Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

czwartek, 31 maja 2018

[Fallout 4] Nienormalne (Hancock x Aina)

Przestanę pisać opowiadania z tym dwojgiem, jak Hancock przestanie być taki seksowny...

No to tak. To jest po pierwsze efekt tzw. Spamu Starej Gry, który zaserwowałam Tumblrowi jakiś czas temu, i dla tych, którzy go przeczytają, poniższe opowiadanie nie będzie niczym zaskakującym. Takie są skutki, jak się znowu rozgrywa pierwsze rozmowy z Hancockiem, kiedy on jest takim nieprzeciętnym stymulatorem owulacji, a do tego zdaje się sobie sprawę, że z jego osobowością powinna być opcja w grze, żeby go przelecieć jeszcze ZANIM zostaje towarzyszem podróży, a potem i tak go zromansować. No, więc postanowiłam spróbować to naprawić. A po drugie, jest to przy okazji spin-off od głównej mojej serii Falloutowej pisanej od kiedy FO4 w ogóle wyszedł — gdzie wciąż się zmagam z 3. częścią, a to mi się tak wyrodziło niechcący w międzyczasie... Tak sobie wyskoczyło. Więc uznajmy to za część 0 albo 2.5, jak komu wygodnie.
Także, proszę, Nienormalne, przywleczone specjalnie dla was z angielskiego, bo wyszło mi tak zajebiste, że muszę się podzielić ;)


– I jak tam mój mały skaut?
Ochrypły głos z figlarną nutą posłał fale dreszczy w dół jej pleców. Aż niepojęte było to, jak na nią działał ten mężczyzna, i to tylko po jakichś trzech spotkaniach. Albo może to wina owulacji. Ale jakie to ma znaczenie?
– Dowiedziałaś się, co się dzieje w Galerii Pickmana? – kontynuował, kiedy Aina wracała do rzeczywistości. A potem ona, oczywiście, skoczyła na główkę w sarkazm. Znowu.
– Powiedzmy, że sztuki Pickmana nie będzie łatwo odsprzedać, kiedy te wszystkie ciała zaczną się rozkładać...
A Hancock, oczywiście, się zaśmiał. Znowu. – Cóż, w końcu mówi się, że artystyczna inspiracja jest ulotna, co nie? – Ale potem mina mu zrzedła w coś pomiędzy smutkiem i delikatnym zakłopotaniem, gdy kontynuował: – Chciałbym powiedzieć, że to najbardziej pokręcona rzecz, o jakiej słyszałem... – Kurna, ja też, Hancock, pomyślała Aina. Ja też. – Ale plasuje się tam, w pierwszej trójce... Dam ludziom znać, żeby unikali tej okolicy. Zatrudnienie ciebie było zdecydowanie jednym z moich lepszych momentów. – I znów, ten cholerny uśmiech wrócił na jego upiorną twarz, a dreszcze Ainy do jej kręgosłupa.
Fahrenheit krążyła po pokoju jak lwica, a Aina wcale nie była pewna tego, co miała zamiar zrobić, ale przełknęła to uczucie i kiedy Hancock sięgnął po kapsle, zatrzymała go krótkim: – Yy, poczekaj z tym moment.
– Co?To był pierwszy raz, kiedy zobaczyła na jego twarzy prawdziwe zdumienie, i z jakiegoś powodu przyniosło jej to niewypowiedzianą satysfakcję. – O co ci chodzi?
– W sensie, ja... – Prychnęła. – No dobra, mam sześćset kapsli utargu z łupów z Galerii tak czy inaczej, więc... – Odkaszlnęła, by oczyścić zaciskające się gardło. Serce o mało co nie wyskoczyło jej z piersi na jego kolana. Ba, jej samej niewiele brakowało. Fahrenheit zatrzymała się nieopodal i przyglądała jej się zdecydowanie zbyt uważnie jak na jej gust.
– I?
– I po prostu pomyślałam, że moglibyśmy się umówić na inną zapłatę za tę konkretną robotę. – Wymusiła na ustach coś w rodzaju nieśmiałego, acz zachęcającego półuśmiechu; ale kiedy Hancock wyszczerzył szeroko zęby na jej sugestię, jej cholerne jajniki znowu się odezwały i opuściły ją wszelkie resztki niepewności. Kątem oka zobaczyła Fahrenheit,  gapiącą się na niego z niedowierzaniem, kiedy wstał i postąpił krok ku niej. Aina zdławiła nagły odruch ucieczki, zamiast tego biegnąc do teg, który kazał jej zatopić się w bezdennych otchłaniach czarnych oczu oraz szczytach i kotlinach spalonej radiacją skóry. Nieświadomie oblizała wargi, a usta Hancocka wygięły się w podekscytowany, niemal wygłodniały uśmiech.
Za łatwo poszło, przeszło jej nagle przez myśl. Mocno za łatwo. Coś było na rzeczy. Jakkolwiek seksualnie wyzwolony nie był od samego początku, z tymi jego spojrzeniami i żarcikami, i tymi jego cholernymi podtekstami, nie powinien był tak szybko zgadzać się na jej propozycję. Prawda?
– No, siostro... – Znowu ją tak nazwał. To powinno ją odrzucać, prawda? Nie powinno było sprawić, że zrobiło jej się jeszcze goręcej. Może to tylko ciepło, które biło od niego. No. Pewnie tak.
...Prawda?
Uniosła twarz, by na niego spojrzeć, i zdało się, że niewypowiedziane pytanie wisiało ciężko w powietrzu między nimi. Wcale się nie śpieszył. Cholera, był wręcz tak samo nieufny, jak i ona. A teraz czuła się jak idiotka. Tylko że ciągle miała to rozpalone coś w podbrzuszu i jakkolwiek by nie próbowała, nie było jak tego zignorować.
– Słuchaj, będę z tobą szczera, Hancock – powiedziała z cichym niewinnym śmiechem. – Wiem, jak to wygląda, ale prawda jest taka, że... no, mam po prostu nieprzeciętną chcicę. – Prychnął, ale nie lekceważąco, tylko bardziej pobłażliwie. Może odrobinę patronizująco. Ale atmosfera od razu się zmieniła... poza tą, która otaczała Fahrenheit. Ona wciąż stała z boku, cała napięta i gotowa do skoku. Ale Hancock nawet na nią nie patrzył. Jego płomienny wzrok był skupiony na Ainie, pieścił z wolna jej twarz, wargi, oczy, podbródek. Z samego tego wzroku mogła dokładnie wyczytać, co chciał jej zrobić. I Boże, jak to w niej rezonowało. Oderwała się od niego, żeby nie dać się porwać temu emocjonującemu dyskomfortowi, i powiedziała: – W sensie, naprawdę miałam nadzieję, że cała ta krwawa jatka, którą tam zobaczyłam, zdoła to przytemperować, i cóż, na moment zdołała... ale potem weszłam znów tutaj. – Omiotła go od stóp do głów idealnie wykalkulowanym spojrzeniem. Hancock znów się wyszczerzył. Pokręcił trochę głową. Prawie słyszała ciche piski zębatek w jego głowie. Musiał wiedzieć, jaki wywierał na niej efekt od kiedy tylko się spotkali. Od kiedy pierwszy raz dla niej zabił. Musiał czuć coś podobnego, gdy ona zabiła dla niego. Czy naprawdę to takie dziwne, że w końcu postanowili coś z tym zrobić?
Było coś ekscytującego w takiej relacji jak ich. Coś jak dreszczyk emocji. Ten sam dreszczyk, który się miało, gdy wbijało się bagnet w czyjąś pierś, czuło, jak ugina i łamie się kość, jak umyka powietrze, jak serce ślisko owija się wokół ostrza. Ten sam dreszczyk, który się miało, gdy podlewało się ziemię własną krwią i stawało się boleśnie jasne, że jedyną rzeczą ratującą przed zimnym końcem był szept pojedynczego zastrzyku. Dreszczyk, gdy lufa paliła w ręce, a głowy spluwały mózgami i kośćmi, gdy łuski uderzały o bruk, cyk cyk cyk cyk cyk, gdy zdawało się sobie sprawę, że w miarę jak życie ulatywało z oczu wrogów, coś dzikiego i pierwotnego budziło się we własnej piersi, coś okropnie przypominającego smak zwycięstwa i dominacji. I gdy przypomniała sobie Hancocka, z krwią wciąż spływającą z czubka jego noża i rękawu jego koszuli, odchodzącego od pojękujących resztek parodii ludzkiej istoty, pytającego ją, czy wszystko w porządku... i jeszcze z tą jego przeklętą „siostrą”... O, tak, czuła ten dreszczyk, jak rozpychał jej miednicę i próbował wyprysnąć na jej kombinezon.
Hancock wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę tym jego rozgorzałym wzrokiem, gdy odbywał wewnętrzną bitwę, a potem nagle, jakby coś w środku puściło niczym tama, podjął decyzję. Obrócił głowę — tylko trochę, tak żeby nie stracić jej z oczu — i powiedział: – Fahr, nie chciałoby ci się wyjść, może potrzymać drzwi? – Aina poczuła przypływ podniecenia i gorąca, i dreszczy oblewających ją całą i z zewnątrz, i wewnątrz. Nawet już nie próbowała z tym walczyć. Jasne, wciąż odzywał się ten maleńki, nieszczęsny głosik, który usilnie starała się zepchnąć dalej i dalej w głąb umysłu, a który mówił, że to nienormalne, żeby pozwalała takiemu mężczyźnie... właściwie w dodatku nawet nie mężczyźnie... obrabiać ją w taki sposób, żeby dopuściła się takiej zdrady na pamięci swego męża, żeby pozwoliła na coś takiego... Ale był ciszej i ciszej z każdym ułamkiem sekundy, aż pozostało jedynie jedno pytanie: coś jakiego? I naprawdę, naprawdę chciała odpowiedzi. Normalnej czy nie.
