Szybki Newsletter

SZYBKI NEWSLETTER

- nowe tytuły postów! z tagiem z fandomem, żeby nie było niespodzianek, jako że mi się tych fandomów narobiło a narobiło
- na samym dole strony jest lista tagów, a nad nią dodałam wyjaśnienia do niektórych tagów, bo już mnie ludzie pytali

- jeśli ktoś chce, a np. nie może wykorzystać tego czegoś pod spodem, co się nazywa "Subskrybuj" (bo byli ludzie, co mieli z tym problemy), to zostało mi jeszcze 9 miejsc dla powiadomień na e-maila (czyli podajecie mi maila, ja go tu wpisuję, i każda opublikowana notka będzie wam wysyłana... no. Ma to sens?)

piątek, 8 stycznia 2016

[Fallout 4] Próbuję (Hancock x Aina x Nick)


Jestem syntem. Syntetycznym mężczyzną. Wszystkie części, minus kilka czerwonych krwinek.




Jednak nie pojechali z Nate'em do Finlandii. Już nigdy nie dowie się, jak wyglądał kraj, z którego pochodzą jej przodkowie, jej matka... Nigdy nie zobaczy ostrej fińskiej zimy.

Nigdy już nie zobaczy Nate'a.

- Aina? - Głos Hancocka wyrwał ją z zamyślenia. Nick stał nieco z tyłu, jakby czekając; ci dwaj coś kombinowali, czuła to w kościach. Psochłap lekko trącił jej dłoń, oczekując pieszczot. Przynajmniej ich jeszcze miała. Przynajmniej nie była całkiem sama.
- Tak? - Chyba było słychać, że nie była zupełnie na miejscu, bo Hancock przykucnął przed nią, blisko, i odgarnął jej włosy z twarzy. Uśmiechnął się lekko, jak to on, tym półgrymasem, który ledwo było widać na jego twarzy. Jego czarne oczy sunęły po jej rysach, niby to z troską, niby badawczo.
- Niedaleko są ruiny starej faktorii - rzekł. - Nick i ja pójdziemy ją sprawdzić, a nuż znajdziemy coś przydatnego. Co ty na to? Zostaniesz tu z kundlem?
Parsknęła. - Nie nazywaj go kundlem.
- No dobra, zostaniesz tu z futrzakiem? - Rzuciła mu poirytowane spojrzenie, choć wiedziała, że tylko bardziej będzie się chciał z nią przekomarzać. - Kupą sierści? Autostopem dla pcheł? - Nie wyglądało na to, żeby jakoś z trudem przychodziło mu wymyślanie nowych przezwisk, prawie jakby układał je sobie w głowie w wolnych chwilach; istniało więc prawdziwe niebezpieczeństwo, że mógłby tak nadawać do jutra. - Jedynym jakimś cudem dorastającym do kolan czworonogiem w całej Wspólnocie, który nie wydaje się chcieć nam skoczyć do gardeł?
- Okej, idź, zejdź mi z oczu. - Strzeliła go w ramię, tłumiąc śmiech. Pocałował ją szorstkimi wargami w czoło i razem z Nickiem odeszli na północny wschód. Nie mogła oderwać wzroku od jego durnego czerwonego płaszcza szarpanego przez budzący się wieczorny wiatr. Hancock obrócił się jeszcze ku niej zanim zniknęli za pagórkiem, więc uśmiechnęła się do niego; nie widział już, jak jej twarz momentalnie wraca do poprzedniego wyrazu. Czuła się, jakby ją staranowało stado braminów, i nie w tym samym sensie, co Hancock każdego ranka; jakby ją to stado obskoczyło i pozostawiło za sobą tylko to, co zawsze zostawia za sobą stado braminów. Jedno wielkie morze gówna.
Ostatnio zbyt często myśli o Nate'cie i Shaunie. Nie powinna sobie na to pozwalać. Powinna po prostu ufiksować wzrok na najbliższym celu i nie odwracać, póki go nie osiągnie. Ale... Nie umiałaby, nawet gdyby spróbowała. Nie potrafiłaby tak po prostu przestać żyć przeszłością. Zapomnieć o porwanym synie i skupić się na jednym. Nie. To by nie wyszło.
