Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

piątek, 1 stycznia 2016

[Star Wars] Mocna strona (Kylo Ren x Errai)

Balans między Jasną i Ciemną Stroną został zachowany podczas pisania tego opowiadania.
(Tak naprawdę to nie, ale ćśś.)

Tak, oto kolejne opowiadanie z serii "Nie znam postaci, nie znam filmu, ale jasne! napiszę fanficka". (No co? Lubię wyzwania.) I kolejne opowiadanie z postacią pewnej rudej suki. Trzecie już. I z dedykacją dla pewnej rudej suki, żeby nie było! (Muszę jej wymyślić jakieś porządne przezwisko.)
[Ogólnie, jeśli OC w opowiadaniu jest ruda, to na 90% należy do pewnej rudej suki.]

---

[Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...]
Już z daleka wyczuła Jego irytację, lekkie drgania Mocy, które rezonowały w niej tak głęboko i tak silnie, że aż szarpnął nią dreszcz. Przełknęła ślinę. Jej Mistrz, choć zazwyczaj opanowany i zimny, gdy wybuchał, był w istocie przerażający... dla większości ludzi. Dla niej jednak czytanie delikatnych zaburzeń, drobnych słów w kronice Jego Mocy, stało się już po trzech latach nauki jej drugą naturą. I jedno spojrzenie wystarczyło, aby wiedziała już, kogo zastanie w pokładowym szpitalu i czego należy się po tej osobie spodziewać. Pozwoliła kolejnemu dreszczowi sobą targnąć - im więcej tego rezonansu pozbędzie się nim stanie przed Jego obliczem, tym lepiej. Nie miała dla niego dobrych wieści.
Przez okno wewnętrzne dostrzegła Go, siedzącego w fotelu i wpatrującego się ze złością w generała Huxa, podczas gdy bezimienny lekarz, jeden z wielu spotykanych tu i ówdzie bez żadnego wyraźnego celu, omacywał Mu ranę na twarzy. Niewiele brakowało, a serce pękłoby jej zupełnie podobną. Z daleka widać było, że została zadana mieczem świetlnym - brzegi były ciemne i zupełnie nie krwawiły, ale znaczyło to również, że nie zrosną się poprawnie i zostawią sporą szramę. Mimo to nie mogła się zdobyć, by myśleć o Nim jakkolwiek inaczej niż dotychczas; jeśli jej wyobraźnia miała choć odrobinę racji, blizna zupełnie nie odejmie Mu niczego. Odetchnęła, zdając sobie sprawę, że przygryzała niepokornie wargę.
Generał Hux ukłonił się i ruszył do wciąż zasuniętych dźwiękoszczelnych drzwi, ale przez okno Errai widziała, że jeszcze obrócił się, jak zawsze, by mieć ostatnie słowo. Cokolwiek nie powiedział, Mistrz nie przyjął tego dobrze. Gdy Hux wyszedł, skłaniając jej lekko głowę, gdy przechodził obok, trwała wciąż złowroga cisza, aż nagle lekarz odrzucony nawet nie brutalnym Pchnięciem wylądował na szybie. Errai przyspieszyła, podczas gdy jej eskorta, dwaj szturmowcy, wykonali w doskonałej synchronizacji w tył zwrot i czym prędzej zniknęli z oczu.
Gdy weszła do sali, lekarz jeszcze zbierał się z podłogi, a Mistrz właśnie wyjmował swój miecz świetlny, niewątpliwie zamierzając rozładować wściekłość na tym, co tylko by się mu nawinęło. I nim choćby zdała sobie sprawę z tego, co robi, Errai Mocą zatrzymała Jego dłoń.
Szarpnęło nim zaledwie o pół cala, a ona natychmiast puściła, gdy dotarło do niej, jakiej zniewagi się dopuściła. Cel zostął jednak osiągnięty - skutecznie wybiła Go z rytmu i miast tracić bezwzględnie cenne siły na bezcelowych atakach na przedmioty nieożywione, Mistrz obrócił się do niej... bardzo powoli.
