzieli, i przy tym
nauczyli się kilku nowych sztuczek.
Nie umieli robić nic innego. Nigdy nie mieli okazji
ani przede wszystkim czasu zdobyć innych umiejętności. Ale to nie było istotne.
Byli dobrzy w tym, co robili, a to obezwładniające, wręcz osłabiające uczucie
zaraz po tym, jak odrąbywali jakiejś wiedźmie głowę, napędzało ich na długie
tygodnie. Mieli jasno ustalone zasady, granice, i uczciwie się ich trzymali.
No, może poza kilkoma wyjątkami.
Nigdy nie rozmawiali o rodzicach, w szczególności o
matce. Czasem jednak zdarzało się, że Gretel budziła się w środku nocy, wyrwana
z koszmaru i potrzebowała jego pomocy i bliskości. Po to Hansel tam był, żeby
jej ulżyć, żeby mogła popłakać mu na ramieniu i tak zasnąć, jej mięśnie powoli
rozluźniające się w bezwładne ciało, które następnie delikatnie kładł i
starannie opatulał kołdrą, by zimno po wygasłym kominku nie wybudziło jej
ponownie z tego, co tym razem zawsze było spokojnym odpoczynkiem.
Nigdy również nie próbowali zmieniać siebie
nawzajem. Hansel miał być zawsze sarkastycznym, nieco brutalnym dupkiem, Gretel
zawsze miała być tą delikatniejszą, acz wojowniczą młodszą siostrą. Kochali
siebie takimi, jakimi byli, i żadnemu z nich nie przyszłoby nigdy do głowy być
kimś innym. Jeśli ktoś ośmielił się choćby spróbować wpłynąć jakkolwiek na ich
zachowanie - wkrótce tego żałował. Lecz były momenty, były noce, kiedy wyrywali
się ze swoich zwykle niezmiennych ról, i wtedy stawali się tylko kochającym się
rodzeństwem z brzemieniem przeszłości, które nie marzy o niczym innym niż o
chwili zapomnienia.
To była jedna z tych nocy. Gretel wygięła się w łuk,
zaciskając zęby w beznadziejnych próbach powstrzymania się od jęku, podczas gdy
on delikatnie wodził wargami po jej udach, posuwając się z wolna coraz wyżej i
wyżej, aż w końcu wyrwał z jej warg niepełny krzyk, który zdusiła dłońmi.
Hansel uśmiechnął się pod nosem, choć im lepiej się sprawiał, tym
niebiezpieczniejsza stawała się sytuacja. Pod żadnym pozorem nie mogli
pozwolić, by ktokolwiek ich usłyszał lub zobaczył. Według powszechnie uznanych
norm, ich relacje były równie bluźniercze, jak magia wiedźm, które zabijali, a
pokój w karczmie nie był nawet w części tak ustronnym miejscem, jak środek
puszczy lub brzeg ukrytego w niej jeziora.
Hansel zatopił język w jej ciepłych, słodkich
głębiach, rozkoszując się ostrym westchnięciem, które z niej wydobył ledwie
jednym ruchem. Przyspieszył, czując uderzenie gorąca w lędźwiach i słysząc w
głowie głos wewnętrznego sadyzmu. Wkrótce do gry dołączyły palce i Gretel wpiła
paznokcie w jego dłoń, drugą rękę przyciskając sobie do ust, tłumiąc wszystkie
słodkie odgłosy, które tak uwielbiał. Bawił się nią bezczelnie, brutalnie, aż z
rozkoszy poczęła drżeć, trząść się niemiłosiernie, jednocześnie pragnąc, by
przestał, i mając nadzieję, że nigdy tego nie uczyni.
- Ćśś... - Hansel uniósł się z szeptem na ustach i
zawisnął nad nią na łokciu. Jego palce zwolniły, lecz wciąż nie dawały za
wygraną, gdy on zatapiał twarz w jej włosach i wargami pieścił zagłębienie jej
szyi. - Siostrzyczko, nie bójże się. Wiesz przecież, że nie zrobię ci krzywdy.
- To nie... - sapnęła, odrywając dłoń od ust. - To
nie ze strachu, ty... ah! - Jeden ruch jego palców i znów zmuszona była
powstrzymywać własny krzyk.
- Bez wyzwisk, bo cię ukarzę - odparł z uśmiechem i
był niemalże pewien, że siostra trzaśnie go w twarz.