Minęło dziesięć lat od śmierci Nate'a. Shaun był już chłopcem. A co, jeśli się uda? Co jeśli rzeczywiście stanie z nim twarzą w twarz? Co mu powie? Czy uwierzy jej, że jest jego matką, czy uzna ją za wariatkę? Co Kellogg i Instytut nawciskali mu do głowy przez cały ten czas? Czy będzie potrafiła go do siebie przekonać mimo ich propagandy?
Nawet nie zauważyła, gdy zapadła w lekki sen, z którego wybudził ją dopiero zbolały jęk Hancocka. Otworzyła natychmiast oczy, ale nie był ranny. Półleżał właśnie oparty o jakiś kamień, z głową opuszczoną do tyłu i ręką nałożoną na twarz.
- Mówiłem, żebyś nie brał tego cholerstwa - rzucił Nick, grzebiąc jakimś kijem w ognisku.
- Ale Ultralot, człowieku... - Hancock podniósł się tylko po to, żeby prawie natychmiast opaść z powrotem. - Wiesz, jakie to jest rzadkie?
- A teraz wiesz dlaczego.
Hancock machnął na niego słabo ręką.
- Serio, jesteś w takim stanie, a nie żałujesz swojej głupoty?
- To jest złoty graal, Nick, ten... No. Jak to się...? Nie odlot, tylko...
- Ultralot.
Hancock pstryknął palcami. - Właśnie.
- Chociaż z mojego miejsca wygląda bardziej jak Ultrakatastrofa.
- Pierdol się, Valentine.
- Jak zawsze do usług.
Aina, jeszcze nie do końca obudzona, ledwo rozumiała, co się dzieje, ale uśmiechnęła się do siebie w myślach. Panowie milczeli przez dłuższą chwilę, albo po prostu przysnęła i tego nie zarejestrowała, aż w końcu Hancock mruknął:
- Zresztą, dobrze wiesz, że długo mnie to nie będzie trzymać. - I dodał półszeptem: - Przynajmniej taką mam nadzieję.
- A co się dzieje? Gorzej ci? - Nick parsknął do siebie sucho. - Co ja się pytam; gorzej być nie może.
- Przestań już - warknął Hancock, nagle rozeźlony. - Myślisz, że potrzebuję ciebie, żebyś mi o tym przypominał?
- No nie, Hancock, tylko nie świruj...
- Serio, czuję się tak, jakbym żył na pożyczonym czasie - mówił Hancock dalej, choć ledwo go było słychać, bo twarz miał już całkiem zasłoniętą rękami. - Co za cholerne zrządzenie losu sprawiło, że tylu ludzi umarło w Goodneighbor, zastrzeleni przez ludzi Vica, a ja to jakimś cudem przeżyłem?
- A gdybyś nie przeżył, to myślisz, że ktoś by to ogarnął tak, jak ty to zrobiłeś? - odparł mu od razu Nick, jakby był przygotowany na tę okoliczność. - A nawet jeśli, to kiedy? Ilu ludzi by jeszcze zginęło? Byłem w Goodneighbor za rządów Vica i byłem za twoich. I uwierz mi, widać różnicę na pierwszy rzut oka.
- Zawsze chciałem zrobić gdzieś różnicę... - głos Hancocka był prawie że płaczliwy.
- No i zrobiłeś. Powinieneś być z siebie dumny.
- To czemu nie mogłem tam po prostu zostać? Siedzieć na tyłku i mieć spokój?
- Bo nie miałeś spokoju? - Nick przewracał oczami już prawie bez przerwy. - A poza tym przyszła taka jedna, zarżnęła dla ciebie kilkadziesiąt osób, broniła twoich interesów, no i się zauroczyłeś, co poradzisz. Nie dziwię ci się, że z nią poszedłeś; w końcu sam też rzuciłem wszystko, żeby się z wami szwendać po Wspólnocie. Zresztą, gdyby cię wtedy nie było u jej boku, to nie wiem, czy bym się zgodził tak łatwo.
- Serio? Co ja mam do tego?
