Dla niewtajemniczonych (jeśli ktoś jest wtajemniczony lub woli sam sobie wnioskować, może ominąć tę całą sekcję):
- Lyeiess to moja główna postać, jest on księciem rządzącym małym grodem zwanym Iao, który jest bogaty jak diabli i ma wszystkich głęboko - a przynajmniej tak go malują. Ma nieco chorobliwą tendencję do wyciągania więźniarek z lochów i kamieniołomów, żeby uczynić z nich swoje nałożnice. Jego pełne tytułowanie (którym chwalę się, bo jest wspaniałe (i dla śmiechu)) brzmi: Lyeiess z Rodu Arionnów, z matki Astii, Książę Iao; syn Gunnara Wilharda Perybana Modreda Leriusa z matki Ivuory, Założyciela Grodu Iao i Rodu Arionnów; Ambasador Pojednania, Przyjaciel Centaurów Leśnych, Zaklinacz Rogacizny. Ostatnio w Iao niestety zapanowała straszna susza, a na dodatek coś się upierdoliło najważniejszego traktu handlowego, przez co gród stoi na krawędzi zagłady. Reszta do wywnioskowania z opowiadania.
- Irri to postać Neko, która zgodziła się grać moją nałożnicę, bo to jej skryte marzenie :D Irri przybyła do Iao, żeby głosić tam swoją religię, czyli wenizm, ale nie wzięła pod uwagę, że "obowiązujący" tam arateizm jest bardzo terytorialną wiarą. Została schwycona jako heretyczka i... no.
- Mistrz Dusz (a.k.a. Łazarz) to główny kapłan arateizmu, grany zresztą przez drugą połówkę Neko, Kulratha. Siedzi w swojej Świątyni Opatrzności i zasadniczo wszystkich wkurwia, z Lyeiessem na czele. Wbrew pozorom, mimo ich zwad, Łazarz bardzo kocha Lyeiessa i chce mieć z nim stadko grubych dzieci. (...Długa historia.)
- Rescha to dwulicowy złamas, podwójny szpieg i skrzywiony eunuch, który powinien wiernie służyć na dworze, ale woli usługiwać Mistrzowi Dusz swoim nic nie wartym ciałem. I tak, nawiązuję tu do wykorzystywania młodych niewyrośniętych chłopców przez podstarzałych kapłanów. Rescha w opowiadaniu prawie umiera, ale niestety tylko prawie; resztę screen-time'u spędza na byciu małym gównem.
- Arateizm to jedyna monoteistyczna religia w Noellye (czyli świecie przedstawionym). Jej wyznawcy wierzą w Ath'Aratta, który jest bogiem śmierci i życia, ciemności i światła, yadda, yadda, yadda. Stworzyłam ją tylko po to, żeby Irri mogła być heretyczką, a potem nagle okazało się, że jest całkiem wdzięcznym narzędziem fabularnym, więc postanowiłam wprowadzić ją na stałe. A potem Kulrath przejął pałeczkę i sprawił, że pożałowałam swojej decyzji...
- Raila to nadworny lekarz Lyeiessa, w większości człowiek, w ćwierci orczyca, która nikomu nie daje sobie w kaszę dmuchać i jeździ po wszystkich jak jej tylko wygodnie. Kochają się z Lyeiessem burzliwą, nienawistną miłością i jeśli czegoś między nimi jest zawsze dużo, to tylko krwi i napięcia seksualnego. Jest zajebista i jakby ktoś chciał nią grać i sobie mną pomiatać, to jest do wzięcia :D
- Nad, na wypadek, gdyby się ktoś nie domyślił, to chłopiec na posyłki Raili, a Alia to jego mała siostrzyczka, która asystuje Raili przy operacjach. Raila wyciągnęła ich z rynsztoka i uratowała im życie, i teraz ma serdecznie wyjebane na to, co ktokolwiek sądzi o trzymaniu dzieci w pobliżu trupów, jątrzących się ran i czego tam jeszcze.
A teraz, skoro uprzejmości mamy za sobą, to zapraszam do czytania najdłuższego opowiadania erotycznego, jakie dotychczas mi się udało, gdzie erotyki jest może z 1/8, ale za to cała rama ocieka wspaniałością :D
- Umyj się i przebierz, tutaj jest świeża tunika –
rzekł mężczyzna w książęcej liberii, rzucając kawałek materiału na zydelek. –
Masz dziesięć minut. Ty! Pilnuj jej.
Do pokoju wsunął się milczący strażnik i stanął
przy drzwiach, dzierżąc mocno halabardę. Wyraźnie starał się na nią nie
patrzeć, ale niezbyt mu to wychodziło. Westchnęła i przyjrzała się tunice. Była na nią zdecydowanie za mała. Woda w stojącej w rogu kadzi była
lodowata, co Irri wcale nie zdziwiło. Rozebrała się powoli, czerpiąc drobne
pocieszenie z miny strażnika, który widocznie od pewnego już czasu nie widział
nagiej kobiety.
Przez krótki moment brała pod uwagę wykonanie
Rytuału, ale zrezygnowała. Jeśli rzeczywiście książę Lyeiess jest taki, jak o nim mówią,
to i tak nie będzie mogła przekazać wystarczającej ilości energii, a ponad
wszystko nie chciałaby, żeby się do niej nadmiernie przywiązał. Nie, będzie
lepiej, jeśli zostawi Rytuał w spokoju.
Czuła na sobie palący wzrok strażnika, kiedy
wycierała się do sucha kawałkiem szorstkiego lnu. Nasunęła na siebie tuniczkę i
wcale a wcale nie poczuła się ubrana. „Przynajmniej nie prześwituje zbyt mocno”
– pocieszyła się w myślach; lecz nim zdołała się względnie oporządzić, do pomieszczenia wszedł ponownie książęcy
sługa. Strażnik z niejaką ulgą zniknął za drzwiami.
- Zwą mnie Rescha i będę cię pilnować – mruknął,
wyciągając z kieszeni kawał sznura. – Odwróć się, ręce razem.
- Czy to konieczne? – spytała cicho.
- Moim zadaniem jest dbać o bezpieczeństwo
księcia. Odwracaj się.
- Nie! Jestem naga, bezbronna, a gołymi rękami
przecież...
Nim zdążyła dokończyć, Rescha rzucił nią o
posadzkę i siłą związał jej ręce za plecami, nie zwracając najmniejszej uwagi
na jej jęki bólu. Następnie pochylił się nad nią, odciągnął jej głowę i syknął
do ucha:
- Jesteś tylko zwykłą kurwą. Heretycy nie mają
tutaj żadnych praw. Masz milczeć i zachowywać się jak układna dziwka w
towarzystwie księcia, czy to jasne?
Pisnęła cicho, usiłując kiwnąć głową. Rescha
podniósł ją i otrzepał bez słowa, a potem wyjął bandaż i zaczął okręcać go
wokół jej poparzonych nóg.
- Zapamiętaj zasady – mówił. – Nie wolno ci
patrzeć na księcia z góry, nie wolno ci spojrzeć mu w oczy. Nie odzywasz się
niepytana, a gdy książę zaszczyci cię swoją uwagą, odpowiadasz „mój panie”. Nie
wolno ci dotykać księcia... choć i tak będziesz miała związane ręce.
Irri nie do końca potrafiła sobie wyobrazić, jak
uprawia się seks z kimś, kogo nie można dotknąć, ale doszła do wniosku, że
wielmożny książę zapewne woli bierne dziewczęta.
- Ja również będę w alkowie i będę cię uważnie
obserwować. Jeśli złamiesz którąkolwiek z zasad, dopilnuję, żebyś tego
pożałowała.
Pokiwała w milczeniu głową. Przestało już ją to
wszystko obchodzić – jej jedyną rolą było tylko rozłożyć nogi, żeby wielmożny
książę miał gdzie wyładować swoje chucie.
Rescha skończył mówić i pociągnął ją za sobą, a
ona zauważyła, że ma przy boku drewnianą pałkę. Szli długimi zamkowymi
korytarzami, mijając patrolujących je strażników, którzy omiatali wzrokiem jej
niemalże nagie ciało i z wyraźnym trudem odwracali głowy. Któryś odważył
się gwizdnąć, na co Rescha uśmiechnął się pod nosem w wyjątkowo ohydny sposób,
jakby to do siebie ją prowadził, a nie swojego władcy. Irri obserwowała
przechodzących mężczyzn kątem oka. Z pewnością wszyscy już o niej słyszeli,
heretyczce, której nie udało się spalić; o tym, jak miała usługiwać księciu
swoim ciałem, dopóki Mistrz Dusz nie wymyśli innej, skuteczniejszej egzekucji,
specjalnie dla niej. Czuła się prawie że zaszczycona.
Nagle zmienili kierunek i zatrzymali się przez
wysokimi drzwiami, które niczym by się nie różniły od pozostałych, gdyby klamka
nie była nieco cięższa i bardziej zdobna niż inne, a okucia nie układały się w
drobne, delikatne wzory. Irri przez moment podziwiała kunszt kowala, który je
wykuł, gdy Rescha załomotał mosiężną kołatką w kształcie węża.
- Wejść – odpowiedział głęboki głos, na którego
dźwięk serce Irri podskoczyło. Było to dziwne uczucie, jakby mieszanina
strachu, podenerwowania i niecierpliwości. Rescha wciągnął ją do komnaty i skłonił
się, ale Irri na chwilę straciła poczucie rzeczywistości.
Przy wielkim, bogato zdobionym stole stał wysoki
mężczyzna o włosach tak jasnych, że niemal białych, czytający w skupieniu jakiś
pergamin. Gdy skończył, odłożył go na bok i odwrócił się do nich. Irri poczuła,
jak topi się w jego oczach, tak niesamowicie niebieskich, że zdawało się, iż
mogłaby się w nie wpatrywać całymi dniami. Książę omiótł ją spojrzeniem od góry
do dołu, wyraźnie ją oceniając, a potem przeniósł wzrok na swojego sługę.
- Na kolana przed księciem! – syknął Rescha, ciskając
nią o podłogę. Zdążyła jeszcze dostrzec, jak Lyeiess wznosi oczy ku niebu i
wzdycha.
- To ona? – upewnił się.
- Tak, mój panie – Rescha ponownie głęboko się
skłonił. Irri, ze spojrzeniem wbitym w posadzkę, widziała kątem oka, jak książę
się do niej zbliża, i czuła na sobie jego palący wzrok. Kiedy wkraczała do Iao,
wiedziała, że to, co ma zamiar zrobić, może mieć fatalne skutki; a teraz było
za późno, by się cofnąć. Książę podniósł dwoma palcami jej twarz i gdy
spojrzała w jego nieludzko niebieskie oczy, nagle nie chciała się nigdzie
cofać.
