No to tak. To jest po pierwsze efekt tzw. Spamu
Starej Gry, który zaserwowałam Tumblrowi jakiś czas temu, i dla tych, którzy go
przeczytają, poniższe opowiadanie nie będzie niczym zaskakującym. Takie są
skutki, jak się znowu rozgrywa pierwsze rozmowy z Hancockiem, kiedy on jest
takim nieprzeciętnym stymulatorem owulacji, a do tego zdaje się sobie sprawę,
że z jego osobowością powinna być opcja w grze, żeby go przelecieć jeszcze
ZANIM zostaje towarzyszem podróży, a potem i tak go zromansować. No, więc postanowiłam
spróbować to naprawić. A po drugie, jest to przy okazji spin-off od głównej
mojej serii Falloutowej pisanej od kiedy FO4 w ogóle wyszedł — gdzie wciąż się
zmagam z 3. częścią, a to mi się tak wyrodziło niechcący w międzyczasie... Tak
sobie wyskoczyło. Więc uznajmy to za część 0 albo 2.5, jak komu wygodnie.
Także, proszę, Nienormalne, przywleczone
specjalnie dla was z angielskiego, bo wyszło mi tak zajebiste, że muszę się
podzielić ;)
– I jak tam mój mały skaut?
Ochrypły głos z figlarną nutą posłał fale dreszczy
w dół jej pleców. Aż niepojęte było to, jak na nią działał ten mężczyzna, i to
tylko po jakichś trzech spotkaniach. Albo może to wina owulacji. Ale jakie to
ma znaczenie?
– Dowiedziałaś się, co się dzieje w Galerii
Pickmana? – kontynuował, kiedy Aina wracała do rzeczywistości. A potem
ona, oczywiście, skoczyła na główkę w sarkazm. Znowu.
– Powiedzmy, że sztuki Pickmana nie będzie łatwo
odsprzedać, kiedy te wszystkie ciała zaczną się rozkładać...
A Hancock, oczywiście, się zaśmiał. Znowu. – Cóż,
w końcu mówi się, że artystyczna inspiracja jest ulotna, co nie? – Ale potem
mina mu zrzedła w coś pomiędzy smutkiem i delikatnym zakłopotaniem, gdy
kontynuował: – Chciałbym powiedzieć, że to najbardziej pokręcona rzecz, o
jakiej słyszałem... – Kurna, ja też, Hancock, pomyślała Aina. Ja też. –
Ale plasuje się tam, w pierwszej trójce... Dam ludziom znać, żeby unikali tej
okolicy. Zatrudnienie ciebie było zdecydowanie jednym z moich lepszych
momentów. – I znów, ten cholerny uśmiech wrócił na jego upiorną
twarz, a dreszcze Ainy do jej kręgosłupa.
Fahrenheit krążyła po pokoju jak lwica, a Aina
wcale nie była pewna tego, co miała zamiar zrobić, ale przełknęła to uczucie i
kiedy Hancock sięgnął po kapsle, zatrzymała go krótkim: – Yy, poczekaj z tym
moment.
– Co? – To był pierwszy raz, kiedy
zobaczyła na jego twarzy prawdziwe zdumienie, i z jakiegoś powodu przyniosło
jej to niewypowiedzianą satysfakcję. – O co ci chodzi?
– W sensie, ja... – Prychnęła. – No dobra, mam
sześćset kapsli utargu z łupów z Galerii tak czy inaczej, więc... –
Odkaszlnęła, by oczyścić zaciskające się gardło. Serce o mało co nie wyskoczyło
jej z piersi na jego kolana. Ba, jej samej niewiele brakowało. Fahrenheit
zatrzymała się nieopodal i przyglądała jej się zdecydowanie zbyt uważnie jak na
jej gust.
– I?
– I po prostu pomyślałam, że moglibyśmy się umówić
na inną zapłatę za tę konkretną robotę. – Wymusiła na ustach coś w rodzaju
nieśmiałego, acz zachęcającego półuśmiechu; ale kiedy Hancock wyszczerzył
szeroko zęby na jej sugestię, jej cholerne jajniki znowu się odezwały i
opuściły ją wszelkie resztki niepewności. Kątem oka zobaczyła Fahrenheit, gapiącą się na niego z niedowierzaniem, kiedy
wstał i postąpił krok ku niej. Aina zdławiła nagły odruch ucieczki, zamiast
tego biegnąc do teg, który kazał jej zatopić się w bezdennych otchłaniach czarnych
oczu oraz szczytach i kotlinach spalonej radiacją skóry. Nieświadomie oblizała
wargi, a usta Hancocka wygięły się w podekscytowany, niemal wygłodniały
uśmiech.
Za łatwo poszło, przeszło jej nagle przez myśl.
Mocno za łatwo. Coś było na rzeczy. Jakkolwiek seksualnie wyzwolony nie był od
samego początku, z tymi jego spojrzeniami i żarcikami, i tymi jego cholernymi
podtekstami, nie powinien był tak szybko zgadzać się na jej propozycję. Prawda?
– No, siostro... – Znowu ją tak nazwał. To powinno
ją odrzucać, prawda? Nie powinno było sprawić, że zrobiło jej się jeszcze
goręcej. Może to tylko ciepło, które biło od niego. No. Pewnie tak.
...Prawda?
Uniosła twarz, by na niego spojrzeć, i zdało się,
że niewypowiedziane pytanie wisiało ciężko w powietrzu między nimi. Wcale
się nie śpieszył. Cholera, był wręcz tak samo nieufny, jak i ona. A teraz czuła
się jak idiotka. Tylko że ciągle miała to rozpalone coś w podbrzuszu i
jakkolwiek by nie próbowała, nie było jak tego zignorować.
– Słuchaj, będę z tobą szczera, Hancock –
powiedziała z cichym niewinnym śmiechem. – Wiem, jak to wygląda, ale prawda
jest taka, że... no, mam po prostu nieprzeciętną chcicę. – Prychnął, ale nie
lekceważąco, tylko bardziej pobłażliwie. Może odrobinę patronizująco. Ale
atmosfera od razu się zmieniła... poza tą, która otaczała Fahrenheit. Ona wciąż
stała z boku, cała napięta i gotowa do skoku. Ale Hancock nawet na nią nie
patrzył. Jego płomienny wzrok był skupiony na Ainie, pieścił z wolna jej
twarz, wargi, oczy, podbródek. Z samego tego wzroku mogła dokładnie wyczytać,
co chciał jej zrobić. I Boże, jak to w niej rezonowało. Oderwała się od
niego, żeby nie dać się porwać temu emocjonującemu dyskomfortowi, i
powiedziała: – W sensie, naprawdę miałam nadzieję, że cała ta krwawa jatka,
którą tam zobaczyłam, zdoła to przytemperować, i cóż, na moment zdołała... ale
potem weszłam znów tutaj. – Omiotła go od stóp do głów idealnie
wykalkulowanym spojrzeniem. Hancock znów się wyszczerzył. Pokręcił trochę
głową. Prawie słyszała ciche piski zębatek w jego głowie. Musiał wiedzieć, jaki
wywierał na niej efekt od kiedy tylko się spotkali. Od kiedy pierwszy raz
dla niej zabił. Musiał czuć coś podobnego, gdy ona zabiła dla niego. Czy
naprawdę to takie dziwne, że w końcu postanowili coś z tym zrobić?
Było coś ekscytującego w takiej relacji jak ich.
Coś jak dreszczyk emocji. Ten sam dreszczyk, który się miało, gdy wbijało się
bagnet w czyjąś pierś, czuło, jak ugina i łamie się kość, jak umyka powietrze,
jak serce ślisko owija się wokół ostrza. Ten sam dreszczyk, który się miało,
gdy podlewało się ziemię własną krwią i stawało się boleśnie jasne, że jedyną
rzeczą ratującą przed zimnym końcem był szept pojedynczego zastrzyku.
Dreszczyk, gdy lufa paliła w ręce, a głowy spluwały mózgami i kośćmi, gdy łuski
uderzały o bruk, cyk cyk cyk cyk cyk, gdy zdawało się sobie sprawę, że w miarę
jak życie ulatywało z oczu wrogów, coś dzikiego i pierwotnego budziło się we
własnej piersi, coś okropnie przypominającego smak zwycięstwa i dominacji.
I gdy przypomniała sobie Hancocka, z krwią wciąż spływającą z czubka jego noża
i rękawu jego koszuli, odchodzącego od pojękujących resztek parodii ludzkiej
istoty, pytającego ją, czy wszystko w porządku... i jeszcze z tą jego
przeklętą „siostrą”... O, tak, czuła ten dreszczyk, jak rozpychał jej miednicę
i próbował wyprysnąć na jej kombinezon.
Hancock wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę
tym jego rozgorzałym wzrokiem, gdy odbywał wewnętrzną bitwę, a potem nagle,
jakby coś w środku puściło niczym tama, podjął decyzję. Obrócił głowę
— tylko trochę, tak żeby nie stracić jej z oczu — i powiedział: – Fahr,
nie chciałoby ci się wyjść, może potrzymać drzwi? – Aina poczuła przypływ
podniecenia i gorąca, i dreszczy oblewających ją całą
i z zewnątrz, i wewnątrz. Nawet już nie próbowała z tym
walczyć. Jasne, wciąż odzywał się ten maleńki, nieszczęsny głosik, który usilnie
starała się zepchnąć dalej i dalej w głąb umysłu, a który mówił, że
to nienormalne, żeby pozwalała takiemu mężczyźnie... właściwie w dodatku
nawet nie mężczyźnie... obrabiać ją w taki sposób, żeby
dopuściła się takiej zdrady na pamięci swego męża, żeby pozwoliła na coś
takiego... Ale był ciszej i ciszej z każdym ułamkiem sekundy,
aż pozostało jedynie jedno pytanie: coś jakiego? I naprawdę, naprawdę
chciała odpowiedzi. Normalnej czy nie.