- Ufam twojemu osądowi, ty katastrofo ultralotnicza. - Nick z kamienną twarzą zdjął Hancockowi kapelusz, zmuszając go do podniesienia się, żeby go zabrać z powrotem. - Jakkolwiek na haju byś nie był, jeszcze nie dałeś mi powodu, żebym przestał.
- Och, do diabła z tym wszystkim. - Hancock, wyraźnie nieprzekonany, założył swój kapelusz, zdjął go, położył na swoim śpiworze i zawiesił wzrok na płomieniach. - Czym ja sobie zasłużyłem na twoją przyjaźń?
Nick ostentacyjnie pogładził brodę. - Zaraz... Coś mi świta... - Kłamca. Jego mechaniczny mózg doskonale wszystko pamiętał. Nick jeszcze przez chwilę się tak znęcał nad Hancockiem, aż niby to sobie przypomniał. - Była taka sytuacja w Diamond City... Jak tamten alfons i dwóch typów próbowali mnie przyspawać do czyjegoś domu, kojarzysz? Ten, któremu się nie podobało, że moje prowadzenie śledztwa zahaczyło o jego... podopieczną, i wyciągnął palnik acetylenowo-tlenowy? Któremu oddałeś swój tygodniowy zapas chemów, żeby, jak to ująłeś, "odpierdolił się ode mnie i poszedł sprzedawać swoje i cudze tyłki gdzie indziej". - Nick poruszył swoją szkieletową ręką. - A potem pomagałeś mi zdjąć tę stopioną dłoń, żeby mi chociaż to zostało? To tym. To, jak mnie potem nazwałeś "głupim, pakującym się w kłopoty Szturmotronem bez jaj" też było ujmujące.
Hancock parsknął. - Ja ci mówię, powinieneś poznać Kl-E-0. - Chyba trochę wytrzeźwiał, bo spojrzał po sobie, potem przerzucił wzrok na ognisko, a w końcu na Ainę. Chyba nie zauważył nad płomieniami, że patrzyła wprost na niego. - A czym sobie zasłużyłem na nią? - mruknął żałośnie. - Nie jestem jej wart.
- No nie. - Nick położył mu dłoń na ramieniu. Hancock rzucił mu takie spojrzenie, jakby chciał powiedzieć: "Co z ciebie za przyjaciel?", ale Nick kontynuował: - Ale jak zaćpany byś nie był, i tak jesteś lepszy niż ja kiedykolwiek mógłbym być.
- Co ty gadasz.
- Popatrzyłeś sobie na mnie ostatnio?
Hancock zmrużył przeraźliwie oczy, próbując zogniskować na nim wzrok, ale po chwili dał sobie na spokój. - Aina cię lubi.
- A ja lubię ją; i tak nic by z tego nie wyszło. - Nick znów pogrzebał w ognisku z taką miną, jakby nie mógł uwierzyć, że mówi to wszystko Hancockowi. Aina doskonale go rozumiała. Sama nie mogła w to uwierzyć. - Gdyby była ze mną, miałaby bardziej przesrane niż ma teraz. Weź Bractwo Stali na przykład. Nie lubią ghuli, ale dużo z tym zrobić nie mogą. Ale z tym ich przeświadczeniem, że synty to abominacje? Nawet by nie chcieli z nią rozmawiać.
- Ich bigoteria do nas to dokładnie powód, dla którego ich już nie odwiedzamy. - Hancock wzruszył ramionami. Sprawiał wrażenie, jakby trzeźwiał z każdym słowem. Nick machnął ręką.
- Nie ma znaczenia - rzekł. - Te wspomnienia Nicka mnie ciągle uwierają. Nie mógłbym się całkiem zaangażować, kiedy za każdym razem, gdy myślę o związku, przypominam sobie Jenny.
- Ta, wiem, co czujesz - odparł Hancock kiwając wolno głową. Nick wydał z siebie coś między rozbawionym parsknięciem a lekceważącym prychnięciem.
- A kogo ty sobie przypominasz? Irmę, Heili, Ginę, Dianę, Avę...? - Nick wymienił jeszcze kilka imion, ale Hancock w ogóle nie odpowiedział, więc przestał.
- Nic ci nie stoi na przeszkodzie sobie poużywać - rzucił tylko Hancock.
- Ocipiałeś.