– Nie, Hancock, nie chciałoby mi się – powiedziała jednak Fahrenheit. – Chyba sobie żartujesz. Nawet nie znasz tej kobiety.
– Nigdy wcześniej mnie to nie powstrzymało – powiedział on z kolejnym ze swoich uśmiechów, które zdawały się być coraz cieplejsze i czulsze za każdym razem, gdy na nią spojrzał; ale potem jakby zrozumiał, o co chodziło jego ochroniarce, bo sięgnął do ramienia Ainy i powoli, intymnie, zsunął z niego jej karabin. Jego oczy nie opuściły jej twarzy nawet na moment dopóki nie wręczył broni Fahrenheit mówiąc: – Lepiej? To idź. – A potem wracając wzrokiem do Ainy: – Poradzę z nią sobie sam.
Aina naprawdę chciała powiedzieć „Nie byłabym taka pewna”, ale coś w jego ochrypłym, niskim głosie wybuchło wewnątrz niej tak mocno, że nogi napięły jej się jak struny, a ona złapała się na zagryzaniu wargi do białości i nagle nie mogła normalnie oddychać. Nie mogła już dłużej wytrzymać.
– Zazdrosna? – spytała, kiedy tylko drzwi zamknęły się za Fahrenheit. Hancock wzruszył ramionami.
– Może o ciebie. Jest lesbijką.
– Hm. – Aina obejrzała się na drzwi z zaintrygowanym uśmiechem na ustach. – Chcesz ją zawołać z powrotem?
I znowu to się stało — drugi raz zdołała wytrącić go z równowagi. Robiła się coraz lepsza w te klocki. – Na poważnie? – rzucił z prawdziwym szokiem wymalowanym na twarzy. Pozwoliła sobie rozkoszować się widokiem przez moment zanim odparła:
– No co? Potrafię docenić piękną kobietę – z kolejnym spojrzeniem w stronę drzwi, tym razem również z uniesioną brwią. Potem wróciła wzrokiem do Hancocka i obdarzyła go kolejnym półuśmiechem. Ze zdziwienia przeszedł do czegoś pomiędzy nieokiełznanym pożądaniem a niedowierzaniem z nutą niepewności.
– Może następnym razem – mruknął, zbliżając się. Gdy ich wargi się spotkały, wszelkie procesy myślowe Ainy z radością wyskoczyły za okno. Jego silne dłonie schwyciły ją w talii, przyciągnęły bliżej, a ona położyła swoje na jego szczęce, i wszystko to wydawało się ważne, niezastąpione, jakby wciąż była jeszcze szansa, że zaraz ją puści i wywali na zbity pysk.
Ale potem sama się odsunęła, zupełnie bezmyślnie, z ustami wciąż lekko rozwartymi, gdy przejechała palcami po jego policzkach, jakby chciała zapisać w kodzie linii papilarnych każde zagłębienie i pasek skóry... czy raczej tego, co z niej zostało. Pozwolił jej na to przez chwilę, a potem, delikatnie przejeżdżając kciukiem po jej wardze, spytał miękko: – Pasuje ci to? –  i jakimś cudem brzmiało to tak, jakby chodziło mu o więcej niż tylko jego wygląd czy rasę. Ale to nie miało znaczenia; w tym momencie była skłonna pozwolić mu na absolutnie wszystko, co tylko chciał. Przytaknęła bezmyślnie, już skupiona znów na jego ustach, i sięgnęła ku nim, gdy on znów się schylił; całowali się... sama nie wiedziała, jak długo, zanim w końcu się od siebie oderwali i znowu po prostu patrzyli się w siebie nawzajem przez chwilę. Było coś w jego wzroku — choć nie miała pojęcia, jak się odnajdywała w tych jego czarnych oczach — ale coś tam było... Pożądanie i podniecenie, oczywiście, ale też coś głębszego, ukrytego dalej, i nie mogła do końca tego określić, ale z absurdalną pewnością wiedziała, że błagało ją, by go nie puszczała... Albo może tylko przenosiła na niego swoje własne uczucia.
Aina cofnęła się o krok i absolutnymi resztkami rozsądku, znów rzucając okiem na drzwi, powoli i ku rozbawieniu Hancocka zdjęła z siebie Pip-Boya i kaburę z dziesięciomilimetrówką i położyła je na stole. Przez moment trwali w impasie: on wpatrywał się w nią jak rozszalałe zwierzę, a ona pozwoliła sobie rozpłynąć się pod tym jego wzrokiem, ale wciąż coś w rodzaju blokady po latach i latach narzuconej jej przez społeczeństwo przyzwoitości nie pozwalało jej spełnić swego najskrytszego marzenia, żeby go obskoczyć już, teraz, natychmiast. A potem jej wzrok spadł do jego warg, tych cienkich, ledwo widocznych linii pozostałych po tym, co kiedyś z pewnością miało żywy czerwony kolor krwi i żądzy, i w tej jednej sekundzie jakby dała mu przyzwolenie, bo Hancock złapał ją za głowę i pociągnął do spotkania z nim, gdy znów zatopili się w gorącym pocałunku. Ten jednak różnił się od poprzednich, był wyraźnym preludium do tego, co miało się za chwilę wydarzyć, tak naturalnie pożądliwy, że wydawał się wykalkulowany, by wywołać w niej stan nieprzytomnego podniecenia. Aina owinęła ramiona wokół szyi Hancocka – brzeg jego kołnierza otarł się o rękaw jej kombinezonu z cichym, wyczuwalnym wręcz zgrzytem; przylgnęła do niego, równie wygłodniała tego, co jej dawał, co on, by jej to dać. Uderzyli ciężko o ścianę. Hancock okręcił ją jednym ruchem, jednocześnie tak kontrolowanym i nieobliczalnym, że serce zabiło jej szybciej od dreszczyku emocji. Przycisnął ją całym ciałem do obnażonych cegieł i pachnącego wilgocią tynku, wyraźnie bardzo starając się, by się o nią nie ocierać, kiedy odsunął na bok jej włosy i ściągnął płaszcz z jej barku, i przyłożył wargi do jej szyi nad krawędzią kombinezonu. Zdołała stłumić jęk do chropawego stęknięcia, ale z ledwością, i z jej skórzanym płaszczem już zwisającym luźno z jej łokci, sięgnęła do tyłu na oślep, by objąć dłonią jego krocze. Hancock wydał z siebie najgorętszy z oddechów, prosto w jej ucho, gdy zaczęła go masować, drugą ręką pomagając mu rozpiąć jej kombinezon, żeby mógł wsunąć dłoń w jej spodnie. Jego skóra, szorstka i sucha, przesunęła się po jej najdelikatniejszej tak ciepło, och, tak bardzo ciepło, kiedy tak torowała sobie drogę, żeby w końcu znaleźć jej napęczniałe miejsce.
Zarzuciła biodrami i w odpowiedzi wygięła plecy w łuk, ale Hancock tylko przycisnął ją mocniej do ściany aż była kompletnie zdana na jego łaskę. Jej głowa opadła mu na ramię, łzy znaczyły brzegi jej oczu, a ręka zwyczajnie nie mogła znaleźć rytmu, kiedy czynił cuda palcami i pieścił wargami jej ucho. Chciała go dosiąść. Nie ważne, czy jego palce, kutasa, czy twarz. Wszystkim, czego chciała w tej konkretnej chwili, było doprowadzić się do szczytu jeżdżąc po czymś biodrami – po jego czymś. Zamiast tego mogła tylko pozwolić, by ją zaspokajał najlepiej, jak potrafił, i mieć nadzieję, że uda jej się dojść, i może jeszcze wygiąć się niemożebnie, żeby pocałować go przez ramię. Hancock wsunął język do jej ust, jakimś cudem nie tracąc rytmu, który ustalił sobie dla palców, i dopiero w tym momencie w końcu w pełni to poczuła... Jego smak. Och, ten smak. Było w nim coś cierpkiego, jakby jego ślina kłuła ją w język milionami małych igiełek, a to nałożone na świeżość czystej wody z nutką dymu i alkoholu... ale było też coś jeszcze, coś pod spodem pod tym wszystkim, jakby obietnica słodyczy, i Aina złapała się na sięganiu głębiej i głębiej z każdym pocałunkiem, próbując ją odnaleźć. Wbiła mu palce w kark tak, że aż poczuła fragmenty skóry i tkanki pod paznokciami, ale on nawet nie drgnął. Wydawało się, że kompletnie się skupił na niej, że w tej chwili istniał tylko po to, by przynosić jej rozkosz, że stracił zupełnie świadomość własnego ciała i zamiast tego zrósł się z nią na niższym, emocjonalnym poziomie. Dla niego nie miało znaczenia, jak długo go całowała czy ile sprawiła mu bólu – liczyło się tylko doprowadzenie jej do samej granicy rozkoszy, za którą tak długo tęskniła... a potem zostawienie jej tam.