– Nie, Hancock, nie chciałoby mi się – powiedziała
jednak Fahrenheit. – Chyba sobie żartujesz. Nawet nie znasz tej kobiety.
– Nigdy wcześniej mnie to nie powstrzymało
– powiedział on z kolejnym ze swoich uśmiechów, które zdawały się być
coraz cieplejsze i czulsze za każdym razem, gdy na nią spojrzał; ale potem
jakby zrozumiał, o co chodziło jego ochroniarce, bo sięgnął do ramienia
Ainy i powoli, intymnie, zsunął z niego jej karabin. Jego oczy nie opuściły
jej twarzy nawet na moment dopóki nie wręczył broni Fahrenheit mówiąc: –
Lepiej? To idź. – A potem wracając wzrokiem do Ainy: – Poradzę z nią
sobie sam.
Aina naprawdę chciała powiedzieć „Nie byłabym taka
pewna”, ale coś w jego ochrypłym, niskim głosie wybuchło wewnątrz niej tak mocno,
że nogi napięły jej się jak struny, a ona złapała się na zagryzaniu wargi do
białości i nagle nie mogła normalnie oddychać. Nie mogła już dłużej wytrzymać.
– Zazdrosna? – spytała, kiedy tylko
drzwi zamknęły się za Fahrenheit. Hancock wzruszył ramionami.
– Może o ciebie. Jest lesbijką.
– Hm. – Aina obejrzała się na drzwi
z zaintrygowanym uśmiechem na ustach. – Chcesz ją zawołać
z powrotem?
I znowu to się stało — drugi raz zdołała
wytrącić go z równowagi. Robiła się coraz lepsza w te klocki.
– Na poważnie? – rzucił z prawdziwym szokiem wymalowanym na
twarzy. Pozwoliła sobie rozkoszować się widokiem przez moment zanim odparła:
– No co? Potrafię docenić piękną kobietę
– z kolejnym spojrzeniem w stronę drzwi, tym razem również
z uniesioną brwią. Potem wróciła wzrokiem do Hancocka i obdarzyła go
kolejnym półuśmiechem. Ze zdziwienia przeszedł do czegoś pomiędzy
nieokiełznanym pożądaniem a niedowierzaniem z nutą niepewności.
– Może następnym razem – mruknął,
zbliżając się. Gdy ich wargi się spotkały, wszelkie procesy myślowe Ainy
z radością wyskoczyły za okno. Jego silne dłonie schwyciły ją
w talii, przyciągnęły bliżej, a ona położyła swoje na jego szczęce,
i wszystko to wydawało się ważne, niezastąpione, jakby wciąż była jeszcze
szansa, że zaraz ją puści i wywali na zbity pysk.
Ale potem sama się odsunęła, zupełnie bezmyślnie,
z ustami wciąż lekko rozwartymi, gdy przejechała palcami po jego
policzkach, jakby chciała zapisać w kodzie linii papilarnych każde zagłębienie
i pasek skóry... czy raczej tego, co z niej zostało. Pozwolił jej na
to przez chwilę, a potem, delikatnie przejeżdżając kciukiem po jej wardze,
spytał miękko: – Pasuje ci to? – i jakimś
cudem brzmiało to tak, jakby chodziło mu o więcej niż tylko jego wygląd
czy rasę. Ale to nie miało znaczenia; w tym momencie była skłonna pozwolić
mu na absolutnie wszystko, co tylko chciał. Przytaknęła bezmyślnie, już skupiona
znów na jego ustach, i sięgnęła ku nim, gdy on znów się schylił; całowali
się... sama nie wiedziała, jak długo, zanim w końcu się od siebie oderwali
i znowu po prostu patrzyli się w siebie nawzajem przez chwilę. Było
coś w jego wzroku — choć nie miała pojęcia, jak się odnajdywała w
tych jego czarnych oczach — ale coś tam było... Pożądanie i podniecenie,
oczywiście, ale też coś głębszego, ukrytego dalej, i nie mogła do końca
tego określić, ale z absurdalną pewnością wiedziała, że błagało ją, by go
nie puszczała... Albo może tylko przenosiła na niego swoje własne uczucia.
Aina cofnęła się o krok i absolutnymi resztkami
rozsądku, znów rzucając okiem na drzwi, powoli i ku rozbawieniu Hancocka
zdjęła z siebie Pip-Boya i kaburę z dziesięciomilimetrówką
i położyła je na stole. Przez moment trwali w impasie: on wpatrywał
się w nią jak rozszalałe zwierzę, a ona pozwoliła sobie rozpłynąć się
pod tym jego wzrokiem, ale wciąż coś w rodzaju blokady po latach i latach
narzuconej jej przez społeczeństwo przyzwoitości nie pozwalało jej spełnić
swego najskrytszego marzenia, żeby go obskoczyć już, teraz, natychmiast.
A potem jej wzrok spadł do jego warg, tych cienkich, ledwo widocznych
linii pozostałych po tym, co kiedyś z pewnością miało żywy czerwony kolor
krwi i żądzy, i w tej jednej sekundzie jakby dała mu przyzwolenie,
bo Hancock złapał ją za głowę i pociągnął do spotkania z nim, gdy znów
zatopili się w gorącym pocałunku. Ten jednak różnił się od poprzednich,
był wyraźnym preludium do tego, co miało się za chwilę wydarzyć, tak
naturalnie pożądliwy, że wydawał się wykalkulowany, by wywołać w niej stan
nieprzytomnego podniecenia. Aina owinęła ramiona wokół szyi Hancocka – brzeg
jego kołnierza otarł się o rękaw jej kombinezonu z cichym, wyczuwalnym
wręcz zgrzytem; przylgnęła do niego, równie wygłodniała tego, co jej dawał, co
on, by jej to dać. Uderzyli ciężko o ścianę. Hancock okręcił ją jednym ruchem,
jednocześnie tak kontrolowanym i nieobliczalnym, że serce zabiło jej
szybciej od dreszczyku emocji. Przycisnął ją całym ciałem do obnażonych
cegieł i pachnącego wilgocią tynku, wyraźnie bardzo starając się, by się o
nią nie ocierać, kiedy odsunął na bok jej włosy i ściągnął płaszcz z jej barku,
i przyłożył wargi do jej szyi nad krawędzią kombinezonu. Zdołała stłumić
jęk do chropawego stęknięcia, ale z ledwością, i z jej skórzanym płaszczem
już zwisającym luźno z jej łokci, sięgnęła do tyłu na oślep, by objąć
dłonią jego krocze. Hancock wydał z siebie najgorętszy z oddechów, prosto w jej
ucho, gdy zaczęła go masować, drugą ręką pomagając mu rozpiąć jej kombinezon,
żeby mógł wsunąć dłoń w jej spodnie. Jego skóra, szorstka i sucha, przesunęła
się po jej najdelikatniejszej tak ciepło, och, tak bardzo ciepło, kiedy tak
torowała sobie drogę, żeby w końcu znaleźć jej napęczniałe miejsce.
Zarzuciła biodrami i w odpowiedzi wygięła plecy w
łuk, ale Hancock tylko przycisnął ją mocniej do ściany aż była kompletnie zdana
na jego łaskę. Jej głowa opadła mu na ramię, łzy znaczyły brzegi jej oczu, a
ręka zwyczajnie nie mogła znaleźć rytmu, kiedy czynił cuda palcami i pieścił
wargami jej ucho. Chciała go dosiąść. Nie ważne, czy jego palce, kutasa, czy
twarz. Wszystkim, czego chciała w tej konkretnej chwili, było doprowadzić się
do szczytu jeżdżąc po czymś biodrami – po jego czymś. Zamiast tego mogła tylko pozwolić, by ją
zaspokajał najlepiej, jak potrafił, i mieć nadzieję, że uda jej się dojść, i
może jeszcze wygiąć się niemożebnie, żeby pocałować go przez ramię. Hancock
wsunął język do jej ust, jakimś cudem nie tracąc rytmu, który ustalił sobie dla
palców, i dopiero w tym momencie w końcu w pełni to poczuła... Jego smak. Och,
ten smak. Było w nim coś cierpkiego, jakby jego ślina kłuła ją w język
milionami małych igiełek, a to nałożone na świeżość czystej wody z nutką
dymu i alkoholu... ale było też coś jeszcze, coś pod spodem pod tym wszystkim,
jakby obietnica słodyczy, i Aina złapała się na sięganiu głębiej
i głębiej z każdym pocałunkiem, próbując ją odnaleźć. Wbiła mu palce
w kark tak, że aż poczuła fragmenty skóry i tkanki pod paznokciami, ale on
nawet nie drgnął. Wydawało się, że kompletnie się skupił na niej, że w tej
chwili istniał tylko po to, by przynosić jej rozkosz, że stracił zupełnie
świadomość własnego ciała i zamiast tego zrósł się z nią na niższym,
emocjonalnym poziomie. Dla niego nie miało znaczenia, jak długo go całowała czy
ile sprawiła mu bólu – liczyło się tylko doprowadzenie jej do samej granicy
rozkoszy, za którą tak długo tęskniła... a potem zostawienie jej tam.