- No co? Jeśli masz taką potrzebę... - Nagle coś wpadło Hancockowi do głowy. - Chyba że... Hyy! Nick, rozumiem, że jesteś poharatany, ale nie spodziewałem się, że aż tak... Chłopie, tak mi przykro...
- Pierdol się, Hancock, wszystkie części mam na miejscu. Diagnostycznie przynajmniej.
- No to w czym problem? Mi casa es su casa.
- To nie powinno się odnosić do kobiet. - Nick pokręcił głową z rezygnacją.
- Mhm, masz absolutną rację. Aina!
Kobieta poderwała się na łokciu, niby to gwałtownie obudzona. - Co? Nie śpię. Nie śpię. Co chcesz? Kiedy wróciliście?
- Nie chciałabyś zobaczyć, co Nick chowa pod tym swoim trenczem? - rzucił Hancock z sugestywnym półuśmiechem. Aina bezwiednie omiotła Nicka wzrokiem i... Nie no, cholera. Już kiedyś do tego doszło. Zastanawiała się, jak daleko sięgają jego ubytki w skórze, i niechcący zaczęła sobie wyobrażać, że go rozbiera... A potem dała sobie w twarz i poszła popływać w lodowatym jeziorze. A teraz zdała sobie sprawę, że przecież Nick bez większego problemu mógłby...
- Co?! - rzuciła znów Hancockowi w nadziei, że nie zauważył, jak się zawiesiła.
- Nick ma dziś kiepski humor - rzucił ten tak, jakby sam go wcale przed chwilą nie miał.
- No to jest nas dwoje - odburknęła.
- Ale pomyślałem, że moglibyśmy go rozweselić. - Półuśmiech ani na moment nie zniknął z jego twarzy. - Co myślisz?
- Myślę, że jesteś doszczętnie naćpany.
- Oczywiście, że jestem. - Hancock wstał tylko po to, żeby znów ukucnąć tuż przy niej. - Ale mówię serio. - Odgarnął jej włosy z twarzy, sięgnął na kark, a potem od razu przeniósł szorstką dłoń na jej szyję, szczękę... Ścisnął, zmuszając ją do otworzenia ust. Uwielbiała, gdy to robił. Poddała się, wysuwając język ledwie o ćwierć cala, a Hancock pocałował ją głęboko. Odrywając się, szepnął jej prosto w usta:
- No, daj się skusić... - jeszcze zanim przejechał językiem po jej wardze. Załaskotało i zagryzła ją lekko, przenosząc wzrok na Nicka. Siedział wciąż na swoim miejscu, prawie że bez ruchu, obserwując ich z jakąś dziwaczną mieszaniną tęsknoty i podniecenia w mechanicznych, żółtych oczach. Aina uśmiechnęła się do niego, ale zaraz przyłapała się na zastanawianiu, czy dwie głowy u braminów to zaleta... Spojrzała znów na Hancocka.
- Jesteś szalony - powiedziała potępiająco, a przynajmniej taką miała nadzieję. - Dlaczego w ogóle z tobą jestem?
To skutecznie zmazało mu uśmiech z twarzy, i Aina poniewczasie zdała sobie sprawę, co takie słowa zrobią z jego poszarpanym narkotykami i niepewnością mózgiem.
- Zasługujesz na coś więcej - przyznał, wciąż z ręką na jej szczęce, jakby nie mógł się od niej oderwać, choćby chciał.
- Hancock... - szepnęła z bólem, kładąc dłoń na jego i gładząc lekko jego szorstką, cienką skórę. Czuła pod palcami jego napięte ścięgna, jego żyły i towarzyszące im pulsowanie leżących głębiej tętnic. Wpatrzył się w tę jej dłoń, jakby nie wierzył własnym oczom. - Błagam, przestań tak myśleć.
Jego twarz jakby zmiękła. Aina patrzyła w górę na niego i widziała, że coraz bardziej się poddaje jej oczom. - Jesteś taka śliczna... - szepnął tylko, bezwiednie opuszczając dłoń i sunąc palcem po jej szyi, coraz niżej, aż przeszedł ją przyjemny dreszcz, i niżej. Prześlizgnął się między jej obojczykami i pogładził lekko obrączki, które nosiła na łańcuszku na pamiątkę Nate'a. - I taka wierna. - Serce Ainy podskoczyło, gdy zobaczyła, że Hancock zaciska szczękę.