Czując na sobie Jego wzrok, uniosła brodę, jakby osiągnęła dokładnie to, co zamierzała - choć z pewnością wiedział, że było inaczej - i wyciągając lekko rękę, miękkim głosem powiedziała:
- Mistrzu, mógłbyś chcieć oddać mi miecz...? - Do samego końca nie mogła się zdecydować, co powiedzieć, i w efekcie wyszło coś między pytaniem a wręcz bezpośrednią prośbą. Poczuła przypływ gorąca. Jeśli Mistrz uznałby, że... On jednak, automatycznie wręcz, być może ze zmęczenia, wyciągnął rękojeść ku niej, zanim w ogóle zdał sobie sprawę, co robi. Czerwone mięso w głębi rany zalśniło lekko w świetle szpitalnych lamp.
- Dlaczego miałbym? - spytał, ale w Jego głosie nie zabrzmiała wyraźna wściekłość. Errai odetchnęła w duszy. Nigdy dotychczas jej nie ukarał, nie bezpośrednio, nie cieleśnie, ale im dłużej szukali fragmentów mapy i im bardziej przegrywali na rzecz rebeliantów, tym realniejsze stawało się takie zagrożenie. Ta kampania wyzuła z Niego już niemal ostatnie cząstki jej dawnego Mistrza. Gdyby nie była tak wyczulona na Jego Moc, mogłaby wręcz uznać Go za obcego człowieka.
Wtedy zdała sobie sprawę, że wpatruje się w Mistrza w milczeniu, co z pewnością jedynie irytowało Go bardziej, więc czym prędzej przełknęła ślinę i wyprostowała się. Postąpiła krok.
- Obawiam się, że mam złe wieści, mój Mistrzu - powiedziała na tyle cicho, żeby nie słyszał jej wypędzany z sali przez strach lekarz. Mistrz przysiadł na brzegu stołu, przymykając oczy i ze zrezygnowanym westchnięciem oddał jej miecz. Przesunęła palcami po jego rękodziele, tylko troszkę, gdy zakładała ręce za plecy.
- Doszły nas informacje, że rebelianci skompletowali mapę, mój Mistrzu, i organizują wyprawę, by odnaleźć... - Nie wiedziała, jakiego słowa użyć, ale na szczęście nie musiała się z tym zmagać. Mistrz bowiem warknął wściekle, odwrócił się i obiema pięściami rąbnął w stół, o który przed chwilą się opierał. Stół o dziwo wytrzymał, choć huk poszedł taki, i w powietrzu, i po Mocy, że Errai podskoczyła wbrew woli. A potem wszystko stało się zbyt szybko, by to poprawnie zarejestrować, i tylko analizując to zaraz kilkakrotnie w myślach, zdołała zrozumieć, co się stało. Mistrz wyciągnął ku niej rękę, skupił się, a Errai momentalnie poczuła jakąś niewidzialną obręcz zaciskającą się bezlitośnie na jej szyi. Sapnęła ostatnim oddechem, a potem pozostały już tylko Jego ciemne, wściekłe i wręcz puste oczy, utkwione w jej siniejącej twarzy.
Mogła Go powstrzymać. Pojedyncza myśl tłukła jej się po pustoszejącej czaszce. Mogłaby Go powstrzymać. Gdyby chciała. Wystarczyło małe Pchnięcie. Leciutkie. Ledwie by poczuł. Ale przestałby. Na pewno... Ale... czy chciała?
A potem nagle strumień powietrza wcisnął się jej do piersi z taką siłą, że ból powalił ją na podłogę. Mistrz był już obok; rozedrganą dłoń z trudem powstrzymywał od opadnięcia jej na nagi kark. Jego Moc zadrżała niepewnie. Mistrz... wahał się?
- Errai, przepraszam - szepnął tak cicho, jak ciche jest westchnięcie, a gdy uniosła na Niego załzawione zdumione oczy, podniósł ją i posadził na krześle. Jego Moc była znów stateczna, a na Jego twarzy poruszała się jedynie rana, pulsująca nieprzyjemnie w rytm bicia Jego serca, które Errai mogłaby przysiąc, że słyszała w tej straszliwej ciszy.
- Jesteś ranny, mój Mistrzu - wychrypiała. - Powinieneś udać się na spoczynek.
Nie powiedział już nic. Skinął lekko głową, prawie niezauważalnie, i wyszedł z sali.

A co, jeśli Go zawiodła?
