Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

wtorek, 16 października 2012

[Marvel] Odpoczynek (Tony Stark x Natasha Romanoff)

Disclaimer: Jeśli spojrzy się na datę, to łatwo można zobaczyć, że opowiadanie było pisane po "Avengersach", ale na długo, długo przed "Czasem Ultrona" i "Wojną bohaterów". Także. Niektóre motywy mogą się wydawać bezsensowne, ale wtedy jeszcze nikt ich nie znał, więc bez pretensji, okej?


Zwyciężyli, ale ponieśli porażkę. W końcu zwycięstwo okupione stratami zawsze jest porażką. Okrągły stół, przy którym siedzieli, był czysty i zastawiony, ale żadne z nich nawet nie dotykało blatu, siedzieli sztywno w swoich krzesłach, jakby jedzenie czy choćby niedbały, swobodny ruch miały zbezcześcić pamięć poległych podczas niedawnej akcji, której wspomnienia wciąż tkwiły tak świeże w ich pamięci. Nie było czasu na opłakiwanie zmarłych, nie było nawet czasu, by zdjąć z siebie poplamione krwią, brudne zbroje i kostiumy, bo natychmiast po walce zostali wezwani na dywanik. A teraz już od kwadransu siedzieli w ciszy, nie robiąc zupełnie nic.
Fury, podenerwowany, maszerował od jednej ściany do drugiej, z okiem wbitym w obrazy, które ozdabiały salę konferencyjną w głównej siedzibie S.H.I.E.L.D. w Nowym Jorku, i milczał. Agentka Hill stała w tle, delikatnie opierając się o brzeg sofy, przygryzając wargę i wykręcając za plecami splecione dłonie, jakby nie do końca wiedziała, jak zachować się w takiej sytuacji.
- Czy ktoś może mi powiedzieć, co się właściwie stało? - rzekł w końcu Fury, głosem z pozoru spokojnym, lecz podszytym niedowierzaniem i złością. - Akcja rutynowa, na miarę dwóch oddziałów policyjnych. Wysyłamy „największych bohaterów Ziemi”, jako że sprawa dotyczy jednego z nich, i wydawałoby się, że to będzie dla nich wycieczka bardziej dla sportu niż prawdziwego wyzwania, a nagle okazuje się, że ponoszą dotkliwe straty?!
Przez dłuższą chwilę trwała cisza, kiedy Fury lustrował swoich podwładnych. Natasha pochyliła się nagle nad stołem i zacisnęła palce na włosach, jakby chciała się od nich wszystkich odgrodzić. Tony Stark zerwał się z miejsca i wydawało się, że zaraz kogoś trzaśnie albo wyjdzie, ale tylko podszedł do okna przy akompaniamencie cichych zgrzytów zbroi. W końcu kapitan Rogers, zebrawszy myśli, zaczął powoli:
- Nie byliśmy przygotowani...
- NIE BYLIŚCIE PRZYGOTOWANI?! - przerwał Fury z nieskrywaną irytacją.  - Macie być grupą szybkiego reagowania w sytuacjach nadzwyczajnych, a tymczasem banda bękartów z pistolecikami...
Głośny trzask przerwał jego tyradę. Wszyscy spojrzeli na Starka, którego pięść wciąż tkwiła z płytkim zagłębieniu w ścianie. Rzucił Fury’emu ponure spojrzenie.
- Nie zapominaj, panie Superszpieg, że nie wszyscy jesteśmy twoimi żołnierzami, żebyś mógł nam udzielać reprymendy - rzekł cicho i twardo, choć głos lekko mu drżał.
- Oczywiście, że nie jesteście żołnierzami - odparł Fury niemalże polubownie, ale jego wzrok wciąż był twardy, gdy skierował go na wszystkich Mścicieli. - Ale dopóki działacie w tym zespole, ponosicie odpowiedzialność, gdy przez wasze nierozważne decyzje giną cywile.
Grobowa cisza zawisła w powietrzu, kiedy wszyscy spojrzeli na Tony’ego, na którego twarzy wyrysowała się najczystsza, aż bolesna wściekłość. Fury odczekał parę sekund i dodał:
- Oraz współpracownicy - tym razem jego oko wbiło się w Czarną Wdowę. Natasha była przez moment jakby zahipnotyzowana tym spojrzeniem, a potem nagle zerwała się i wypadła z sali. Kapitan Rogers mógłby przysiąc, że słyszał, jak z jej ust wyrywa się żałosny jęk.
Stark powiódł za nią wzrokiem razem z innymi, lecz potem nagle chwycił klapy marynarki Fury’ego i rzucił nim o stół, a później, zanim ktokolwiek zdążył zareagować, warknął wściekle i wyszedł za Natashą.