Teraz zrozumiała. To nie była kwestia chemów ani udawania. Hancock rzeczywiście jest pewny siebie i zawsze był, tak jak go poznała. Chodziło o nią. Zakochał się w niej. Która ciągle nosi obrączkę zmarłego męża na szyi. Ciągle nie może przestać o nim myśleć. Ciągle żyje przeszłością, przypomina sobie swój dawny dom, tęskni za zaginionym synem i chce go odzyskać po to, żeby mieć choć cząstkę Nate'a z powrotem. A Hancock wciąż trwa u jej boku, mimo że musi na to patrzeć i go to zabija. To to miał na myśli, gdy powiedział Nickowi "Wiem, co czujesz". Dlaczego nigdy wcześniej nie dał jej niczego poznać? Dlaczego z nią o tym nie porozmawiał? Nie chciał jej zawracać tym głowy w tej sytuacji i czekał, aż to wszystko się skończy? Czy bał się jej reakcji? Aina zdała sobie z bólem sprawę, że jeszcze nigdy nie powiedziała mu, że go kocha... i nie miała pewności, czy byłaby w stanie. Teraz rozumiała.
Hancock przez cały czas patrzył na nią, obserwując drobne zmiany na jej twarzy, i czuł, jakby mięśnie mu się powoli rozluźniały. Frustrację zastąpił strach. Nie powinien był jej tego mówić. Było jeszcze za wcześnie. I tak nie będzie mogła się na tym skupić, nie dopóki nie znajdzie Shauna i nie położy kresu temu wszystkiemu. Chciał tylko, żeby to się już skończyło i żeby mogli być razem bez oglądania się za siebie. Tak byłoby najlepiej. Tylko co, jeśli Aina pomyśli, że odbiera jej wolność, że chce jej odmówić odnalezienia syna? Nigdy nie odważyłby się tego zrobić. Zależy mu na głowie. I jajach. I najpewniej wszyskim innym, co uznałaby za słuszne mu odciąć.
- Przepraszam - powiedział jeszcze, choć sam czuł, że wyszło jakoś inaczej, i powtórzył: - Zasługujesz na więcej.
- I dlatego starasz mi się wcisnąć więcej osób? - Wskazała brodą na Nicka, który wciąż siedział na swoim miejscu, choć Hancock szczerze nie rozumiał dlaczego.
- Tak - odparł z przekonaniem. - Zasługujesz na kogoś rozsądnego. - Rozpiął jej śpiwór, uśmiechając się znów szelmowsko. Twarz Ainy od razu się rozpromieniła, i Hancock poczuł małą falę spokoju. Porozmawiają o tym kiedy indziej. - Wiesz, kogoś, kto ma zasadniczo kalkulator zamiast mózgu. - Nick przewrócił ostentacyjnie oczami, ale Hancock sięgnął ustami do szyi Ainy i udał, że tego nie dostrzegł.
Aina spięła się przez moment, jej oczy utkwione w Nicku, który obserwował ich bez śladu emocji na twarzy, ale Hancock już wiedział, co jego dziewczyna lubi, i w końcu odchyliła głowę z cichym westchnięciem. Uwielbiał, gdy się mu tak poddawała, uwielbiał to uczucie, gdy jej gładka skóra uginała się nieco pod jego palcami, i ten ból, gdy jej paznokcie wbijały mu się w ramiona. Uwielbiał ją.
