(Tak naprawdę to nie, ale ćśś.)
Tak, oto kolejne opowiadanie z serii "Nie znam postaci, nie znam filmu, ale jasne! napiszę fanficka". (No co? Lubię wyzwania.) I kolejne opowiadanie z postacią pewnej rudej suki. Trzecie już. I z dedykacją dla pewnej rudej suki, żeby nie było! (Muszę jej wymyślić jakieś porządne przezwisko.)
[Ogólnie, jeśli OC w opowiadaniu jest ruda, to na 90% należy do pewnej rudej suki.]
---
[Dawno, dawno temu w odległej
galaktyce...]
Już z daleka wyczuła Jego irytację, lekkie drgania Mocy, które
rezonowały w niej tak głęboko i tak silnie, że aż szarpnął nią dreszcz.
Przełknęła ślinę. Jej Mistrz, choć zazwyczaj opanowany i zimny, gdy wybuchał,
był w istocie przerażający... dla większości ludzi. Dla niej jednak czytanie
delikatnych zaburzeń, drobnych słów w kronice Jego Mocy, stało się już po
trzech latach nauki jej drugą naturą. I jedno spojrzenie wystarczyło, aby
wiedziała już, kogo zastanie w pokładowym szpitalu i czego należy się po tej
osobie spodziewać. Pozwoliła kolejnemu dreszczowi sobą targnąć - im więcej tego
rezonansu pozbędzie się nim stanie przed Jego obliczem, tym lepiej. Nie miała
dla niego dobrych wieści.
Przez okno wewnętrzne dostrzegła Go, siedzącego w fotelu i
wpatrującego się ze złością w generała Huxa, podczas gdy bezimienny lekarz,
jeden z wielu spotykanych tu i ówdzie bez żadnego wyraźnego celu, omacywał Mu
ranę na twarzy. Niewiele brakowało, a serce pękłoby jej zupełnie podobną. Z
daleka widać było, że została zadana mieczem świetlnym - brzegi były ciemne i
zupełnie nie krwawiły, ale znaczyło to również, że nie zrosną się poprawnie i
zostawią sporą szramę. Mimo to nie mogła się zdobyć, by myśleć o Nim jakkolwiek
inaczej niż dotychczas; jeśli jej wyobraźnia miała choć odrobinę racji, blizna
zupełnie nie odejmie Mu niczego. Odetchnęła, zdając sobie sprawę, że
przygryzała niepokornie wargę.
Generał Hux ukłonił się i ruszył do wciąż zasuniętych
dźwiękoszczelnych drzwi, ale przez okno Errai widziała, że jeszcze obrócił się,
jak zawsze, by mieć ostatnie słowo. Cokolwiek nie powiedział, Mistrz nie
przyjął tego dobrze. Gdy Hux wyszedł, skłaniając jej lekko głowę, gdy
przechodził obok, trwała wciąż złowroga cisza, aż nagle lekarz odrzucony nawet
nie brutalnym Pchnięciem wylądował na szybie. Errai przyspieszyła, podczas gdy
jej eskorta, dwaj szturmowcy, wykonali w doskonałej synchronizacji w tył zwrot
i czym prędzej zniknęli z oczu.
Gdy weszła do sali, lekarz jeszcze zbierał się z podłogi, a
Mistrz właśnie wyjmował swój miecz świetlny, niewątpliwie zamierzając
rozładować wściekłość na tym, co tylko by się mu nawinęło. I nim choćby zdała
sobie sprawę z tego, co robi, Errai Mocą zatrzymała Jego dłoń.
Szarpnęło nim zaledwie o pół cala, a ona natychmiast puściła,
gdy dotarło do niej, jakiej zniewagi się dopuściła. Cel zostął jednak
osiągnięty - skutecznie wybiła Go z rytmu i miast tracić bezwzględnie cenne
siły na bezcelowych atakach na przedmioty nieożywione, Mistrz obrócił się do niej...
bardzo powoli.
Czując na sobie Jego wzrok, uniosła brodę, jakby osiągnęła
dokładnie to, co zamierzała - choć z pewnością wiedział, że było inaczej - i
wyciągając lekko rękę, miękkim głosem powiedziała:
- Mistrzu, mógłbyś chcieć oddać mi miecz...? - Do samego końca
nie mogła się zdecydować, co powiedzieć, i w efekcie wyszło coś między pytaniem
a wręcz bezpośrednią prośbą. Poczuła przypływ gorąca. Jeśli Mistrz uznałby,
że... On jednak, automatycznie wręcz, być może ze zmęczenia, wyciągnął rękojeść
ku niej, zanim w ogóle zdał sobie sprawę, co robi. Czerwone mięso w głębi rany
zalśniło lekko w świetle szpitalnych lamp.