Poczuła na policzku jego uśmiech, kiedy wydała z siebie głośny jęk i zaczęła ocierać się o jego nieruchomą nagle dłoń, podczas gdy on zwyczajnie objął jej kobiecość i tylko przyciskał do niej dłoń. Oddechy miała ciężkie podnieceniem, a pomiędzy nie wkradały się ciche jęki, ale on pozostawał niewzruszony. Wolał ją torturować. To było tak oczywiste, że prawie że bolało samo z siebie, ale z drugiej strony nie miało znaczenia. Nie miało znaczenia, bo naprawdę bardzo chciała, żeby kontynuował, i była gotowa zrobić absolutnie wszystko, by tak się stało.
 – Och, proszę, proszę... – jęknęła prosto w jego usta, wyginając się znów w łuk, by w ogóle ich dosięgnąć.
– Hmm? – mruknął, mistrzowsko trzymając swój bezczelny uśmiech zaraz przy jej, a jednak poza jej zasięgiem. – Tak?
– Kurwa... – Nie było słów, którymi mogłaby wyrazić, jak bardzo go nienawidziła w tej konkretnej chwili. Znów uderzyła biodrami o jego dłoń, ale nic to nie dało. – Proszę, kurwa, proszę, włóż je we mnie i doprowadź mnie, dobra?
Hancock wyszczerzył się bardziej, i gdy wcisnął dłoń jeszcze głębiej, jednocześnie kontynuując swoją dreszczotwórczą kampanię w dół jej szyi, Aina zmiękła jak wosk w jego ramionach, zapominając się w tej rozkoszy. Ale to jeszcze nie był koniec. Ponieważ gdy tylko zacisnął zęby na jej szyi i doprowadził ją do gwałtownego, mokrego orgazmu, obrócił ją znów ku sobie, delikatnie opierając ją o stolik, żeby nie upadła, jeśli jej drżące nogi postanowiłyby się pod nią ugiąć. Jego dłoń błyszczała z lekka, pozostawiając za sobą ledwo widoczny ślad, kiedy tak sunął nią powoli w górę i dół jej nagiego ciała. Napawając się nim.
Dał jej chwilę na złapanie oddechu zanim znów zaczął ją całować z tym samym pożądliwym głodem, który widziała wcześniej w jego oczach. A Aina znów mu się poddała. Nie było już sensu z tym walczyć. Zresztą, zabiłaby, żeby móc znów zasmakować jego ust. Ba. Właściwie to zabiła, żeby móc zasmakować jego ust.
Z każdą sekundą coraz bardziej ulegając desperacji, pozwoliła dłoniom wybadać jego ciało w poszukiwaniu czegoś, co mogłaby zdjąć jako pierwsze. I przez mgłę utworzoną z jego uzależniających pocałunków i przejmującego gorąca jego oddechu przebijała powoli świadomość, że czegoś takiego nie ma.
– Mm, poczekaj sekundę – wymamrotała, odsuwając się, by przyjrzeć się jego ubraniom. Cholera. To będzie trudniejsze niż myślała. Przynajmniej zgubił swój trójgraniasty kapelusz gdzieś w trakcie tego całego zamieszania.
– Pozwól, że ci pomogę – odparł z uśmiechem. Zdjął swój czerwony płaszcz, jakimś cudem robiąc to trochę jak żigolo i potęgując jej dreszcze. Aina schwyciła go za szarfę i przyciągnęła bliżej, rozkoszując się uczuciem jego naprężonego ciała przyciskającego ją do stołu; teraz to jej umysłowe zębatki powoli wracały do życia, gdy najpierw odpięła pas, który nosił na ukos przez tors, a potem zaczęła szarpać się z jego staroamerykańską szarfą, podczas gdy Hancock obserwował jej niezbyt skoordynowane ruchy z lekkim rozbawieniem.
W końcu, szarfa opadła na podłogę, a zaraz za nią jego niebieska kamizelka i w końcu koszula, a potem Hancock stał przed nią tylko w swoich skórzanych spodniach i Aina nie mogła powstrzymać się od gapienia się i sunięcia palcami po jego odsłoniętym torsie. Nie był umięśniony per se, nie tak, jak Nate po jego służbie wojskowej i miesiącach spędzonych w pancerzu wspomaganym, ale Hancock był wyraźnie niedożywiony i to, w połączeniu z jego niesamowicie cienką popaloną skórą, sprawiało, że każdy mięsień, który miał, był wyraźnie widoczny w upiorny, nienaturalny sposób. Nienormalny sposób. I tak ją to podniecało, że coś chłodnego i mokrego ocierało się o jej uda przy każdym ruchu.
A kiedy już napoiła oczy tym paradoksalnie wspaniałym widokiem jego nagiej piersi, a palce teksturą jego napromieniowanej skóry i żylastych linii jego ścięgien drgających lekko pod spodem, podczas gdy on obserwował ją z oddechem przyspieszającym z każdą kolejną sekundą i dłońmi zaciskającymi się na jej talii coraz tylko mocniej, ucałowała jego ramię i zeszła dalej na szyję, sunąc paznokciami w dół jego torsu aż do granicy jego spodni. Syknął, chwytając jej ręce.
– Hej, bez drapania… – mruknął z ustami już tak blisko jej, że wiedziała, jak smakuje dym z jego oddechu. Lekko ugryzła go w wargę w ramach przeprosin, a potem zatopiła się głębiej w dzikim pocałunku. Wydawało się, że Hancock poddaje jej się i zapomina o bólu, ale wyszło na to, że to ona się zapomniała, bo nawet nie zauważyła, kiedy zsunął jej płaszcz z drugiego ramienia i zawinął nim jej nadgarstki, więżąc je między nią a stołem. – Zostań tak.
Mogła się oczywiście uwolnić w każdej chwili, ale wcale nie chciała. Tylko dlatego, że ją o to poprosił. Boże, istnie przerażające, to, co była gotowa zrobić dla…
– Pokażę ci, dlaczego lubię te spodnie – rzucił z szelmowskim uśmiechem zanim odsunął się na krok, wciąż z oczami utkwionymi w jej. A potem powoli spojrzał w dół, a ona powiodła za jego wzrokiem jak kukiełka i patrzyła, z gorącym dreszczykiem bawiącym się jej wnętrznościami, z płucami nienadążającymi za tym wszystkim, jak je powoli rozpinał… i rozpinał, aż rozporek dotarł do jakiegoś punktu daleko między jego nogami. I Aina szczerze nie potrafiła stwierdzić, czy bardziej ją zdumiało to, czy to, co już wyglądało ze środka, ale jej oddech tak czy inaczej ani myślał spowalniać w najbliższym czasie. Hancock rzucił jej kolejne zadowolone spojrzenie, w pełni świadom tego, jaki wywierał na niej efekt, pociągając materiał w dół tylko na tyle, by odsłonić wszystko. Aina wydała z siebie głębszy oddech plasujący się niebezpiecznie blisko westchnięcia i znów poczuła dreszcze, ale tym razem trochę bardziej niespokojne. Nie miała bladego pojęcia, jak go tam zmieści. W tym mężczyźnie nie było za grosz wstydu, ale na Boga, nie miał się wcale czego wstydzić.
– A teraz – powiedział znów z szerokim, dumnym uśmiechem, wzrokiem opadając ku jej ubraniom – pozwól mi się zastanowić, jak toto zdjąć…
Aina stłumiła śmiech. – Do tego będziesz musiał pozwolić mi się ruszyć – wyjaśniła najbardziej rzeczowym tonem, jaki mogła z siebie wydobyć, gdy odwzajemniała zaraźliwy uśmiech Hancocka.
– Hmm… W takim razie może jeszcze za chwilkę. – Omiótł ją wzrokiem, powoli. – Mm. To dopiero widok. Ale muszę zapytać — dlaczego nie masz na sobie stanika? Ten kombinezon nie wygląda na… delikatny.
Wzruszyła ramionami. – Lepsze to niż spać ze ściśniętymi piersiami. – A po kolejnej chwili wypełnionej nim napawającym oczy każdym calem calem tego, co z jej ciała zdołał dotychczas odkryć, i nią zagryzającą wargę, gdy rzucała spojrzenia temu, co dla niej miał, dodała: – Czy ty będziesz delikatny?
Uśmiech Hancocka natychmiast stał się bardziej pokrzepiający, gdy się zbliżył i złożył na jej ustach zadziwiająco powściągliwy pocałunek na jej ustach zanim zszedł niżej, mówiąc: – Jasne, że tak. – A kiedy jego wargi pieściły i całowały w dół jej szyi, posyłając fale dreszczy po jej kręgosłupie, dostała takiej gęsiej skórki, że pewnie była w dotyku taka sama jak on, i prawie poddała mu się całkowicie — gdyby tylko nie ta jedna mała myśl uwierająca w tył jej głowy. Jej spowolnionemu, ospałemu umysłowi zajęło chwilę, żeby ją odnaleźć.
– Kurwa… – wyrwało jej się z ust, kiedy w końcu zrozumiała, o co chodziło, i chciała jednocześnie płakać i śmiać się z zakłopotaniem.
– Hmmm? – mruknął Hancock, wciąż przyklejony do jej szyi. Czuła wibracje jego pomruku na skórze.