Więzy nieprzyjemnie uwierały, a gdy Rescha
szarpnął ją za włosy, mówiąc coś na temat ustalonych zasad, również głowa
zaczęła jej boleśnie ciążyć. Lyeiess wciąż jeszcze tolerował działania swojego
podwładnego, ale widać było, że powoli tracił cierpliwość. Czyżby ją polubił?
Czy po prostu nie przepada za posiniaczonymi nałożnicami?
- Niech wstanie - rzekł do sługi. Obserwował z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy, jak dziewczyna z trudem podnosi się na
chwiejne nogi, i nagle dostrzegł bandaże na jej łydkach. Były zbyt brudne, by
dobrze służyć jakimkolwiek ranom pod spodem, i zdecydowanie zbyt mocno
zaciśnięte. Gdyby Raila to zobaczyła, to by się zapłakała. Krótkie pytanie
przebiegło mu przez głowę, ale nie zatrzymywał go na długo. Mógł jeszcze jakoś
zrozumieć stosunek Arateity do heretyków i chęć Reschy do wykonywania poleceń
Mistrza Dusz najlepiej, jak potrafił, ale nie umiał pojąć jego nagłej potrzeby
do znęcania się nad tą biedną dziewką, która zapewne jeszcze nigdy nie widziała
nagiego mężczyzny na oczy, a już miała w sobie tyle odwagi, by na głównym rynku
jego miasta głosić pogańską wiarę. Zdało mu się nawet, że słowo
"wenizm" obiło mu się kiedyś o uszy, ale musiało to być niezwykle
dawno temu, gdyż nie mógł sobie tego umiejscowić.
Dziewczyna stała przed nim cierpliwie, z
opuszczoną głową i przymkniętymi oczyma, choć prawie naga i z całą pewnością
przerażona. Ręce wykręcone za plecami miała mocno związane szorstkim postronkiem i
przebierała nimi lekko, próbując ułożyć nadgarstki wygodniej. Lyeiess jednak
nie mógł oderwać wzroku od bandaży. Mógł sobie tylko wyobrazić, co Kapłani Dusz
z nią robili, ale żadna ze znanych mu arateistycznych tortur - a było ich wiele
- nie pozostawiała krwawych ran tak nisko na nogach. Poza jedną, to prawda, ale
tej nikt nigdy nie przeżywał.
Ponownie podniósł na siebie jej twarz i jej oczy
od razu uciekły na bok. "Nic zgoła dziwnego" - pomyślał do siebie. -
"Bicie to z reguły skuteczna tresura." Prawie natychmiast powstydził
się tej myśli.
- Jak ci na imię? - zapytał. Przygryzła wargę,
niepewna, czy powinna odpowiadać. W końcu otworzyła usta i po chwili ciszy
odparła:
- Irri.
Rescha zareagował automatycznie, wymierzając jej
kuksańca między łopatki.
- Coś miała mówić?!
- Mój panie! - chciała dodać spokojnie, ale jej
głos zamienił się w słaby pisk. Nie zdawała sobie nawet sprawy, jak była
przerażona.
Lyeiess odgarnął delikatnie włosy, które opadły
jej na twarz. Były ciemne, proste i przyjemnie miękkie w dotyku; założył je za jej elfie, lekko spiczaste ucho. Miała długie
rzęsy, mógł się swobodnie przyglądać, jak każda z osobna odcina się na jasnym,
teraz lekko zaczerwienionym policzku, kiedy dziewczyna zaciskała oczy, byleby
tylko uchronić się przed kolejnym ciosem.
- Spójrz na mnie - rzekł.
- Ale... mój panie... - Ledwo słyszał jej głos.
Wzrok uciekł jej w bok na ułamek sekundy.
- Rescha? Nie przejmuj się nim - odparł, ignorując
zaciskające się pięści tegoż. Mało tego, czuł dziwną satysfakcję. - Jesteś w
moich komnatach i masz słuchać się mnie. A teraz otwórz oczy i spójrz na mnie.
Wtedy wreszcie uniosła wzrok. Miała oczy w
głębokim, ciemnym odcieniu fioletu; emanowały pozornym spokojem i jakby
antyczną mądrością, choć drżenie jej rąk zdradzało strach. Lyeiess przesunął
palce po jej policzku, kontemplując w zamyśleniu prawie gładką skórę i miękkie
rysy. Mimo że nie dałby jej więcej niż dwudziestu lat, jej twarz nabrała już
tej specyficznej dorosłości, jaką daje długotrwałe cierpienie. Wszyscy zdawali
się widzieć w nim surowego, wręcz srogiego władcę, a on starał się od czasu do
czasu podsycać ten obraz, ale teraz zupełnie nie chciał przyczyniać się do
tortur, jakie zaplanowano dla tej dziewczyny. Nie potrafił nawet myśleć o niej
w kategoriach "heretyczki" czy "zbrodniarki".
- Ile masz lat? - spytał znacznie cieplej niż
zamierzał.
- Prawie osiemnaście... - szepnęła - ...mój panie
- dodała szybko. Lyeiess przymknął nieco oczy, ale nie umknął mu ledwie
zauważalny uśmiech na twarzy Reschy. Jego sługa był niewiele starszy od
dziewczyny, a dyrygował nią, jakby była jego niewolnicą. Książę pokręcił głową;
wciąż pamiętał Reschę jako tamtego małego chłopca, którego jego ojciec
wyciągnął z topieli, i nie mógł wręcz uwierzyć, jak bardzo się zmienił, odkąd
rozpoczął nauki w Arateicie.
- Rozwiąż ją - nakazał, cofając się do krzesła, by
zdjąć koszulę.
- Z całym należnym ci szacunkiem, mój panie, ale
nie wolno mi - odparł Rescha. Lyeiess odwrócił się w jego stronę, porzucając
czarno farbowany rzemień na wpół rozwiązany.
- Słucham? - warknął, zbliżając się na parę
kroków. Sługa skulił się lekko.
- Jego Mistrzowska Mość zakazał... - rzekł cicho.
- Żeby nie umożliwiać jej żadnych sztuczek, w dbałości o twoje bezpieczeństwo,
mój panie. To wiedźma, twierdzi, że przywołuje moc swoich fałszywych bogów. -
Otarł usta rękawem, jakby te słowa plugawiły mu wargi.
- To kłamstwo, ja nigdy... - Nim Irri zdążyła
dokończyć, Rescha wymierzył jej tak celny i mocny policzek, że aż się
zachwiała. Uniósł rękę do kolejnego ciosu, który miał ją powalić na posadzkę,
ale poczuł na nadgarstku silny uścisk.
- Przestań ją bić - warknął Lyeiess, powoli, acz
stanowczo opuszczając mu ramię wzdłuż boku. - Nie lubię posiniaczonych
nałożnic. A teraz rozwiąż ją.
- Mój panie, my jedynie martwimy się o twoje
bezpieczeństwo.
- Doceniam - odparł tylko. - Lecz wątpię, by taka
drobna dziewka mogła zrobić mi jakąkolwiek krzywdę, nawet gdyby chciała, na co
nie wygląda. Ledwie stoi na nogach.
Irri nie odzywała się ani słowem, drążąc wzrokiem
posadzkę. Poznała już wszystkie odcienie drobnych kamyczków, które ją tworzyły,
każde pęknięcie i każdą rysę. Mogłaby malować podłogę tej komnaty przez sen,
tak dobrze się jej przyglądała.
Nijak nie mogła zrozumieć, dlaczego książę tak
uparcie jej bronił. Nie widziała w sobie nic specjalnego. Na pewno nie była
jego pierwszą nałożnicą, a zapewne nie ostatnią. Wędrując ulicami Iao, słyszała
wystarczająco wiele plotek na temat Lyeiessa, szczególnie historie o jego
cotygodniowych wycieczkach do lochów i kamieniołomów w poszukiwaniu nałożnic.
Kobiety, które sobie wybiera, grzały jego posłanie przez noc lub dwie, a potem
znikały bez śladu, jakby zapadły się pod ziemię... lub zostały pod nią
wmuszone. Irri nie wątpiła choćby przez moment, że czeka ją ten sam los, więc
książęca życzliwość, nawet jeśli wynikająca z egoistycznych pobudek, była dla
niej zagadką.
- Wątpię również - mówił książę - by do używania
jej mocy, jeśli jakiekolwiek istnieją, konieczne były wolne ręce. Czy ty, mój
drogi Rescho, przywołując Ath'Aratta, wykonujesz przy tym jakieś gesty? Czy
bogowie oczekują określonych ruchów, nim łaskawie odpowiedzą na wezwanie?
Irri milczała, dopóki książę nie przechylił głowy
i nie spojrzał jej prosto w twarz, ale nawet wtedy nie wiedziała, co
powiedzieć. Ciężko było mówić o jej "heretycznej" wierze w
towarzystwie zapalonego arateity, trzymającego przy boku kawał surowego drąga.
- Odpowiedz mi - rzekł Lyeiess. - Czy modlisz się,
tańcząc lub fruwając?
W jego głosie pobrzmiewał wyraźny sarkazm, ale
Irri czuła, że raczej był on skierowany w Reschę, nie w nią.
- Modlę się w ciszy, mój panie - odparła. - Wena
zna nasze umysły, ma wgląd w nasze myśli.
- Widzisz, drogi Rescho? - Lyeiess wyprostował
się, a jego głos ociekał jadem. - Do obcowania z bogami nie są potrzebne
nieskrępowane dłonie. Za to są one potrzebne do obcowania ze mną. A zatem
rozwiąż dziewkę.
- Wena nie jest nieprzystępna - kontynuowała Irri
pustym tonem, jakby recytowała formułę lub jakby już jej tam nie było. - Wena
dba o swoich Wybranych. Żyjemy w świecie, który zbudowała jej matka, w ciałach,
które stworzyła jej siostra, w umysłach, które zbudziła jej krew. Wena nie
czeka na pozwolenie. Słyszy naszymi uszami. Widzi naszymi oczami. Mówi naszymi
ustami. Jest nami, a myśmy z niej. Chroni nas jak matka broni swych dzieci,
karmi nas i leczy. Ona jest Śmiercią i Księżycem, Panią Zimy i Czasu, Kochanką
Losu i Burz...
- Co za brednie! - wykrzyknął Rescha, uderzając ją
ponownie, choć jego ręka drżała. Siła ciosu zbiła ją z nóg, Irri upadła na
kolana i niemalże się rozpłakała. Lyeiess wyglądał tak, jakby ktoś odebrał mu
mowę, gdy tak wpatrywał się w nią rozwartymi szeroko oczami. A ona przez moment
nie mogła sobie przypomnieć, co się działo zaledwie przed chwilą.