- Dlaczego miałbym? - spytał, ale w Jego głosie nie zabrzmiała
wyraźna wściekłość. Errai odetchnęła w duszy. Nigdy dotychczas jej nie ukarał,
nie bezpośrednio, nie cieleśnie, ale im dłużej szukali fragmentów mapy i im
bardziej przegrywali na rzecz rebeliantów, tym realniejsze stawało się takie
zagrożenie. Ta kampania wyzuła z Niego już niemal ostatnie cząstki jej dawnego
Mistrza. Gdyby nie była tak wyczulona na Jego Moc, mogłaby wręcz uznać Go za
obcego człowieka.
Wtedy zdała sobie sprawę, że wpatruje się w Mistrza w milczeniu,
co z pewnością jedynie irytowało Go bardziej, więc czym prędzej przełknęła
ślinę i wyprostowała się. Postąpiła krok.
- Obawiam się, że mam złe wieści, mój Mistrzu - powiedziała na
tyle cicho, żeby nie słyszał jej wypędzany z sali przez strach lekarz. Mistrz
przysiadł na brzegu stołu, przymykając oczy i ze zrezygnowanym westchnięciem
oddał jej miecz. Przesunęła palcami po jego rękodziele, tylko troszkę, gdy
zakładała ręce za plecy.
- Doszły nas informacje, że rebelianci skompletowali mapę, mój
Mistrzu, i organizują wyprawę, by odnaleźć... - Nie wiedziała, jakiego słowa
użyć, ale na szczęście nie musiała się z tym zmagać. Mistrz bowiem warknął
wściekle, odwrócił się i obiema pięściami rąbnął w stół, o który przed chwilą
się opierał. Stół o dziwo wytrzymał, choć huk poszedł taki, i w powietrzu, i po
Mocy, że Errai podskoczyła wbrew woli. A potem wszystko stało się zbyt szybko,
by to poprawnie zarejestrować, i tylko analizując to zaraz kilkakrotnie w
myślach, zdołała zrozumieć, co się stało. Mistrz wyciągnął ku niej rękę, skupił
się, a Errai momentalnie poczuła jakąś niewidzialną obręcz zaciskającą się
bezlitośnie na jej szyi. Sapnęła ostatnim oddechem, a potem pozostały już tylko
Jego ciemne, wściekłe i wręcz puste oczy, utkwione w jej siniejącej twarzy.
Mogła Go powstrzymać. Pojedyncza myśl tłukła jej się po
pustoszejącej czaszce. Mogłaby Go powstrzymać. Gdyby chciała. Wystarczyło małe
Pchnięcie. Leciutkie. Ledwie by poczuł. Ale przestałby. Na pewno... Ale... czy
chciała?
A potem nagle strumień powietrza wcisnął się jej do piersi z
taką siłą, że ból powalił ją na podłogę. Mistrz był już obok; rozedrganą dłoń z
trudem powstrzymywał od opadnięcia jej na nagi kark. Jego Moc zadrżała
niepewnie. Mistrz... wahał się?
- Errai, przepraszam - szepnął tak cicho, jak ciche jest
westchnięcie, a gdy uniosła na Niego załzawione zdumione oczy, podniósł ją i
posadził na krześle. Jego Moc była znów stateczna, a na Jego twarzy poruszała
się jedynie rana, pulsująca nieprzyjemnie w rytm bicia Jego serca, które Errai
mogłaby przysiąc, że słyszała w tej straszliwej ciszy.
- Jesteś ranny, mój Mistrzu - wychrypiała. - Powinieneś udać się
na spoczynek.
Nie powiedział już nic. Skinął lekko głową, prawie
niezauważalnie, i wyszedł z sali.
A co, jeśli Go zawiodła?
Errai chodziła w kółko po swoim pokoju, mimo że powinna już
dawno spać. O świcie, czy raczej jego statkowym odpowiedniku, zaczyna swój
codzienny trening. Po wszystkim, co się wydarzyło, nie powinna móc nawet ustać
na nogach. Powinna nieprzytomnie odsypiać wrażenia. A tymczasem nie mogła
usiąść na dłużej niż kilka sekund, żeby znów nie zacząć niespokojnie krążyć.