Aina przez chwilę milczała, zbierając odwagę, by wypowiedzieć tę kompletną głupotę, która trzymała jej umysł w morderczym uścisku. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, jak masz na imię…
Poczuła, jak uśmiecha się przy jej szyi. Marzyła o tym, by ukryć twarz w dłoniach, ale te wciąż były zawinięte w płaszcz i uwięzione między nią a stolikiem, a z Hancockiem naciskającym teraz na nią całym ciałem, nie było mowy o ich uwolnieniu. Miała tylko nadzieję, że nie wpadnie mu do głowy… Cholera jasna.
Hancock przesunął wargami po jej szyi, gdy wracał na górę, by spojrzeć jej prosto w oczy, a razem z nim przyszło nieprzemożne gorąco i wspięło jej się na policzki. Cholera, kurwa, jasna.
– John – szepnął, znów ją całując, tym razem z tak niepohamowanym pożądaniem, że natychmiast zapomniała, czym była tak zawstydzona, a ciepło z podbrzusza rozeszło się po całym jej ciele. Sięgnęła ku niemu, ku jego specyficznemu smakowi, i ledwo zdołała się cofnąć, kiedy to on z kolei się odsunął. Zaczął ją rozbierać, tym razem na serio, zaczynając od odwinięcia tego bajzlu z jej płaszczem i rękami. Prychnął cicho z półuśmiechem. – Skoro jesteśmy w tym temacie, to ja nie znam twojego.
Nie mogła powstrzymać cichego śmiechu. Owinęła mu ramiona wokół szyi. – Aina.
– W takim razie, Aina, ściągnijmy to w końcu z ciebie. – Hancock pozwolił sobie na jeszcze tylko minutę napawania oczu i dłoni jej piersiami i talią, aż w końcu obrócił ją przodem do stołu. Zwiesiła głowę z oddechem tak ciężkim, że aż kręciło jej się w głowie, i przymknęła oczy. Teraz czuła już tylko krawędź stołu wbijającą jej się w miednicę i twardą męskość Hancocka przy jej udzie, gdy jego ręce ściągały kombinezon z jej ramion aż opadł wolno z jej bioder. Jedna z jego szorstkich dłoni przesunęła się w górę jej kręgosłupa w towarzystwie jeszcze jednej fali dreszczy, uciskając mocniej, im wyżej była, aż Aina załapała i pozwoliła mu się położyć na stole. Przez kolejną chwilę, gdy ściągał z niej resztę ubrań dopóki nie stała tam kompletnie naga, zdała sobie sprawę, że naprawdę mógłby zrobić z nią teraz, co tylko chciał, i wydawało się to… nie w porządku, w jakiś sposób. Być tak bezbronną, tak kompletnie na jego łasce; była bliska paniki, gdy w pełni do niej dotarło, jak bardzo szybko to mogło pójść bardzo źle, i już postanawiała pobiec po broń, kiedy Hancock nagle opadł za nią na kolana i… Ooch, Boże. Och, już nigdy, przenigdy w niego nie zwątpi.
Samo ciepło bijące od jego języka zlizującego jej wilgoć wystarczyłoby, żeby oszalała z rozkoszy, ale kiedy dołączył do gry jeszcze palce, ciało Ainy zwiotczało jak szmaciana lalka. Na szczęście nie maltretował jej zbyt długo, ale kiedy wstał i umiejscowił się za nią, rzuciła “Nie!” i zerwała się na równe nogi zanim w ogóle pomyślała, co robi. Nie potrafiła stwierdzić, czy bardziej się zdziwił, czy przestraszył, że zrobił coś nie tak.
– Przepraszam – mruknęła, podchodząc bliżej i kładąc dłonie na jego rozpalonej piersi. – Po prostu… Chcę na ciebie patrzeć, kiedy będziesz mnie otwierał.
Znowu wyszczerzył się w zadowolonym uśmiechu, choć wyraźnie jeszcze nie do końca odzyskał rezon, i przyciągnął ją do pocałunku, jednocześnie przyciskając ją z powrotem do stołu. Wciąż przyklejony do jej ust, zrobił miejsce spychając na ziemię swoją kolekcję narkotyków, posadził ją tam i rozłożył jej nogi najszerzej, jak się dało, nieprzeciętnie ją przy tym podniecając. Ale wtedy znowu odezwała się niepewność, i wydawało się, że w nich obojgu, bo Hancock nagle cofnął się i spojrzał na nią uważnie.
– Czekaj, czy ty chciałaś powiedzieć, że to twój pierwszy raz? – spytał, marszcząc brwi.
– Z mężczyzną, od naprawdę zajebiście długiego czasu… tak. – Nie było sensu mówić czegokolwiek innego niż prawda. Wkrótce sam się przekona, jak długi to był czas.
– Dobrze. – Zaczął bawić się jej piersiami, jednocześnie doprowadzając się do pełnej gotowości, gdy ona uczepiła się jego ramion, czując każde drgnięcie i każdy skurcz mięśni pod palcami. – Powiedziałaś to w taki sposób, że przez moment myślałem, że jesteś dziewicą.
– Przeszkadzałoby ci to? – wyszeptała, pochylając się ku niemu, by zacząć całować i sunąć językiem po jego szyi, a on westchnął cicho i odchylił głowę do tyłu, ułatwiając jej dostęp. Ręka zacisnęła mu się na jej talii, a drugą dalej robił sobie dobrze, choć było jasne, że bardziej skupiał się na doznaniach, które zapewniała mu ona.
– Jasne, że nie – zdołał mimo to powiedzieć całkiem równym głosem. Brawa za opanowanie. – Ale bardzo zmieniłoby to, co bym ci zrobił.
I znów, gdy powiedział to takim niskim, ochrypłym głosem zaraz przy jej uchu, zalały ją kolejne fale dreszczy i pożądania. Musiała zaprzęgnąć całą swoją siłę woli, żeby pozostać przy jego szyi. Chciała, żeby miał nerwy napięte jak postronki zupełnie tak, jak ona, zanim go w końcu wpuści. Żeby był w takim samym stanie, jak ona. Mało tego, chciała go sama do niego doprowadzić. I wcale nie było to trudne, nie kiedy jego skóra była tak cienka, że za każdym razem, gdy mocniej uciskała, jego całe ciało drżało z podniecenia.
Szczerze spodziewała się przynajmniej posmaku albo okazjonalnego powiewu spalonego ciała, kiedy była tak blisko niego, ale nic takiego nie odczuła. Miał lekko kwaskowatą skórę, ale była bardziej skłonna winić za to narkotyki niż to, że był ghulem. Poza tym, smakował całkiem zwyczajnie — trochę słonawego potu, lekka metaliczna słodycz w zagłębieniach i po prostu nic na szczycie fałdów. Och, i pachniał trochę jak sosna i siano, z jakiegoś powodu.
– Powiedziałeś to w taki sposób, że przez moment chciałam być dziewicą – powiedziała, przygryzając jego ucho, a kiedy on prawie że zawinął się wokół niej w odpowiedzi, wiedziała, że był blisko tamtego stanu. – Ale nieistotne. Obiecuję, że nie ma dużej różnicy.
Ścisnął jej talię jeszcze bardziej, przymykając oczy, a dłoń, którą miał owiniętą wokół swojej męskości, wydawała się poruszać z większą desperacją, gdy to mówiła. Aina dostrzegła to wszystko i poczuła coś w rodzaju przypływu nieprzemożnej satysfakcji. Jeśli to tak się czuł, gdy drażnił się z nią, była skłonna mu to wybaczyć. A potem znów zbliżyła się do jego ust i najgorętszym, najsłodszym głosem, jaki tylko mogła z siebie wydobyć, szepnęła: – No, chodź.
Kolejna tama zerwała się z hukiem i Hancock przyciągnął ją do wygłodniałego pocałunku, rękę zaczepiając o jej kark tak, że nie było wątpliwości, że nie miał najmniejszego zamiaru jej puszczać w najbliższym czasie. Była tak rozpalona, że ledwie mogła to znieść, i sądząc po jego twardości, on też. Znów położyła dłonie na jego policzkach i znów zdumiało ją to, jak jego skóra i żuchwa przesuwały się pod jej palcami, gdy posapywał gorącymi, ciężkimi oddechami i smakował jej wargi i język, jakby nie mógł się nią nasycić tak, jak ona nie mogła nasycić się nim. Czy tak to jest? Być jednością?
Wyglądał erotycznie nawet kiedy zajmował się formalnościami, zdejmując trochę śliny z warg, by zwilżyć swój koniec, i rozszerzając ją, by jej własne podniecenie ułatwiło wejście; Aina nie mogła przestać się wpatrywać w jego wyraz twarzy, oczy patrzące w dół, rozwarte usta, bezwłosą brew lekko drgającą, gdy się dotykał. Wszystko w nim w tej chwili było seksowne. Nawet kościsty grzebień tego, co zostało z jego nosa.
Aż w końcu umieścił się przy jej wejściu i myśl o byciu znów tak otwartą i pełną zalała jej zmysły podnieceniem. Owijając ramiona wokół jego szyi, spojrzała w dół i patrzyła z niemym zachwytem, jak powoli, metodycznie się w nią wsuwał.