Oddychała jakby ciężej i szybciej. Hancock rzucił okiem za siebie i samym kącikiem zobaczył, że Nick, choć siedział tam, gdzie poprzednio, zdążył w międzyczasie opuścić rękę do spodni i teraz zapamiętale się przez nie masował, choć na jego syntetycznej twarzy nie zagościła ani krztyna pożądania. Aina patrzyła na to jak zahipnotyzowana. Hancock uśmiechnął się do siebie i wrócił do całowania jej szyi i szukania sposobu, żeby wsunąć dłonie pod jej koszulkę. Nie opierała się zupełnie, wciąż wpatrzona w Nicka, który w końcu wstał i zaczął iść ku nim, obchodząc ognisko szerokim łukiem i wciąż lewą dłonią robiąc sobie dobrze. Aina zaczęła oddychać jeszcze szybciej, widząc, jak nadchodzi. Przez chwilę, ułamek sekundy dosłownie, odezwały się jeszcze jakieś resztki złej fazy po Ultralocie i Hancock poczuł ukłucie zazdrości; musiało się to odbić w jego pieszczotach, czy może w tym, jak zacisnął dłoń na jej boku, bo Aina przyjrzała mu się z uwagą, a potem szeptem, żeby Nick nie usłyszał, rzuciła:
- Hancock, to ty jesteś moim ulubionym półtrupem... - I od razu sięgnęła do jego rozporka.

Gdy wsunął się, najciszej jak potrafił, żeby jej nie obudzić, do jej kwatery w Zamku, ku swojemu zdumieniu zobaczył, że Aina już nie śpi i właśnie przebiera się w odzież podróżną. Na dźwięk otwieranych drzwi natychmiast się zakryła, ale gdy zobaczyła, że to on, opuściła ręce, odpuszczając sobie jakiekolwiek ubieranie. Hancock przez dłuższą chwilę, idiotycznie, nie mógł oderwać oczu od jej piersi, ale w końcu zamknął drzwi i przekręcił klucz. Ruszył ku Ainie; jej oddech przyspieszył wyraźnie, ale nie uznała za słuszne się zakryć, co tylko bardziej go nakręciło.
- Powinniśmy ruszać w drogę - mruknął, a ona tylko pokiwała głową, zagryzając wargę, jakby tylko czekała, aż jej dotknie. Hancock nie omieszkał czym prędzej spełnić jej niemej prośby. Gdy poczuła jego dłoń na swojej nagiej talii, wydała z siebie prawie nieme westchnięcie; a gdy jednym ruchem obrócił ją do siebie tyłem, bezwiednie wygięła się ku niemu, bezczelnie podstawiając mu szyję. Wpił się w nią ustami, sunąc językiem po jej konturach, a Aina tylko z trudem powstrzymała jęk. - Hmm? - mruknął jeszcze, ale mimo to nie odpowiedziała. Z uśmiechem przygryzł jej ramię, ścisnął jej talię tak mocno, że aż pisnęła z czegoś bardzo blisko bólu i natychmiast przycisnęła dłoń do ust. Zabrał ją i ucałował jej wargi.
- Niech wiedzą - szepnął, sięgając niżej, aż wsunął rękę za jej opięte spodnie. Jęknęła, ale że owinął ramię wokół jej talii, unieruchamiając ją całkiem skutecznie, nie mogła już się prowizorycznie zakneblować. Wsunął w nią dwa palce i przyspieszył, i patrzył, jak pieszczotami doprowadza ją do szaleństwa. Zaciskała palce na jego ręce, drapała wręcz, jakby chciała tylko, żeby dał jej chwilę odetchnąć, ale Hancock odkrył swojego wewnętrznego sadystę i siłą utrzymał ją w miejscu; dopiero gdy jej jęki wydłużyły się wyraźnie, wzrosły i w końcu przerodziły się w przeciągły krzyk, a sama Aina złożyła się w pół, gdy nogi odmówiły jej posłuszeństwa, podczas gdy Hancock czuł, jak jej ciepła wilgoć rozlewa mu się po dłoni, dopiero wtedy dał jej chwilę odetchnąć.
Rzucił ją na łóżko. Spoczęła bezsilnie; a te przeklęte obrączki uderzyły w pościel przy jej głowie. Hancock poniewczasie zdał sobie sprawę, że Aina mogła jeszcze nie być gotowa, tak jak nie była dotychczas. Z drugiej strony, gdyby tak było, najpewniej nałożyłaby swoją zbroję i poszliby... gdzie tam tym razem by ją wysłał Garvey. Nie stałaby półnaga, czekając tylko, aż Hancock jej dotknie.