Errai chodziła w kółko po swoim pokoju, mimo że powinna już dawno spać. O świcie, czy raczej jego statkowym odpowiedniku, zaczyna swój codzienny trening. Po wszystkim, co się wydarzyło, nie powinna móc nawet ustać na nogach. Powinna nieprzytomnie odsypiać wrażenia. A tymczasem nie mogła usiąść na dłużej niż kilka sekund, żeby znów nie zacząć niespokojnie krążyć.
A co, jeśli to wszystko jej wina?
Mistrz złamał dla niej Zasadę Dwóch. Dotychczas oboje byli przekonani, że to tylko wymysł, który może i miał kiedyś swoje powody, ale w innych czasach i warunkach. Teraz ograniczał tylko wolność Mistrzów, bo teraz nie było już Jedi. Oczywiście, gdyby Snoke dowiedział się, że Mistrz ją trenuje, nie wiadomo, co by zrobił ze wściekłości. Ale Snoke był daleko i Mistrz kazał jej się nim nie przejmować.
To Mistrzem się w tej chwili przejmowała. Nic nie poszło po Jego myśli. Cały misternie uknuty plan został zniszczony przez Rebeliantów, a teraz, na dokładkę, znaleźli mapę. A co, jeśli Zasada Dwóch nie jest tylko reliktem przeszłości? A jeśli to, że ją złamali, położyło cień na wszystkim, czego się od teraz dotkną? Ona jak ona, jeszcze nic nie wie, ale co, jeśli Mistrz tak uważa?
A co, jeśli Mistrz chce jej śmierci?
Co jeśli sam ją zabije?
Dopiero teraz usiadła, przytłoczona... sama nie wiedziała czym. Myślą, że mógłby to zrobić? Czy wyobrażeniem, że byłby do tego zdolny? Byłby? Mocy Mu na pewno nie brakowało. Ale czy mógłby to zrobić? Stanąć naprzeciw niej, spojrzeć na nią i ją zabić?
Przyłożyła palce do szyi, wciąż bolącej po Jego ataku wściekłości. Przełknęła ślinę. Gardło również zabolało. Czy chciał ją wtedy zabić? Naprawdę chciał? Przeszedł ją dreszcz. Z drugiej strony, przestał przecież, prawda? Przeprosił. Mistrz ją przeprosił. Wciąż nie mogła w to uwierzyć. Oddałaby za Niego życie bez chwili wahania, ale czy mogłaby oddać je Jemu? Co by czuła, gdyby wiedziała, że jej ukochany Mistrz zaraz ją zabije?
Nie mogła sobie nawet tego wyobrazić bez obezwładniającego strachu rozchodzącego jej się po wszystkich członkach. Zrobiło jej się słabo. To niemożliwe. Nie zrobiłby tego. Nie On.
Prawda?
Errai nie mogła już tego znieść. Musi tam iść i z Nim pomówić. Musi usłyszeć, od Niego, że nie życzy jej śmierci. Na Galaktykę, niech Mistrz powie, że nie życzy jej śmierci.
Nim się obejrzała, stała przed drzwiami jego kwatery, z trudem łapiąc przyspieszony ze strachu oddech. Serce tłukło jej się w piersi. Wspomnienie Jego Mocy zaciskające jej szyję było silniejsze niż dotychczas. Niech Mistrz powie, że nie życzy jej śmierci.
Zapukała, tak cicho, że sama ledwie to słyszała. Czekała. Czy Mistrz usłyszał? Bała się zapukać głośniej - jeśli ktoś by ją zobaczył, o tej porze... Drzwi nagle otworzyły się na oścież. Mistrz stał w progu z kamienną poharataną twarzą, półnagi... Errai poczuła, jak coś gorącego wspina jej się po twarzy i miała nieprzyjemne wrażenie, że był to rumieniec. Mistrz na pewno gotował się już do spoczynku, a ona, tak bezczelnie...
- Mój Mistrzu, proszę o wybaczenie, lecz...