Po tym, jak nie potrafiła przestać płakać przez blisko pół godziny, Tony nie mógł zostawić jej samej. Uspokoiła się, tak, ale dopiero w samochodzie z przyciemnionymi szybami (żeby nikt nie widział, że jedzie w zbroi, bo nie miał z nią co zrobić), kiedy wiózł ją do Stark Tower, jedynego z jego kompleksów, który nie doświadczył większych zniszczeń podczas ostatniej walki. Mimo że pora była stosunkowo wczesna, a ulice zatłoczone, to kierowcy najwyraźniej nauczyli się już zjeżdżać z drogi jego nowiutkiemu ognistoczerwonemu Ferrari, bo przejechali nim przez centrum bez większych problemów. Gdy tylko dotarli na miejsce, zawiózł ją windą na szczyt wieży, do swojego apartamentu. Wydawała się nie do końca świadoma tego, co się wokół dzieje, i nie mógł się jej wcale dziwić. Sam był bliski degeneracji, miał wielką ochotę popaść w odrętwienie, albo zamknąć się w warsztacie i zająć pracą, żeby nie musieć myśleć o tym, co zaszło. Ale wiedział, że Tasha go potrzebuje, jak pompatycznie by to nie brzmiało, i choć w życiu by się do tego nie przyznał, on również potrzebował jej.
- Jeśli chcesz, możesz wziąć prysznic - powiedział, kiedy niechętnie wtoczyła się do pokoju dziennego, tego samego, w którym jeszcze tego ranka obmyślał z Pepper plan produkcji następnej partii generatorów. Tasha spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego? - zapytała bezmyślnie.
- Odprężysz się. Nie mam pojęcia dlaczego, ale gorąca woda działa uspokajająco.
Najwyraźniej ją przekonał, bo pokiwała głową i mruknęła coś, że może rzeczywiście powinna go posłuchać.
- Do łazienki dotrzesz tamtędy, ręczniki i wszystko jest na miejscu, korzystaj, z czego chcesz.
Znów skinęła i od razu zniknęła za drzwiami. Stark jeszcze przez moment patrzył w tamtą stronę zmartwionym wzrokiem.
- Niech się pan nie przejmuje, panie Stark - rzekł brytyjski akcent z wbudowanych w ścianę głośników. - Przypilnuję, żeby się nie utopiła.
- Ta - mruknął Tony, podchodząc do barku. Lód zagrzechotał melodyjnie, gdy zalewał go szkocką, a potem wypił zawartość szklanki duszkiem. Westchnął zbolałym głosem i stanął na złoto-szarym okręgu na podłodze.
- Dobra, Jarvis, pora zdjąć żelastwo - rzekł. - Tylko ostrożnie.
Wiedział, że akurat jeśli o to chodzi, jego komputer go nie zawiedzie i ustawi maszynerię na najpłynniejszy i najwolniejszy program, jaki jego kilkunastoterabajtowy dysk twardy będzie w stanie wymyślić. I nie mylił się, gołym okiem mógł dostrzec, że mechaniczne ramiona poruszały się o wiele bardziej delikatnie niż zwykle. Nie, żeby mu to w jakiś sposób pomogło. Kiedy były zdejmowane czerwone płyty brzuszne, jeszcze nie cierpiał tak bardzo, choć uczucie luzu i braku ochrony było cokolwiek przejmujące, ale gdy razem z abdominalną częścią egzoszkieletu oderwał się kawał jego bluzy i skóry, musiał się mocno przyłożyć, żeby nie zawyć z bólu.
- Najmocniej przepraszam, sir. Pozwoliłem sobie również nastawić kolejną partię lodu na okłady - mruknął Jarvis bez większego przekonania, ale odpowiedziały mu tylko zduszone jęki, kiedy Stark chwycił swoją szklankę szkockiej i przeniósł się wraz z nią na stół, drugą rękę przyciskając do boku. Między jego palcami cienkimi strużkami powoli przesączała się krew.
Postąpił krok w stronę kanapy, ale nie była na to pora. Westchnął ponownie, zanim znów wziął długi łyk ze szklanki. Płyn palił go w gardło, ale zaraz potem następował moment przyjemnej znieczulicy. Bardzo powoli odjął dłoń od boku, posykując z bólu. Nie do końca potrafił ocenić rozmiar obrażeń ze swojej perspektywy, ale oparzelina była dość rozległa. Krew ciekła z przerwanych naczyń, których dalsza część najwyraźniej była w tym kawałku skóry, który wtopił się w zbroję.

- PEPPER! - wrzasnął, gdy jego mózg bardziej podświadomie niż przytomnie dostrzegł, że lot znajomego Boeinga przybrał nienaturalną trajektorię. Odparł ostatnie ataki i natychmiast poleciał za samolotem, ale już w momencie, gdy wychynął zza linii lasu i zobaczył pobojowisko, wiedział, że przybył za późno. Jedynym ruchem było kołysanie się strug dymu. Jedynym ciepłem, które rejestrował - przygasający silnik. Mimo to wylądował i zaczął przeszukiwać wrak, choćby dla pewności, nawet jeśli miałoby to stłamsić ten ostatni promyk nadziei.
Znalazł ją wreszcie, w osmalonej garsonce i z ohydnie wygiętą nogą. Nawet nie miał sił rozpaczać, przykląkł tylko obok i odgarnął z jej zastygłej twarzy kosmyk włosów. Wiedział, że nie ma czasu na rozmyślania, musiał wrócić do walki i bronić tego, co jeszcze miał, ale jakoś nie mógł się zmusić, by odejść. Zorientował się za późno. Przybył za późno. Za późno również zauważył wyciekające z baku paliwo, pełznące w meandrach po stoku, wprost do wciąż płonącego wraku...

- Jarvis - wychrypiał przez ściśnięte gardło. - Bandaż.