A co, jeśli to wszystko jej wina?
Mistrz złamał dla niej Zasadę Dwóch. Dotychczas oboje byli
przekonani, że to tylko wymysł, który może i miał kiedyś swoje powody, ale w
innych czasach i warunkach. Teraz ograniczał tylko wolność Mistrzów, bo teraz
nie było już Jedi. Oczywiście, gdyby Snoke dowiedział się, że Mistrz ją
trenuje, nie wiadomo, co by zrobił ze wściekłości. Ale Snoke był daleko i
Mistrz kazał jej się nim nie przejmować.
To Mistrzem się w tej chwili przejmowała. Nic nie poszło po Jego
myśli. Cały misternie uknuty plan został zniszczony przez Rebeliantów, a teraz,
na dokładkę, znaleźli tę mapę. A co,
jeśli Zasada Dwóch nie jest tylko reliktem przeszłości? A jeśli to, że ją
złamali, położyło cień na wszystkim, czego się od teraz dotkną? Ona jak ona,
jeszcze nic nie wie, ale co, jeśli Mistrz tak uważa?
A co, jeśli Mistrz chce jej śmierci?
Co jeśli sam ją zabije?
Dopiero teraz usiadła, przytłoczona... sama nie wiedziała czym.
Myślą, że mógłby to zrobić? Czy wyobrażeniem, że byłby do tego zdolny? Byłby?
Mocy Mu na pewno nie brakowało. Ale czy mógłby to zrobić? Stanąć naprzeciw
niej, spojrzeć na nią i ją zabić?
Przyłożyła palce do szyi, wciąż bolącej po Jego ataku
wściekłości. Przełknęła ślinę. Gardło również zabolało. Czy chciał ją wtedy
zabić? Naprawdę chciał? Przeszedł ją dreszcz. Z drugiej strony, przestał
przecież, prawda? Przeprosił. Mistrz ją przeprosił. Wciąż nie mogła w to
uwierzyć. Oddałaby za Niego życie bez chwili wahania, ale czy mogłaby oddać je
Jemu? Co by czuła, gdyby wiedziała, że jej ukochany Mistrz zaraz ją zabije?
Nie mogła sobie nawet tego wyobrazić bez obezwładniającego
strachu rozchodzącego jej się po wszystkich członkach. Zrobiło jej się słabo.
To niemożliwe. Nie zrobiłby tego. Nie On.
Prawda?
Errai nie mogła już tego znieść. Musi tam iść i z Nim pomówić.
Musi usłyszeć, od Niego, że nie życzy jej śmierci. Na Galaktykę, niech Mistrz
powie, że nie życzy jej śmierci.
Nim się obejrzała, stała przed drzwiami jego kwatery, z trudem
łapiąc przyspieszony ze strachu oddech. Serce tłukło jej się w piersi.
Wspomnienie Jego Mocy zaciskające jej szyję było silniejsze niż dotychczas.
Niech Mistrz powie, że nie życzy jej śmierci.
Zapukała, tak cicho, że sama ledwie to słyszała. Czekała. Czy
Mistrz usłyszał? Bała się zapukać głośniej - jeśli ktoś by ją zobaczył, o tej
porze... Drzwi nagle otworzyły się na oścież. Mistrz stał w progu z kamienną
poharataną twarzą, półnagi... Errai poczuła, jak coś gorącego wspina jej się po
twarzy i miała nieprzyjemne wrażenie, że był to rumieniec. Mistrz na pewno
gotował się już do spoczynku, a ona, tak bezczelnie...
- Mój Mistrzu, proszę o wybaczenie, lecz...
Nim zdołała skończyć, Mistrz chwycił ją za ramię i wciągnął do
swoich kwater, zatrzaskując drzwi. Przez moment, krótką chwilę, była tak blisko
Jego ciała, Jego wyszlifowanej piersi, że gdyby choć lekko ruszyła dłonią,
dotknęłaby Jego chłodnej skóry. Przełknęła ślinę, żeby się nią nie zakrztusić.