– O, kurwa – wymamrotał po drodze – rzeczywiście jesteś ciasna…
Przyciągnęła go do pocałunku, tak po prostu, tylko dlatego, że podobało jej się, jak jego usta się poruszały, gdy mówił, ale on musiał pomyśleć, że to zaproszenie, bo nagle wepchnął się w nią najdalej, jak się dało — choć co prawda to wcale nie było daleko. A Aina wydała z siebie wrzask bólu i rozkoszy zanim w ogóle zarejestrowała, co się dzieje.
 Po kilku długich sekundach uspokajania jej, kiedy przyłożył czoło do jej i szeptał przeprosiny, Hancock spróbował się z niej wysunąć, ale po tym, jak ból ją na nim zacisnął, każdy jego ruch palił żywym ogniem. A gdy wydała z siebie parę syknięć i jęków, zaciskając palce na jego ramionach, Hancock z braku innych pomysłów, pewnie starając się ją odwrócić jej uwagę, rzucił: – No weź, nie jest aż tak wielki.
Aina prychnęła tłumionym śmiechem. – Właśnie że jest! – odpowiedziała i ucałowała go w ten głupi uśmiech, po czym otarła oczy z łez i spojrzała w dół. – Okej. Jeśli cokolwiek, to jestem wytrwała. Spróbujmy jeszcze raz.
Tym razem ona go ujęła — dowiadując się przy okazji, że nie mogła całkiem owinąć wokół niego palców, co prawdopodobnie tłumaczyło, dlaczego mieli takie problemy — i wsunęła go w siebie. Tym razem Hancock poruszał się jeszcze wolniej, cofając się kilka razy, ale sukcesywnie wciskając się głębiej, rozwierając ją bardziej i mocniej z każdym pchnięciem aż Aina była pewna, że pęknie. Jęki wyrywające się z jej ust tylko rosły, a kiedy Hancock w końcu dotarł do jej najgłębszego punktu, była tak obezwładniona tym wszystkim, że nie mogła już nawet jęczeć ani krzyczeć, a tylko oddychała ciężko z głową zawieszoną na jego ramieniu, wdychając zapach sosny i siana, i potu. I dopiero kiedy wydawało się, że minęła wieczność, a jej wnętrzności przesunęły się i rozluźniły, by go pomieścić, dopiero wtedy udało jej się znów spojrzeć mu w twarz.
Wydawał się blady, o tyle, o ile to było możliwe, kiedy jego skóra była zasadniczo jedną wielką blizną, ale głęboko w jego oczach czaił się błysk, który zdradzał, ile musiał włożyć w to, by nie zacząć się w nią wbijać z bezmyślną pasją.
– Wszystko gra? – spytała, przesuwając kciukiem po jego wargach.
– Och, tak – zapewnił ją. – Przez moment myślałem, że się tu zatracę, i to nie w ten dobry sposób. U ciebie?
Aina przytaknęła, ale nie wydawało się to do końca szczere, więc pocałowała go, żeby to nadrobić. I to przebrało miarę. Schwycił ją za żuchwę i łapczywie przyciągnął ją bliżej, a drugą ręką przytrzymał jej biodra, gdy zaczął się w nią wbijać raz za razem. I jakkolwiek Aina by nie chciała, żeby jej się to podobało, jej kobiecość nie podzielała tego zdania. Każdy jego ruch posyłał fale nieopanowanej rozkoszy i nieznośnego bólu po jej całym ciele, a za każdym razem, gdy się cofał, czuła się tak, jakby zabierał ze sobą całe płaty jej wnętrzności. W którymś momencie jego ręka spadła niżej i schwyciła ją za szyję, lekko ją podduszając — i z jakiegoś powodu spodobało jej się to jeszcze bardziej. Odchylił jej głowę siłą, by przylgnąć ustami do jej obojczyków i powoli sunąć do góry, ciągle wpychając się w nią z rosnącą desperacją, jakby nie mógł się nią nacieszyć. A Aina mogła tylko trzymać się mocno jego barków i cicho, w ledwie słyszalnych szeptach, błagać go, by nie przestawał.
– Och, Boże, proszę... John, więcej, więcej...  Tak, proszę…
Z każdą chwilą, każde pchnięcie stawało się następnym i poprzednim jednocześnie, aż Aina nie czuła już upływu czasu, jedynie Hancocka i jego ciało przylegające ciasno do jej, i jego palce na szyi, zaciskające się lekko przy każdym jego ruchu, i jego masywną męskość druzgocącą jej wnętrze. W ferworze tych uczuć  nie umiała nawet stwierdzić, czy on jeszcze tam był, czy jego umysł się zamknął wokół jej ciepła i ciasnoty, która wciąż nie ulegała jego naporowi. I tak ból trwał, podmywając wszechogarniającą rozkosz wybuchającą w jej jękach, które wciąż, resztkami rozsądku, próbowała tłumić; i uwielbiała ten ból. I nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek go nie było, a jeśli tak i mogłaby do tego czasu wrócić, nie była całkiem pewna, czy by chciała.
Cholera jasna.
– Czekaj. Czekaj. – Odepchnęła Hancocka nieco, ale tylko nieco, zwłaszcza że balansowała na brzegu stołu i gdyby zbyt szybko odszedł, jej własne nogi z pewnością by jej nie utrzymały. Łzy cisnęły jej się na powieki, kiedy bezskutecznie próbowała się ich pozbyć zanim Hancock je zauważy.
– Co się dzieje? – spytał z ciężkim oddechem i głosem jeszcze bardziej ochrypłym z podniecenia. A potem cisza, przestał w ogóle oddychać, i nawet z zamkniętymi oczami i pochyloną głową Aina wiedziała, że w końcu zobaczył. – Nie mów, że cię skrzywdziłem?
– Nie, nie… – Pokręciła głową, ale zaraz zdała sobie sprawę, że właśnie wypierdoliła przez okno idealne wyjaśnienie na to, co się z nią działo. Nie mogła powiedzieć mu prawdy. Nie mogła mu powiedzieć, że właśnie znikąd przypomniała sobie o swoim zmarłym mężu i ich dwustuletnich wspólnych chwilach, ich ostatnich wspólnych chwilach, i że napływ tamtych uczuć zmieszał się z tymi uczuciami, i że uświadomiła sobie, że gdyby miała wybór, wolałaby zostać tu i teraz i dalej pozwalać Hancockowi wbijać się w stół zamiast wrócić do swojego dawnego życia z Nate’em, i ta zdrada… Nie mogła mu tego powiedzieć. Nie w tej chwili i pewnie nie nigdy. (Wypchnęła z głowy szalone, wywołane hormonami fantazje o wspólnym życiu z Hancockiem.) Ale Hancock wciąż patrzył na nią ze zmartwieniem i stawało się jasne, że tego tak nie zostawi. Więc co miała mu powiedzieć?
– Hej, co się stało? – Starł łzy, które uciekły spod jej zaciśniętych powiek. Cholera jasna. – Słuchaj, jeśli chcesz przest…
– Nie. Nie. – Owinęła wokół niego nogi, ale nie pozwolił jej się wepchnąć głębiej, więc w końcu na niego spojrzała. Twarz Nate’a przewinęła jej się przed oczami zanim Hancock znów się przed nią pojawił, i samo to prawie posłało kolejną falę łez w dół jej policzków. Cholera, kurwa, jasna.
– Aina… – ale widząc, że nie reaguje, Hancock wrócił do swojej niefrasobliwej, wyluzowanej persony. – Hej, doceniam sentyment – mówił, sunąc dłońmi po jej udach – ale nie musisz robić niczego, czego nie chcesz. Możemy przestać, zapalić sobie Jeta pokoju i się rozejść. Bez spiny.
Ogarnij się, dziewczyno. Nate nie żyje. Echo wystrzału zabrzmiało w jej uszach. Przeszywający, zimny strach zmroził jej kości. No dalej… No, daj spokój. Nie mogła powiedzieć Hancockowi. Nie mogła.
– Serio – kontynuował, zbliżając się nieco bardziej i przesuwając nosem po jej policzku, kiedy sięgał ku jej ustom. Brzeg kości zarysował jej skórę i posłał dreszcz w dół jej pleców. – Jakoś to zniosę. Jestem dużym chłopcem.
– No, jesteś – szepnęła, pociągając go do tego pocałunku, na który tak wyraźnie liczył. Poczuła uśmiech na jego ustach i nie mogła go nie odwzajemnić. Kurna, był zaraźliwy. Ale kiedy w końcu się od siebie oderwali, znów na nią spojrzał, wciąż oczekując jakiegoś wyjaśnienia. – Nic się nie stało. Po prostu miałam chwilę słabości.
– Wątpisz we mnie? – zażartował. Aina prychnęła z cicha, choć gorąco znów wstępowało na jej policzki. Musiała nauczyć się lepiej kłamać, i to szybko.
– Może troszkę. – Uniosła palce. – Tak tylko… troszkę, o tyle?... Żartuję. Po prostu przypomniałam sobie coś i zrobiło się nieprzyjemnie na moment. Ale już wszystko dobrze. I nie chcę, żebyś przestawał.
– Czaję – odparł, i zabrzmiało to tak, jakby zrozumiał znacznie więcej niż tylko to, co powiedziała. Jego dłonie wróciły do badania zakamarków jej ciała.  – Ale chyba będziemy musieli zacząć od nowa. – Wysunął się z niej, by pokazać, co miał na myśli.