Nie minęło pół minuty nim Dummy przywiózł mu opatrunek w jałowym opakowaniu, które Tony rozerwał zębami, bo okazało się, że niespodziewanie stracił też część władzy w lewej ręce. Zanim ją znów rozruszał, zdążył wypić resztę zawartości szklanki, zagryźć serią przekleństw i kilka razy upuścić bandaż. W końcu jednak dał radę i zaczął owijać się w pasie prawie nieskazitelnie białą taśmą.
- Jak tam agentka Romanoff, Jarvis? - rzekł niby od niechcenia.
- O ile mnie kamera nie myli, stoi sztywno w strugach wody, sir - odparł komputer. Stark kiwnął głową, akceptując informację. To on stworzył Jarvisa, który był jego trzecim w kolejności osiągnięciem życia, i dlatego nie bał się mu zaufać, ale z jakiegoś powodu martwił się o swojego gościa. Nie po to ciągnął ją do siebie, żeby teraz coś sobie zrobiła.

Walka była ciężka, ale podążali starymi schematami: ona przerzedzała na półślepo wrogów nadlatujących z przodu, Barton zaś stał na obniżonej rampie i z łuku zestrzeliwał nielicznych niedobitków. Żadne z nich się nie przemęczało, a system był zawsze wysoce skuteczny, jak dotychczas.
Mogli - i powinni byli - spodziewać się takiego dnia. Powinni byli wiedzieć, że prędzej czy później któryś z nich się odwróci i zamiast strzelać w panice i chybić, postara się wycelować. Było również bardzo prawdopodobne, że trafi, więc Natasha nie wiedziała dokładnie, dlaczego była tak zszokowana, kiedy kątem oka dostrzegła na wpół bezwładne ciało zsuwające się po rampie. Natychmiast ją podniosła, ale nic to nie dało, a ona mogła tylko bezsilnie patrzeć, jak jej kochanek, którego ledwo co odnalazła, spada w otchłań.

Tony miał już zawiązywać bandaż, gdy wtem zza drzwi dotarł go przeraźliwy wrzask.
- Co z ciebie za pożytek, Jarvis - warknął, pospiesznie wciskając resztę rolki za brzeg opatrunku i ruszając do w tamtą stronę. Nie wahał się, nie było czasu na wahanie, wpadł do łazienki, nie zastanawiając się ani sekundy porwał z wieszaka szlafrok i otworzył drzwi do kabiny. W kłębach pary dostrzegł Natashę, skuloną w samym rogu brodzika, pogrążoną we łzach mieszających się z gorącą wodą. Szepnął słowo i strumień gorąca ustał. Tylko krótki moment wędrował wzrokiem po płynnych liniach jej ciała, nie mógł się powstrzymać, ale dostrzegł ledwo zauważalne drżenie i natychmiast schylił się, by zarzucić jej szlafrok na ramiona; lecz chyba jeszcze nie do końca wiedziała, co się dzieje, bo uderzyła go nagle i trafiła tak niefortunnie, że aż zazgrzytały mu zęby, gdy powstrzymywał się od krzyku. W końcu udało mu się owinąć ją szlafrokiem i niemalże siłą wyciągnąć z łazienki.
Przysiadła na samym brzegu kanapy, wciąż skulona i drżąca po niedawnej wizji, a on znów nie mógł oderwać wzroku od gładkich, płynnych linii jej łydek, wystających spomiędzy pół szlafroka. Natasha nie płakała, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, po prostu tkwiła tak, a on był pewien, że gdzieś w środku walczy z obezwładniającym ją bólem, bo sam też z nim wciąż walczył.
Po kilku bardzo długich minutach uniosła na niego wzrok i po raz pierwszy od swojego koszmaru na jawie zdawała się zauważyć, że Tony stoi przed nią półnagi i niedbale owinięty w pasie rozpadającym się bandażem; po raz pierwszy zobaczył w jej oczach iskrę zrozumienia.
- W porządku już? - zapytał cicho.
- Tak, nic mi nie jest - odparła i mimo woli zjechała wzrokiem na jego tors. - Ale tobie tak.
Nie poruszył się ani o cal, nawet nie starał się cofnąć, kiedy wyciągnęła ku niemu rękę. Drgnął lekko, gdy dotknęła jego ledwie okrytej bandażem rany.
- Opatrzę cię porządnie, dobrze? - Nie czekając na odpowiedź, odwinęła sporą część bandaża i zaczęła zawijać go na nowo, z każdą pętlą schodząc niżej, aż dotarła do lini jego paska. Wcisnęła sobie bandaż między zęby i nim zdążył się obejrzeć, rozpięła mu rozporek.
- Wow - mruknął. - Nie spodziewałem się, że sięga to tak... głęboko.
- Tak, obrażenia są bardzo rozległe i nie wygląda to dobrze - odparła. - Kiedy to się stało?
Milczał przez chwilę, starając się trzymać dłonie jak najdalej od niej, nie patrzeć na nią z tej dość... dwuznacznej perspektywy i przy tym nie zwracać uwagi na jej palce błądzące mu po podbrzuszu.
- Podczas walki - rzekł wreszcie.
- I siedziałeś tak całą naradę i drogę tutaj? - spojrzała na niego z niedowierzaniem.
- Cóż, zbroja trzymała to w jednym miejscu, nie bolało tak bardzo.