Z korytarza dobiegła cicha, oddalająca się już wiązanka przekleństw generała
Huxa - ta sama, którą lubił mamrotać do siebie, ilekroć musiał gdzieś iść czy
coś nie szło po jego myśli. Gdy zapadła cisza, Mistrz zwrócił na nią wzrok. Nie
wykonał żadnego ruchu wskazującego, że chce się odsunąć - wręcz jakby zupełnie
nie zauważył, jak blisko niej stoi. Errai, ze ścianą zagradzającą jej drogę,
nie mogła się w ogóle ruszyć, więc tylko zadarła głowę, by móc na Niego
spojrzeć i niezdarnie udawała, że nie robi na niej wrażenia.
- Rozumiem, że chcesz mi coś powiedzieć - rzekł. - Co się stało?
- Ja... ja tylko... - Errai nagle kompletnie zapomniała języka w
ustach. - Chciałam prosić...
- O wybaczenie - przerwał jej i mogłaby przysiąc, że drgnęły Mu
kąciki warg. - Mówiłaś już.
- Tak, to również, mój Mistrzu, ale... - Wzięła głębszy oddech.
Kompletnie zapomniała, co i jak chciała powiedzieć, i nie mogła zebrać myśli,
gdy stał tak blisko niej. - Chciałam też... przeprosić, że... przeze mnie
nagiąłeś zasady i być może dlatego... - Nie mogła skończyć. Rany, brzmiała jak
ostatnia gungańska...
- Nie zostałem przez ciebie do niczego zmuszony. - Mistrz
machnął ręką. - Skąd ci przyszły do głowy takie pomysły?
Spuściła wzrok, ale tam były jego... Natychmiast znów poderwała
głowę do góry. - Nie wiem, mój Mistrzu. Nie mogłam przestać rozmyślać, przestać
czuć się tak, jakbym była współwinna temu, co się wydarzyło. - Odetchnęła na
koniec, próbując nie wstrzymać oddechu. Nie miała tyle paplać. Spojrzała w
ścianę. Tak, ściana była bezpieczna.
Mistrz przez długi czas milczał, mierząc ją wzrokiem. - Przestań
bredzić - rzucił w końcu, odchodząc. Jego wzrok zawisł na mieczu leżącym na
półce, a serce Errai zatłukło się jakby mocniej. - To nie przystoi.
Czy to znaczyło, że... Errai strzeliła się w myślach w twarz.
Powinna przestać interpretować Jego słowa, doszukiwać się w nich ukrytych
znaczeń i obietnic. Odetchnęła lekko, żeby nie zabrzmiało to jak westchnienie.
Jeśli wyjdzie stąd zanim dostanie od Niego jednoznaczną odpowiedź, nie zmruży
oka przez całą noc, to było pewne.
- Mój Mistrzu, ale czy...
- Nie - przerwał jej prawie natychmiast i przez moment była
pewna, że siłą wyrzuci ją za drzwi. Albo i ze statku. - Nie jesteś niczemu
winna. Nikt nie ma Mocy, żeby zmienić czy nagiąć bieg wydarzeń, i to zza grobu,
w zemście za złamanie Zasady Dwóch. Powinnaś to wiedzieć. Czy naprawdę niczego
cię nie nauczyłem?
Nie odpowiedziała, wbijając wzrok w ziemię.
- Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - ciągnął. - Wykonałaś każdy
rozkaz. Przegraliśmy tylko dlatego, że Phasma nie umie trenować swoich
szturmowców, Hux nie umie porządnie wykonywać poleceń, a Snoke nie umie ich
porządnie wydawać. - Odetchnął wściekle, a potem przymknął oczy i oparł się o
komodę lewą ręką. Dopiero teraz Errai zauważyła, że prawa prawie bezwładnie
zwisała Mu przy boku. - A ja, krótkowzrocznie, nie doceniłem przeciwnika. I
zostałem ukarany.
Lekkim ruchem wskazał ranę na twarzy, ale Errai wiedziała, że
miał też na myśli swój postrzelony bok i rozcięte ramię. Czując, jak serce
obija jej się o mostek, podeszła do Niego bliżej.
- To - szepnęła, dotykając lekko jego skóry przy opatrzonej
ranie po pocisku plazmowym - było za zabicie ojca. Które osobiście popieram. To
- mówiła dalej, dotykając lekko jego ramienia - było za twój honor, który nie
pozwolił ci użyć Mocy przeciw zwykłemu człowiekowi. A to dopiero... - Położyła
mu dłoń na policzku. - To było za niedocenienie przeciwnika i walczenie bez
hełmu. Lecz uważam, że jedynie dodaje ci uroku, mój Mistrzu.