Rescha górował nad nią, poczerwieniały na twarzy
tak mocno, jakby powiedziała mu, że jego matka jest królikiem. Książę stał w
bezruchu nieco dalej, wyraźnie wytrącony z równowagi - zaskoczenie, szok wręcz,
powoli przekształcał się w złość, ukierunkowaną na sługę.
- Kazałem ci ją rozwiązać - wymamrotał przez
zaciśnięte zęby. - Jeśli jeszcze raz będę musiał powtórzyć, zapewniam cię, że
tego pożałujesz.
- Jego Mistrzowska Mość dobitnie wyraził się w tej
kwestii – burknął Rescha.
- Przypominam ci, że nie jesteś teraz w gabinecie
Jego Mistrzowskiej Mości, a w mojej komnacie. Także wykonaj mój rozkaz i
przestań. Mi się. Sprzeciwiać. - To mówiąc, książę akcentował każde słowo
odpięciem kolejnej sprzączki swego potrójnego pasa, po czym sugestywnie zdjął z
niego miecz i postawił go zaraz przy sobie.
Rescha bez dalszych dyskusji postawił dziewczynę
na nogi i rozwiązał krępujący ją sznur, po czym na znak swego władcy cofnął
się pod ścianę.
- Wytrzyj twarz. - Książę podał Irri swoją
haftowaną chustę, a ona, zawstydzona, ukryła w niej twarz. Część łez, które
zebrały jej się pod powiekami, zdołała już spłynąć po policzkach, choć Irri
wciąż, czystą siłą woli, powstrzymywała się od szlochów. Nie chciała płakać.
Zwierzęta nie płaczą, tylko obnażają kły i walczą o swoje. Płakanie jest
żałosne i nigdy w niczym nie pomaga. Irri więc zagryzła zęby i przełknęła łzy.
Lyeiess przyglądał jej się wręcz z zaciekawieniem.
Jej monolog sprzed kilku chwil, który zdawała się recytować bezmyślnie i
zupełnie nie rozumieć ciosu, który Rescha jej wymierzył, jakby to nie ona
mówiła... Nie. Lyeiess dobrze wiedział, że takie rzeczy są niemożliwe. Bogowie,
jeśli w ogóle istnieją, z pewnością mają ciekawsze zajęcia niż opętywanie
dziewek.
- Chodź - rzekł miękko, wyciągając w jej stronę
dłoń. Gdy wsunęła doń swoją, książę pociągnął ją mocno ku sobie; chusta opadła
na posadzkę. Pocałował ją zachłannie, chwytając jej kark, by nie mogła się
wyrwać, czuł na wargach słoną wilgoć - ona, bezbronna, położyła ręce na jego
piersi. Zdawało się, że przez moment chciała go odepchnąć, ale zaraz zacisnęła
palce na jego na wpół rozwiązanej koszuli.
Dłonie księcia wsunęły się pod jej tunikę, jego
usta opadły na szyję. Irri jęknęła z cicha i zacisnęła palce na jego ramionach,
ryjąc czerwone ślady. Rescha poruszył się, sięgając po pałkę, ale wystarczyło,
że Lyeiess tylko zmierzył go wzrokiem.
Dziewczyna przylgnęła do niego, spięta i
przerażona, jakby wydawało się, że znajdzie u niego pocieszenie i obronę.
Lyeiessowi ciężko było przyznać się przed samym sobą, że mógłby chcieć jej
bronić z powodów innych niż czyste poczucie estetyki, lecz nie mógł też nie
czuć się po części winien jej cierpienia. Gdyby te kilkanaście lat temu
posłuchał, pomyślał, nie zgodził się i powstrzymał ojca przed pozwoleniem, by
Arateita zapuściła swe korzenie w Iao... Irri mogłaby głosić tu swoją religię i
nikt by jej za to nie karał. Lyeiess nigdy szczególnie nie interesował się tym,
co Arateita robi za zamkniętymi drzwiami, ale teraz, gdy wciągnęli i jego w
swoje religijne wojny, mógł na własne oczy ujrzeć, jak bezsensowne to wszystko
było. Jednak nie mógł się już cofnąć - gdyby odmówił przeprowadzenia
"wyroku", dziewczynę z pewnością czekałyby wymyślniejsze tortury.
Popełnił błąd, a teraz przyszedł w końcu czas ponieść jego konsekwencje. Tak
będzie lepiej.
Lyeiess chwycił jej uda - pisnęła z cicha,
przyciskając się do niego, mocno objęła jego biodra nogami - i tak przeniósł ją
na łoże. Kiedy zasłaniał ich oboje półprzezroczystym baldachimem przed wzrokiem
czuwającego Reschy, Irri oddychała płytko, niby z przerażenia. Leżała na wznak,
z dłonią na ustach i rumieńcami na policzkach; przygiętymi lekko kolanami
próbowała zasłonić to, co krótka tunika obnażała. Jej oczy podążały za ruchem
jego dłoni, kiedy rozwiązywał koszulę i powoli ją z siebie zdejmował, ale poza
strachem, jej twarz zdawała się nie wyrażać żadnych emocji.
Pochylił się nad nią półnagi i, odjąwszy jej dłoń
od twarzy, ucałował jej usta; jej palce zacisnęły się na pościeli, ale
posłusznie rozchyliła wargi, niby mu się oddając, choć niepewnie lub
niechętnie. Powiódł palcami w górę jej uda, ledwie dotykając jej skóry.
Rozbierał ją niespiesznie, rozkoszując się jej uległością - nie miała odwagi mu
się sprzeciwić. Być może w ogóle nie chciała?
Nie przerywała mu nawet słowem, żadnym gestem, w milczeniu oddawała się wszystkiemu, co z nią czynił. Oddychała prędko i drżała ze strachu przy niemal każdym jego ruchu - ale reakcje jej ciała były odpowiednie i już po chwili poczuł, jak niezauważalnie wypycha ku niemu biodra. Uśmiechnął się mimowolnie, a ona ścisnęła nogi jeszcze bardziej i zakryła dłońmi twarz.
To było wręcz nierealne, to, co on z nią czynił. Wiedziała, że nie powinno tak być, że wręcz nie wolno jej czuć się dobrze. Wszyscy - ona, Lyeiess, Rescha; nawet zwykli mieszkańcy Iao - byli tylko kukiełkami w tym wielkim groteskowym teatrze. Każdy miał swoją rolę do odegrania. Książę miał ją ukarać, zniżyć swym działaniem do pospolitej dziwki, a ona miała się korzyć i cierpieć, i płakać. Rescha miał uczynić to jeszcze gorszym i samą swoją obecnością przypominać jej tę przeklętą egzekucję i budzić w niej strach i ból. Irri była pełna irracjonalnego przekonania, że wszystko, co się tutaj wydarzy, będzie miało szeroko zakrojone konsekwencje.
Jednak gdy tak tkwiła ukryta za luźno tkaną przesłoną, bardzo łatwo było o tym wszystkim zapomnieć i skupić się tylko na silnych, szorstkich dłoniach księcia błądzących miękko po jej ciele. Nie było to nieprzyjemne - Lyeiess miał wyczucie wyuczone latami doświadczenia lub może wrodzoną delikatność, którą znać było w jego dotyku. I w ten sposób Irri, choć zupełnie nie chciała, nie mogła powstrzymać się od odczuwania rozkoszy pod dłońmi całkiem obcego mężczyzny.
W jej głowie rozbrzmiewały myśli, które nie należały do niej; za kotarą stał ktoś, kogo zdawało się tam nie być; do mężczyzny, który jej dotykał, nie miała za grosz zaufania ani miłości - a mimo to nie zmieniłaby teraz nic. Nie chciała go powstrzymywać, prosić, by przestał, ani błagać o litość. Właściwie nie była pewna, czy to, co się teraz działo, było jawą, czy tylko jakimś chorym snem, w którym książę Lyeiess był tylko okrutną iluzją... Nagle poczuła, że chce go dotknąć - nie, że musi go dotknąć, żeby upewnić się, że nie postradała zmysłów; lecz gdy już, już odejmowała dłoń od ust i wyciągała palce, przypomniał jej się Rescha z pałką przy boku, a strach przykurczył jej rękę do piersi.
Książę - jakżeżby inaczej - od razu to dostrzegł. Zesztywniała pod jego palcami i nie było się czemu dziwić: nie mógł oczekiwać, że dziewczyna będzie w stanie oddać mu się całkowicie. A już na pewno nie z tym durniem Reschą czekającym tylko na jej najmniejszy błąd. Nie mógł nic jednak na to począć - wiedział, że rozkazy Mistrza Dusz są dla niego po stokroć ważniejsze od jakichkolwiek jego słów.
Nie mógł sprawić, by poczuła się dobrze, zamierzał
więc ją do tego zmusić, choćby miał użyć siły. Jego dłonie, dotychczas
bezcelowo błąkające się po jej ciele w daremnych próbach przyzwyczajenia jej do
jego dotyku, teraz zatrzymały się jakby z własnej woli. Pochylił się ponownie,
by wpić się w jej usta, i jednocześnie chwycił jej wciąż na wpół uniesioną
dłoń, wplatając swoje palce między jej. Jęknęła zdumiona, ale dźwięk zaginął w
jego ustach.
W końcu oderwał się od niej, a ona, zdyszana,
wpatrywała się w niego nieco niepewnie, jakby już nie wiedziała, czego może się
po nim spodziewać. Uśmiechnął się na tę myśl. Nie czekając, aż się połapie,
położył sobie jej dłoń na karku i niemal jednocześnie zsunął się niżej, do jej piersi,
rozkładając szeroko jej nogi. Wygięła ciało w łuk, wciskając mu sutek głębiej
między wargi; a potem on zjechał jeszcze dalej.
- Och, nie – wyrwało się Irri zanim książę się w
niej zatopił. Pod językiem wyczuł nagle krawędź jej błony dziewiczej i aż zadrżał.
Tego się nie spodziewał. Wiele słyszał o Arateicie, ale mimo wszystko nie
chciał wierzyć, że mogliby jej to zrobić.
Irri nic nie zauważyła; jej dłoń mimowolnie
zacisnęła się na włosach Lyeiessa, a ciało szarpnęło w niekontrolowanej
rozkoszy, gdy znalazł jej czuły punkt. Druga jej ręka opadła na jego ramię,
jakby dziewczyna nie umiała się zdecydować, czy przypadkiem nie chce go
odepchnąć, ale gdy Lyeiess wsunął w nią palec, a językowi znalazł inne zajęcie,
to nawet jej strach i niepewność nie powstrzymały jej od zaciśnięcia również
tej dłoni. Lyeiess syknął z cicha, gdy poczuł, jak jej paznokcie orają mu
ramię.