Poczuła na policzku jego uśmiech, kiedy wydała z
siebie głośny jęk i zaczęła ocierać się o jego nieruchomą nagle dłoń, podczas
gdy on zwyczajnie objął jej kobiecość i tylko przyciskał do niej dłoń. Oddechy
miała ciężkie podnieceniem, a pomiędzy nie wkradały się ciche jęki, ale on
pozostawał niewzruszony. Wolał ją torturować. To było tak oczywiste, że prawie
że bolało samo z siebie, ale z drugiej strony nie miało znaczenia. Nie miało
znaczenia, bo naprawdę bardzo chciała, żeby kontynuował, i była gotowa zrobić
absolutnie wszystko, by tak się stało.
– Och,
proszę, proszę... – jęknęła prosto w jego usta, wyginając się znów w łuk, by w
ogóle ich dosięgnąć.
– Hmm? – mruknął, mistrzowsko trzymając swój
bezczelny uśmiech zaraz przy jej, a jednak poza jej zasięgiem. – Tak?
– Kurwa... – Nie było słów, którymi mogłaby
wyrazić, jak bardzo go nienawidziła w tej konkretnej chwili. Znów uderzyła
biodrami o jego dłoń, ale nic to nie dało. – Proszę, kurwa, proszę, włóż je we
mnie i doprowadź mnie, dobra?
Hancock wyszczerzył się bardziej, i gdy wcisnął
dłoń jeszcze głębiej, jednocześnie kontynuując swoją dreszczotwórczą kampanię w
dół jej szyi, Aina zmiękła jak wosk w jego ramionach, zapominając się w tej
rozkoszy. Ale to jeszcze nie był koniec. Ponieważ gdy tylko zacisnął zęby na
jej szyi i doprowadził ją do gwałtownego, mokrego orgazmu, obrócił ją znów
ku sobie, delikatnie opierając ją o stolik, żeby nie upadła, jeśli jej drżące nogi
postanowiłyby się pod nią ugiąć. Jego dłoń błyszczała z lekka, pozostawiając za
sobą ledwo widoczny ślad, kiedy tak sunął nią powoli w górę i dół jej nagiego
ciała. Napawając się nim.
Dał jej chwilę na złapanie oddechu zanim znów
zaczął ją całować z tym samym pożądliwym głodem, który widziała wcześniej w
jego oczach. A Aina znów mu się poddała. Nie było już sensu z tym walczyć.
Zresztą, zabiłaby, żeby móc znów zasmakować jego ust. Ba. Właściwie to zabiła,
żeby móc zasmakować jego ust.
Z każdą sekundą coraz bardziej ulegając
desperacji, pozwoliła dłoniom wybadać jego ciało w poszukiwaniu czegoś, co
mogłaby zdjąć jako pierwsze. I przez mgłę utworzoną z jego uzależniających
pocałunków i przejmującego gorąca jego oddechu przebijała powoli świadomość, że
czegoś takiego nie ma.
– Mm, poczekaj sekundę – wymamrotała, odsuwając
się, by przyjrzeć się jego ubraniom. Cholera. To będzie trudniejsze niż
myślała. Przynajmniej zgubił swój trójgraniasty kapelusz gdzieś w trakcie tego
całego zamieszania.
– Pozwól, że ci pomogę – odparł z uśmiechem. Zdjął
swój czerwony płaszcz, jakimś cudem robiąc to trochę jak żigolo i potęgując jej
dreszcze. Aina schwyciła go za szarfę i przyciągnęła bliżej, rozkoszując się
uczuciem jego naprężonego ciała przyciskającego ją do stołu; teraz to jej
umysłowe zębatki powoli wracały do życia, gdy najpierw odpięła pas, który
nosił na ukos przez tors, a potem zaczęła szarpać się z jego
staroamerykańską szarfą, podczas gdy Hancock obserwował jej niezbyt skoordynowane
ruchy z lekkim rozbawieniem.
W końcu, szarfa opadła na podłogę,
a zaraz za nią jego niebieska kamizelka i w końcu koszula,
a potem Hancock stał przed nią tylko w swoich skórzanych
spodniach i Aina nie mogła powstrzymać się od gapienia się
i sunięcia palcami po jego odsłoniętym torsie. Nie był umięśniony per
se, nie tak, jak Nate po jego służbie wojskowej i miesiącach spędzonych w
pancerzu wspomaganym, ale Hancock był wyraźnie niedożywiony i to,
w połączeniu z jego niesamowicie cienką popaloną skórą, sprawiało, że
każdy mięsień, który miał, był wyraźnie widoczny w upiorny, nienaturalny
sposób. Nienormalny sposób. I tak ją to podniecało, że coś chłodnego
i mokrego ocierało się o jej uda przy każdym ruchu.
A kiedy już napoiła oczy tym
paradoksalnie wspaniałym widokiem jego nagiej piersi, a palce teksturą
jego napromieniowanej skóry i żylastych linii jego ścięgien drgających
lekko pod spodem, podczas gdy on obserwował ją z oddechem przyspieszającym
z każdą kolejną sekundą i dłońmi zaciskającymi się na jej talii coraz
tylko mocniej, ucałowała jego ramię i zeszła dalej na szyję, sunąc
paznokciami w dół jego torsu aż do granicy jego spodni. Syknął, chwytając jej
ręce.
– Hej, bez drapania… – mruknął z ustami już
tak blisko jej, że wiedziała, jak smakuje dym z jego oddechu. Lekko
ugryzła go w wargę w ramach przeprosin, a potem zatopiła się
głębiej w dzikim pocałunku. Wydawało się, że Hancock poddaje jej się
i zapomina o bólu, ale wyszło na to, że to ona się zapomniała, bo
nawet nie zauważyła, kiedy zsunął jej płaszcz z drugiego ramienia i zawinął
nim jej nadgarstki, więżąc je między nią a stołem. – Zostań tak.
Mogła się oczywiście uwolnić w każdej chwili,
ale wcale nie chciała. Tylko dlatego, że ją o to poprosił. Boże, istnie
przerażające, to, co była gotowa zrobić dla…
– Pokażę ci, dlaczego lubię te spodnie – rzucił z
szelmowskim uśmiechem zanim odsunął się na krok, wciąż z oczami utkwionymi
w jej. A potem powoli spojrzał w dół, a ona powiodła za
jego wzrokiem jak kukiełka i patrzyła, z gorącym dreszczykiem
bawiącym się jej wnętrznościami, z płucami nienadążającymi za tym
wszystkim, jak je powoli rozpinał… i rozpinał, aż rozporek dotarł do jakiegoś
punktu daleko między jego nogami. I Aina szczerze nie potrafiła
stwierdzić, czy bardziej ją zdumiało to, czy to, co już wyglądało
ze środka, ale jej oddech tak czy inaczej ani myślał spowalniać
w najbliższym czasie. Hancock rzucił jej kolejne zadowolone spojrzenie, w
pełni świadom tego, jaki wywierał na niej efekt, pociągając materiał w dół
tylko na tyle, by odsłonić wszystko. Aina wydała z siebie głębszy oddech
plasujący się niebezpiecznie blisko westchnięcia i znów poczuła dreszcze, ale
tym razem trochę bardziej niespokojne. Nie miała bladego pojęcia, jak go tam
zmieści. W tym mężczyźnie nie było za grosz wstydu, ale na Boga, nie miał się wcale
czego wstydzić.
– A teraz – powiedział znów z szerokim, dumnym
uśmiechem, wzrokiem opadając ku jej ubraniom – pozwól mi się zastanowić,
jak toto zdjąć…
Aina stłumiła śmiech. – Do tego będziesz musiał
pozwolić mi się ruszyć – wyjaśniła najbardziej rzeczowym tonem, jaki mogła
z siebie wydobyć, gdy odwzajemniała zaraźliwy uśmiech Hancocka.
– Hmm… W takim razie może jeszcze
za chwilkę. – Omiótł ją wzrokiem, powoli. – Mm. To dopiero widok.
Ale muszę zapytać — dlaczego nie masz na sobie stanika? Ten kombinezon nie
wygląda na… delikatny.
Wzruszyła ramionami. – Lepsze to niż spać ze
ściśniętymi piersiami. – A po kolejnej chwili wypełnionej nim napawającym
oczy każdym calem calem tego, co z jej ciała zdołał dotychczas odkryć,
i nią zagryzającą wargę, gdy rzucała spojrzenia temu, co dla niej miał,
dodała: – Czy ty będziesz delikatny?
Uśmiech Hancocka natychmiast stał się bardziej
pokrzepiający, gdy się zbliżył i złożył na jej ustach zadziwiająco powściągliwy
pocałunek na jej ustach zanim zszedł niżej, mówiąc: – Jasne, że tak. –
A kiedy jego wargi pieściły i całowały w dół jej szyi, posyłając fale
dreszczy po jej kręgosłupie, dostała takiej gęsiej skórki, że pewnie była w
dotyku taka sama jak on, i prawie poddała mu się całkowicie — gdyby tylko nie
ta jedna mała myśl uwierająca w tył jej głowy. Jej spowolnionemu, ospałemu
umysłowi zajęło chwilę, żeby ją odnaleźć.
– Kurwa… – wyrwało jej się z ust, kiedy w końcu
zrozumiała, o co chodziło, i chciała jednocześnie płakać i śmiać
się z zakłopotaniem.
– Hmmm? – mruknął Hancock, wciąż przyklejony do
jej szyi. Czuła wibracje jego pomruku na skórze.