A niech ją czarna dziura, co ją podkusiło, żeby mu to mówić?!
Errai ostatkiem woli zachowała spokojną twarz, choć wewnątrz mogłaby równie
dobrze topić się w morzu lawy i poniżenia. Trzy lata z powodzeniem ukrywała
swoje uczucia do niego, a teraz, przez jakieś głupie zawirowania i wibracje
Mo... Zaraz, co? Przecież niczego nie czuła. Ech. Nawet sygnałów nie umie
porządnie odczytać. Mistrz powinien ją wyrzucić z blastera w przestrzeń i niech
na piechotę idzie do...
Ale Mistrz nagle schwycił ją za kark i pocałował tak gwałtownie
i namiętnie, że zabrakło jej tchu. Zacisnęła palce na jego ramionach, i z
syknięciem bólu, gdy wbiła je niechcący w jego jeszcze świeżą ranę, oderwał się
od niej, chwytając jej nadgarstek. Wzięła głęboki wdech, czując, jak łzy
napływają jej do oczu, sama już nie wiedziała dlaczego. Przez ulgę, że Mistrz
jej nie nienawidzi? Ze strachu, że zmieni zdanie, że ją skrzywdzi, że wszystko
zepsuła czy że jeśli pozwoli Mu się porwać, znów coś złego się stanie? Mistrz
patrzył na nią przez moment, aż uniósł jej twarz za podbródek, odgarnął jej
rude włosy z czoła i pocałował znów, delikatnie i z wyczuciem.
- Mój Mistrzu... - szepnęła jeszcze, próbując Go i siebie
powstrzymać, ale bezskutecznie.
- Milczże już - mruknął tylko, tak pusto i cicho, jak zawsze. I
gdy znów się pochylił ku jej ustom, poddała Mu się tak nagle, jakby jakaś tama
w niej runęła; drapała lekko Jego przedramiona, wplatała palce w Jego, robiła
wszystko, by nie musieć odrywać się od Jego ust. A On po raz pierwszy pozwalał
jej robić, co tylko chciała.
Po chwili jednak odsunął się nieco i zwyczajnie patrzył na nią,
bez słowa i bez najmniejszego ruchu. Nie rozumiała, ale nie ośmieliła się
ruszyć; a potem nagle poczuła, że jej luźna szata powoli i jakby samoistnie
zsuwa jej się z ramion. Spojrzała na Niego zdziwiona i mogłaby przysiąc, że
gdzieś w kąciku jego ust zamajaczył słaby uśmiech.
Nie przyszła tu nadmiernie ubrana i już w krótce stała przed Nim
zupełnie naga, czując, jak chłodne powietrze omiata jej skórę. Mistrz odsunął
się na krok, karmiąc oczy jej widokiem - z najwyższym trudem pilnowała się,
żeby się nie zasłonić, aż nie wytrzymała, ale gdy tylko jej ręce drgnęły,
Mistrz zatrzymał je jednym ruchem dłoni. Errai zagryzła wargę.
W końcu Mistrz cofnął się i usiadł na łóżku, i zaraz potem
pociągnął ją Mocą, lekko, ale upadła przed nim na kolana i jakoś nie wydawało
się, żeby nie miał tego w planach. Zaplótł palce w jej włosy, przyglądając jej
się bez słowa. Drugą ręką sięgnął do spodni i...
- Ale... - szepnęła prawie bezwiednie - ja nigdy...
- Ćśś - przerwał jej Mistrz, opuszczając ją na swoją męskość.
Czuła jego pulsowanie na wardze, jego smak na języku. - Po to masz Mistrza,
żeby cię uczył.
Parsknęła i zakrztusiła się nim, próbując złapać powietrze bez
możliwości cofnięcia głowy. Od razu odechciało jej się śmiać. Spojrzała w górę,
ale twarz Mistrza pozostała niezmienna; gdy już był pewien, że jej nie udusi,
znów nacisnął lekko na jej potylicę, dając jej do zrozumienia, czego oczekuje.