Nie przejmując się już, ściągnął jej spodnie, korzystając z tego, że, jeszcze słaba, nie mogłaby mu się oprzeć nawet gdyby chciała. Jej uda lśniły wilgocią. Nim zaprotestowała, Hancock opadł i ustami przylgnął do jej warg i skóry, rozkoszując się jej słonawym smakiem. Aina przez moment poddawała mu się tylko z cichymi jęknięciami, niezdolna do niczego więcej, ale w końcu uniosła się na łokciach i patrzyła mu w oczy, gdy on językiem odnajdywał coraz to nowe miejsca. Nie mógł nasycić nią wzroku: wszystko, od ud zawieszonych na jego ramionach, przez kształtne biodra, brzuch złożony teraz wpół, piersi, smukłe ramiona i jeszcze smuklejszą szyję - wszystko składało się na jego wzrastające pożądanie. Nie był pewien, jak długo da radę to znieść, ale Aina sama chyba już miała dość, bo strąciła mu kapelusz z głowy, jak to ona, złapała go za kołnierz i wciągnęła na łóżko. Palce plątały jej się, gdy próbowała niemal równocześnie rozwiązać jego szarfę i rozpiąć mu guziki koszuli.
Hancock, nie czekając, aż to ogarnie, zrzucił płaszcz, rozpiął spodnie, założył sobie jej nogę na ramię i, wpijając się w jej usta, wbił się w nią naraz tak głęboko, jak tylko mógł sięgnąć. Nie spodziewał się tego, nie z jej historią szczęśliwego małżeństwa i rodzenia dziecka, ale była tak ciasna, że przez ułamek sekundy szczerze się przeraził, że straci kolejną część ciała na rzecz ghulowego osłabienia tkanek. Oparł się ciężko na łokciu, zaciskając powieki na zebranych w kącikach łzach. Aina nagrodziła jego zachłanność cichym śmiechem, czym tylko jeszcze bardziej go ścisnęła. Już miał zamiar błagać ją o litość.
- Nawet nie dałeś mi się ostrzec... - szepnęła, całując go w ucho, choć palce miała mocno zaciśnięte na jego ramionach. Po prawie rozerwaniu jego koszuli dała sobie spokój z rozbieraniem go i tylko wiodła wzrokiem w dół jego piersi wyglądającej spomiędzy rozchełstanych pół. Hancock wciąż bał się poruszyć, ale nie mógłby nawet gdyby chciał. - Przepraszam... - szeptała dalej, kładąc się na wznak, żeby nie napinać niepotrzebnie mięśni. - Nie panuję nad tym.
- Nie zabolało? - spytał z troską. Wzrok Ainy jakby na moment uciekł gdzieś na bok. Wzruszyła lekko ramionami, jeżdżąc palcami po jego karku.
- Jestem przyzwyczajona. - Z jej wilgocią owijającą go wciąż tak ciasno i mocno, że czuł, że się topi, miał pewne problemy z myśleniem, ale nie ominął go fakt, że to nie znaczyło "nie".
- Przepraszam, nie chciałem cię skrzywdzić. - Pocałował ją i dopiero teraz poczuł, że zaczyna się lekko rozluźniać.
- Musiałbyś się najpierw skurczyć... - szepnęła niby to do siebie, spoglądając przelotnie w dół, a potem pocałowała go w jego szeroki uśmiech.
- Nie pomyślałem - wyjaśniał dalej. - Nie miałaś seksu od ponad dwustu lat, czego ja s...
- Nie przypominaj - rzuciła na wpół ze złością, na wpół z rozbawieniem. - Ruchaj.

Nim się obejrzała, mechaniczne palce Nicka wsunęły jej się między nogi, podczas gdy Hancock, zupełnie nie pomagając, ściągał z niej po kolei wszystko, co było do ściągnięcia. Sapnęła z przestrachem, czując zimny metal na udzie. Nick na szczęście nie postanowił ich nigdzie wkładać, a tylko zaczął delikatnie masować jej łechtaczkę, gdy ustami sięgnął jej ucha; nie było przy tym żadnego odgłosu oddechu i dawało to nieprzyjemne wrażenie, że ma omamy.
Nie do końca wiedziała też, co zrobić z rękami. Jak na razie zaciskała jedną na szkieletowym nadgarstku Nicka, gdy on pieścił jej łechtaczkę tak, jakby był do tego stworzony, i to dosłownie; drugą zaś lekko i bezmyślnie szarpała kołnierz Hancocka, który właśnie ściągał jej bieliznę. Niech to szlag. Niech to szlag!