Aina przez chwilę milczała, zbierając odwagę, by
wypowiedzieć tę kompletną głupotę, która trzymała jej umysł w morderczym
uścisku. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, jak masz na imię…
Poczuła, jak uśmiecha się przy jej szyi. Marzyła o
tym, by ukryć twarz w dłoniach, ale te wciąż były zawinięte w płaszcz i
uwięzione między nią a stolikiem, a z Hancockiem naciskającym teraz na nią
całym ciałem, nie było mowy o ich uwolnieniu. Miała tylko nadzieję, że nie
wpadnie mu do głowy… Cholera jasna.
Hancock przesunął wargami po jej szyi, gdy wracał
na górę, by spojrzeć jej prosto w oczy, a razem z nim przyszło
nieprzemożne gorąco i wspięło jej się na policzki. Cholera, kurwa, jasna.
– John – szepnął, znów ją całując, tym razem z tak
niepohamowanym pożądaniem, że natychmiast zapomniała, czym była tak
zawstydzona, a ciepło z podbrzusza rozeszło się po całym jej ciele.
Sięgnęła ku niemu, ku jego specyficznemu smakowi, i ledwo zdołała się cofnąć,
kiedy to on z kolei się odsunął. Zaczął ją rozbierać, tym razem na serio,
zaczynając od odwinięcia tego bajzlu z jej płaszczem i rękami. Prychnął cicho z
półuśmiechem. – Skoro jesteśmy w tym temacie, to ja nie znam twojego.
Nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Owinęła mu
ramiona wokół szyi. – Aina.
– W takim razie, Aina, ściągnijmy to w końcu z
ciebie. – Hancock pozwolił sobie na jeszcze tylko minutę napawania oczu i dłoni
jej piersiami i talią, aż w końcu obrócił ją przodem do stołu. Zwiesiła głowę
z oddechem tak ciężkim, że aż kręciło jej się w głowie, i przymknęła oczy.
Teraz czuła już tylko krawędź stołu wbijającą jej się w miednicę i twardą
męskość Hancocka przy jej udzie, gdy jego ręce ściągały kombinezon z jej ramion
aż opadł wolno z jej bioder. Jedna z jego szorstkich dłoni przesunęła się
w górę jej kręgosłupa w towarzystwie jeszcze jednej fali dreszczy,
uciskając mocniej, im wyżej była, aż Aina załapała i pozwoliła mu się
położyć na stole. Przez kolejną chwilę, gdy ściągał z niej resztę ubrań dopóki
nie stała tam kompletnie naga, zdała sobie sprawę, że naprawdę mógłby
zrobić z nią teraz, co tylko chciał, i wydawało się to… nie w porządku, w
jakiś sposób. Być tak bezbronną, tak kompletnie na jego łasce; była bliska
paniki, gdy w pełni do niej dotarło, jak bardzo szybko to mogło pójść bardzo źle,
i już postanawiała pobiec po broń, kiedy Hancock nagle opadł za nią na kolana
i… Ooch, Boże. Och, już nigdy, przenigdy w niego nie zwątpi.
Samo ciepło bijące od jego języka zlizującego jej
wilgoć wystarczyłoby, żeby oszalała z rozkoszy, ale kiedy dołączył do gry
jeszcze palce, ciało Ainy zwiotczało jak szmaciana lalka. Na szczęście nie
maltretował jej zbyt długo, ale kiedy wstał i umiejscowił się za nią, rzuciła
“Nie!” i zerwała się na równe nogi zanim w ogóle pomyślała, co robi. Nie
potrafiła stwierdzić, czy bardziej się zdziwił, czy przestraszył, że zrobił coś
nie tak.
– Przepraszam – mruknęła, podchodząc bliżej i
kładąc dłonie na jego rozpalonej piersi. – Po prostu… Chcę na ciebie patrzeć,
kiedy będziesz mnie otwierał.
Znowu wyszczerzył się w zadowolonym uśmiechu, choć
wyraźnie jeszcze nie do końca odzyskał rezon, i przyciągnął ją do
pocałunku, jednocześnie przyciskając ją z powrotem do stołu. Wciąż przyklejony
do jej ust, zrobił miejsce spychając na ziemię swoją kolekcję narkotyków,
posadził ją tam i rozłożył jej nogi najszerzej, jak się dało, nieprzeciętnie ją
przy tym podniecając. Ale wtedy znowu odezwała się niepewność, i wydawało
się, że w nich obojgu, bo Hancock nagle cofnął się i spojrzał na nią uważnie.
– Czekaj, czy ty chciałaś powiedzieć, że to twój
pierwszy raz? – spytał, marszcząc brwi.
– Z mężczyzną, od naprawdę zajebiście długiego
czasu… tak. – Nie było sensu mówić czegokolwiek innego niż prawda. Wkrótce
sam się przekona, jak długi to był czas.
– Dobrze. – Zaczął bawić się jej piersiami,
jednocześnie doprowadzając się do pełnej gotowości, gdy ona uczepiła się jego
ramion, czując każde drgnięcie i każdy skurcz mięśni pod palcami. –
Powiedziałaś to w taki sposób, że przez moment myślałem, że jesteś
dziewicą.
– Przeszkadzałoby ci to? – wyszeptała, pochylając
się ku niemu, by zacząć całować i sunąć językiem po jego szyi, a on westchnął
cicho i odchylił głowę do tyłu, ułatwiając jej dostęp. Ręka zacisnęła mu się na
jej talii, a drugą dalej robił sobie dobrze, choć było jasne, że bardziej
skupiał się na doznaniach, które zapewniała mu ona.
– Jasne, że nie – zdołał mimo to powiedzieć
całkiem równym głosem. Brawa za opanowanie. – Ale bardzo zmieniłoby to,
co bym ci zrobił.
I znów, gdy powiedział to takim niskim, ochrypłym
głosem zaraz przy jej uchu, zalały ją kolejne fale dreszczy i pożądania.
Musiała zaprzęgnąć całą swoją siłę woli, żeby pozostać przy jego szyi. Chciała,
żeby miał nerwy napięte jak postronki zupełnie tak, jak ona, zanim go w końcu
wpuści. Żeby był w takim samym stanie, jak ona. Mało tego, chciała go sama do
niego doprowadzić. I wcale nie było
to trudne, nie kiedy jego skóra była tak cienka, że za każdym razem, gdy
mocniej uciskała, jego całe ciało drżało z podniecenia.
Szczerze spodziewała się przynajmniej posmaku albo
okazjonalnego powiewu spalonego ciała, kiedy była tak blisko niego, ale nic
takiego nie odczuła. Miał lekko kwaskowatą skórę, ale była bardziej skłonna
winić za to narkotyki niż to, że był ghulem. Poza tym, smakował całkiem
zwyczajnie — trochę słonawego potu, lekka metaliczna słodycz w zagłębieniach i
po prostu nic na szczycie fałdów. Och, i pachniał trochę jak sosna
i siano, z jakiegoś powodu.
– Powiedziałeś to
w taki sposób, że przez moment chciałam być
dziewicą – powiedziała, przygryzając jego ucho, a kiedy on prawie że
zawinął się wokół niej w odpowiedzi, wiedziała, że był blisko tamtego stanu. –
Ale nieistotne. Obiecuję, że nie ma dużej różnicy.
Ścisnął jej talię jeszcze bardziej, przymykając
oczy, a dłoń, którą miał owiniętą wokół swojej męskości, wydawała się poruszać
z większą desperacją, gdy to mówiła. Aina dostrzegła to wszystko
i poczuła coś w rodzaju przypływu nieprzemożnej satysfakcji. Jeśli to
tak się czuł, gdy drażnił się z nią, była skłonna mu to wybaczyć.
A potem znów zbliżyła się do jego ust i najgorętszym, najsłodszym głosem,
jaki tylko mogła z siebie wydobyć, szepnęła: – No, chodź.
Kolejna tama zerwała się z hukiem i Hancock
przyciągnął ją do wygłodniałego pocałunku, rękę zaczepiając o jej kark
tak, że nie było wątpliwości, że nie miał najmniejszego zamiaru jej puszczać w najbliższym
czasie. Była tak rozpalona, że ledwie mogła to znieść, i sądząc po jego
twardości, on też. Znów położyła dłonie na jego policzkach i znów zdumiało ją
to, jak jego skóra i żuchwa przesuwały się pod jej palcami, gdy posapywał
gorącymi, ciężkimi oddechami i smakował jej wargi i język, jakby nie mógł
się nią nasycić tak, jak ona nie mogła nasycić się nim. Czy tak to jest? Być
jednością?
Wyglądał erotycznie nawet kiedy zajmował się
formalnościami, zdejmując trochę śliny z warg, by zwilżyć swój koniec,
i rozszerzając ją, by jej własne podniecenie ułatwiło wejście; Aina nie
mogła przestać się wpatrywać w jego wyraz twarzy, oczy patrzące
w dół, rozwarte usta, bezwłosą brew lekko drgającą, gdy się dotykał.
Wszystko w nim w tej chwili było seksowne. Nawet kościsty grzebień
tego, co zostało z jego nosa.
Aż w końcu umieścił się przy jej wejściu i
myśl o byciu znów tak otwartą i pełną
zalała jej zmysły podnieceniem. Owijając ramiona wokół jego szyi, spojrzała w
dół i patrzyła z niemym zachwytem, jak powoli, metodycznie się w nią
wsuwał.