- Kłamca - warknęła, a on ze zdziwieniem stwierdził, że chyba rozzłościł ją tym, że nie szukał pomocy. Przez moment patrzył na nią, próbując dostrzec jakiś powód takiego jej zachowania, ale jedyne, co dostrzegł, to to, że gdy była zajęta nim, jej szlafrok trochę się rozchylił. Poczuł uderzenie gorąca i modlił się tylko o to, żeby nie zauważyła żadnych fizycznych oznak tego uderzenia.
W końcu Tasha zawiązała supeł na bandażu i położyła mu dłoń na biodrze.
- To tyle - rzekła, spoglądając na niego i nagle zdała sobie sprawę, jak on na nią patrzy. W oczach Tony'ego Starka bardzo wyraźnie widziała ten sam błysk pożądania, który obudził się w nich dwa lata temu, kiedy pojawiła się w jego kompleksie jako Natalie Rushman. Tylko tym razem nie do końca była pewna, czy chce się temu wzrokowi opierać.
Ze ściany dobiegło ich nagle nieśmiałe kaszlnięcie.
- Pana LÓD jest już gotowy, panie Stark - rzekł Jarvis uprzejmie, acz wyjątkowo bezczelnie; Tony natychmiast odsunął się od niej i zapiął spodnie. Widziała, jak zacisnął szczęki.
- W takim razie podaj mi okład - warknął do ściany i podszedł do barku. Tasha założyła szlafrok porządnie, korzystając z tego, że był do niej odwrócony dobrze wymodelowanymi plecami.
"Dlaczego ten skurwiel jest taki przystojny?", wpadło jej do głowy i zaraz zganiła się sama za tę myśl. Tony wrócił i przez moment była pewna, że zastanawiał się, jak ugryźć problem kanapy - w końcu zdecydował, że po prostu na nią padnie i po krótkim stęknięciu półleżał obok jej podwiniętych nóg, przyciskając sobie zimny okład do rany.
- Dzięki, tak w ogóle. - Uśmiechnął się z wdzięcznością i musiała zmusić się, żeby zignorować to, jak przewróciły jej się wnętrzności.
- Nie ma sprawy. Przynajmniej się do czegoś przydałam.
Milczeli dłuższą chwilę, Jarvis - o dziwo - również. Natasha ukradkiem obserwowała Tony'ego: jak jego brew marszczyła się odrobinę bardziej co parę sekund, jak jego oczy bezmyślnie wpatrywały się w dal, jak delikatnie przekrzywiał głowę. Stark z kolei gapił się w swoją szklankę, w której wciąż było trochę whisky, a która stała nieco poza zasięgiem jego dłoni. W końcu przeniósł wzrok na Tashę.
- Chcesz coś do picia? - rzucił ot tak, a ona patrzyła na niego bezmyślnie przez moment, zastanawiając się, o czym on w ogóle mówił. Potem wzruszyła ramionami w geście pod tytułem "czemu nie".
- To sobie weź - odparł. - Szklanki są tam, barek tam, lód jest mój.
I wtedy stała się rzecz zupełnie niespodziewana: Natasha parsknęła śmiechem. Tony spojrzał na nią zdziwiony i wykrzywił usta w uśmieszku, który miał zapewnie oznaczać "Kurczę, dobry jestem".
- A najlepiej to przywieź barek tutaj, sądzę, że będzie nam potrzebny - dodał, kiedy wstała. - I skoro już jesteś na nogach, napełnij i podaj mi tę szklankę, co?
Pokręciła głową z pobłażliwą irytacją, ale zrobiła, o co prosił.
- Jesteś aniołem - mruknął. - Gdybym cię nie przywiózł, musiałbym teraz polegać na Dummy'm i cholera wie, jak by się to skończyło. Mógłbym nawet zginąć. - Zaśmiał się gorzko. - To by było dobre. Bitwa jak diabli, część budynków zawalona, reszta poobijana, a ja ginę zabity przez własnego durnego robota.
Wbił wzrok w rdzawy płyn połyskujący w szklance.
- Co nie byłoby takie złe, jak teraz o tym myślę - dodał z powagą i wlał w siebie sporą porcję szkockiej. Tasha patrzyła na niego przez dłuższą chwilę, zanim odpowiedziała.
- Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że chyba Loki rzeczywiście miał rację - mruknęła. - Chyba rzeczywiście kochałam Clinta. Czy to w ogóle możliwe?
- Żebyś kogoś kochała? Tash, serio sądzisz, że te dwa lata temu brałem pod uwagę perspektywę zakochania się w kimkolwiek? A zwłaszcza w Pepper? Jasne, Pepper to była Pepper, ale w tamtym czasie była dla mnie tak naprawdę tylko bardzo ładną ozdobą kompleksu.
- ...Nikt wcześniej nie mówił na mnie „Tash” - odparła cicho, jakby nie dotarło do niej nic innego, co powiedział.
- I jak ci się podoba, jak to brzmi?
- W tej chwili zdecydowanie lepiej niż „Nat”.
- Tylko Clint tak na ciebie mówił?
- Tak. To nawet zabawne. Nigdy nie był wobec mnie oficjalny, i w sumie ciężko być po tym, jak komuś uratujesz życie.
- Wiem coś o tym - Stark wydał z siebie ponure sapnięcie, jakby zduszony szloch.
- Pepper też uratowała ci życie?