- Drapiesz... - mruknął spokojnie, przerywając na
chwilę. Nagle opamiętała się - natychmiast cofnęła ręce, spoglądając na niego
szeroko rozwartymi oczami. I – co wydawało mu się dotychczas niemożliwe –
zaczerwieniła się mocniej.
- Ja... – pisnęła tylko. Nie mogła wydusić z
siebie słowa, była przestraszona i najwyraźniej święcie przekonana, że jest na
nią zły, mimo jego pobłażliwego, wręcz dumnego uśmiechu. Pocałował ją w usta i
to przeraziło ją jeszcze bardziej.
Spoglądając jej w oczy widział, jak bardzo
wstydziła się swojej chwili zapomnienia. Postanowił nie mówić jej na razie, że
niebawem będzie więcej. Nie musieli się nigdzie spieszyć. Pozwolił sobie
zatopić się na moment w jej ciemnych tęczówkach, rozważając; pod palcami wciąż
czuł jej słodką wilgoć.
- Wstań – wyszeptał jej prosto do ucha najbardziej
urzekającym głosem, na jaki mógł się zdobyć. Oczyma wyobraźni widział kipiącego
ze złości Reschę i nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. W jakiś sposób ta cała
rzecz przekształciła się w jego głowie w „101 technik, by dopiec Reschy”, i
choć Lyeiess nie był z siebie za to dumny, winił głównie Mistrza Dusz. Gdyby
nie próbował wpraszać się w jego rządy – a teraz również i jego alkowę – i
gdyby nie wykradł był Reschy z pałacu podstępami i obietnicami; i gdyby teraz
nie rozkazał mu był im „towarzyszyć” pod pozorem „bezpieczeństwa księcia”, to
Lyeiess mógłby teraz wszystko zrobić po swojemu, dokładnie tak, jak lubił, i może
nie czułby się wtedy takim sukinsynem.
Dziewczyna patrzyła na niego zdumiona i próbowała
zaprzeczać, ale gdy powtórzył prośbę, tym razem bardziej stanowczo, usłuchała. Klęcząc,
sięgał akurat jej piersi. Bezceremonialnie rozerwał tunikę, ściągając strzępy
delikatnego materiału z jej ciała i rzucając je na posadzkę. Widział strach
budzący się na nowo w jej oczach, kiedy pod naporem jego rąk opadła biodrami na
zagłówek.
Irri sama nie wiedziała już, co myśleć o tym
wszystkim: o Iao, o Reschy, o Arateicie, a przede wszystkim o księciu. On jakby
umyślnie się nad nią znęcał – raz opiekuńczy i delikatny, potem nagle rozkazuje
jej i zrywa z niej siłą wątpliwe okrycie. Była jednocześnie przerażona i
podniecona; chciała, by jej dotykał i równocześnie - by się zlitował i
przestał. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru prosić go o żadną z tych
rzeczy. W uszach szumiał jej głos Reschy powtarzającego zasady i nagle nie
mogła pozbyć się ich z pamięci.
Lyeiess przylgnął do jej piersi. Czuła, jak ściska
jej biodra, jak pociera językiem jeden sutek i zaraz mocno ssie drugi; czuła,
sfrustrowana, jak lekko całuje jej skórę. Jego wargi ledwie jej dotykały, gdy
przesuwał nimi w dół jej brzucha, ale każdy z tych drobnych pocałunków palił
żywym ogniem. Zacisnęła oczy i sapnęła strwożona, usiłując wyrzucić to
wspomnienie z głowy.
A wtedy Lyeiess jednym zdecydowanym ruchem położył
sobie jej udo na ramieniu i wszystkie myśli wraz opuściły jej umysł. Zdążyła
tylko syknąć z bólu, gdy jej pokiereszowana łydka uderzyła o twarde mięśnie
jego pleców; ale nim zdołała choćby pisnąć w proteście – on już wsunął w nią
język i spijał kapiące niemal soki. Jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego – i
choć za nic nie potrafiłby tego opisać, Irri niemożebnie mu smakowała. Zatopił
się w niej więc ponownie i wynurzał tylko po to, by przełknąć to, co zbierało
mu się w ustach. Dziewczyna przez dłuższy moment chciała go nawet odepchnąć;
widział to w niezbyt kontrolowanych ruchach jej rąk, które wahała się położyć
na jego ramionach. A potem znów pochylił się ku jej słodkim głębiom i nie
widział nic; słyszał tylko, jak tłumi jęki, najprawdopodobniej zagryzając dłoń,
czuł jak jej ciałem wstrząsają spazmy rozkoszy. Gdzieś w tle rozbrzmiewało
podenerwowane dreptanie w kącie: znak, że Rescha nie może już tego znieść.
Wargi Lyeiessa wygięły się w sadystycznym uśmiechu, przyciśnięte mocno do warg
Irri.
Mimo swojego sukcesu książę szybko poczuł pewien
niedosyt – jakby wedle własnej oceny nie spisywał się wystarczająco dobrze.
Chciał, żeby Irri brakowało tchu z targających nią sprzecznych emocji. Chciał,
żeby zamiast tłumić jęki ręką, krzyczała w rozkoszy tak głośno, że nawet knebel
by tego nie powstrzymał. Dociskał do siebie jej biodra, wsuwając w nią język
najgłębiej, jak potrafił – i wciąż czegoś mu brakowało.
Uniósł wzrok na Irri, która opierała się ciężko o
zagłówek, z trudem powstrzymując jęki rozkoszy, wymalowującej się na jej
twarzy pod grubą warstwą rumieńca. Poczuł, jak coś się w nim unosi; i gdy już,
już zaczął się zapominać w swoich czynach i poważnie rozważać przełożenie jej
przez ten zagłówek i zerżnięcie siłą tak, jak tego oczekiwał Mistrz Dusz –
rozległ się nagle twardy głos kołatki uderzającej o drewno jego drzwi.
- Tak? – rzekł książę nieco głośniej niż
zamierzał, rozsuwając baldachim, by stanąć na posadzce. Do komnaty wsunął się
piegowaty cherlawy chłopak o krótkich mysich włosach. Jego wzrok utkwił w Irri jakby
nie mógł się z niej wydostać i piegi w jednej chwili zniknęły pod czerwienią
sięgającą mu prawie do piersi.
- Słucham, Nad? – ponaglił go Lyeiess, ale z nutą
pobłażliwości w głosie. Chłopak w jednej chwili się opamiętał i niespiesznie,
jakby niechętnie, przeniósł wzrok na podłogę, po czym skłonił się płytko.
- Moja pani przysyła mnie, abym przypomniał ci,
panie... Ten klejnot, który znaleziono... Wasza Książęca Mość obiecał...
- Na miłość boską, nie mów tak do mnie – przerwał
mu Lyeiess z niecierpliwym gestem. Irri, zagubiona i wciąż zdyszana po jego
niedawnych poczynaniach, obserwowała, jak książę prędko podchodzi do biurka
stojącego w głębi komnaty i z szuflady wyjmuje dziwacznie ukształtowany,
błyszczący przedmiot. Ruszył do drzwi z miną świadczącą, że myślami był już
gdzie indziej.
- Usiądź – mruknął do niej, przechodząc obok. – To
może chwilę potrwać.
Dziewczyna z niejaką ulgą opadła na poduszki, a
książę zniknął za drzwiami razem z Nadem. Jeśli wytężyła słuch, docierał jej
jego przytłumiony głos.
Nagły szelest poderwał jej głowę. Rescha stał nad
nią z jego przeklętą pałką w ręku – baldachim był odsunięty aż pod kolumienkę.
Irri skuliła się, próbując jednocześnie nie patrzeć mu w twarz i mieć go na
oku; nawet to, jak został skarcony przez księcia niczym nieposłuszny chłopiec,
nie ujęło mu zdolności do wymachiwania jego niewielkim narzędziem tortur. {Yes,
it is a penis joke.}
Uśmiechnęła się trochę do tej myśli; Rescha musiał
wyczytać tę niemą kpinę z jej twarzy, gdyż zaraz warknął przez zaciśnięte zęby,
nisko i gardłowo, jak wściekły pies. Schwycił jej włosy i ściągnął ją za nie na
zimną posadzkę, i Irri musiała stłumić krzyk, kiedy opadła ciężko na kolana. A
potem on z nieobecnym wzrokiem zaczął okładać ją pałką i już nie mogła niczego
stłumić.
Rescha nie zwracał najmniejszej uwagi na jej
krzyki i piski bólu, kompletnie zatracony we własnym. Mścił się nie tylko na tej bezczelnej dziwce;
mścił się też na księciu i, bezsensownie, na wszystkich w jego życiu, którzy
uważali się za lepszych od niego. Właściwie tylko się wyżywał, wyładowywał na
tej nic nie wartej suce zbieraną latami wściekłość. I tak powinna być dawno martwa.
Przez moment nawet pomyślał, że jeśli książę go
zobaczy... Ale zaraz odegnał od siebie tę myśl, i każdą inną myśl, i jego świat
zwęził się do wrzasków, rozpaczy i niezwykle satysfakcjonującego widoku
zwijającej się u jego stóp dziewczyny.
Irri, nakrywszy głowę rękami, kuliła się przy
łóżku – coraz ciaśniej, coraz mniejsza, ze złudną nadzieją, że uda jej się
wsunąć pod nie i uciec od spadających na nią nieprzerwanie razów. Rescha nie
ustępował ani na chwilę – aż zaczęła się poważnie bać, że w końcu złamie jej
ramię, jeśli szybko nie przestanie jej tłuc.
Tak naprawdę nie czuła już bólu jako takiego: jej
ciało było całe odrętwiałe i każde uderzenie rozchodziło się jej po skórze falą
niebolesnych, ale przeszywających do głębi drgań, które sprawiały, że nawet serce
jej dygotało. Nie miała zamiaru go błagać, by przestał – nie chciała prosić go
o litość. Ale jej ciało nie widziało innego wyjścia i zupełnie wbrew własnej
woli zaczęła układać usta, by szeptać przeprosiny.
Nie zdążyła. Gdy tylko nieco opuściła ręce, Rescha
wyrżnął ją pałką w bok głowy. Nawet niezbyt mocno; ale wystarczyło, by
zadzwoniło jej w uszach. Upadła na posadzkę – w głowie jej szumiało i tylko
jakby przez gęstą, rozległą mgłę usłyszała dźwięk otwieranych drzwi.