– O, kurwa – wymamrotał po drodze – rzeczywiście jesteś
ciasna…
Przyciągnęła go do pocałunku, tak po prostu, tylko
dlatego, że podobało jej się, jak jego usta się poruszały, gdy mówił, ale on
musiał pomyśleć, że to zaproszenie, bo nagle wepchnął się w nią najdalej,
jak się dało — choć co prawda to wcale nie było daleko. A Aina wydała
z siebie wrzask bólu i rozkoszy zanim w ogóle zarejestrowała, co
się dzieje.
Po kilku
długich sekundach uspokajania jej, kiedy przyłożył czoło do jej i szeptał przeprosiny,
Hancock spróbował się z niej wysunąć, ale po tym, jak ból ją na nim
zacisnął, każdy jego ruch palił żywym ogniem. A gdy wydała z siebie parę
syknięć i jęków, zaciskając palce na jego ramionach, Hancock z braku
innych pomysłów, pewnie starając się ją odwrócić jej uwagę, rzucił: – No weź,
nie jest aż tak wielki.
Aina prychnęła tłumionym śmiechem. – Właśnie że
jest! – odpowiedziała i ucałowała go w ten głupi uśmiech, po czym otarła oczy z
łez i spojrzała w dół. – Okej. Jeśli cokolwiek, to jestem wytrwała. Spróbujmy
jeszcze raz.
Tym razem ona go ujęła — dowiadując się przy okazji,
że nie mogła całkiem owinąć wokół niego palców, co prawdopodobnie tłumaczyło,
dlaczego mieli takie problemy — i wsunęła go w siebie. Tym razem Hancock
poruszał się jeszcze wolniej, cofając się kilka razy, ale sukcesywnie wciskając
się głębiej, rozwierając ją bardziej i mocniej z każdym pchnięciem aż Aina była
pewna, że pęknie. Jęki wyrywające się z jej ust tylko rosły, a kiedy
Hancock w końcu dotarł do jej najgłębszego punktu, była tak obezwładniona tym
wszystkim, że nie mogła już nawet jęczeć ani krzyczeć, a tylko oddychała ciężko
z głową zawieszoną na jego ramieniu, wdychając zapach sosny i siana, i potu. I
dopiero kiedy wydawało się, że minęła wieczność, a jej wnętrzności przesunęły
się i rozluźniły, by go pomieścić, dopiero wtedy udało jej się znów spojrzeć mu
w twarz.
Wydawał się blady, o tyle, o ile to było możliwe,
kiedy jego skóra była zasadniczo jedną wielką blizną, ale głęboko w jego oczach
czaił się błysk, który zdradzał, ile musiał włożyć w to, by nie zacząć się
w nią wbijać z bezmyślną pasją.
– Wszystko gra? – spytała, przesuwając kciukiem po
jego wargach.
– Och, tak – zapewnił ją. – Przez moment myślałem,
że się tu zatracę, i to nie w ten dobry sposób. U ciebie?
Aina przytaknęła, ale nie wydawało się to do końca
szczere, więc pocałowała go, żeby to nadrobić. I to przebrało miarę.
Schwycił ją za żuchwę i łapczywie przyciągnął ją bliżej, a drugą ręką
przytrzymał jej biodra, gdy zaczął się w nią wbijać raz za razem. I jakkolwiek
Aina by nie chciała, żeby jej się to podobało, jej kobiecość nie podzielała
tego zdania. Każdy jego ruch posyłał fale nieopanowanej rozkoszy i nieznośnego
bólu po jej całym ciele, a za każdym razem, gdy się cofał, czuła się tak, jakby
zabierał ze sobą całe płaty jej wnętrzności. W którymś momencie jego ręka
spadła niżej i schwyciła ją za szyję, lekko ją podduszając
— i z jakiegoś powodu spodobało jej się to jeszcze bardziej.
Odchylił jej głowę siłą, by przylgnąć ustami do jej obojczyków i powoli
sunąć do góry, ciągle wpychając się w nią z rosnącą desperacją, jakby nie mógł
się nią nacieszyć. A Aina mogła tylko trzymać się mocno jego barków i cicho, w
ledwie słyszalnych szeptach, błagać go, by nie przestawał.
– Och, Boże, proszę... John, więcej,
więcej... Tak, proszę…
Z każdą chwilą, każde pchnięcie stawało się
następnym i poprzednim jednocześnie, aż Aina nie czuła już upływu czasu,
jedynie Hancocka i jego ciało przylegające ciasno do jej, i jego palce na szyi,
zaciskające się lekko przy każdym jego ruchu, i jego masywną męskość druzgocącą
jej wnętrze. W ferworze tych uczuć nie
umiała nawet stwierdzić, czy on jeszcze tam był, czy jego umysł się zamknął
wokół jej ciepła i ciasnoty, która wciąż nie ulegała jego naporowi. I tak ból
trwał, podmywając wszechogarniającą rozkosz wybuchającą w jej jękach, które
wciąż, resztkami rozsądku, próbowała tłumić; i uwielbiała ten ból. I nie
mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek go nie było, a jeśli tak i mogłaby do
tego czasu wrócić, nie była całkiem pewna, czy by chciała.
Cholera jasna.
– Czekaj. Czekaj. – Odepchnęła Hancocka nieco, ale
tylko nieco, zwłaszcza że balansowała na brzegu stołu i gdyby zbyt szybko
odszedł, jej własne nogi z pewnością by jej nie utrzymały. Łzy cisnęły jej się
na powieki, kiedy bezskutecznie próbowała się ich pozbyć zanim Hancock je
zauważy.
– Co się dzieje? – spytał z ciężkim oddechem i
głosem jeszcze bardziej ochrypłym z podniecenia. A potem cisza, przestał w
ogóle oddychać, i nawet z zamkniętymi oczami i pochyloną głową Aina wiedziała,
że w końcu zobaczył. – Nie mów, że cię skrzywdziłem?
– Nie, nie… – Pokręciła głową, ale zaraz zdała
sobie sprawę, że właśnie wypierdoliła przez okno idealne wyjaśnienie na to, co
się z nią działo. Nie mogła powiedzieć mu prawdy. Nie mogła mu powiedzieć, że
właśnie znikąd przypomniała sobie o swoim zmarłym mężu i ich dwustuletnich
wspólnych chwilach, ich ostatnich wspólnych chwilach, i że napływ tamtych uczuć
zmieszał się z tymi uczuciami, i że uświadomiła sobie, że gdyby miała wybór,
wolałaby zostać tu i teraz i dalej pozwalać Hancockowi wbijać się w stół
zamiast wrócić do swojego dawnego życia z Nate’em, i ta zdrada… Nie mogła mu
tego powiedzieć. Nie w tej chwili i pewnie nie nigdy. (Wypchnęła z głowy
szalone, wywołane hormonami fantazje o wspólnym życiu z Hancockiem.) Ale
Hancock wciąż patrzył na nią ze zmartwieniem i stawało się jasne, że tego tak
nie zostawi. Więc co miała mu powiedzieć?
– Hej, co się stało? – Starł łzy, które uciekły
spod jej zaciśniętych powiek. Cholera jasna. – Słuchaj, jeśli chcesz przest…
– Nie. Nie. – Owinęła wokół niego nogi, ale nie
pozwolił jej się wepchnąć głębiej, więc w końcu na niego spojrzała. Twarz
Nate’a przewinęła jej się przed oczami zanim Hancock znów się przed nią
pojawił, i samo to prawie posłało kolejną falę łez w dół jej policzków.
Cholera, kurwa, jasna.
– Aina… – ale widząc, że nie reaguje, Hancock
wrócił do swojej niefrasobliwej, wyluzowanej persony. – Hej, doceniam
sentyment – mówił, sunąc dłońmi po jej udach – ale nie musisz robić niczego,
czego nie chcesz. Możemy przestać, zapalić sobie Jeta pokoju i się rozejść. Bez
spiny.
Ogarnij się, dziewczyno. Nate nie żyje. Echo
wystrzału zabrzmiało w jej uszach. Przeszywający, zimny strach zmroził jej
kości. No dalej… No, daj spokój. Nie mogła powiedzieć Hancockowi. Nie mogła.
– Serio – kontynuował, zbliżając się nieco
bardziej i przesuwając nosem po jej policzku, kiedy sięgał ku jej ustom. Brzeg
kości zarysował jej skórę i posłał dreszcz w dół jej pleców. – Jakoś to zniosę.
Jestem dużym chłopcem.
– No, jesteś – szepnęła, pociągając go do tego
pocałunku, na który tak wyraźnie liczył. Poczuła uśmiech na jego ustach i nie
mogła go nie odwzajemnić. Kurna, był
zaraźliwy. Ale kiedy w końcu się od siebie oderwali, znów na nią spojrzał,
wciąż oczekując jakiegoś wyjaśnienia. – Nic się nie stało. Po prostu miałam
chwilę słabości.
– Wątpisz we mnie? – zażartował. Aina prychnęła z
cicha, choć gorąco znów wstępowało na jej policzki. Musiała nauczyć się lepiej
kłamać, i to szybko.
– Może troszkę. – Uniosła palce. – Tak tylko…
troszkę, o tyle?... Żartuję. Po prostu przypomniałam sobie coś i zrobiło się
nieprzyjemnie na moment. Ale już wszystko dobrze. I nie chcę, żebyś
przestawał.
– Czaję – odparł, i zabrzmiało to tak, jakby
zrozumiał znacznie więcej niż tylko to, co powiedziała. Jego dłonie wróciły do
badania zakamarków jej ciała. – Ale
chyba będziemy musieli zacząć od nowa. – Wysunął się z niej, by pokazać, co
miał na myśli.
Aina uśmiechnęła się ze współczuciem. – No,
nie może być łatwo utrzymać takiego kolosa w górze przez dłuższy czas. Czy to
dlatego byłeś wcześniej taki blady?