Nim zdołała skończyć, Mistrz chwycił ją za ramię i wciągnął do swoich kwater, zatrzaskując drzwi. Przez moment, krótką chwilę, była tak blisko Jego ciała, Jego wyszlifowanej piersi, że gdyby choć lekko ruszyła dłonią, dotknęłaby Jego chłodnej skóry. Przełknęła ślinę, żeby się nią nie zakrztusić. Z korytarza dobiegła cicha, oddalająca się już wiązanka przekleństw generała Huxa - ta sama, którą lubił mamrotać do siebie, ilekroć musiał gdzieś iść czy coś nie szło po jego myśli. Gdy zapadła cisza, Mistrz zwrócił na nią wzrok. Nie wykonał żadnego ruchu wskazującego, że chce się odsunąć - wręcz jakby zupełnie nie zauważył, jak blisko niej stoi. Errai, ze ścianą zagradzającą jej drogę, nie mogła się w ogóle ruszyć, więc tylko zadarła głowę, by móc na Niego spojrzeć i niezdarnie udawała, że nie robi na niej wrażenia.
- Rozumiem, że chcesz mi coś powiedzieć - rzekł. - Co się stało?
- Ja... ja tylko... - Errai nagle kompletnie zapomniała języka w ustach. - Chciałam prosić...
- O wybaczenie - przerwał jej i mogłaby przysiąc, że drgnęły Mu kąciki warg. - Mówiłaś już.
- Tak, to również, mój Mistrzu, ale... - Wzięła głębszy oddech. Kompletnie zapomniała, co i jak chciała powiedzieć, i nie mogła zebrać myśli, gdy stał tak blisko niej. - Chciałam też... przeprosić, że... przeze mnie nagiąłeś zasady i być może dlatego... - Nie mogła skończyć. Rany, brzmiała jak ostatnia gungańska...
- Nie zostałem przez ciebie do niczego zmuszony. - Mistrz machnął ręką. - Skąd ci przyszły do głowy takie pomysły?
Spuściła wzrok, ale tam były jego... Natychmiast znów poderwała głowę do góry. - Nie wiem, mój Mistrzu. Nie mogłam przestać rozmyślać, przestać czuć się tak, jakbym była współwinna temu, co się wydarzyło. - Odetchnęła na koniec, próbując nie wstrzymać oddechu. Nie miała tyle paplać. Spojrzała w ścianę. Tak, ściana była bezpieczna.
Mistrz przez długi czas milczał, mierząc ją wzrokiem. - Przestań bredzić - rzucił w końcu, odchodząc. Jego wzrok zawisł na mieczu leżącym na półce, a serce Errai zatłukło się jakby mocniej. - To nie przystoi.
Czy to znaczyło, że... Errai strzeliła się w myślach w twarz. Powinna przestać interpretować Jego słowa, doszukiwać się w nich ukrytych znaczeń i obietnic. Odetchnęła lekko, żeby nie zabrzmiało to jak westchnienie. Jeśli wyjdzie stąd zanim dostanie od Niego jednoznaczną odpowiedź, nie zmruży oka przez całą noc, to było pewne.
- Mój Mistrzu, ale czy...
- Nie - przerwał jej prawie natychmiast i przez moment była pewna, że siłą wyrzuci ją za drzwi. Albo i ze statku. - Nie jesteś niczemu winna. Nikt nie ma Mocy, żeby zmienić czy nagiąć bieg wydarzeń, i to zza grobu, w zemście za złamanie Zasady Dwóch. Powinnaś to wiedzieć. Czy naprawdę niczego cię nie nauczyłem?
Nie odpowiedziała, wbijając wzrok w ziemię.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - ciągnął. - Wykonałaś każdy rozkaz. Przegraliśmy tylko dlatego, że Phasma nie umie trenować swoich szturmowców, Hux nie umie porządnie wykonywać poleceń, a Snoke nie umie ich porządnie wydawać. - Odetchnął wściekle, a potem przymknął oczy i oparł się o komodę lewą ręką. Dopiero teraz Errai zauważyła, że prawa prawie bezwładnie zwisała Mu przy boku. - A ja, krótkowzrocznie, nie doceniłem przeciwnika. I zostałem ukarany.
Lekkim ruchem wskazał ranę na twarzy, ale Errai wiedziała, że miał też na myśli swój postrzelony bok i rozcięte ramię. Czując, jak serce obija jej się o mostek, podeszła do Niego bliżej.