Mimo że wyraźnie starał się być delikatny, Errai zakrztusiła się jeszcze kilka
razy; miała wręcz wrażenie, że jak dotychczas Mistrz nie wierzył jej, że
rzeczywiście nigdy wcześniej tego nie robiła. Teraz jednak widocznie to do
niego dotarło - a to Mocą lekko poruszył jej dłońmi, a to pchnął ją nieco
niżej, a to cicho, nawet nie szeptem, dawał jej wskazówki.
- Wysuń język... Nie ssij, liż, i ostrożnie z zębami. I spójrz
na mnie. - A ona stosowała się do jego zaleceń i wpatrywała w niego, gdy tylko
mogła unieść oczy, czyli kiedy tylko się nie krztusiła... Czyli rzadko. Mistrz
dłonią popychał jej głowę coraz bardziej na swoją męskość, coraz głębiej
wbijając się w jej usta, ale Errai nie ośmieliła się nawet pomyśleć o
narzekaniu, mimo że brakowało jej powietrza. - No już... - szepnął jeszcze, po
czym odsunął ją nagle. - Odetchnij. Oddychaj. W porządku?
Errai nabrała powietrza; gdy przymknęła powieki, łzy spłynęły
jej po policzkach. - Mhm... - odparła niezbyt przekonująco i odkaszlnęła. -
Tak, mój Mistrzu.
- Zrób to teraz sama. - Znów popchnął ją lekko w dół, ale nie
przymuszał do brania Go głębiej do ust. Nie musiał. Owinęła palce wokół Jego
męskości, objęła Go wargami, zeszła tak nisko, jak tylko mogła. Mistrz nie
zdołał powstrzymać bioder, wypchnął je lekko, wbijając się głębiej w jej usta.
Errai nie odskoczyła, tylko pozwoliła Mu uderzyć w granicę jej gardła.
Odkaszlnęła lekko, wciąż z ustami pełnymi Nim; nie miała zamiaru przestawać,
nie teraz, gdy wreszcie pozwolił sobie to poczuć, gdy Jego usta rozwierały się
w przyspieszonym oddechu, gdy przygryzał wargę, z najwyższym trudem
powstrzymując się od rżnięcia jej gardła. Przyspieszyła, a wtedy On nagle ujął
ją pod brodę i oderwał od siebie.
- Przestań - rzekł z cicha. Wiedziała, co zaraz powie. Że nie
chce, żeby robiąc to po raz pierwszy musiała znosić Jego smak.
- Nie - powiedziała Mu pierwszy raz w życiu i natychmiast
wcisnęła Go sobie z powrotem do ust, a On, być może zaskoczony, nie oparł się
napływowi sensacji, warknął nisko, desperacko zacisnął palce na jej włosach i,
tężejąc nagle, trysnął tak obficie w jej usta, że sama nieprzyzwyczajona do
smaku pozwoliła odrobinie wypłynąć między kącikami jej warg.
Mistrz oparł się ciężko na łóżku, z jedną ręką wciąż wplecioną w
jej włosy, z jakimś cudem wciąż imponującą erekcją błyszczącą w świetle
jarzeniówek resztkami Jego spermy, którą Errai wciąż próbowała przełknąć, ale
gęsta ciecz jakoś nie chciała jej spłynąć do gardła. A wtedy Mistrz pochylił
się do niej i przylgnął do jej ust, i spanikowała; próbowała Go odepchnąć, ale
był znacznie silniejszy, Jego język niemalże siłą wsunął jej się między wargi,
i już wiedziała, że czuł smak samego siebie i jakoś zupełnie Mu to nie
przeszkadzało. Poderwał ją z podłogi, wciąż całując, i prawie że cisnął nią o
ścianę - przylgnęła twarzą do zimnego metalu, czując jak dreszcze rozchodzą się
od wszystkich miejsc, gdzie dotykał jej rozgrzanej skóry.
Mistrz powiódł dłońmi w dół jej kręgosłupa, zacisnął je jej na
biodrach; poczuła, jak przylega do niej od tyłu, jak materiał jego spodni ociera
jej się o uda, jak jego męskość układa się w zagłębieniu jej kobiecości. Był
tak blisko... Tak niewiele brakowało. Wypchnęła się nieco ku Niemu, ale Mistrz
znęcał się nad nią dalej tak, jak jeszcze nigdy, nawet wliczając w to tamten
trening, gdzie maltretował ją Mocą i kijem tak skutecznie, że połamał jej
żebra. Teraz wciskał palce w te same żebra, orał jej skórę aż do bólu, a gdy
już była pewna, że dłużej tego nie zniesie, wbił się w nią po same jądra, a z
ust wyrwał Mu się tak niekontrolowany jęk, że o mało tylko tyle by nie
wystarczyło, żeby sama doszła.