A Hancock, jak się spodziewała, tylko się zaśmiał
i odparł: – Och, chodź tu, ty mała kokietko. – A gdy znów sięgnął ku jej
ustom, dłońmi zjechał do jej bioder i zdjął ją ze stołu, Aina, zaskoczona,
wydała z siebie stłumiony okrzyk, uczepiając się jego ramion, ku jego ogromnej
satysfakcji.
– Masz z tego za dużo frajdy – wymamrotała z
wyrzutem.
– Ja bym raczej powiedział, że za mało. –
Wyszczerzył się, znów ją całując, kiedy niósł ją w stronę kanapy. Aina
oderwała się od niego, kiedy tylko mogła się do tego zmusić.
– Może lepiej patrz, gdzie idziesz – rzuciła. – Po
tym, co przeszłam, byłoby wręcz obelgą umrzeć od uderzenia głową w stolik do
kawy.
– Problemy z zaufaniem? – spytał z tym jego
szelmowskim półuśmiechem, a potem po prostu rzucił się na kanapę z Ainą wciąż
uczepioną go i próbującą stłumić kolejny wrzask. Jakoś jednak przeżyli;
Hancock zarechotał jak szaleniec, więc Aina trzepnęła go w pierś, co tylko
rozbawiło go jeszcze bardziej. Idiota. Jej wzrok padł na dziesięciomilimetrówkę
wciąż jakimś cudem leżącą na stole, choć mogłaby się założyć, że Hancock potrącił
go nogą, jak spadali.
– No, daj spokój, chyba nie jestem taki zły, co? –
rzucił, podążając za jej spojrzeniem. Jeśli pomyślał, że chciała go
zastrzelić, przyjmował to zadziwiająco dobrze. Prawda była jednak taka, że gdyby
nawet przyszło jej do głowy sięgnąć po pistolet, Hancock mógłby
z łatwością ją rozbroić, a potem poderżnąć jej gardło nożem, który
wiedziała, że wciąż miał ukryty w pochwie za pasem. Z jakiegoś powodu ta
świadomość sprawiała, że chciała go jeszcze bardziej. Więc po krótkiej chwili,
którą spędzili znajdując wygodniejszą pozycję na kanapie, zaczęła poruszać
biodrami, ocierając się o jego męskość, a potem opadła na niego,
zasypując jego usta drobnymi pocałunkami.
– Co tak delikatnie? – mruknął między
jednym a drugim. Aina z krótkim “pff” sięgnęła w dół, by owinąć
palce wokół niego najmocniej jak mogła, z powodzeniem wyrywając mu
z ust syknięcie. – Hej, ostrożnie tam.
– Powiedziałeś „co tak delikatnie”
– wymamrotała mu prosto w usta, ale chyba już nie słuchał, kiedy poluźniła
trochę chwyt i zaczęła pieścić jego męskość. Pozwolił sobie zapomnieć się
w tych uczuciach przez chwilę zanim przesunął dłonie z jej talii do
jej twarzy i przyciągnął ją do pocałunku — mocnego, głodnego, niezaspokojonego
pocałunku, przez który znów zrobiła się mokra, a ciche jęki umykały
z jej gardła tylko po to, by zostać zdławione przez jego wargi. Objęła
jego męskość i znowu zaczęła się po niej przesuwać, rozprowadzając po niej
swoją wilgoć i rozkoszując się uczuciem, jakie zostawiała na niej jego
pobliźniała skóra. Hancock wydał z siebie głębszy oddech, który
brzmiał niemal jak cichy jęk. A ona tylko się nim zaspokajała, aż
w końcu, nie mogąc już tego znieść, chwycił jej biodra i pociągnął ją
do góry, by się na niego nabiła. Przeszedł ją kolejny dreszcz strachu
zmieszanego z podnieceniem. Wiedziała, że będzie znowu bolało, była tego
pewna. Ale… Gdy patrzyła na Hancocka leżącego pod nią, na jego lekko rozwarte
wargi, skórę błyszczącą gdzieniegdzie kroplami potu i to, jak jego czarne
oczy wpatrywały się w nią i jej ciało, nie miało to znaczenia. Jego
też będzie to bolało, a jeśli on mógł to zignorować, to ona też mogła.
Z jedną nogą na ziemi, a drugą zwiniętą
między Hancockiem a oparciem kanapy, Aina powoli na nim usiadła, ostrożnie
kierując go do środka. I znów to poczuła: tę pełnię, tę bliskość, te ostre
ukłucia bólu, kiedy otworzył ją na nowo. Hancock wsunął się w nią
z syknięciem, podczas gdy ona skupiła się na głębokich oddechach
przerywanych cichymi, tłumionymi jękami. A kiedy był już cały
w środku, dała sobie kilka sekund na przyzwyczajenie zanim zaczęła się
poruszać, najlepiej, jak mogła, kiedy tak naprawdę nie wiedziała jak, a za
każdym razem, gdy unosiła biodra, miała wrażenie, że Hancock zaraz wywróci ją
na lewą stronę. Naprawdę próbowała nie dać po sobie nic poznać, ale wyrywające
się jej z ust jęki i to, jak zmarszczyła brwi, musiało być
wystarczające, bo w którymś momencie Hancock powiedział:
– Dobra, chodź tu – po czym schwycił ją za kark
i przyciągnął do siebie. Pozwoliła dłoniom błądzić po jego torsie,
powyczuwać zagłębienia w jego skórze i między mięśniami zanim
w końcu spoczęła na jego piersi. Hancock pocałował ją ponownie, tym razem
znacznie bardziej delikatnie i zmysłowo, póki szukał podparcia dla nogi,
a potem zaczął się poruszać, rozwierając ją jeszcze szerzej niż myślała,
że to w ogóle możliwe. Aina znów przylgnęła do jego barków
i pozwoliła sobie zapomnieć się w jego ustach, żeby nie krzyknąć,
podczas gdy Hancock owijał wokół niej ramiona. Sam z cicha pojękiwał, wpatrując
się jej w twarz, obserwując — nie, studiując drobne zmiany w jej
wyrazie, żeby ocenić, kiedy będzie gotowa na więcej, i wciąż wolno,
dokładnie się w nią wsuwając. I wciąż ją to obezwładniało,
przerażało, to uczucie, że wyciąga z niej jej własne wnętrzności, ale
kiedy to on się poruszał, jakimś sposobem było ono znacznie przyjemniejsze.
Wystarczająco, by przymknęła oczy i skupiła się na nim z ustami
szeroko otwartymi w ciężkim oddechu.
Więc Hancock znów ją pocałował, trzymając ją tak
blisko, że jej pierś ledwo miała gdzie falować, i ciągle przyspieszając,
aż wbijał się w nią raz po raz, sapiąc przez zaciśnięte z wysiłku
zęby, choć stęknięcia rozkoszy również umykały mu z gardła przy każdym
pchnięciu. A wszystko to sprawiało, że jej umysł postanowił wziąć wolne,
kiedy oddała mu się w całości, ale to rozkosz, którą dawała jej jego
męskość uderzająca o jej największe głębie, ostatecznie posłała ją w
otchłań. Nie minęło nawet pięć minut, a Aina już westchnęła: – Och, Boże,
zaraz… – po czym wcisnęła twarz między jego ramię a szyję, żeby stłumić
wzrastające jęki i następujący zaraz po nich krzyk, podczas gdy jej dłonie
desperacko szukały czegoś, na czym mogłyby się zacisnąć. Nie zdążyły; fala
rozkoszy zalała ją nagle, prawie że niespodziewanie, całe ciało trzęsło jej się
pod jej naporem, i mogła już tylko trzymać się Hancocka tak, jakby od tego
zależało jej życie i starać się nie krzyczeć wystarczająco głośno, żeby ją
słyszeli w Trzeciej Szynie.
Hancock zatrzymał się na moment, pozwalając jej
się z tym oswoić bez dodatkowych bodźców. A kiedy mogła się znów
ruszać, kiedy właściwie znowu w ogóle poczuła
swoje ciało, podniosła głowę znad jego ramienia tylko po to, by usłyszeć
jego ciche posykiwanie. Okazało się, że zdołała złapać brzeg kanapy jedną ręką,
ale druga wbiła paznokcie tak mocno w ramię Hancocka, że jego cienka skóra
pękła aż polała się krew. Aina oderwała się od niego z zaskoczeniem.
– O kurwa, przepraszam – rzuciła, wpadając jeszcze
głębiej w szok, zanim w końcu wynurzyła się gdzieś w okolicy przerażenia,
kiedy jej mózg oprzytomniał na tyle, by w pełni dotarł do niej widok
czerwieni kapiącej jej z palców. – O ja pierdolę, naprawdę przepraszam…
Hancock rzucił okiem na cztery rany w prawie
idealnym rządku. – Ech, zdarza się.
– Zdarza
się?!
– No. To nie pierwsza krew tej kanapy. Ta
przynajmniej jest z dobrego powodu.
Aina postanowiła nie pytać. Zamiast tego patrzyła,
jak Hancock zgarnął stimpaka ze stołu i wstrzyknął go sobie zaraz obok
nacięć. Syknął cicho razem ze strzykawką. Rany pokryły się strupami w kilka
sekund i zaraz pasma tkanki zaczęły wyrastać z brzegów, żeby je zamknąć.