Aina uśmiechnęła się ze współczuciem. – No, nie może być łatwo utrzymać takiego kolosa w górze przez dłuższy czas. Czy to dlatego byłeś wcześniej taki blady?
A Hancock, jak się spodziewała, tylko się zaśmiał i odparł: – Och, chodź tu, ty mała kokietko. – A gdy znów sięgnął ku jej ustom, dłońmi zjechał do jej bioder i zdjął ją ze stołu, Aina, zaskoczona, wydała z siebie stłumiony okrzyk, uczepiając się jego ramion, ku jego ogromnej satysfakcji.
– Masz z tego za dużo frajdy – wymamrotała z wyrzutem.
– Ja bym raczej powiedział, że za mało. – Wyszczerzył się, znów ją całując, kiedy niósł ją w stronę kanapy. Aina oderwała się od niego, kiedy tylko mogła się do tego zmusić.
– Może lepiej patrz, gdzie idziesz – rzuciła. – Po tym, co przeszłam, byłoby wręcz obelgą umrzeć od uderzenia głową w stolik do kawy.
– Problemy z zaufaniem? – spytał z tym jego szelmowskim półuśmiechem, a potem po prostu rzucił się na kanapę z Ainą wciąż uczepioną go i próbującą stłumić kolejny wrzask. Jakoś jednak przeżyli; Hancock zarechotał jak szaleniec, więc Aina trzepnęła go w pierś, co tylko rozbawiło go jeszcze bardziej. Idiota. Jej wzrok padł na dziesięciomilimetrówkę wciąż jakimś cudem leżącą na stole, choć mogłaby się założyć, że Hancock potrącił go nogą, jak spadali.
– No, daj spokój, chyba nie jestem taki zły, co? – rzucił, podążając za jej spojrzeniem. Jeśli pomyślał, że chciała go zastrzelić, przyjmował to zadziwiająco dobrze. Prawda była jednak taka, że gdyby nawet przyszło jej do głowy sięgnąć po pistolet, Hancock mógłby z łatwością ją rozbroić, a potem poderżnąć jej gardło nożem, który wiedziała, że wciąż miał ukryty w pochwie za pasem. Z jakiegoś powodu ta świadomość sprawiała, że chciała go jeszcze bardziej. Więc po krótkiej chwili, którą spędzili znajdując wygodniejszą pozycję na kanapie, zaczęła poruszać biodrami, ocierając się o jego męskość, a potem opadła na niego, zasypując jego usta drobnymi pocałunkami.
– Co tak delikatnie? – mruknął między jednym a drugim. Aina z krótkim “pff” sięgnęła w dół, by owinąć palce wokół niego najmocniej jak mogła, z powodzeniem wyrywając mu z ust syknięcie. – Hej, ostrożnie tam.
– Powiedziałeś „co tak delikatnie” – wymamrotała mu prosto w usta, ale chyba już nie słuchał, kiedy poluźniła trochę chwyt i zaczęła pieścić jego męskość. Pozwolił sobie zapomnieć się w tych uczuciach przez chwilę zanim przesunął dłonie z jej talii do jej twarzy i przyciągnął ją do pocałunku — mocnego, głodnego, niezaspokojonego pocałunku, przez który znów zrobiła się mokra, a ciche jęki umykały z jej gardła tylko po to, by zostać zdławione przez jego wargi. Objęła jego męskość i znowu zaczęła się po niej przesuwać, rozprowadzając po niej swoją wilgoć i rozkoszując się uczuciem, jakie zostawiała na niej jego pobliźniała skóra. Hancock wydał z siebie głębszy oddech, który brzmiał niemal jak cichy jęk. A ona tylko się nim zaspokajała, aż w końcu, nie mogąc już tego znieść, chwycił jej biodra i pociągnął ją do góry, by się na niego nabiła. Przeszedł ją kolejny dreszcz strachu zmieszanego z podnieceniem. Wiedziała, że będzie znowu bolało, była tego pewna. Ale… Gdy patrzyła na Hancocka leżącego pod nią, na jego lekko rozwarte wargi, skórę błyszczącą gdzieniegdzie kroplami potu i to, jak jego czarne oczy wpatrywały się w nią i jej ciało, nie miało to znaczenia. Jego też będzie to bolało, a jeśli on mógł to zignorować, to ona też mogła.
Z jedną nogą na ziemi, a drugą zwiniętą między Hancockiem a oparciem kanapy, Aina powoli na nim usiadła, ostrożnie kierując go do środka. I znów to poczuła: tę pełnię, tę bliskość, te ostre ukłucia bólu, kiedy otworzył ją na nowo. Hancock wsunął się w nią z syknięciem, podczas gdy ona skupiła się na głębokich oddechach przerywanych cichymi, tłumionymi jękami. A kiedy był już cały w środku, dała sobie kilka sekund na przyzwyczajenie zanim zaczęła się poruszać, najlepiej, jak mogła, kiedy tak naprawdę nie wiedziała jak, a za każdym razem, gdy unosiła biodra, miała wrażenie, że Hancock zaraz wywróci ją na lewą stronę. Naprawdę próbowała nie dać po sobie nic poznać, ale wyrywające się jej z ust jęki i to, jak zmarszczyła brwi, musiało być wystarczające, bo w którymś momencie Hancock powiedział:
– Dobra, chodź tu – po czym schwycił ją za kark i przyciągnął do siebie. Pozwoliła dłoniom błądzić po jego torsie, powyczuwać zagłębienia w jego skórze i między mięśniami zanim w końcu spoczęła na jego piersi. Hancock pocałował ją ponownie, tym razem znacznie bardziej delikatnie i zmysłowo, póki szukał podparcia dla nogi, a potem zaczął się poruszać, rozwierając ją jeszcze szerzej niż myślała, że to w ogóle możliwe. Aina znów przylgnęła do jego barków i pozwoliła sobie zapomnieć się w jego ustach, żeby nie krzyknąć, podczas gdy Hancock owijał wokół niej ramiona. Sam z cicha pojękiwał, wpatrując się jej w twarz, obserwując — nie, studiując drobne zmiany w jej wyrazie, żeby ocenić, kiedy będzie gotowa na więcej, i wciąż wolno, dokładnie się w nią wsuwając. I wciąż ją to obezwładniało, przerażało, to uczucie, że wyciąga z niej jej własne wnętrzności, ale kiedy to on się poruszał, jakimś sposobem było ono znacznie przyjemniejsze. Wystarczająco, by przymknęła oczy i skupiła się na nim z ustami szeroko otwartymi w ciężkim oddechu.
Więc Hancock znów ją pocałował, trzymając ją tak blisko, że jej pierś ledwo miała gdzie falować, i ciągle przyspieszając, aż wbijał się w nią raz po raz, sapiąc przez zaciśnięte z wysiłku zęby, choć stęknięcia rozkoszy również umykały mu z gardła przy każdym pchnięciu. A wszystko to sprawiało, że jej umysł postanowił wziąć wolne, kiedy oddała mu się w całości, ale to rozkosz, którą dawała jej jego męskość uderzająca o jej największe głębie, ostatecznie posłała ją w otchłań. Nie minęło nawet pięć minut, a Aina już westchnęła: – Och, Boże, zaraz… – po czym wcisnęła twarz między jego ramię a szyję, żeby stłumić wzrastające jęki i następujący zaraz po nich krzyk, podczas gdy jej dłonie desperacko szukały czegoś, na czym mogłyby się zacisnąć. Nie zdążyły; fala rozkoszy zalała ją nagle, prawie że niespodziewanie, całe ciało trzęsło jej się pod jej naporem, i mogła już tylko trzymać się Hancocka tak, jakby od tego zależało jej życie i starać się nie krzyczeć wystarczająco głośno, żeby ją słyszeli w Trzeciej Szynie.
Hancock zatrzymał się na moment, pozwalając jej się z tym oswoić bez dodatkowych bodźców. A kiedy mogła się znów ruszać, kiedy właściwie znowu w ogóle poczuła swoje ciało, podniosła głowę znad jego ramienia tylko po to, by usłyszeć jego ciche posykiwanie. Okazało się, że zdołała złapać brzeg kanapy jedną ręką, ale druga wbiła paznokcie tak mocno w ramię Hancocka, że jego cienka skóra pękła aż polała się krew. Aina oderwała się od niego z zaskoczeniem.
– O kurwa, przepraszam – rzuciła, wpadając jeszcze głębiej w szok, zanim w końcu wynurzyła się gdzieś w okolicy przerażenia, kiedy jej mózg oprzytomniał na tyle, by w pełni dotarł do niej widok czerwieni kapiącej jej z palców. – O ja pierdolę, naprawdę przepraszam…
Hancock rzucił okiem na cztery rany w prawie idealnym rządku. – Ech, zdarza się.
Zdarza się?!
– No. To nie pierwsza krew tej kanapy. Ta przynajmniej jest z dobrego powodu.
Aina postanowiła nie pytać. Zamiast tego patrzyła, jak Hancock zgarnął stimpaka ze stołu i wstrzyknął go sobie zaraz obok nacięć. Syknął cicho razem ze strzykawką. Rany pokryły się strupami w kilka sekund i zaraz pasma tkanki zaczęły wyrastać z brzegów, żeby je zamknąć.