- To - szepnęła, dotykając lekko jego skóry przy opatrzonej ranie po pocisku plazmowym - było za zabicie ojca. Które osobiście popieram. To - mówiła dalej, dotykając lekko jego ramienia - było za twój honor, który nie pozwolił ci użyć Mocy przeciw zwykłemu człowiekowi. A to dopiero... - Położyła mu dłoń na policzku. - To było za niedocenienie przeciwnika i walczenie bez hełmu. Lecz uważam, że jedynie dodaje ci uroku, mój Mistrzu.
A niech ją czarna dziura, co ją podkusiło, żeby mu to mówić?! Errai ostatkiem woli zachowała spokojną twarz, choć wewnątrz mogłaby równie dobrze topić się w morzu lawy i poniżenia. Trzy lata z powodzeniem ukrywała swoje uczucia do niego, a teraz, przez jakieś głupie zawirowania i wibracje Mo... Zaraz, co? Przecież niczego nie czuła. Ech. Nawet sygnałów nie umie porządnie odczytać. Mistrz powinien ją wyrzucić z blastera w przestrzeń i niech na piechotę idzie do...
Ale Mistrz nagle schwycił ją za kark i pocałował tak gwałtownie i namiętnie, że zabrakło jej tchu. Zacisnęła palce na jego ramionach, i z syknięciem bólu, gdy wbiła je niechcący w jego jeszcze świeżą ranę, oderwał się od niej, chwytając jej nadgarstek. Wzięła głęboki wdech, czując, jak łzy napływają jej do oczu, sama już nie wiedziała dlaczego. Przez ulgę, że Mistrz jej nie nienawidzi? Ze strachu, że zmieni zdanie, że ją skrzywdzi, że wszystko zepsuła czy że jeśli pozwoli Mu się porwać, znów coś złego się stanie? Mistrz patrzył na nią przez moment, aż uniósł jej twarz za podbródek, odgarnął jej rude włosy z czoła i pocałował znów, delikatnie i z wyczuciem.
- Mój Mistrzu... - szepnęła jeszcze, próbując Go i siebie powstrzymać, ale bezskutecznie.
- Milczże już - mruknął tylko, tak pusto i cicho, jak zawsze. I gdy znów się pochylił ku jej ustom, poddała Mu się tak nagle, jakby jakaś tama w niej runęła; drapała lekko Jego przedramiona, wplatała palce w Jego, robiła wszystko, by nie musieć odrywać się od Jego ust. A On po raz pierwszy pozwalał jej robić, co tylko chciała.
Po chwili jednak odsunął się nieco i zwyczajnie patrzył na nią, bez słowa i bez najmniejszego ruchu. Nie rozumiała, ale nie ośmieliła się ruszyć; a potem nagle poczuła, że jej luźna szata powoli i jakby samoistnie zsuwa jej się z ramion. Spojrzała na Niego zdziwiona i mogłaby przysiąc, że gdzieś w kąciku jego ust zamajaczył słaby uśmiech.
Nie przyszła tu nadmiernie ubrana i już w krótce stała przed Nim zupełnie naga, czując, jak chłodne powietrze omiata jej skórę. Mistrz odsunął się na krok, karmiąc oczy jej widokiem - z najwyższym trudem pilnowała się, żeby się nie zasłonić, aż nie wytrzymała, ale gdy tylko jej ręce drgnęły, Mistrz zatrzymał je jednym ruchem dłoni. Errai zagryzła wargę.
W końcu Mistrz cofnął się i usiadł na łóżku, i zaraz potem pociągnął ją Mocą, lekko, ale upadła przed nim na kolana i jakoś nie wydawało się, żeby nie miał tego w planach. Zaplótł palce w jej włosy, przyglądając jej się bez słowa. Drugą ręką sięgnął do spodni i...
- Ale... - szepnęła prawie bezwiednie - ja nigdy...
- Ćśś - przerwał jej Mistrz, opuszczając ją na swoją męskość. Czuła jego pulsowanie na wardze, jego smak na języku. - Po to masz Mistrza, żeby cię uczył.
Parsknęła i zakrztusiła się nim, próbując złapać powietrze bez możliwości cofnięcia głowy. Od razu odechciało jej się śmiać. Spojrzała w górę, ale twarz Mistrza pozostała niezmienna; gdy już był pewien, że jej nie udusi, znów nacisnął lekko na jej potylicę, dając jej do zrozumienia, czego oczekuje. Mimo że wyraźnie starał się być delikatny, Errai zakrztusiła się jeszcze kilka razy; miała wręcz wrażenie, że jak dotychczas Mistrz nie wierzył jej, że rzeczywiście nigdy wcześniej tego nie robiła. Teraz jednak widocznie to do niego dotarło - a to Mocą lekko poruszył jej dłońmi, a to pchnął ją nieco niżej, a to cicho, nawet nie szeptem, dawał jej wskazówki.