– Widzisz? I już po krzyku. A teraz
chodź tu z powrotem… – Hancock rzucił strzykawkę na podłogę i znów
sięgnął jej ust, siadając i przyciskając się do niej, co w jakiś
sposób sprawiło, że wepchnął się w nią jeszcze głębiej, znacznie dalej niż
sięgała jej strefa komfortu. Poraczyła go zbolałym jękiem prosto w jego
usta, więc znowu się z nią położył. Wciąż przypominało jej to bardzo
wyraźnie o jego męskości zatopionej w jej wnętrznościach,
i kiedy strach o jego zdrowie zaczął opadać, na czoło znów wysunęło się
pożądanie, a ona poddała mu się bez zastanowienia. Hancock pocałował ją
tak głęboko, jakby nie mógł się powstrzymać, a to, jak jego ciche jęki
spotykały się z jej skamleniem i jak jego palce zacisnęły się
z rozkoszą na jej włosach, i jak jego druga dłoń znalazła jej własną,
żeby już go nie mogła podrapać, powlekając swój nadgarstek krwią — to
wszystko prawie wystarczyło, żeby znów doszła.
A potem zaczął się ruszać i przyjemność
ogarnęła ją do tego stopnia, że Aina odrzuciła głowę do tyłu, ale on pociągnął
ją z powrotem w dół za włosy. – Powiedziałem, chodź tu – mruknął,
znów ją całując, po czym przycisnął dłoń do jej ust. Aina pozwoliła wolnej ręce
spaść z jego nadgarstka, rozsmarowując krew po jego piersi, dopóki w końcu
nie położyła jej na podłokietniku, o który się opierał. Tak na wszelki
wypadek.
Hancock osiągnął już tempo, którym doprowadził ją
wcześniej do szczytu w kilka sekund, z jedną ręką ciągle przyciśniętą
do jej ust, a drugą zawiniętą w jej włosy, żeby nie mogła mu uciec.
A Aina, obezwładniona rozkoszą, po prostu mu się poddała. I tak czuła
za dużo na cokolwiek innego. Jego męskość wbijająca się głęboko w nią,
kiedy Hancock rżnął ją w dobrze wypracowanym rytmie, jego ciche jęki
i warknięcia, ból i rozkosz mieszające się gdzieś pod jej pępkiem
i stamtąd rozlewające się po jej całym ciele... Mógłby z nią teraz
zrobić, co tylko by mu przyszło do głowy, i jeszcze by mu za to
podziękowała.
Doszła jeszcze dwa razy zanim w końcu znudził
się czy też zmęczył wyrzucaniem bioder do góry i obrócił ich na sofie
jednym szybkim ruchem, dając jasno do zrozumienia, że nie pierwszy raz
wykonywał taki manewr, chociaż Aina na tym etapie nie zdołała tego pojąć.
Pozwoliła mu wsunąć ramiona pod swoje kolana i ściągnąć jej biodra z
kanapy, aż jedynym powodem, dla którego nie wylądowała jeszcze na podłodze,
były jego dłonie przyciągające jej biodra. Mgliste wspomnienie siedziało gdzieś
w tych partiach jej umysłu, które zamknęła na trzy spusty, żeby móc się
skupić na tu i teraz; wspomnienie, które sugerowało, co taka pozycja
z nią zrobi, ale zanim do niej dotarło, było już za późno. Hancock wbił
się w nią jednym gładkim pchnięciem, a Aina ledwie zdołała przycisnąć
dłonie do ust zanim wyrwał się z nich przeciągły krzyk.
– Przepraszam, przepraszam – mruknął Hancock
i widziała, że sam ledwo się już trzymał rzeczywistości. Czy to przez
wysiłek, który w to wkładał, jak sugerowała warstwa potu pokrywająca
prawie całe jego ciało, czy czysta rozkosz, jego umysł zaczynał się wyłączać
zupełnie tak samo, jak jej. Był już blisko. A to sprawiało, że chciała dać
mu jeszcze więcej. Więc uniosła się na łokciach i wpychała na niego biodra
najdalej, jak mogła, a przeciągły jęk przeszył powietrze, gdy wytrzymywała
ból w nadziei, że jej wnętrze znów się przystosuje do jego wielkości. Jego
i jego cholernego tarana. Co jej przyszło do głowy, żeby go uwodzić?
– Przestań, kobieto – powiedział,
odsuwając się nieco, ale nie pozwoliła mu się zbytnio oddalić. – Przestań.
Zrobisz sobie krzywdę. Nie martw się, zajmę się tobą.
Spojrzał jej prosto w oczy, gdy to mówił,
a ona wprost musiała w odpowiedzi owinąć wokół niego nogi
i podciągnąć się, by go pocałować. Hancock rozstawił kolana szerzej na
podłodze, żeby nie stracić równowagi, po czym uniósł ją nieco wyżej
i zaczął ją rżnąć w powietrzu. Aina za to trzymała się mocno jego
ramion i całowała jego wargi, uszy, szyję, rozkoszując się dźwiękami wyrywającymi
się z jego ust, kiedy jakimś szaleńczym cudem zabierał ją na coraz to nowe
wyżyny pożądania. W tej jednej chwili wszystko, czego chciała, to
doprowadzić go do jego własnego szczytu. Przeciągnęła językiem po jego tętnicy
i linii żuchwy zanim dotarła do jego ucha i podgryzła je lekko. – Użyj
mnie – szepnęła w gorącym westchnięciu.
Hancock warknął głośniej niż kiedykolwiek
wcześniej i rzucił ją z powrotem na kanapę. Podtrzymując jej biodra
jedną ręką, drugą przełożył jej nogi na jedną stronę, po czym uczepił się jej
talii, wbijając palce w jej miednicę, i zaczął rżnąć ją namiętnie,
żarliwie, desperacko. Wziął ją i wykorzystał dla własnej przyjemności tak,
jak tego chciała. Wciąż bolało, oczywiście, ale w jakiś sposób teraz nie
miało to znaczenia. Jedynym, co się liczyło, była jego twarz poznaczona
rozkoszą, to, jak zaciskał powieki, skupiając się na tym, co mu dawała,
i jak krople potu spływały mu po nosie i podbródku tylko po to, by uderzyć
o jej skórę i stoczyć się na boki. Pomagała mu, jak tylko mogła. Za
bardzo się bała, by spróbować się zacisnąć, ale wyrzucała ku niemu biodra
najlepiej, jak umiała, i wkrótce ukłucia bólu zmieniły się
w odrętwienie i mogła już tylko czuć wybuchy przyjemności, kiedy
uderzał o jej największe głębie, i same jego pchnięcia. Hancock dawał jej
i jedno, i drugie w szybkim tempie, rżnąc ją, jak się wydawało,
w rytm jej własnego kołatającego serca. Zapomniała o wszystkim poza
nim; i nagle nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego nie miała krzyczeć
i jęczeć. Więc robiła i to, i to, i wołała jego imię,
i błagała, i bełkotała bez ładu i składu. Hamulce puściły.
Został tylko on.
– Och, John, John, John... Tak, John, kurwa,
John, tak, tak... Rób tak dalej, proszę, nie przestawaj, szybciej...
– Szybciej? – Zaskoczenie, tak wyraźne w jego
głosie, sprawiło, że aż się na moment zatrzymał. Wykorzystał tę chwilę, by
podtrzymać ją kolanem i otrzeć z twarzy pot. A skoro już się
z niej wtedy wysunął, Aina usiadła, rozsmarowując trochę śliny na otwartej
dłoni, na którą potem dmuchnęła, zanim owinęła ją wokół jego męskości. Sapnął,
kiedy chłód dotknął jego rozpalonej skóry. Był niezwykle gorący w dotyku
jeszcze zanim zaczęli, ale teraz Aina szczerze się zdumiała, że nie zaczął
skwierczeć, kiedy dotknęła go wilgotną dłonią.
– Wybacz, nie przemyślałam tego... – Złożyła
pocałunek na jego wargach, ale Hancock oddychał tak ciężko, że w żadnym
razie nie mógł go odwzajemnić. – Jakkolwiek bym nie chciała, to chyba
przerasta ludzkie możliwości.
Hancock nagle wybuchnął śmiechem. – Cóż
– rzucił między jednym sapnięciem a drugim – ja nie jestem
człowiekiem. – I gdy Aina gapiła się na niego, próbując zrozumieć,
jak mógł tak po prostu użyć swojej rasy jako niepodważalnego argumentu, on
wskazał kanapę i zwyczajnie zaordynował: – Wracaj tam.