Rescha nagle zniknął jej z zasięgu wzroku.
Przyłożyła dłoń do czoła i pod palcami poczuła swoją kleistą, gęstą krew.
Powoli zaczynały docierać do niej jakieś krzyki... Nie, ktoś mówił coś
podniesionym tonem... Rescha. Rescha, z głosem tylko trochę drżącym,
wykrzykiwał coś na swoje usprawiedliwienie. Irri poczęła się z wolna podnosić
mimo budzących się zawrotów głowy. Najpierw dostrzegła ostrze przy szyi jej
kata; potem, idąc śladem klingi, dotarła do księcia. Nie wyglądał nawet na
wściekłego. Na jego twarzy malowało się raczej coś między obrzydzeniem a ulgą,
zaraz obok niewielkiego rumieńca, który wyglądał podejrzanie jak ślad po
policzku.
Lyeiess trzymał miecz w wyjątkowo niedbały sposób,
jakby zupełnie nie brał pod uwagę całkiem realnej możliwości, że broń
wyślizgnie mu się z dłoni i rozorze Reschę od szyi po brzuch. Po chwili dotarło
do Irri, że książę prawdopodobnie właśnie na to liczy.
- Nie obchodzi mnie, czy Mistrz Dusz będzie
niezadowolony – mówił właśnie książę – a w tej chwili nie powinno to obchodzić
również ciebie. Teraz to ja jestem niezadowolony i powinieneś się przejmować
tym, jeśli nie przez lojalność, to choćby z powodu tego diabelnie ostrego
miecza, który mam przy twojej krtani.
Irri, opierając się o łóżko, słuchała Lyeiessa z
uwagą i osobiście uważała, że ten argument powinien bardzo przemówić do
każdego, kto ma za grosz instynktu samozachowawczego. Ale najwyraźniej Rescha
nie należał do tego grona, gdyż nie ruszył się ani na krok.
- I również z tego powodu – kontynuował książę –
pójdziesz teraz do Mistrza Dusz i wytłumaczysz mu grzecznie, że koniec z
tolerowaniem jego wymysłów. Jeśli tak według niego wygląda załatwianie spraw,
to zmusza mnie to do odebrania Arateicie wstępu do zamku.
Rescha przełknął ślinę tak głośno, że Irri
słyszała to nawet mimo nieustającego szumienia w uszach. Cienka strużka krwi
pociekła w dół jego szyi, tak jak już kilka spływało po skórze Irri. Mimo że
zupełnie nie chciała, ta świadomość przyniosła jej dziką satysfakcję.
- A jeśli nie chcesz tego zrobić, drogi Rescho, to
chętnie dam ci wybór – mówił dalej Lyeiess. – Mogę na przykład poderżnąć ci
gardło, patrzeć jak się wykrwawiasz, a potem tylko zawołać strażnika, by zabrał
stąd twój ochłap.
Rescha wyraźnie zbladł na tę propozycję, ale nie
stracił animuszu, ku nieskrywanemu niezadowoleniu Lyeiessa.
- Nie możesz... – wydusił z siebie. – Nie
ośmieliłbyś się...
Lyeiess tylko znacząco uniósł brew i Rescha
natychmiast zamilkł. Irri dostrzegła kroplę potu na jego skroni. On się
szczerze bał księcia i nagle nie mogła przestać myśleć, że prawdopodobnie ma
jakiś dobry powód. Jej mniemanie o Lyeiessie wyszło dawno ze strefy
przeświadczenia o jego żałosnej desperacji i teraz było gdzieś między
„delikatnym i troskliwym” a „atrakcyjnie władczym”; i znów zastanawiała się nad
swoją oceną. A wszystko przez to, jak Rescha nie mógł powstrzymać drżenia.
- Mój panie – dodał ten szybko i z dużo większą
pokorą. – Moje rozkazy...
- Są jasne – przerwał mu Lyeiess. – Masz iść do
Mistrza Dusz i przekazać mu to, co powiedziałem. A jeśli nie chcesz, to...
oczywiście... wcale nie musisz. – Tu na usta księcia wstąpił niezwykle
niepokojący zimny uśmiech.
- Mój panie – powtórzył Rescha, rozkładając ręce
prawie że błagalnie. Zdawał się szczerze wierzyć, że Lyeiess rozpłata mu szyję,
jeśli go nie posłucha. – Jeśli mnie zabijesz, któż zaniesie twą wiadomość Jego
Mistrzowskiej Mości?
- Och, jestem pewien, że on już wszystko wie –
odparł książę lekceważąco, ale opuścił miecz. – Ale cóż. Proszę. Biegnij do
niego, skoro nagle tak ci tęskno.
Rescha stał jeszcze przez chwilę; rzucił okiem na
Irri, potem znów na Lyeiessa; dłonią zebrał krew z szyi i roztarł ją między
palcami. Wtedy w końcu spuścił wzrok, wyminął księcia zręcznie i zniknął za
drzwiami, nawet nie domykając ich za sobą.
Lyeiess westchnął, wsuwając miecz z powrotem do
pochwy. Irri straciła go z pola widzenia, ale słyszała jego miękkie kroki. Znów
zatopiła twarz w dłoniach, zdając sobie sprawę, że okrążywszy łóżko, książę
kieruje się teraz ku niej. Nie chciała tego przyznać, ale udzielił jej się
strach Reschy. Choć nie do końca z własnej woli, ściągnęła na Lyeiessa więcej
kłopotów w ciągu zaledwie ostatniej godziny niż prawdopodobnie ma zazwyczaj w
ciągu całego dnia. Nie była w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy
przypadkiem nie uzna jej roli w całej tej farsie za kluczową i nie postanowi
jej ukarać za współudział – tak naprawdę zupełnie go nie znała, wbrew temu, co
mogła sobie wmawiać, gdy jego dłonie pieściły jej ciało, a język sięgał miejsc,
do których nie sądziła, że w ogóle można sięgnąć.
Ale książę nie chwycił jej za włosy, nie
nawrzeszczał na nią ani jej nie uderzył. Kucnął obok i długo nic nie mówił,
przyglądając się jej – miała zamknięte oczy, ale czuła na sobie jego wzrok. W
końcu, po bardzo długim czasie wypełnionym jedynie ciszą, odważyła się podnieść
powieki. Lyeiess trzymał w ręku moździerz, w którym leniwie rozcierał na papkę
mieszankę jakichś ziół. Nawet nie patrzył na jej twarz; jego wzrok był raczej
skupiony na jej krwawiącym uchu i rozcięciu na jej boku, które dopiero sama
odkryła. Na łóżku leżało kilka bandaży.
- Mój panie... – zaczęła, ale książę przerwał jej
gestem. Nie powiedział jednak nic, a tylko dalej przygotowywał lekarstwo. Nie
odważyła się znów odezwać.
Gdy skończył, Lyeiess miękko i niezwykle
delikatnie począł nakładać papkę na jej ranę. Maź była zimna i wilgotna, ale
już po chwili zaczęła promieniować przyjemnym ciepłem, które prędko rozeszło
jej się po skórze.
- Co to? – zapytała, próbując wykręcić głowę, by
dostrzec choć kolor okładu, ale zasłaniała jej dłoń Lyeiessa.
- Liście babki lekarskiej z kwiatem nagietka roztarte
w syropie z żywicy sosny – odparł Lyeiess spokojnie, wciąż skupiony na
opatrywaniu jej rany. Przymknęła lekko oczy, oddając się jego dotykowi.
Po nałożeniu papki Lyeiess okrył ranę kawałkiem
jałowej bibuły, a potem owinął ją bandażem; Irri drgnęła lekko, gdy jego
ramiona objęły ją przy obwiązywaniu. Lyeiess nie dał po sobie znać, że to
dostrzegł, ale wiedziała, że tak było.
Kiedy upewnił się, że wszystko dobrze leży,
przemył jej ucho czymś, co pachniało jak wyciąg z rumianku, i obejrzał jej
pozostałe ranki i siniaki, książę odszedł znów poza jej pole widzenia.
Słyszała, jak otwiera i zamyka jakąś komodę – potem polał się płyn, książę
wypił, i jeszcze trochę, i jeszcze... Kielich uderzył o blat. Irri wciąż nie
podnosiła głowy, wpatrzona w swoje splecione dłonie na tle nagiego uda, ale nie
mogła już powoli znieść tej ciszy. Nie potrafiła odsunąć od siebie tej
natrętnej myśli, że Lyeiess był na nią wściekły – nawet jeśli nie wiedziała, za
co mógłby. Nigdy nie chciała sprawić mu kłopotu. Z początku nie chciała nawet
tu być, a potem... jego dotyk... Potarła dłońmi uda. Wciąż go czuła, mimo że
minęło tyle czasu... Wciąż go chciała. Ale teraz było już za późno.
Jednak zanim zdążyła zebrać siły, by zaproponować,
że być może byłoby lepiej, gdyby odesłał ją z powrotem do Mistrza Dusz, książę
westchnął przeciągle, jakby podejrzanie blisko. Uniosła wzrok: Lyeiess opierał
się ciężko o zagłówek, jego głowa zwieszona, ramiona napięte. Zauważył, że na
niego patrzyła – ich oczy spotkały się tylko na chwilę, a potem jej spojrzenie
wróciło do podołka; ale nawet ta chwila wystarczyła.
- Jak się czujesz? – zapytał książę, a w jego
głosie znów nie było nic. Odwrócił się od niej i podszedł do stołu, by nalać
sobie kolejną porcję wina, i gdy odważyła się jeszcze raz unieść wzrok,
zobaczyła tylko jego wciąż nagie i wciąż diabelnie dobrze zbudowane plecy.
Milczała. Tak naprawdę nie zastanawiała się dotychczas, jak się czuje.
Właściwie zdążyła w międzyczasie zapomnieć, że w ogóle była ranna. Nic ją już
nie bolało, szumienie w głowie zmalało do prawie niezauważalnego poziomu i
jeśli miałaby na cokolwiek narzekać, to tylko że bandaż trochę uciskał ją pod
piersiami.
- Dobrze – odparła w końcu, tak cicho, że bała
się, że jej nie dosłyszał. Jakoś nie mogła zdobyć się, by mówić głośniej. – Nie
spodziewałam się, że... – wydukała po chwili, przeklinając się w myślach. Cała
charyzma, którą wręcz emanowała, nauczając o wenizmie, znikała w mgnieniu oka,
gdy Irri choćby przypominała sobie te przenikliwie niebieskie tęczówki. - ...że
znasz zielarstwo czy...
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz – uciął Lyeiess
krótko, machając niecierpliwie ręką.
- Mój panie... – Wzięła głębszy oddech. – Jeśli
czymś zawiniłam... Jeśli cię rozzłościłam...