- Można tak powiedzieć. Dokładniej to jej humor. Mój pierwszy reaktor oprawiła w ramkę z napisem „Dowód, że Tony Stark ma serce”.
- A masz? - zadrwiła Tasha i oboje parsknęli śmiechem, choćby po to, żeby rozładować napięcie. Ucichli i przez dłuższą chwilę nikt nie odważył się przerwać ciszy.
Myśli ich obojga skupione były wokół tych, których stracili. Tony wspominał to przesłodkie „Czy to wszystko, panie Stark?”, którym Virginia Potts kończyła prawie każdą ich rozmowę, w miarę upływu czasu coraz bardziej sarkastycznie, czy może sentymentalnie. Natasha widziała przed oczami twarz Bartona, przeciętą linią cięciwy, kiedy celował prosto w jej szyję te wiele lat temu, jego współczujący wzrok i napięte mięśnie, gdy powoli, jakby walczył ze swoim wewnętrznym żołnierzem, opuszczał łuk. Potem nagle, zupełnie niespodziewanie, przypomniała sobie moment, gdy Phil Coulson zadzwonił do niej, by prosić o pomoc w zebraniu Mścicieli, kiedy zniknął Tesseract, i to, jak odpowiedziała: „Wiesz, że Tony Stark ufa mi tak dalece, jak może mną rzucić”. Czy naprawdę nie miał do niej wiele zaufania? Teraz nie była już pewna.
- Ich już nie ma, Tony - powiedziała sucho, głosem podszytym bólem, który wyraźnie próbowała wcisnąć z powrotem do środka. Stark nie przeszkadzał jej w tym, nie radził jej, żeby się wypłakała w jego ramię, nie mówił, że będzie dobrze, ani nie robił żadnych innych pierdół.
- Nie, agentko Romanoff, ich już nie ma. - Uniósł szklankę. - Za poległych.
- Za poległych - odszepnęła.

Nie trwało długo, nim dopadło ich długo odpierane zmęczenie, które przyniósł im dzisiejszy dzień. Tony pokazał jej jakiś pokój i dał jej jedną z koszulek nocnych Pepper, żeby nie spała w swoich zabrudzonych i zakurzonych ubraniach. Sam również się położył, z lodem na ranie, ale nie mógł spać, nie potrafił się nawet zmusić do zamknięcia oczu. Leżał tylko na łóżku, wpatrując się bezwiednie w sufit i słuchając coraz to cichszych płaczy Tash dochodzących zza ściany.
W końcu zapadła cisza, on po raz kolejny zmienił sobie lód... Potem odrętwienie zaczęło rozchodzić się z rany na resztę jego ciała... Myśli powędrowały w pustkę i oczy powoli zaczęły się zamykać...
- Dama w opałach, panie Stark. - Głos Jarvisa, wydobywający się z budzika zaraz przy jego uchu, wyrwał go z płytkiej drzemki. Mimo bólu zerwał się z łóżka, wymienił stopniały lód na nowy i z trudem potoczył się na korytarz i do pokoju obok.
- Tash, w porządku? - zapytał na sekundy przed tym, jak dostrzegł jej błyszczące w ciemności, przerażone oczy, usłyszał przyspieszony oddech i wiedział, że nie było w porządku. Czym prędzej podszedł do łóżka. - To tylko koszmar, Tash.
- Skąd wiedziałeś? - zapytała cicho, powoli, jakby z trudem, przenosząc na niego spojrzenie. W białym, suchym świetle dochodzącym z przedpokoju wydawał się jeszcze bledszy i zmęczony niż wcześniej. - Że się obudziłam?
- Jarvis - odparł krótko. Jej wzrok nagle zrobił się twardy, jakby się rozzłościła i już miała zamiar na niego wrzeszczeć, więc szybko dodał: - To ze względów bezpieczeństwa. Cała wieża jest monitorowana.
Przez moment badała go wzrokiem, po czym pokręciła lekko głową, a w kąciku jej ust pojawił się lekki uśmieszek.
- Wiesz, nieładnie tak szpiegować śpiące kobiety - mruknęła zadziornie.
- Cóż, praktycznie rzecz ujmując nie spałaś... - Ucichł pod jej ostrym spojrzeniem. - ...Jasne. Słyszałeś, Jarvis? Won.
Kątem oka Tasha widziała, jak niebieska lampka małej kamerki ukrytej w rogu pomieszczenia wygasa.
- A teraz spróbuj zasnąć, potrzebujesz odpoczynku - rzekł Stark spokojnie i skierował się do drzwi, a ją nagle zalała fala irracjonalnej paniki.
- Tony, nie zostawiaj mnie samej - wyrzuciła z siebie. Odwrócił się powoli i spojrzał na nią zdziwiony. Ręką wciąż przyciskał sobie lód do prowizorycznego opatrunku, który mu założyła, a skóra błyszczała mu miękko, pokryta drobnymi kroplami potu, i Natasha dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jaką głupotę palnęła. - Znaczy... Przepraszam. Ty też potrzebujesz odpoczynku.
Tony nie ruszył się z miejsca i nie odpowiedział, jakby oczekując dalszego ciągu. Jedynym gestem, jaki wykonał, było poprawienie uścisku na wyślizgującej mu się z palców paczce lodu, i wyraźnie widziała, że lekko się skrzywił, gdy to robił.