Aina, oczywiście, posłuchała i pozwoliła mu
położyć sobie jej nogi wysoko na ramionach, podczas gdy wszystkie dźwięki
zginęły w przyspieszających uderzeniach jej serca. Hancock nagle,
zdawałoby się, chciał zrobić wszystko dobrze: znalazł znów oparcie dla nóg, ułożył
ją przy podłokietniku kanapy, podniósł jej biodra ku sobie, kiedy unosił się
nad nią na rękach wyciągniętych przy obu jej bokach. Przeznaczył sekundę na
spojrzenie jej w oczy, by utwierdzić się, że była tego pewna, a kiedy
nie ruszyła się ani nie wydała z siebie nawet dźwięku, by go powstrzymać, przeniósł
swój ciężar na jedną stronę, utrzymując równowagę w niemałej mierze dzięki
niej podtrzymującej go, bezceremonialnie splunął sobie na drugą dłoń
i nałożył ślinę na swój czubek zanim znów się w nią wsunął. Aina
zachłysnęła się powietrzem. Już była otwarta, oczywiście, ale w tej
pozycji sięgał tak głęboko, jak przed chwilą się wpychał, ale tym razem bez
żadnego wysiłku. Hancock wyszczerzył zęby, widząc jej zszokowaną reakcję, ale
wyraźnie nie miał zamiaru przestawać, dopóki by go o to nie błagała. A kiedy
upewnił się, że jego cztery punkty oparcia to wytrzymają, zaczął w nią
uderzać. Przyspieszał mniej więcej w tym samym tempie, co dotychczas, ale
wcale nie przestawał budować rytmu, dopóki nie rżnął jej z taką prędkością,
jakiej nikt nie powinien w ogóle móc
osiągnąć. I tak został, z udami pracującymi wyraźnie nawet pod spodniami,
z napiętą piersią i ramionami, z mięśniami brzucha kurczącymi
się w niezwykle dziwaczny sposób, kiedy wpatrywał się w nią
z dumą, rozkoszując się jej zdumieniem i rozkoszą, i szczerym
przerażeniem, że jej wnętrzności już nigdy nie wrócą do siebie. Jej jęki,
z początku zgrane z jego uderzeniami, teraz tylko się zlewały
w jeden ciągły krzyk. Nie mogąc pojąć natłoku odczuć dochodzących z jej
podbrzusza, Aina skupiła się na drobnych szczegółach: jego rozwartych ustach,
jego gorącej skórze i napiętych mięśniach poddających się jej dotykowi,
ścieraniu potu z jego twarzy zanim mógł spaść na jej własną, próbach
utrzymania jego rozpalonego wzroku. Co nie było wcale takie proste, kiedy jej
oczy wydawały się zdecydowane, by patrzeć na wszystko naraz, a nie tak
zadowolone śledzeniem linii jego blizn, jak ona. Gdzieś przez tę całą mgłę
i zapamiętanie przebiła się jedna mała myśl, z miejsca dając jej po
mordzie: że właśnie uprawiała dziki seks z ghulem. Ze straszliwie
napromieniowaną osobą, kimś, kto nie był już nawet człowiekiem, kimś
nieróżniącym się wcale mocno od bezmyślnych potworów, które rozstrzeliwała na
kawałki po całym mieście. A teraz pozwalała jednemu z nich wpychać
się w nią, sięgać miejsc, których sięgać dotychczas pozwalała tylko
mężowi. To nie było w porządku. To było nienormalne.
Ale w ślad za tą świadomością przyszło coś
jeszcze, coś ogromnego, nieprzebranego, wypychającego jej z głowy każdą
ostatnią myśl, która jej jeszcze została, i Aina pozwoliła temu czemuś
objąć się drżącymi, napiętymi palcami, skupiając się na widoku bladej,
poharatanej twarzy Hancocka, kiedy szybko schwycił jej nadgarstki
i przycisnął je do kanapy, żeby nie mogła znów zrobić mu krzywdy; wciąż
wbijał się w nią w tym samym nieprawdopodobnym tempie, ale teraz
mocniej, a wraz z niskimi jękami wyrywającymi mu się spomiędzy
zaciśniętych zębów dawało jej to jasno do zrozumienia, że Hancock był tak samo
blisko, jak i ona. I to ostatecznie popchnęło ją nad krawędzią,
i doszła, mocno, mocniej niż kiedykolwiek dotąd, wiła się pod nim
z krzykiem na ustach, aż w końcu wyrzuciła biodra do góry, a jej
wnętrze pochłonęło go całego. Hancock warknął głośno; ramiona ugięły się pod
nim w tej jednej chwili i oboje opadli na kanapę, Aina z głową wciąż
odrzuconą do tyłu, z plecami wciąż wygiętymi, gdy John wpychał się
w nią jeszcze ostatnie kilka razy, wyrzucając z siebie wszystko, co
miał, i wciskając twarz między jej szyję a bark. A potem
z kolejnym warknięciem skończył i on. Aina owinęła wokół niego nogi,
przeciągając łydkami po jego zadziwiająco chłodnych plecach i pośladkach,
które najwyraźniej opuściły jego spodnie gdzieś po drodze. Całkiem zacne
pośladki, nawiasem mówiąc. To wszystko spłynęło na nią powoli, kiedy jej płytki
oddech wracał do rytmu, w którym mogła
przyjąć tlen, nawet z Johnem leżącym na jej piersi. Co też długo nie trwało: po
paru minutach w końcu odzyskał wystarczająco dużo kontroli nad własnym
ciałem, by unieść się na łokciach i spojrzeć jej w oczy. A potem
oboje wybuchli śmiechem jak dwoje szaleńców.
– Czy zatemże panience spodobał się ów akt? – wysapał.
Aina zaśmiała się jeszcze bardziej, ale nie odpowiedziała. Kolejna świadomość
spłynęła na nią przez mgłę niedawnego orgazmu.
– Czy ty... doszedłeś we mnie...?
– spytała, nie z wyrzutem czy niezadowoleniem, tylko żeby się
upewnić. Nie dane jej było jednak zobaczyć, czy John odebrał to w ten sam
sposób, bo on, najwyraźniej wciąż niechętny do wstawania, zaczął się po niej
zsuwać, całując każdy cal skóry po drodze.
– Nie martw się – rzucił między jednym
a drugim. – Jestem jałowy jak Morze Blasku.
– Chwila, co ty... – zaczęła, ale on wtedy
zjechał w dół jej łona i przyłożył do niej wargi, a przy tym,
jak wrażliwa jeszcze była, uderzyło ją to jak piorun. – O, mój BOŻE.
Poczuła na sobie, jak się uśmiechnął, kiedy tak ją
wylizywał do czysta ze wszystkich stron, powoli i ostrożnie, żeby nie
ominąć ani jednego kawałka. Drgała i wiła się; i prawdopodobnie
wybiłaby mu biodrami to, co mu zostało z nosa, gdyby nie przytrzymywał jej
dłońmi splecionymi na jej podbrzuszu.
– Mój Boże, John, przestań... – błagała.
Czuła, jak jego nasienie z niej wypływa, czuła, jak je zlizuje, ale on nie
słuchał. Jej nagła wrażliwość sprawiała, że każde muśnięcie posyłało po jej
ciele falę za falą ciepłych dreszczy. Ale kiedy tylko się do tego
przyzwyczaiła, poczuła też coś innego. Jego cierpka ślina, to samo, co ją
wcześniej kłuło w język i policzki, gdy się całowali, teraz tańczyło
wszędzie, gdzie jej dotknął, i jak szczypiący trop podążało za każdym jego
ruchem. A każdy dreszcz, który w niej budził, ciągnął za sobą echo,
jakby procesję mniejszych. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła (jak mogła
wcześniej tego nie poczuć?) i wkrótce pozwoliła sobie zapomnieć się
również i w tym. To, że nie uderzał o nią nosem, było tylko
dodatkowym bonusem.
Boże, wszystko, co ten mężczyzna jej robił, było
dla niej tak nowe i niesamowite, jakby naprawdę była dziewicą, nawet to.
Położyła mu dłoń na potylicy, podciągając go nieco wyżej. Bardzo chciała poczuć
tę cierpkość na swojej... Oo, braciszku. Oooch...
Ale kiedy do gry weszły znowu palce, wyłuskała mu
biodra spomiędzy rąk i odsunęła się mówiąc: – Och, nie, nie, chyba
nie zdzierżę kolejnego orgazmu. – John, oczywiście, roześmiał się
i usiadł. Aina pozwoliła nogom, wciąż lekko drżącym, spaść z kanapy,
po czym także podciągnęła się do pozycji względnie wyprostowanej. Powiodła
palcami po świeżych, jeszcze czerwonych bliznach na jego ramieniu.
– Bezcenne, jak „o, kurwa” było pierwszym, co
ci wypadło z ust – zaśmiał się, szukając zapalniczki.
– Och, zamknij się – rzuciła Aina, również ze
śmiechem, zanim w końcu wstała i zaczęła zbierać ubrania,
porozrzucane po całym gabinecie. Kiedy wróciła po broń, nie mogła się
powstrzymać od rzucenia Hancockowi jeszcze jednego spojrzenia, kiedy tak
siedział, półnagi (chociaż przynajmniej zapiął spodnie gdzieś
w międzyczasie), i palił papierosa. Rzuciła mu jego kapelusz, a
Hancock nałożył go nieco krzywo, ale z uśmiechem. Och, ten jego szelmowski
uśmiech.
– Już idziesz? – spytał z na poły żartobliwym
zawodem w głosie, gdy nakładała płaszcz.
– Tak, najwyższa pora – odparła, zapinając
Pip-Boya na nadgarstku, by spojrzeć na godzinę. Cóż, przynajmniej było
wcześniej, niż się spodziewała. Miała jeszcze kilka godzin dnia. – A co?
Będziesz za mną tęsknił?
– Heh. Jasne, że tak, siostro.
Aina zdławiła nagłą potrzebę, żeby znów wpakować
mu się na kolana i może przynajmniej spalić tego papierosa na spółę.
Zamiast tego wymaszerowała przez podwójne drzwi; Fahrenheit rzuciła jej krzywe
spojrzenie, gdy się mijały, ale Aina to zignorowała i tylko bez
zatrzymywania się, bez nawet choćby słowa, wyjęła Fahrenheit swój karabin
z rąk i powiesiła sobie znowu na ramieniu. Z jakiegoś powodu,
jego ciężar sprawił, że łatwiej było odejść, zostawić to wszystko w tyle.
Ale zauważyła też coś dziwnego: jej umysł, nawet te przedwojenne części,
milczał teraz, ukontentowany. Więc może jednak wcale nie było to takie straszne.
Może wcale nie było nienormalne.