- Nie jestem zły. – Lyeiess dopił wino i odstawił
kielich na bok. – Jestem zmęczony.
Irri nie rozumiała, ale nie odzywała się, czując,
że książę jeszcze nie skończył. Nie miała pojęcia, dlaczego miałby chcieć
zwierzać się akurat jej i teraz. W jego oczach pewnie dalej była tylko dziwką,
którą miał ukarać. Chociaż może takim najłatwiej jest się spowiadać.
- Jestem zmęczony – powtórzył Lyeiess. – Mam dość
tego człowieka, mam dość jego pieprzonej religii. Mam dość dwunastoletnich
błędów plujących mi w twarz na każdym kroku.
Oparł się ciężko na stole, poważnie zastanawiając
się, czy zrzucenie wszystkiego z blatu na podłogę nie poprawi mu przypadkiem
humoru. W końcu zdecydował, że prawdopodobnie nie, i odwrócił się. Dziewczyna
wciąż siedziała na twardej posadzce w pozycji, która w żadnym razie nie mogła
być wygodna. Gdy tylko spojrzał na jej twarz, opuściła wzrok. Westchnął.
- Mam po prostu za dużo na głowie – dodał prawie
że przepraszająco. – I nikogo, kto by mi pomógł. Panuje susza i nawet nie wiemy
dlaczego. Karawany handlowe są niszczone, szlaki ledwie funkcjonują, a bez nich
już niedługo wszyscy zaczniemy przymierać głodem. Mój nadworny mag to pizda,
Raila wyrywa sobie ręce, a Mistrz Dusz, który ma zarówno środki, jak i
umiejętności, by pomóc, marnuje je na bezsensowne religijne wojny. A teraz
muszę się jeszcze zastanowić, co zrobić z tobą.
To rzekłszy, usiadł na łóżku, obserwując, jak jej
wyraz twarzy się zmienia z lekko zdezorientowanego przygnębienia do mieszanki
szczerego zdumienia i nieśmiałej nadziei.
- Nie odeślesz mnie do Świątyni Opatrzności? –
zapytała drżącym głosem.
- Nie wiem jeszcze – odparł spokojnie. – Co ci tam
zrobili?
Jej wzrok uciekł; przygryzła wargę, zamrugała
kilka razy, by odegnać łzy, i westchnęła płytko zanim odpowiedziała.
- Tak naprawdę to niewiele, mój panie – zaczęła
tak cicho, że Lyeiess musiał pochylić się i oprzeć łokcie na kolanach, by ją
usłyszeć. – Trochę mną pomiatali, jak mnie prowadzili, a potem wtrącili mnie do
celi, gdzie siedziałam dwa dni, póki Mistrz Dusz nie raczył się mną
zainteresować.
Lyeiess westchnął poirytowany, ale nie przerywał.
- A gdy wreszcie przyszedł, kazał mnie natychmiast
stamtąd wyciągnąć, nakarmić, dać mi się umyć i przebrać... Posadzili mnie z nim
przy stole. Może chciał wzbudzić moje zaufanie, ale naprawdę nie wiem, po co,
bo gdy tylko wysłuchał relacji kapłana, który mnie schwytał, ogłosił mnie
heretyczką i wiedźmą, i zarządził ceremonię oczyszczenia...
- Tak, wiem – przerwał jej Lyeiess, widząc łzy w
jej oczach. Przełknął gorzką żółć, która podeszła mu do gardła na samą myśl. –
Wiem, jak to wygląda. Co potem? Co po oczyszczeniu?
- Chcieli mnie spalić na stosie – szepnęła. – Ale
im się nie udało.
- Tak – mruknął książę – i tu będziesz musiała
rozwinąć temat.
Uśmiechnęła się lekko na tę uwagę, ale wcale nie
była radosna.
- Sama nie do końca wiem, jak to się stało –
powiedziała. – Nie byłam całkowicie świadoma, bo ból... – Jej oczy zacisnęły
się na samo wspomnienie i musiała z trudem przełknąć ślinę zanim kontynuowała:
- Ale pamiętam, że nagle zerwała się wichura, lunął deszcz, zaczęła się burza i
płomienie zaczęły przygasać. Myślę, że arateici sami nie wiedzieli, co się
dzieje. A potem straciłam przytomność i obudziłam się z powrotem w celi. Miałam
poparzone nogi, ale poza tym wszystko było w porządku. Chciałam zapytać Mistrza
Dusz, co się właściwie wydarzyło, ale zamiast niego przyszedł ten... Rescha i
od razu zaprowadził mnie tu. Po drodze słyszałam kogoś mówiącego, że Mistrz
Dusz został ranny w tym sztormie, ale mogło mi się tylko wydawać... Teraz nie
jestem już niczego pewna. – Pomasowała skroń palcami, jakby to miało zatrzymać
szumienie i tępy ból.
Lyeiess długo nie odpowiadał, najwyraźniej
przemyślając jej słowa. Irri w końcu zaczęła się zastanawiać, co też mogło
dziać się w jego głowie. Wyglądał jak człowiek, któremu kruszy się
światopogląd.
- Uważasz, że twoi bogowie byli za to
odpowiedzialni? – zapytał nieco niepewnie. Nie był przekonany co do tej idei,
ale na własne oczy widział z okna zamku tę idiotycznie skupioną w jednym
miejscu burzę i słyszał służących szepcących, że to gniew boga lub bogów,
zależnie od tego, jakiego byli wyznania.
- Niewątpliwie – odparła Irri z pewnością, którą
daje tylko wiara. Lyeiess westchnął. Nawet gdyby zaczął wierzyć w bogów, nie
miałoby to żadnego znaczenia. Chyba że bogowie ci wspaniałomyślnie
postanowiliby uratować Iao przez grożącą mu klęską. Ale żaden bóg, o którym
kiedykolwiek słyszał, nie robił takich rzeczy bezinteresownie, a Lyeiessa nie
było stać na spłacanie boskich długów.
- Więc... – odezwała się Irri nieśmiało, nie otrzymawszy
od niego żadnej odpowiedzi. Gdy na nią spojrzał, wydawała się wyjątkowo
zaaferowana swoimi dłońmi i ich niespokojnym przebieraniem. – Co teraz ze mną
będzie? – spytała w końcu cicho.
Nie wydał wyroku od razu. Sam wpatrzył się w
posadzkę, rozważając wszystkie opcje. Nie mógł jej odesłać do Mistrza Dusz, to
nie ulegało wątpliwości; ale niewiele miał też dobrych powodów, by zatrzymać ją
w zamku. Nie uśmiechało mu się tłumaczyć przed wcale nie mniejszością iaońskich
arateitów, dlaczego postanowił uniewinnić tę, którą uważali za heretyczkę.
Przetarł dłońmi twarz.
Jeszcze raz spojrzał na dziewczynę, która teraz,
zaniepokojona jego milczeniem, wbiła w niego swoje fioletowe oczy. Nie mógł jej
tego zrobić. Powinien zamknąć ją w jakiejś pustej komnacie, postawić straż przy
drzwiach, kazać jej tam siedzieć póki nie podejmie decyzji. Mógłby posłać gońca
do Mistrza Dusz i może dojść z nim do porozumienia, które zadowoli wszystkich w
Iao. Pod żadnym pozorem nie powinien jej teraz całować ani...
Pochylił się i pocałował ją. Ogień w kominku już
przygasał i teraz komnatę rozświetlała tylko jedna migotliwa świeca i delikatny
poblask żaru, ale nawet w półmroku Lyeiess widział budzący się na nowo
rumieniec na twarzy Irri, gdy obrysowywał językiem linie jej ciała.
- Mój panie... – mruknęła z cicha, ale on schodził
niżej i w końcu wsunął ramiona pod jej uda. Sapnęła zdumiona, gdy schwycił jej
talię i uniósł ją, przycisnąwszy się do jej rozłożonych nóg. Objęła go nimi w
piersi, choć wiedziała, że niepotrzebnie; była całkowicie bezpieczna w jego
ramionach.
Wciąż tak zwiniętą wpół, Lyeiess złożył ją na
posłaniu delikatnie, tak że jej głowa nie opadła na poduszki nawet z niewielkim
impetem. Irri dosłownie czuła się, jakby spływała z objęć chmurki – bardzo
silnej i zatrważająco przystojnej chmurki.
- Mój panie – powtórzyła z cicha i tym razem jej
głos brzmiał nieco bardziej desperacko, więc Lyeiess przerwał wsmakowywanie się
w jej szyję i spojrzał na nią pytająco.
- Chcesz, żebym przestał? – szepnął, a jego gorący
oddech omiótł jej twarz. Pachniał różami, jakby Lyeiess żuł płatki kwiatów w
wolnym czasie, kiedy nie rozdziewiczał heretyczek i nie groził śmiercią swoim
sługom. Przez chwilę wpatrywała się w niego zdumiona, nie spodziewawszy się, że
byłby skłonny zostawić ją w spokoju – ale potem zamknęła usta i pokręciła głową
zawstydzona. Nie wyglądał jednak na przekonanego i gdy tylko dostrzegła, że ma
zamiar się odsunąć, spanikowała i zacisnęła palce na jego ramionach, żeby
przytrzymać go na sobie. Mimo że była całkiem naga, obnażona i złożona pod nim
wpół, chciała tylko, żeby nie przerywał.
- Nie... – zaczęła, ale jej słowa zmieniły się w przeciągły
cichy jęk, gdy Lyeiess wcałował się znów w jej szyję, powiódł językiem w dół
jej krtani, zbadał linie jej obojczyków. Potem uniósł się znowu, by spojrzeć
jej w twarz. Jej biodra radośnie przywitały tę zmianę pozycji, lecz Irri wcale
nie zależało na ich uldze. Jej policzki płonęły, a Lyeiess patrzył na nią z
mieszaniną pewności siebie i jakby... troski? Czuła, jak rozpływa się pod tym
wzrokiem, a wkrótce i książę to poczuł. Palcami sięgnął ku dołowi i w fali
paniki Irri zacisnęła lekko nogi na jego ramionach, próbując uciec od jego
dotyku w pierwszym odruchu. Zatrzymał się, przesuwając jej wilgoć pod
opuszkami.
- Irri – szepnął jej imię, nisko i nieco mrukliwie,
i tylko to wystarczyło, by jej mięśnie zwiotczały. – Jeśli tego nie chcesz, nie
bój się powiedzieć. Nie chcę cię zmuszać ani cię skrzywdzić.
Pod powiekami miała już igiełki łez i żywiła
głębokie przekonanie, że jeśli on wkrótce nie przestanie być takim czułym
sukinsynem, to naprawdę będzie zmuszona mu się tu popłakać. Pokręciła głową
słabo.