– Widzisz? I już po krzyku. A teraz chodź tu z powrotem… – Hancock rzucił strzykawkę na podłogę i znów sięgnął jej ust, siadając i przyciskając się do niej, co w jakiś sposób sprawiło, że wepchnął się w nią jeszcze głębiej, znacznie dalej niż sięgała jej strefa komfortu. Poraczyła go zbolałym jękiem prosto w jego usta, więc znowu się z nią położył. Wciąż przypominało jej to bardzo wyraźnie o jego męskości zatopionej w jej wnętrznościach, i kiedy strach o jego zdrowie zaczął opadać, na czoło znów wysunęło się pożądanie, a ona poddała mu się bez zastanowienia. Hancock pocałował ją tak głęboko, jakby nie mógł się powstrzymać, a to, jak jego ciche jęki spotykały się z jej skamleniem i jak jego palce zacisnęły się z rozkoszą na jej włosach, i jak jego druga dłoń znalazła jej własną, żeby już go nie mogła podrapać, powlekając swój nadgarstek krwią — to wszystko prawie wystarczyło, żeby znów doszła.
A potem zaczął się ruszać i przyjemność ogarnęła ją do tego stopnia, że Aina odrzuciła głowę do tyłu, ale on pociągnął ją z powrotem w dół za włosy. – Powiedziałem, chodź tu – mruknął, znów ją całując, po czym przycisnął dłoń do jej ust. Aina pozwoliła wolnej ręce spaść z jego nadgarstka, rozsmarowując krew po jego piersi, dopóki w końcu nie położyła jej na podłokietniku, o który się opierał. Tak na wszelki wypadek.
Hancock osiągnął już tempo, którym doprowadził ją wcześniej do szczytu w kilka sekund, z jedną ręką ciągle przyciśniętą do jej ust, a drugą zawiniętą w jej włosy, żeby nie mogła mu uciec. A Aina, obezwładniona rozkoszą, po prostu mu się poddała. I tak czuła za dużo na cokolwiek innego. Jego męskość wbijająca się głęboko w nią, kiedy Hancock rżnął ją w dobrze wypracowanym rytmie, jego ciche jęki i warknięcia, ból i rozkosz mieszające się gdzieś pod jej pępkiem i stamtąd rozlewające się po jej całym ciele... Mógłby z nią teraz zrobić, co tylko by mu przyszło do głowy, i jeszcze by mu za to podziękowała.
Doszła jeszcze dwa razy zanim w końcu znudził się czy też zmęczył wyrzucaniem bioder do góry i obrócił ich na sofie jednym szybkim ruchem, dając jasno do zrozumienia, że nie pierwszy raz wykonywał taki manewr, chociaż Aina na tym etapie nie zdołała tego pojąć. Pozwoliła mu wsunąć ramiona pod swoje kolana i ściągnąć jej biodra z kanapy, aż jedynym powodem, dla którego nie wylądowała jeszcze na podłodze, były jego dłonie przyciągające jej biodra. Mgliste wspomnienie siedziało gdzieś w tych partiach jej umysłu, które zamknęła na trzy spusty, żeby móc się skupić na tu i teraz; wspomnienie, które sugerowało, co taka pozycja z nią zrobi, ale zanim do niej dotarło, było już za późno. Hancock wbił się w nią jednym gładkim pchnięciem, a Aina ledwie zdołała przycisnąć dłonie do ust zanim wyrwał się z nich przeciągły krzyk.
– Przepraszam, przepraszam – mruknął Hancock i widziała, że sam ledwo się już trzymał rzeczywistości. Czy to przez wysiłek, który w to wkładał, jak sugerowała warstwa potu pokrywająca prawie całe jego ciało, czy czysta rozkosz, jego umysł zaczynał się wyłączać zupełnie tak samo, jak jej. Był już blisko. A to sprawiało, że chciała dać mu jeszcze więcej. Więc uniosła się na łokciach i wpychała na niego biodra najdalej, jak mogła, a przeciągły jęk przeszył powietrze, gdy wytrzymywała ból w nadziei, że jej wnętrze znów się przystosuje do jego wielkości. Jego i jego cholernego tarana. Co jej przyszło do głowy, żeby go uwodzić?
– Przestań, kobieto – powiedział, odsuwając się nieco, ale nie pozwoliła mu się zbytnio oddalić. – Przestań. Zrobisz sobie krzywdę. Nie martw się, zajmę się tobą.
Spojrzał jej prosto w oczy, gdy to mówił, a ona wprost musiała w odpowiedzi owinąć wokół niego nogi i podciągnąć się, by go pocałować. Hancock rozstawił kolana szerzej na podłodze, żeby nie stracić równowagi, po czym uniósł ją nieco wyżej i zaczął ją rżnąć w powietrzu. Aina za to trzymała się mocno jego ramion i całowała jego wargi, uszy, szyję, rozkoszując się dźwiękami wyrywającymi się z jego ust, kiedy jakimś szaleńczym cudem zabierał ją na coraz to nowe wyżyny pożądania. W tej jednej chwili wszystko, czego chciała, to doprowadzić go do jego własnego szczytu. Przeciągnęła językiem po jego tętnicy i linii żuchwy zanim dotarła do jego ucha i podgryzła je lekko. – Użyj mnie – szepnęła w gorącym westchnięciu.
Hancock warknął głośniej niż kiedykolwiek wcześniej i rzucił ją z powrotem na kanapę. Podtrzymując jej biodra jedną ręką, drugą przełożył jej nogi na jedną stronę, po czym uczepił się jej talii, wbijając palce w jej miednicę, i zaczął rżnąć ją namiętnie, żarliwie, desperacko. Wziął ją i wykorzystał dla własnej przyjemności tak, jak tego chciała. Wciąż bolało, oczywiście, ale w jakiś sposób teraz nie miało to znaczenia. Jedynym, co się liczyło, była jego twarz poznaczona rozkoszą, to, jak zaciskał powieki, skupiając się na tym, co mu dawała, i jak krople potu spływały mu po nosie i podbródku tylko po to, by uderzyć o jej skórę i stoczyć się na boki. Pomagała mu, jak tylko mogła. Za bardzo się bała, by spróbować się zacisnąć, ale wyrzucała ku niemu biodra najlepiej, jak umiała, i wkrótce ukłucia bólu zmieniły się w odrętwienie i mogła już tylko czuć wybuchy przyjemności, kiedy uderzał o jej największe głębie, i same jego pchnięcia. Hancock dawał jej i jedno, i drugie w szybkim tempie, rżnąc ją, jak się wydawało, w rytm jej własnego kołatającego serca. Zapomniała o wszystkim poza nim; i nagle nie mogła sobie przypomnieć, dlaczego nie miała krzyczeć i jęczeć. Więc robiła i to, i to, i wołała jego imię, i błagała, i bełkotała bez ładu i składu. Hamulce puściły. Został tylko on.
– Och, John, John, John... Tak, John, kurwa, John, tak, tak... Rób tak dalej, proszę, nie przestawaj, szybciej...
– Szybciej? – Zaskoczenie, tak wyraźne w jego głosie, sprawiło, że aż się na moment zatrzymał. Wykorzystał tę chwilę, by podtrzymać ją kolanem i otrzeć z twarzy pot. A skoro już się z niej wtedy wysunął, Aina usiadła, rozsmarowując trochę śliny na otwartej dłoni, na którą potem dmuchnęła, zanim owinęła ją wokół jego męskości. Sapnął, kiedy chłód dotknął jego rozpalonej skóry. Był niezwykle gorący w dotyku jeszcze zanim zaczęli, ale teraz Aina szczerze się zdumiała, że nie zaczął skwierczeć, kiedy dotknęła go wilgotną dłonią.
– Wybacz, nie przemyślałam tego... – Złożyła pocałunek na jego wargach, ale Hancock oddychał tak ciężko, że w żadnym razie nie mógł go odwzajemnić. – Jakkolwiek bym nie chciała, to chyba przerasta ludzkie możliwości.
Hancock nagle wybuchnął śmiechem. – Cóż – rzucił między jednym sapnięciem a drugim – ja nie jestem człowiekiem. – I gdy Aina gapiła się na niego, próbując zrozumieć, jak mógł tak po prostu użyć swojej rasy jako niepodważalnego argumentu, on wskazał kanapę i zwyczajnie zaordynował: – Wracaj tam.