- Brałeś coś na ból? - zapytała zatroskana. Pokręcił głową w milczeniu. - Rany, Tony, czy mógłbyś wreszcie przestać grać bohatera? Iron Man czy nie, wciąż jesteś tylko człowiekiem i nie możesz tak po prostu...
- Zostanę z tobą - przerwał jej. - Tylko błagam, zamknij się i śpij.
Dostrzegł uśmiech na jej ustach, tylko przebłysk, zanim położyła się i zakopała w pościeli. Przysunął sobie krzesło i usiadł obok łóżka. Dummy cichutko podwiózł mu nową paczkę lodu, najwyraźniej popchnięty poleceniem Jarvisa, i to aż rozczuliło Tony’ego. Gdyby nie Jarvis, pewnie leżałby gdzieś martwy albo zachlany, albo oblepiony krwią, ewentualnie nagi w łóżku, wściekły na siebie, że tylko śpi i sobie używa, zamiast wstać i zrobić coś konstruktywnego. Kto by pomyślał, że to takie proste: zaprogramował i zbudował komputer, a ten z wdzięczności jest wierniejszy niż pies, dba o niego i nie daje mu się stoczyć. Tony był prawie pewien, że to łzy wzruszenia kłują go pod powiekami.
...Matko, co ten dzień z nim zrobił.
Przyłożył sobie nowy lód i dopiero wtedy zauważył, że cały ten czas wpatrywał się w Natashę, nieświadom tego, że to ona tam leżała. Łóżko było tak podobne do tego, w którym każdego ranka przez chwilę obserwował Pepper, zanim szedł do warsztatu, do tego ta koszulka nocna, którą wciąż dokładnie pamiętał sprzed paru tygodni; włosy wystające spod kołdry były trochę inaczej rude, ale jego zmęczony, zbolały mózg nie dostrzegał żadnej różnicy. Dla niego Natasha nie była już Natashą - przed nim leżała Pepper, uroczo wtulona we własne dłonie; ciemność za oknem zaraz zmieni się w świt i Pepper obudzi się, spojrzy na niego i uśmiechnie, a potem zapyta go słodkim, zaspanym głosem, dlaczego nie siedzi w pracowni, tylko się na nią gapi jak zakochany kundel.
Kosmyk włosów opadł Pepper na twarz i nagle był w swojej zbroi, klęczał przed nią, w powietrzu ciężkim od gorąca niedawnego wybuchu; sięgnął, by go odgarnąć i nagle jej oczy rozwarły się, ale nie były już zielone, tylko niebieskie i przez ułamek sekundy nie wiedział, co się dzieje.
- Wybacz, Tash - szepnął. - Wyobraźnia płata mi figle.
Już miał cofnąć rękę, lecz wtem ona schwyciła jego dłoń i mocno zacisnęła na niej palce.
- I tak chyba jednak nie zasnę - mruknęła równie cicho. Minęła chwila, gdy po prostu patrzyli tak na siebie, jedno drugiemu próbowało bezskutecznie wyczytać myśli, w nadziei, że znajdzie w nich wskazówkę, co robić teraz. W końcu Tony pociągnął ją lekko i ona poszła za tym gestem, wysupłała się z pościeli i już po chwili była na jego kolanach, obejmując mu biodra nagimi nogami, z wargami tak blisko jego, że przechodziły go ciarki od gorąca jej oddechu, kłócącego się z przejmującym zimnem, które czuł w boku.
Nie przejmował się bólem. Nie przejmował się tym, co powie Jarvis, tym, jak podle będzie się potem czuł, nie przejmował się niczym. Jedyne, co miało w tej chwili sens, to jej ciepłe wargi i półprzymknięte powieki, spod których patrzyła na niego pożądliwie i jakby... nagląco. Objął ją w pasie, drugą wplótł jej we włosy i...
- Aaaach~! - jęknęła właśnie tym głosem, dla którego tylko nauczył się dawać kobietom przyjemność, i aż poczuł nieznośny ucisk w okolicy lędźwi. Opadła mu bezsilnie na ramię, drżąc, jakby ledwo się powstrzymywała.  - Kurwa, zimne...
Jednym ruchem ręki zrzucił lód na podłogę, ale trochę kropel chłodnej wody zostało jej na udach, więc czym prędzej je starł i poczuł silny dreszcz, który ją przeszedł pod wpływem tego dotyku.
- Ależ ty jesteś wrażliwa... - mruknął jej do ucha; opuszkami palców, ledwie dotykając jej skóry, powiódł po wewnętrznej stronie jej uda i uśmiechnął się, gdy znów zadrżała i wydała z siebie zduszone westchnięcie.
Jego dłonie sunęły w górę, do rąbka jej koszuli i dalej, aż westchnęła, łapczywie chwytając powietrze, i zadygotała w niepohamowanym podnieceniu. Ich wargi splotły się w pocałunku, namiętnym i zachłannym, jakby nie mogli już czekać ani chwili dłużej,  a jednak chcieli, żeby to trwało. Tony wbijał w nią palce, wyginając nieznośnie rękę, a ona piszczała raz po raz prosto w jego usta, tak głośno, że aż czuł wibracje w skroniach. I gdy już była blisko, już ścisnęła go udami i rozwarła usta do krzyku, on przestał.
- Hej - mruknął z bezczelnym, acz niemożliwie podniecającym uśmieszkiem. - Oszczędzaj energię na później.