- Po prostu się trochę boję – odparła cicho. – Nie
musisz się tym przejmować, mój panie.
- Oczywiście, że muszę – rzekł, omiatając wzrokiem
jej ciało. Jego dłoń, wciąż tak brutalnie nieruchoma, spoczywała na jej łonie,
i Irri tylko z trudem powstrzymywała się przed wyrzuceniem bioder, żeby zsunąć
ją niżej. A potem tylko pomyślała o tym, co ma nastąpić, o byciu zerwaną, i
znów przeszedł ją dreszcz.
- Jeśli chcesz, żebym przerwał, to przerwę – dodał
Lyeiess, zauważając to. - Jeśli cokolwiek cię boli lub będzie boleć, szepnij
tylko słowo, a przestanę.
- Nie – powiedziała już bardziej stanowczo. – Nie.
Mój panie... chcę... – Wzięła głębszy oddech, żeby uspokoić swoje rozedrgane
gardło. – Choćbym miała piszczeć z bólu i próbować cię odepchnąć, nie chcę,
żebyś przestawał. Chcę, żebyś mnie otworzył.
Lyeiess spoglądał na nią z lekkim zaskoczeniem w
oczach, jakby nie spodziewał się był takiej jej reakcji, ale nie poruszył się
ani nie odpowiedział.
- Mój panie, proszę... – dodała prawie że
błagalnie, wypychając lekko biodra. – Ufam ci.
Książę bardzo nieczule wzruszył ramionami i
natychmiast zjechał ręką niżej. Kiedy znalazł jej czuły punkt i począł go
pocierać, z ust Irri wyrwało się słodkie jęknięcie, które było jak balsam dla
jego ucha. Lyeiess uśmiechnął się pod nosem, zwilżył palce śliną, by przenieść
ją na jej wejście, a potem powoli wsunął w nią palec. Irri sama nie spodziewała
się, że tak bardzo ją nim wypełni, ale przez moment aż zabolało. Pisnęła, choć
próbowała się powstrzymać.
- Ćśś... – wymruczał jej prosto do ucha, posyłając
dreszcz w dół jej szyi. Wypchnęła biodra i zagłębił się w nią bardziej, a potem
delikatnie potarł opuszką jej przednią ściankę. Nie znała wcześniej tego
uczucia, które ją ogarnęło, niczym czysta ekstaza wymieszana z przejmującą
słabością. Sama sobie nigdy tak nie robiła i teraz zaczęła tego żałować.
- Ach! – wyrwało jej się i zaraz, zawstydzona,
skryła twarz w dłoniach. Lyeiess jednak schwycił ją za nadgarstek i ściągnął jej
ręce w dół, ale nie powiedział przy tym ani słowa i nagle Irri poczuła się
dziwnie obco. Jemu wcale na niej nie zależało. To wszystko, co słyszała, to
była prawda – książę naprawdę myślał tylko o sobie i nie zwracał uwagi na cudze
uczucia. Przeszedł ją strach, który przyćmił nawet doznania dochodzące z jego
dotyku. A co, jeśli skończy jak jego poprzednie nałożnice? Słuch o niej zaginie
i nikt nie będzie wiedział nawet, co się z nią stało?
Ale potem on gładko wsunął w nią drugi palec,
począł poruszać dłonią, ustami przylgnął do jej szyi i piersi, a jego
poczynania odbijały się w niej falami rozkoszy pełznącymi jej po skórze; i dla
Irri już nie miało znaczenia, co książę uczyni z nią potem, pod tym jednym
warunkiem, że szybko uczyni z nią teraz to, co ma z nią uczynić. Wiła się pod
nim, dłońmi błądziła po jego ramionach, a gdy zsunął się jeszcze niżej i
poczuła na sobie jego wargi, aż zachłysnęła się powietrzem i byłaby wybiła mu
nos kością łonową. Poczuła nawet, jak się uśmiecha.
O ile Lyeiess był bardzo ostrożny z rękami w
obawie, że może nieumyślnie skrzywdzić dziewczynę, o tyle gdy w grę wchodziły
usta, tracił wszystkie opory. Nie zwracał więc uwagi na jej coraz to
głośniejsze i bardziej desperackie okrzyki i jęki, a skupiał się tylko na jej
niemalże upajającej woni i równie odurzającym smaku. Jego język obiegał ją,
badał wszystkie jej zakamarki, próbował sięgnąć jak najdalej w głąb, a potem
Lyeiess delikatnie całował jej uda, dając jej chwilę wytchnienia, tylko po to,
by zaraz mocno ssać jej łechtaczkę i znów wyrwać okrzyk rozkoszy z jej ust.
Znęcał się tak nad nią przez parę dobrych minut, zanim w końcu ulitował się nad
jej zdartym gardłem. Otworzyła oczy, których zaciskania nie mogła sobie
przypomnieć, i zobaczyła go nad sobą – wpatrywał się w nią z zadowolonym
uśmiechem na twarzy. Ich spojrzenia spotkały się i splotły; pozwoliła sobie
znów zatopić się w tej niebieskiej głębi, choć wiedziała, że powinna mu się
była oprzeć już dawno temu. Nie zrobiła tego i teraz, a on nagle pochylił się i
pocałował ją namiętnie, bezładnie, zachłannie, głęboko. Uniosła się do niego, i
gdy ich wargi się zderzyły, miała nadzieję, że już nigdy się od siebie nie
oderwą. Wręcz nie mogła uwierzyć, jak ten mężczyzna na nią działał.
Wtem jego palce, dotychczas pieszczące ją i
delikatnie rozszerzające jej wejście, zniknęły. Jej oczy znów były zamknięte i
mogła się tylko domyślać, co się dzieje. Słyszała nad sobą miarowy, nie
przyspieszony nawet trochę, oddech Lyeiessa i to właśnie sprawiło, że się
uspokoiła. Potrafiła sobie wyobrazić, że gdyby miała słyszeć dyszenie pełne
niecierpliwości i podniecenia, jej stres sięgałby właśnie apogeum. Wciąż nie
była do końca pewna, czy tego chce. Wciąż przechodził ją zimny dreszcz na myśl
o bólu, o byciu wypełnioną, o – na bogów, nie – zajściu w ciążę z tym nieznanym
jej księciem, który dzisiaj ją wykorzysta, a jutro, jeśli będzie miała
szczęście, wyrzuci ją za bramy i zostawi gdzieś na trakcie. Ale powiedziała mu,
żeby to zrobił, i wiedziała, że teraz nie było już odwrotu.
Ciągle nic się nie działo, więc otworzyła oczy i
od razu ujrzała księcia przyglądającego jej się nieco zbyt uważnie. Był wręcz
zatroskany.
- Wszystko w porządku? – zapytał po raz kolejny
tego wieczoru. Irri spojrzała na niego nierozumiejącym wzrokiem i dopiero wtedy
powiedział: - Płaczesz. I krwawisz.
Nie wydawał się bardzo przejęty, a jego głos
brzmiał normalnie, jakby tylko stwierdzał fakt, i dlatego waga jego słów
dotarła do niej dopiero po chwili. Wciąż w lekkim szoku starła łzy z policzków,
ale nim zdążyła sięgnąć w dół, Lyeiess uniósł swoją dłoń. Na jego jasnej skórze
wyraźnie odcinała się głęboka czerwień, podejrzanie podobna do krwi
miesięcznej. Tyle że Irri bardzo jasno przypominała sobie, że miała swój
księżyc ledwie tydzień temu.
- Mój panie... ja... – wydusiła z siebie. – Jeśli
chcesz mnie odesłać...
- Przestań – przerwał jej. – Po prostu
spodziewałem się krwi dopiero gdy coś istotnie zrobię, a nie przed.
Zaczerwieniła się jeszcze bardziej, ale mogła
zdobyć się tylko na zagryzienie wargi.
- Bo chcesz, żebym kontynuował, prawda? – upewnił
się.
Przez moment nie była pewna, co odpowiedzieć. Bała
się, że w taki sposób tylko bolałoby bardziej. Że mogłoby się coś stać. Lecz
wtem ogarnęło ją uczucie spokoju, jakby to zupełnie nie miało znaczenia i
wszystko było w jak najlepszym porządku. Uśmiechnęła się lekko, czując Jej
obecność.
- Tak, mój panie – odparła. – Jest dobrze. Nie
przerywaj.
Lyeiess znów wzruszył ramionami, równie nieczule
jak poprzednio, i począł całować jej szyję na nowo, żeby – Irri doskonale
wiedziała – nadrobić ich rozmowę. Ale nie chciała już czekać. Sięgnęła więc ku
jego nogawicom i mogła czerpać niezwykłą, ale dziwnie radosną satysfakcję ze
zdumionego wyrazu, który zbudził się na jego twarzy, a potem przerodził w nieskrywaną
przyjemność, gdy ujęła go i poczęła lekko poruszać dłonią. Jego reakcja
sprawiła, że nabrała pewności w ruchach, szczególnie że nie posądzałaby księcia
o bycie tak czułym. Choć może tylko wiedział, jak czerpać przyjemność nawet z
najbardziej nieśmiałych pieszczot.
Lyeiess jednak zrozumiał jej sygnał i gdy po kilku
próbach na ślepo udało jej się rozwiązać jego nogawice, sam dokonał reszty.
Położył sobie jej biodra na kolanach i już za chwilę poczuła go przy swoim
wejściu. Jej wargi rozwarły się w szybszym oddechu, zadrżała z uczucia, które
mogłaby określić tylko jako mieszaninę strachu, niecierpliwości i podniecenia,
ale nie powiedziała ani słowa, by go powstrzymać. Mimo krwi pokrywającej
prawdopodobnie już połowę jej ud, Lyeiess znów użył śliny dla poślizgu, a potem
– w końcu – począł powoli się w nią wsuwać. Patrzył na jej twarz i chciała
odpowiedzieć mu spojrzeniem prosto w oczy, ale jej postanowienie zeszło na psy,
gdy właściwie to poczuła. Rozciąganie, którego z początku prawie w ogóle nie
było, szybko uderzyło z większą siłą, a potem przerodziło się w ostry, kłujący
ból. Pisnęła. Lyeiess napierał dalej, jakby zupełnie nie zwracając na nią
uwagi, ale jego dłoń spoczęła na jej policzku, żeby ją uspokoić. Irri zacisnęła
dłonie na jego ramionach; ból był wręcz obezwładniający, być może dlatego, że
się go nie spodziewała.