- Po prostu... już...
Nie musiała mówić nic więcej. Balansując na krawędzi
wyższego piętra łóżka, Hansel odwrócił ją twarzą do pościeli i objął ją,
delikatnie rozsuwając jej uda własnymi. Gretel wplotła swoje palce między jego,
kiedy on odszukał jej wejście, zatrzymał się w progu i w końcu wsunął się
gładko i delikatnie. Westchnęli wspólnym oddechem, gdy czuli siebie nawzajem,
zupełnie jakby to był znów pierwszy raz; Gretel wypchnęła biodra bardziej ku niemu.
Jego palce wciąż pachniały krwią ich ostatniej ofiary, ale nie zwracała na to
uwagi, bo gdy poruszał się w niej tak, jak teraz, powoli i z wyczuciem, nie
zwracała uwagi na nic poza jego ciężarem i ustami całującymi jej szyję. Za
każdym razem, gdy się cofał, pozostawiał po sobie uczucie niepełności, które
sprawiało, że dążyła za nim aż nie uderzał znów, aż znów nie czuła się cała i
jego.
Kominek trzaskał jeszcze z cicha, kiedy Hansel
pociągnął ją nagle do góry, obrócił i posadził na sobie - przylgnęła do niego
jak wiele razy dawniej i wsunęła go w siebie z powrotem. Sufit był tak nisko,
że czuła, jak jej włosy ocierają się o drewno raz po raz, ale to nie było
istotne. Odnalazła jego wargi i zatopiła się w nich, czując jak on wypełnia ją
swoją męskością po brzegi i jęknęła cicho w jego usta. Coraz trudniej było
powstrzymać się od krzyku, choć robiła, co mogła, a Hansel obserwował jej
twarz, jak się zmienia, jak lekko skacze jej brew, jak jej usta rozwierają się
nieco bardziej, jak jej oczy wpatrują się w jego, czekając tylko na ten moment,
gdy ich źrenice się spotkają i nic już nie będzie mieć znaczenia.
I było tak długo, bardzo długo i powoli, i
dokładnie. Gretel patrzyła na niego, a potem wciskała twarz w jego szyję, a
potem znów odrzucała głowę do tyłu i szukała jego wzroku. A on czuł, jak jej
głębie obejmują go, pieszczą jego twardość swoją miękkością, miłują jego
gładkość swoimi fałdami, i trzymał ją, przyciskał do siebie, coraz mocniej i
mocniej, aż niemal słyszał, jak pękają jej żebra - choć może tylko znów ostro
westchnęła, walcząc z całych sił z jękami budzącymi jej się w krtani?
I nagle był blisko, więc położył ją z powrotem na
pościeli, z biodrami uniesionymi tak na jego kolanach; ich palce splotły się
ponownie, gdy odszukał jej dłoń swoją. Potem ucałował jej rozwarte wargi,
rozkoszując się jej jakby obcym, lecz tak słodkim smakiem, i zaraz zakrył jej
usta drugą ręką. Gdy przyspieszył tempa, jej jęki zaginęły w jego skórze, a on
patrzył na jej oczy, jej piękne, półprzymknięte, uciekające oczy, i na łzy
obezwładniającej przyjemności, toczące się jej po policzkach. Gdyby byli całkiem
sami, teraz właśnie mamrotałaby jego imię. Gdyby byli gdzie indziej, teraz
właśnie piszczałaby i krzyczałaby do ochrypnięcia.
Gdyby było inaczej, łzy na jej policzkach by właśnie
wysychały, gdy spałaby spokojnie zawinięta w kołdrę. On czekałby cierpliwie na
wschód słońca, z zamkniętymi oczami, rozmyślając o tym, gdzie iść teraz i jak
najlepiej wykorzystać czas, komu najmniej trzeba by zapłacić za nowe bełty. Co
noc na nowo wyznaczałby w głowie kolejną granicę między siostrą a łowczynią,
przyjaciółką a zabójcą, delikatnością, którą znał, a pewnością, którą miał obudzić;
i gdy pierwsze promienie światła wynurzałyby się zza horyzontu, on budziłby
Gretel do pracy jak obcą kobietę, żeby nie pamiętać o tym, jak kwiliła ze
strachu ledwie kilka godzin wcześniej.
...Ale dla nich nie było żadnych granic.