Aina, oczywiście, posłuchała i pozwoliła mu położyć sobie jej nogi wysoko na ramionach, podczas gdy wszystkie dźwięki zginęły w przyspieszających uderzeniach jej serca. Hancock nagle, zdawałoby się, chciał zrobić wszystko dobrze: znalazł znów oparcie dla nóg, ułożył ją przy podłokietniku kanapy, podniósł jej biodra ku sobie, kiedy unosił się nad nią na rękach wyciągniętych przy obu jej bokach. Przeznaczył sekundę na spojrzenie jej w oczy, by utwierdzić się, że była tego pewna, a kiedy nie ruszyła się ani nie wydała z siebie nawet dźwięku, by go powstrzymać, przeniósł swój ciężar na jedną stronę, utrzymując równowagę w niemałej mierze dzięki niej podtrzymującej go, bezceremonialnie splunął sobie na drugą dłoń i nałożył ślinę na swój czubek zanim znów się w nią wsunął. Aina zachłysnęła się powietrzem. Już była otwarta, oczywiście, ale w tej pozycji sięgał tak głęboko, jak przed chwilą się wpychał, ale tym razem bez żadnego wysiłku. Hancock wyszczerzył zęby, widząc jej zszokowaną reakcję, ale wyraźnie nie miał zamiaru przestawać, dopóki by go o to nie błagała. A kiedy upewnił się, że jego cztery punkty oparcia to wytrzymają, zaczął w nią uderzać. Przyspieszał mniej więcej w tym samym tempie, co dotychczas, ale wcale nie przestawał budować rytmu, dopóki nie rżnął jej z taką prędkością, jakiej nikt nie powinien w ogóle móc osiągnąć. I tak został, z udami pracującymi wyraźnie nawet pod spodniami, z napiętą piersią i ramionami, z mięśniami brzucha kurczącymi się w niezwykle dziwaczny sposób, kiedy wpatrywał się w nią z dumą, rozkoszując się jej zdumieniem i rozkoszą, i szczerym przerażeniem, że jej wnętrzności już nigdy nie wrócą do siebie. Jej jęki, z początku zgrane z jego uderzeniami, teraz tylko się zlewały w jeden ciągły krzyk. Nie mogąc pojąć natłoku odczuć dochodzących z jej podbrzusza, Aina skupiła się na drobnych szczegółach: jego rozwartych ustach, jego gorącej skórze i napiętych mięśniach poddających się jej dotykowi, ścieraniu potu z jego twarzy zanim mógł spaść na jej własną, próbach utrzymania jego rozpalonego wzroku. Co nie było wcale takie proste, kiedy jej oczy wydawały się zdecydowane, by patrzeć na wszystko naraz, a nie tak zadowolone śledzeniem linii jego blizn, jak ona. Gdzieś przez tę całą mgłę i zapamiętanie przebiła się jedna mała myśl, z miejsca dając jej po mordzie: że właśnie uprawiała dziki seks z ghulem. Ze straszliwie napromieniowaną osobą, kimś, kto nie był już nawet człowiekiem, kimś nieróżniącym się wcale mocno od bezmyślnych potworów, które rozstrzeliwała na kawałki po całym mieście. A teraz pozwalała jednemu z nich wpychać się w nią, sięgać miejsc, których sięgać dotychczas pozwalała tylko mężowi. To nie było w porządku. To było nienormalne.
Ale w ślad za tą świadomością przyszło coś jeszcze, coś ogromnego, nieprzebranego, wypychającego jej z głowy każdą ostatnią myśl, która jej jeszcze została, i Aina pozwoliła temu czemuś objąć się drżącymi, napiętymi palcami, skupiając się na widoku bladej, poharatanej twarzy Hancocka, kiedy szybko schwycił jej nadgarstki i przycisnął je do kanapy, żeby nie mogła znów zrobić mu krzywdy; wciąż wbijał się w nią w tym samym nieprawdopodobnym tempie, ale teraz mocniej, a wraz z niskimi jękami wyrywającymi mu się spomiędzy zaciśniętych zębów dawało jej to jasno do zrozumienia, że Hancock był tak samo blisko, jak i ona. I to ostatecznie popchnęło ją nad krawędzią, i doszła, mocno, mocniej niż kiedykolwiek dotąd, wiła się pod nim z krzykiem na ustach, aż w końcu wyrzuciła biodra do góry, a jej wnętrze pochłonęło go całego. Hancock warknął głośno; ramiona ugięły się pod nim w tej jednej chwili i oboje opadli na kanapę, Aina z głową wciąż odrzuconą do tyłu, z plecami wciąż wygiętymi, gdy John wpychał się w nią jeszcze ostatnie kilka razy, wyrzucając z siebie wszystko, co miał, i wciskając twarz między jej szyję a bark. A potem z kolejnym warknięciem skończył i on. Aina owinęła wokół niego nogi, przeciągając łydkami po jego zadziwiająco chłodnych plecach i pośladkach, które najwyraźniej opuściły jego spodnie gdzieś po drodze. Całkiem zacne pośladki, nawiasem mówiąc. To wszystko spłynęło na nią powoli, kiedy jej płytki oddech wracał do rytmu, w którym mogła przyjąć tlen, nawet z Johnem leżącym na jej piersi. Co też długo nie trwało: po paru minutach w końcu odzyskał wystarczająco dużo kontroli nad własnym ciałem, by unieść się na łokciach i spojrzeć jej w oczy. A potem oboje wybuchli śmiechem jak dwoje szaleńców.
– Czy zatemże panience spodobał się ów akt? – wysapał. Aina zaśmiała się jeszcze bardziej, ale nie odpowiedziała. Kolejna świadomość spłynęła na nią przez mgłę niedawnego orgazmu.
– Czy ty... doszedłeś we mnie...? – spytała, nie z wyrzutem czy niezadowoleniem, tylko żeby się upewnić. Nie dane jej było jednak zobaczyć, czy John odebrał to w ten sam sposób, bo on, najwyraźniej wciąż niechętny do wstawania, zaczął się po niej zsuwać, całując każdy cal skóry po drodze.
– Nie martw się – rzucił między jednym a drugim. – Jestem jałowy jak Morze Blasku.
– Chwila, co ty... – zaczęła, ale on wtedy zjechał w dół jej łona i przyłożył do niej wargi, a przy tym, jak wrażliwa jeszcze była, uderzyło ją to jak piorun. – O, mój BOŻE.
Poczuła na sobie, jak się uśmiechnął, kiedy tak ją wylizywał do czysta ze wszystkich stron, powoli i ostrożnie, żeby nie ominąć ani jednego kawałka. Drgała i wiła się; i prawdopodobnie wybiłaby mu biodrami to, co mu zostało z nosa, gdyby nie przytrzymywał jej dłońmi splecionymi na jej podbrzuszu.
– Mój Boże, John, przestań... – błagała. Czuła, jak jego nasienie z niej wypływa, czuła, jak je zlizuje, ale on nie słuchał. Jej nagła wrażliwość sprawiała, że każde muśnięcie posyłało po jej ciele falę za falą ciepłych dreszczy. Ale kiedy tylko się do tego przyzwyczaiła, poczuła też coś innego. Jego cierpka ślina, to samo, co ją wcześniej kłuło w język i policzki, gdy się całowali, teraz tańczyło wszędzie, gdzie jej dotknął, i jak szczypiący trop podążało za każdym jego ruchem. A każdy dreszcz, który w niej budził, ciągnął za sobą echo, jakby procesję mniejszych. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła (jak mogła wcześniej tego nie poczuć?) i wkrótce pozwoliła sobie zapomnieć się również i w tym. To, że nie uderzał o nią nosem, było tylko dodatkowym bonusem.
Boże, wszystko, co ten mężczyzna jej robił, było dla niej tak nowe i niesamowite, jakby naprawdę była dziewicą, nawet to. Położyła mu dłoń na potylicy, podciągając go nieco wyżej. Bardzo chciała poczuć tę cierpkość na swojej... Oo, braciszku. Oooch...
Ale kiedy do gry weszły znowu palce, wyłuskała mu biodra spomiędzy rąk i odsunęła się mówiąc: – Och, nie, nie, chyba nie zdzierżę kolejnego orgazmu. – John, oczywiście, roześmiał się i usiadł. Aina pozwoliła nogom, wciąż lekko drżącym, spaść z kanapy, po czym także podciągnęła się do pozycji względnie wyprostowanej. Powiodła palcami po świeżych, jeszcze czerwonych bliznach na jego ramieniu.
– Bezcenne, jak „o, kurwa” było pierwszym, co ci wypadło z ust – zaśmiał się, szukając zapalniczki.
– Och, zamknij się – rzuciła Aina, również ze śmiechem, zanim w końcu wstała i zaczęła zbierać ubrania, porozrzucane po całym gabinecie. Kiedy wróciła po broń, nie mogła się powstrzymać od rzucenia Hancockowi jeszcze jednego spojrzenia, kiedy tak siedział, półnagi (chociaż przynajmniej zapiął spodnie gdzieś w międzyczasie), i palił papierosa. Rzuciła mu jego kapelusz, a Hancock nałożył go nieco krzywo, ale z uśmiechem. Och, ten jego szelmowski uśmiech.
– Już idziesz? – spytał z na poły żartobliwym zawodem w głosie, gdy nakładała płaszcz.
– Tak, najwyższa pora – odparła, zapinając Pip-Boya na nadgarstku, by spojrzeć na godzinę. Cóż, przynajmniej było wcześniej, niż się spodziewała. Miała jeszcze kilka godzin dnia. – A co? Będziesz za mną tęsknił?
– Heh. Jasne, że tak, siostro.

Aina zdławiła nagłą potrzebę, żeby znów wpakować mu się na kolana i może przynajmniej spalić tego papierosa na spółę. Zamiast tego wymaszerowała przez podwójne drzwi; Fahrenheit rzuciła jej krzywe spojrzenie, gdy się mijały, ale Aina to zignorowała i tylko bez zatrzymywania się, bez nawet choćby słowa, wyjęła Fahrenheit swój karabin z rąk i powiesiła sobie znowu na ramieniu. Z jakiegoś powodu, jego ciężar sprawił, że łatwiej było odejść, zostawić to wszystko w tyle. Ale zauważyła też coś dziwnego: jej umysł, nawet te przedwojenne części, milczał teraz, ukontentowany. Więc może jednak wcale nie było to takie straszne. Może wcale nie było nienormalne.