Nie odpowiedziała, a tylko przylgnęła do niego, podczas gdy on podniósł się, podtrzymując jej biodra i w ten sposób zaniósł do pokoju dziennego. Dummy już zrobił to, co robić umiał najlepiej, czyli zrzucił wszystko z powierzchni blatu, i Stark położył ją na nim. Zimne szkło stanowiło kontrast dla jej rozpalonej skóry i kolejna fala dreszczy ruszyła jej po kręgosłupie, kiedy Tony sunął dłońmi po jej ciele, podwijając jej koszulkę. Na moment zapatrzył się w nią, choć widział to już wcześniej, ale teraz był pierwszy raz, gdy naprawdę miał szansę napawać się widokiem.
- Tony, twoja rana... - zaczęła nagle i spojrzał na nią zdziwiony, jakby nie wiedział, o co jej może chodzić. Potem jego wzrok opadł na bandaż poplamiony przesiąkającą krwią.
- Nie przejmujmy się tym teraz - odparł spokojnie.
- Jesteś pewien? Nie chcę, żebyś zrobił sobie krzywdę... - Usiadła nagle, chwytając się jego karku dla równowagi i wbijając wzrok w jego usta. Wiedziała, że to był właśnie ten ostatni moment, w którym mogła się jeszcze cofnąć, powiedzieć, że nie może tego zrobić pamięci Bartona, ale o dziwo, nie przejmowała się tym. Bartona już nie było. Został tylko Stark.
Westchnęła ciężko.
- Tony, teraz już nie ma pośpiechu - szepnęła, spoglądając w jego oczy, i zobaczyła w nich wyraźnie, że on się z nią zupełnie nie zgadzał. - Możemy... AAH!
Nagle wypełnił ją, wsunął się niezbyt szybko, ale zdecydowanie, i natychmiast jej słowa zaginęły w serii pojękiwań i krzyków. Delikatnie zwiększał tempo, pchnięcie za pchnięciem, a ona pocałowała go jeszcze raz mocno, potem opadła na wznak i zacisnęła palce na drugim brzegu.
- Och, kurwaa... - wydusiła z siebie, czując jak drętwieją jej dłonie, a gdy on nie odpowiedział, zmusiła się do otworzenia oczu. Oddychał ciężko z wysiłku, pot płynął mu węziutkimi strużkami po czole. Co chwila wbijał jej palce w miednicę, przyciągając ją do siebie, gdy jednocześnie miarowo uderzał biodrami przy akompaniamencie jej urywanych krzyków. Wyraźnie widziała, że to było za dużo, że zaciska zęby z bólu, słyszała jego ledwo słyszalne posykiwania, ale teraz już nie była pewna, czy chce, żeby przestał. Gdzieś w jej głowie siedział głosik, który domagał się zaspokojenia nawet kosztem zdrowia Tony’ego. Zresztą, nawet gdyby chciała go powstrzymać, nie byłaby w stanie wycisnąć z siebie artykułowanego dźwięku, a Stark nie był typem mężczyzny, który odpuszcza zanim sprosta wyzwaniu.
Cienkie, ostre ukłucia w boku wyrywały mu z ust syk za każdym razem, gdy wyrzucał biodra do przodu i nie pozwalały mu rozwinąć pełnej szybkości. Natashy to nie przeszkadzało, marszowe tempo, z którym ją na siebie nabijał, w zupełności jej wystarczało, ale on do spełnienia potrzebował nieco więcej. Frustracja odmalowywała się na jego twarzy, i choć jej piękne, wymodelowane uda w żaden sposób nie ograniczały mu ruchów, samo ustawienie ciała było niekorzystne. Zmęczenie zdawało się na niego wpełzać, kawałek po kawałku, nieco bardziej przy każdym pchnięciu, i wiedział, że w takim tempie nie zdąży osiągnąć spełnienia, zanim wysiądą mu mięśnie.
- Chodź - sapnął i, całując jej szyję i ramiona, poprowadził ją do kanapy, żeby zaraz popchnąć ją delikatnie na ziemię. Przyjęła pozycję, kolana zakopując w dywanie i ponętnie wysuwając się ku niemu, ale on potrzebował jeszcze chwili odpoczynku, by przeszedł ten odrętwiający ból, więc dłońmi zaczął jeździć po jej ciele, gdzie tylko mógł sięgnąć. Oddychała ciężko, ze zniecierpliwieniem, i choć od czasu do czasu udawało mu się wydobyć z jej ust cichy, zduszony jęk, gdy nacisnął odpowiednie miejsce w odpowiedni sposób, wiedział, że nie chce już dłużej czekać. Patrzyła na niego przez ramię, wypychając ku niemu biodra, jakby chciała sama trafić i się na niego nabić, ale za każdym razem odsuwał się lekko, żeby jej to utrudnić.
- Co się dzieje, Tash? - wymruczał zawadiacko, delikatnie pociągając ją za włosy, nim zjechał dłonią niżej. - Nie mów, że nagle ci zależy. Przed chwilą jeszcze...