Nagle przeszyło ją ostre ukłucie i Lyeiess
zatrzymał się. Nie powiedział nic, jedynie dał jej chwilę na przyzwyczajenie
się do jego obecności. Zaczęła oddychać głęboko i ból powoli mijał, ale wciąż
pozostawało jego wspomnienie, które niemal ją paraliżowało. Przylgnęła do
księcia, próbując się uspokoić, a on objął ją wolnym ramieniem. Po długiej,
bardzo długiej chwili wypełnionej tylko ich wspólnymi oddechami i delikatnymi
pocałunkami, które składał na jej ciele, Lyeiess zaczął się z wolna poruszać.
Nie bolało już tak bardzo, ale nie mogła powiedzieć, że czuła się całkiem
komfortowo. Przeszkadzało jej trochę lekkie pocieranie w miejscach, w których
była prawie pewna, że żadnego pocierania nie powinno być, i książę chyba
również to poczuł, gdyż nagle zatrzymał się i wycofał, a gdy wrócił, było już w
porządku. Ból także minął już prawie zupełnie, więc gdy tym razem Lyeiess
przyspieszył, zrobiło jej się wręcz przyjemnie. Z jej ust wyrwało się rozkoszne
westchnienie i spod półprzymkniętych powiek mogła dostrzec uśmiech budzący się
na twarzy księcia.
Już wkrótce jej westchnienia przerodziły się w
jęki, które wypłakiwała mu prosto do ucha, przyciśnięta mocno do jego piersi, z
rękami owiniętymi wokół jego ramion. Lyeiess wsuwał się w nią dobrze
wypracowanym rytmem, stopniowo przyspieszając i zwalniając, tak że wręcz
falowali na zmiętolonej pościeli. Powoli przestawała czuć jego ruchy, a
zaczynała tylko zlewać się z nim, odbierała go wszystkimi zmysłami, na całym
ciele, zewsząd jednocześnie. Jej umysł równocześnie wyłączał się i odbierał
wszystko ze zdwojoną siłą.
- Och, kurwa... – jego niepowstrzymywany szept
zadzwonił jej w uszach i zaraz potem jego ruchy stały się mocniejsze, jakby
desperackie. Wiedziała, że dochodzi, że niebawem ją wypełni, ale ta świadomość
w jakiś sposób tylko bardziej ją podnieciła. Jej palce zacisnęły się
mimowolnie, paznokciami rozorała jego plecy, gdy on wbił się w nią do samego
końca, a z jej warg wyrwał się krzyk przepełniony na poły rozkoszą, na poły
bólem. Lyeiess jedynie warknął, nisko i gardłowo, próbując jakby wepchnąć się w
nią niemożliwie głęboko, a potem wreszcie rozluźnił się nieco i opadł na nią
swoim ciężarem.
Było jej ciepło i przytulnie, tak wciśniętej w
jego gorące ciało. Wsłuchiwała się w jego ciężki oddech, czuła na piersi
szybkie bicie jego serca. Przed długi czas trwali tak w bezruchu, aż w końcu
Lyeiess z westchnięciem zsunął się z niej i opadł na poduszki obok; i zaraz z
jego ust wyrwało się syknięcie.
- Ależ mnie podrapałaś, niech to diabli – mruknął,
sięgając do swoich pleców. Na szczęście na jego palcach nie pozostała żadna
krew, ale Irri i tak skuliła się lekko, niepewna siebie. Książę rzucił na nią
okiem, po czym bezceremonialnie jednym ruchem przyciągnął ją do siebie,
zmuszając ją do wtulenia się w jego nagą pierś.
- Mój panie... – wymamrotała po raz kolejny,
próbując się od niego odsunąć, chociaż bez większego przekonania.
- Nie turbuj się już – odparł, ucinając wszelką dyskusję
i przycisnął ją do siebie. Jej wzrok powędrował po komnacie, szukając
czegokolwiek, na czym mógłby się zawiesić, a co nie byłoby żadną częścią fizjonomii
księcia; i nagle spoczął na jego mieczu, który wciąż stał oparty o łóżko.
Pochwa, poza tym, że zawieszona na potrójnym pasie,
była z zasady prosta. Jedyne jej zdobienie stanowiło stalowe, pięknie
grawerowane okucie wokół krawędzi, pasujące kształtem do jelca i taszki, i
podobne u dołu, żeby skóra nie zdzierała się o ziemię. Chwyt sam w sobie był
czarny, a głowicę stanowiła profilowana srebrna kula, która najbardziej
przyciągnęła jej wzrok.
Zafascynowana, wyciągnęła rękę ponad piersią
Lyeiessa, nieco nieśmiało w obawie, że nie chciałby, by dotykała jego broni.
Obserwował ją z zainteresowaniem, ale nie powiedział ani słowa, by ją
powstrzymać. Uniosła miecz na sztywnej ręce, ale aż zdziwiła się, jak lekki był
– dopóki nie dostrzegła, że Lyeiess pomaga jej drugą dłonią. Zgromiła go
wzrokiem, żeby go puścił, i zaraz musiała usiąść, żeby wciągnąć miecz na łóżko.
Książę uśmiechnął się pobłażliwie, obserwując, jak dziewczyna przygląda się
głowicy.
Teraz już widziała, że był to księżyc, ale nie
byle zwykły księżyc: każdy krater i każde zagłębienie było wiernie odwzorowane,
a na dnie miało niewielki znak runiczny, i Irri od razu rozpoznała te same
znaki, które znała od dziecka. Sapnęła zdumiona i próbowała obnażyć ostrze, ale
okazało się, że okucia na pochwie nie były tylko ozdobą, a przytwierdzały miecz
do jego osłony. Lyeiess znów jej pomógł, tym razem delikatnie, ale stanowczo
przekręcając klingę i dopiero ją wysuwając. Odsłaniała ją powoli, ale już od
pierwszego cala mogła dostrzec podobne znaki runiczne na zbroczu, układające
się w...
- Mój panie – powiedziała nagle. – Czy zdajesz
sobie sprawę, co masz?
---
Raila na jego pytanie wzruszyła ramionami tak
lekceważąco, jak jeszcze nigdy dotąd. Był wręcz pod wrażeniem.
- Uczyń ją swą stałą nałożnicą – rzekła bez ogródek,
nie przerywając operacji. Gnom leżący na jej stole jęknął z cicha, gdy wcięła
mu się w jamę brzuszną, więc skinęła na asystującą jej dziewczynkę, by
przyniosła więcej laudanum. Lyeiess już chciał coś powiedzieć na jej propozycję,
ale uniosła dłoń. – Nawet nie dyskutuj, to jedyna droga. Arateitom powiesz, że
skoro wiedźmy nie da się zabić, to twoim wyrokiem do końca życia będzie
cierpiała katusze bycia postrzeganą jako nic więcej niźli tylko ciało. A
dziewczynie się to spodoba... prędzej czy później.
Książę uniósł bezsilnie ręce i pokręcił głową.
- Nie mam zamiaru jej tak wykorzystywać – odparł.
– Nawet nie wiem, czy bym potrafił.
- Jakoś wczorajszej nocy ci to nie przeszkadzało.
– Raila uniosła brew. – Ani nigdy wcześniej, gdy wyciągałeś więźniarki z
kamieniołomów. Nigdy nie przeszło ci przez myśl, że mogłyby tego nie chcieć?
- Oczywiście, że przeszło! – żachnął się. – Każda
miała wybór i żadna nigdy mi nie odmówiła. Zresztą kamieniołomy, jak sama
przyznajesz, to nie jest miejsce dla kobiety, więc może teraz nie zachowuj się
tak, jakbym robił coś złego. A Irri wczoraj tego chciała, ale to nie znaczy, że
będzie również chciała spędzić tak resztę swojego życia.
- No to jak ci się znudzi, to ją odstawisz do
kuchni. Albo wyślesz ją po cichu na drugi kraniec Noellye, gdzie jej kupisz
ładny biały domek w Lyeworze z pięknym widokiem na Daur. Naprawdę, Lye, czy ty
musisz robić problemy tam, gdzie ich nie ma?
Lyeiess nie miał na to odpowiedzi, zresztą Raila
nie wydawała się na nią czekać.
- Na litość boską, ludzie przychodzą do mnie z
udarami słonecznymi. Grupami, Lyeiess! Grupami! Teraz łatam karawaniarza, który
miał nam przywieźć jedzenie, a zamiast tego miał dla nas tylko więcej złych
wie... och, kurwa. Alia! Ucisk!
Dziewczynka czym prędzej przybiegła z narzędziem,
opalając je po drodze nad oczyszczającym płomieniem. Raila od razu wsadziła je
mężczyźnie do brzucha i Lyeiess tylko o cal uniknął strumienia krwi, który
trysnął w jego stronę.
- ...więcej złych wieści – kontynuowała Lady
Chirurgia – a i tak zaraz mi się tu wykrwawi, jak nie przestaniesz mnie
denerwować. Toż oszaleć można. Nasz mały światek w tej pięknej naldeńskiej
delcie wali się i pali, a ty się przejmujesz uczuciami jakieś elfiej dziewki,
której imienia nawet nie pamiętam.
- Irri – powtórzył Lyeiess, choć wiedział, że
bezsensownie.
- Och, mój drogi książę – westchnęła Raila z nutą
beznadziei w głosie. – To wspaniałe, że masz dobre serce, ale zupełnie nie
nadajesz się do rządzenia.
Lyeiess westchnął. Wiedział, że miała rację, ale
taka już jego niedola.
- Chętnie oddałbym ci tron, milady, ale obawiam
się, że zależy mi na dobrobycie tych ludzi.
Raila roześmiała się gromko na tę uwagę, jakby
wcale nie była utytłana po łokcie we krwi i nie odcinała swojemu pacjentowi
czegoś, co niewprawionemu oku Lyeiessa wydawało się ważne.
- Bardziej jednak się martwię, że ten cały
rozgardiasz z herezjami wywoła wojnę z Arateitą. – Lyeiess zeskoczył ze swojego
miejsca na komodzie z lekami i obszedł niespokojnie niezachlapaną żadnymi
płynami ustrojowymi część posadzki.
- No to niech wywołuje, byle prędko – odparła
kobieta. – Wyjdzie nam tylko na dobre. Przy odrobinie szczęścia mały rozlew
krwi przytemperuje różne dzikie żądze ichniego kapłaniska, a jeśli połowa
naszej ludności zginie, to może potem nie pomrzemy wszyscy z głodu.
- Kocham cię, Raila – rzekł już tylko Lyeiess,
kładąc dłoń na klamce.
- Ja ciebie też, mój książę – odparła ona,
uśmiechając się do niego sponad krwawiącego brunatnego organu. – A teraz wynoś
się z mojego szpitala.