- Wysuń język... Nie ssij, liż, i ostrożnie z zębami. I spójrz na mnie. - A ona stosowała się do jego zaleceń i wpatrywała w niego, gdy tylko mogła unieść oczy, czyli kiedy tylko się nie krztusiła... Czyli rzadko. Mistrz dłonią popychał jej głowę coraz bardziej na swoją męskość, coraz głębiej wbijając się w jej usta, ale Errai nie ośmieliła się nawet pomyśleć o narzekaniu, mimo że brakowało jej powietrza. - No już... - szepnął jeszcze, po czym odsunął ją nagle. - Odetchnij. Oddychaj. W porządku?
Errai nabrała powietrza; gdy przymknęła powieki, łzy spłynęły jej po policzkach. - Mhm... - odparła niezbyt przekonująco i odkaszlnęła. - Tak, mój Mistrzu.
- Zrób to teraz sama. - Znów popchnął ją lekko w dół, ale nie przymuszał do brania Go głębiej do ust. Nie musiał. Owinęła palce wokół Jego męskości, objęła Go wargami, zeszła tak nisko, jak tylko mogła. Mistrz nie zdołał powstrzymać bioder, wypchnął je lekko, wbijając się głębiej w jej usta. Errai nie odskoczyła, tylko pozwoliła Mu uderzyć w granicę jej gardła. Odkaszlnęła lekko, wciąż z ustami pełnymi Nim; nie miała zamiaru przestawać, nie teraz, gdy wreszcie pozwolił sobie to poczuć, gdy Jego usta rozwierały się w przyspieszonym oddechu, gdy przygryzał wargę, z najwyższym trudem powstrzymując się od rżnięcia jej gardła. Przyspieszyła, a wtedy On nagle ujął ją pod brodę i oderwał od siebie.
- Przestań - rzekł z cicha. Wiedziała, co zaraz powie. Że nie chce, żeby robiąc to po raz pierwszy musiała znosić Jego smak.
- Nie - powiedziała Mu pierwszy raz w życiu i natychmiast wcisnęła Go sobie z powrotem do ust, a On, być może zaskoczony, nie oparł się napływowi sensacji, warknął nisko, desperacko zacisnął palce na jej włosach i, tężejąc nagle, trysnął tak obficie w jej usta, że sama nieprzyzwyczajona do smaku pozwoliła odrobinie wypłynąć między kącikami jej warg.
Mistrz oparł się ciężko na łóżku, z jedną ręką wciąż wplecioną w jej włosy, z jakimś cudem wciąż imponującą erekcją błyszczącą w świetle jarzeniówek resztkami Jego spermy, którą Errai wciąż próbowała przełknąć, ale gęsta ciecz jakoś nie chciała jej spłynąć do gardła. A wtedy Mistrz pochylił się do niej i przylgnął do jej ust, i spanikowała; próbowała Go odepchnąć, ale był znacznie silniejszy, Jego język niemalże siłą wsunął jej się między wargi, i już wiedziała, że czuł smak samego siebie i jakoś zupełnie Mu to nie przeszkadzało. Poderwał ją z podłogi, wciąż całując, i prawie że cisnął nią o ścianę - przylgnęła twarzą do zimnego metalu, czując jak dreszcze rozchodzą się od wszystkich miejsc, gdzie dotykał jej rozgrzanej skóry.
Mistrz powiódł dłońmi w dół jej kręgosłupa, zacisnął je jej na biodrach; poczuła, jak przylega do niej od tyłu, jak materiał jego spodni ociera jej się o uda, jak jego męskość układa się w zagłębieniu jej kobiecości. Był tak blisko... Tak niewiele brakowało. Wypchnęła się nieco ku Niemu, ale Mistrz znęcał się nad nią dalej tak, jak jeszcze nigdy, nawet wliczając w to tamten trening, gdzie maltretował ją Mocą i kijem tak skutecznie, że połamał jej żebra. Teraz wciskał palce w te same żebra, orał jej skórę aż do bólu, a gdy już była pewna, że dłużej tego nie zniesie, wbił się w nią po same jądra, a z ust wyrwał Mu się tak niekontrolowany jęk, że o mało tylko tyle by nie wystarczyło, żeby sama doszła.