- Och, nie pierdol, tylko pierdol - warknęła, a on w nagrodę wbił się w nią na całą głębokość, śmiejąc się pod nosem. Jęknęła głośno, przeciągle, i sam jej głos sprawił, że jego męskość drgnęła, domagając się więcej. W tej pozycji miał większą kontrolę nad tym, co robił, rozkładał ciężar ciała na większej powierzchni, i od razu czuł różnicę w natężeniu bólu, za każdym razem, gdy się w nią wbijał. Tak, jej pośladki uderzały prosto w jego ranę za każdym pchnięciem, ale wkrótce przerodziło się to tylko w nieco nieprzyjemną drętwotę, zwłaszcza, że całą uwagę skupiał na jej słodkich jękach i poznaczonych czerwienią policzkach.
- Och, Tony, Tony - piszczała, na zmianę uciekając biodrami i unosząc je ku niemu, jakby chciała zmniejszyć intensywność odczuć, ale jednak nie, jakby chciała go głębiej, mocniej, szybciej. Nagle sapnęła krótko, wręcz z przerażeniem, a może z bólu - i Stark natychmiast się zatrzymał.
- Tash? - wyrzucił z siebie na wydechu, kompletnie wyzuty z tchu, a ona musiała najpierw opanować własny oddech, zanim znów na niego spojrzała.
- Przestań... - szepnęła. - Nie wytrzymasz w takim tempie, coś...
- Tash, co się dzieje? - zapytał nieco twardszym głosem, a ona wysupłała biodra spomiędzy jego palców i przysiadła na dywanie; jeszcze gdy się z niej wysuwał, czuł bliski bólowi ucisk niespełnionej potrzeby. Pokręciła głową i już szykowała się, żeby wciskać mu ten sam kit, ale uniósł dłoń. - Nie denerwuj mnie. To przed chwilą to nie było „o rany, on zaraz się wykrwawi”, to było „o rany, coś sobie przypomniałam”.
- Po prostu, zaalarmowałeś nas dzisiaj tak wcześnie, i było takie zamieszanie... Raz wyszłam z pokoju i już nie...
- Nie wzięłaś pigułki - bardziej stwierdził niż zapytał. - I na pewno wiesz, że nawet gdybyśmy pociągnęli to do końca, prawdopodobieństwo byłoby tak nikłe, że...
- Nie chcę kusić losu, Tony. Po prostu usiądź, ledwie trzymasz się prosto.
Nie mógł nie przyznać jej racji. Spoczął na kanapie, przysięgając sobie, że tylko moment odpocznie i zaraz wymyśli jakieś rozwiązanie, ale zanim zdążył choć odetchnąć, ona uniosła się na kolana.
- Co ty kombinujesz? - zdążył jeszcze zapytać, zanim poczuł jej ciepłe wargi owijające się wokół jego członka, i z ust wyrwało mu się ciche westchnięcie. Delikatność, z jaką to robiła, była olbrzymim kontrastem dla tego, z jaką intensywnością rżnął ją jeszcze przed chwilą, i przez krótki moment marzył, żeby dalej była tak wolna i czuła. Lecz wtedy ona przyspieszyła i to było jeszcze lepsze, i w końcu tylko jęknął, opuszczając głowę na zagłówek, i zaplótł palce w jej rude włosy; nie wywierał żadnej presji ani nie sterował jej ruchami, po prostu trzymał ją tak, lekko wbijając opuszki w jej czaszkę i Natasha wiedziała, że tak właśnie jest dobrze. Kontynuowała w tym tempie jeszcze przez chwilę, potem uniosła głowę i językiem dokładnie obadała żołądź, bawiąc się wędzidełkiem i obrysowując jej kontury.
Potem znowu wbiła go sobie w usta, głęboko, aż pokonał linię gardła, i Tony stęknął tak, że poczuła gorącą falę podniecenia, ze źródłem w podbrzuszu, rozchodzącą się rozkosznie po całym jej ciele. Cofnęła się i spojrzała na niego, z rozbawionym, dumnym uśmieszkiem czającym się w kąciku ust, i jego rozchylone, błyszczące blado perełkami śliny wargi oraz pełen pożądania wzrok dawały jej do zrozumienia, że była bardzo blisko doprowadzenia go do szaleństwa.
Jej dłoń pomknęła w dół, ku łechtaczce, i gdy tak jęknęła cicho, patrząc mu prosto w oczy, a drugą ręką delikatnie wodząc po jego członku, wyglądał tak, jakby miał zamiar ją zaraz siłą zmusić do kontynuowania, ale powstrzymał się, z wyraźnym trudem. Więc Natasha wróciła do przerwanej czynności, językiem omiatała mu napletek, gdy obejmowała go ustami, wciąż mocno zaciskając pięść na trzonie i delikatnie nią poruszając.
- Błagam, Tash, szybciej - wydusił z siebie i przyłożyła się bardziej, jęcząc prosto w niego, gdy robiła sobie dobrze, a on już nie wytrzymał długo, wkrótce jego uścisk się wzmocnił, choć wciąż nie pchał jej w dół. Dwa kolejne ruchy i czuła ten charakterystyczny delikatny ruch pod wargą, a potem gorzki, płynny smak uderzający w podniebienie i wypełniający usta. Zacisnęła powieki i zmusiła się, by nie przełknąć za wcześnie, nie dopóki nie skończył. Wtedy spojrzała na niego znów i uśmiechnęła się delikatnie.
- Chodźmy do łóżka, Tony - mruknęła, wstając, i chwyciła z uśmiechem jego dłoń. - Teraz już na pewno potrzebujesz odpoczynku.