Resztki Jego nasienia spływały jej po rozwartych wargach i
kapały w kroplach na podłogę. Spojrzała na Niego przez ramię i jej rozkosz
momentalnie sięgnęła szczytu, gdy patrzyła, jak cała Jego zimna, kamienna fasa
spada z niemal słyszalnym hukiem, legła w gruzach, jak jej Mistrz rozpręża się
niczym cały nieskończony Wszechświat, pozwalając sobie wreszcie czuć i pokazać to, że czuje, i tylko po to, by móc czuć ją. Nawet nie złapała chwili, gdy jej
krzyki przetoczyły się przez krawędź, gdy runęła jak trup w przepastne głębie
oceanu, z dłońmi Mistrza wciąż boleśnie zaciśniętymi na jej biodrach i Jego
męskością wciąż boleśnie szukającą jej najdalszych, odległych krańców. Łzy
skapywały jej z podbródka razem z Jego spermą, a Kylo rżnął ją nieprzerwanie,
rytmicznie, pewnie, jakby od tego zależało Jego życie.
- Kylo, Kylo, Kylo, Kylo... - szeptała bezwiednie, nawet nie
zdając sobie sprawy, jakiej zniewagi się dopuszczała; jej głowa była zbyt
nieważka, lekka jak plazma, i wciąż pustoszała, jakby każdy Jego ruch wypychał
z niej kolejne myśli, czy raczej resztki myśli. Liczył się teraz już tylko On i
Jego szorstki oddech, i ta niewidzialna dłoń, która zadarła jej głowę do tyłu
tylko po to, by Kylo mógł sięgnąć ustami jej szyi, jej ucha, by mogła słyszeć
Jego gardłowe jęki, by mogła czuć Go jeszcze mocniej i pełniej... A potem nie
czuła już nic poza Nim, i doszła jeszcze raz, i jeszcze, aż straciła rachubę;
miała wrażenie, że odpływa, że traci przytomność, że zaraz ugną się pod nią
nogi i opadnie na tę zaplamioną śliną i spermą podłogę. A Kylo nie przestawał
ani na moment, nie dawał jej ani chwili odpoczynku, jakby już sam nie wiedział,
co robi, całował tylko jej kark zadarty tak daleko w tył, że z trudem
oddychała, a krzyki wyrywały jej się z ust zupełnie niepowstrzymywane. I wbijał
się w nią doskonale wypracowanym rytmem, aż nagle wypadł z niego, wepchnął się
w nią do samego końca, i choć mogłaby przysiąc, że nie wypełnił jej niczym poza
sobą, doszedł tak samo mocno, tak mocno, że znów wbił jej palce w skórę aż do
bólu, że aż wgryzł się w jej odsłoniętą szyję. Errai wręcz zaskomlała,
zacisnęła się na Nim i słyszała, że to poczuł, aż wreszcie oboje jak na znak
puścili, rozluźnili się, osłabli.
Ale zanim rzeczywiście kolana się pod nią ugięły, Kylo, siłami,
które nie wiedziała, skąd wziął, podniósł ją w ramiona i położył się z nią na
łóżku. Wtuliła się w Jego gorące, wilgotne od potu ciało, chłonęła Jego zapach,
błądziła dłońmi po Jego piersi, złożyła Mu głowę na ramieniu. Jego ręce nie
oderwały się od niej ani na moment; koc przykrył ich jakby sam z siebie.
- Kylo... - wyszeptała, rozkoszując się tym, jak Jego imię
brzmiało, smakowało w jej ustach. - Co zamierzasz? Zdążamy do Snoke'a, a jeśli
on mnie zobaczy...
- ...i spróbuje nas potępić, powiem mu, że Zasada Dwóch odnosi
się do Sithów, a nie samozwańczych, szalonych zwolenników ciemnej strony. -
Dłoń Kylo zacisnęła się na jej, gdy pocałował ją w czoło. - I niech się ze mną
bije.
- Błagam, ty już się z nikim nie bij - odparła z tłumionym
śmiechem. - Szermierka nie jest twoją... Mocną stroną.