Resztki Jego nasienia spływały jej po rozwartych wargach i kapały w kroplach na podłogę. Spojrzała na Niego przez ramię i jej rozkosz momentalnie sięgnęła szczytu, gdy patrzyła, jak cała Jego zimna, kamienna fasa spada z niemal słyszalnym hukiem, legła w gruzach, jak jej Mistrz rozpręża się niczym cały nieskończony Wszechświat, pozwalając sobie wreszcie czuć i pokazać to, że czuje, i tylko po to, by móc czuć ją. Nawet nie złapała chwili, gdy jej krzyki przetoczyły się przez krawędź, gdy runęła jak trup w przepastne głębie oceanu, z dłońmi Mistrza wciąż boleśnie zaciśniętymi na jej biodrach i Jego męskością wciąż boleśnie szukającą jej najdalszych, odległych krańców. Łzy skapywały jej z podbródka razem z Jego spermą, a Kylo rżnął ją nieprzerwanie, rytmicznie, pewnie, jakby od tego zależało Jego życie.
- Kylo, Kylo, Kylo, Kylo... - szeptała bezwiednie, nawet nie zdając sobie sprawy, jakiej zniewagi się dopuszczała; jej głowa była zbyt nieważka, lekka jak plazma, i wciąż pustoszała, jakby każdy Jego ruch wypychał z niej kolejne myśli, czy raczej resztki myśli. Liczył się teraz już tylko On i Jego szorstki oddech, i ta niewidzialna dłoń, która zadarła jej głowę do tyłu tylko po to, by Kylo mógł sięgnąć ustami jej szyi, jej ucha, by mogła słyszeć Jego gardłowe jęki, by mogła czuć Go jeszcze mocniej i pełniej... A potem nie czuła już nic poza Nim, i doszła jeszcze raz, i jeszcze, aż straciła rachubę; miała wrażenie, że odpływa, że traci przytomność, że zaraz ugną się pod nią nogi i opadnie na tę zaplamioną śliną i spermą podłogę. A Kylo nie przestawał ani na moment, nie dawał jej ani chwili odpoczynku, jakby już sam nie wiedział, co robi, całował tylko jej kark zadarty tak daleko w tył, że z trudem oddychała, a krzyki wyrywały jej się z ust zupełnie niepowstrzymywane. I wbijał się w nią doskonale wypracowanym rytmem, aż nagle wypadł z niego, wepchnął się w nią do samego końca, i choć mogłaby przysiąc, że nie wypełnił jej niczym poza sobą, doszedł tak samo mocno, tak mocno, że znów wbił jej palce w skórę aż do bólu, że aż wgryzł się w jej odsłoniętą szyję. Errai wręcz zaskomlała, zacisnęła się na Nim i słyszała, że to poczuł, aż wreszcie oboje jak na znak puścili, rozluźnili się, osłabli.
Ale zanim rzeczywiście kolana się pod nią ugięły, Kylo, siłami, które nie wiedziała, skąd wziął, podniósł ją w ramiona i położył się z nią na łóżku. Wtuliła się w Jego gorące, wilgotne od potu ciało, chłonęła Jego zapach, błądziła dłońmi po Jego piersi, złożyła Mu głowę na ramieniu. Jego ręce nie oderwały się od niej ani na moment; koc przykrył ich jakby sam z siebie.
- Kylo... - wyszeptała, rozkoszując się tym, jak Jego imię brzmiało, smakowało w jej ustach. - Co zamierzasz? Zdążamy do Snoke'a, a jeśli on mnie zobaczy...
- ...i spróbuje nas potępić, powiem mu, że Zasada Dwóch odnosi się do Sithów, a nie samozwańczych, szalonych zwolenników ciemnej strony. - Dłoń Kylo zacisnęła się na jej, gdy pocałował ją w czoło. - I niech się ze mną bije.
- Błagam, ty już się z nikim nie bij - odparła z tłumionym śmiechem. - Szermierka nie jest twoją... Mocną stroną.