Nick nagle chwycił jej szczękę, metaliczne palce zacisnęły się na jej skórze, i niemalże siłą zmusił ją, by go pocałowała. Poddała mu się bez walki, uchwyciła się jego karku i zassała lekko jego żółty język bez smaku. Wciąż nie mogła się mu nadziwić. Teraz również nie czuła podnieconego oddechu, do którego była tak przyzwyczajona, i nie mogła nie odczuwać tego jako zdystansowanego chłodu.
Potem jednak Hancock poderwał jej biodra do góry aż uklęknęła, wbijając kolana w śpiwór i opierając się ciężko na Nicku. Zacisnęła mu palce na ramionach, ustami sięgnęła jego chłodnych, sztucznych warg; strąciła mu kapelusz i nagrodził to lekkim uśmiechem. Gdy spojrzała za siebie, Hancock właśnie umiejscawiał się ostrożnie między jej nogami i patrzył na nią, na nią całą, z takim błyskiem pożądania w oczach, że od razu poczuła, że staje się dla niego mokra. Coś w środku skurczyło się lekko z niecierpliwością. Hancock jednak zupełnie się nie spieszył, zrzucił płaszcz i zaczął powoli odpinać kaburę i rozwiązywać swoją amerykańską szarfę. Aina warknęła ze złością i bezmyślnie sięgnęła ustami do rozharatanej szyi Nicka zaciskając wargi na krawędziach jego powłok, ucha, na jego sztucznym gardle.
- Ostrożnie tam - mruknął na nią tym jego głosem mówiącym wyraźnie "w sumie, nie obchodzi mnie to". Ugryzła go lekko i ku jej zdumieniu poczuł to, bo odsunął się nieco i złapał ją za szyję. - Powiedziałem coś.
- Przepraszam - próbowała wydusić, ale wyszedł jej z tego tylko ledwo słyszalny szept, bo Nick, niechcący czy z premedytacją, tak ścisnął jej krtań, że przez moment nie mogła oddychać. Złapał ją więc za żuchwę i nakierował jej twarz na siebie i wpatrywał się w nią tak przez moment, gdy próbowała jednocześnie zdjąć mu płaszcz i utrzymać równowagę w nienaturalnej pozycji. Wtedy jednak Hancock, już - wreszcie! - najwyraźniej gotowy, zaczął się w nią wbijać, tym razem powoli i ostrożnie, nauczony dawnymi traumatycznymi doświadczeniami. Żółte oczy Nicka śledziły dokładnie każdą zmianę na jej twarzy, od lekkiego zmarszczenia brwi, po zęby zaciśnięte, by zatrzymać wyrywający się jęk; jego wargi rozwarły się lekko w podnieconym, nieobecnym oddechu.
- Och... John... Nick... - wyrwało jej się zupełnie wbrew woli, ale Nick nie narzekał. Teraz on jedną ręką ściągnął płaszcz i krawat, a potem opadł na kolana i zaczął rozpinać spodnie, a Aina patrzyła na jego kamienną, zdeterminowaną twarz ze wzrastającym podnieceniem. Był nieprzewidywalny w swojej syntetyczności i to z jakiegoś powodu niesamowicie na nią wpływało.
Hancock dotarł już do końca i teraz zaczynał się wreszcie cofać, poruszając się tak sadystycznie powoli, że byłaby już dawno zaczęła sama na niego nabijać, gdyby Nick nie trzymał jej tak mocno, że groziłoby to permanentnym urazem twarzy.
- Och, cholera... - szepnęła, zdając sobie sprawę, że jest zdana na ich łaskę. - Wy sucze syny, wy. Hancock, przestań się ze mną zabawiać - rzuciła do tyłu, choć nie mogła ruszyć głową - a ty, Nick, napr...
- Milcz. - Nick bezceremonialnie zacisnął te ludzkie palce na jej włosach i opuścił ją na swoją już odsłoniętą męskość. Nie zdążyła nawet spojrzeć, a już był w jej gardle, a ona poczuła, jak gęsta ślina spływa jej strumieniami po wewnętrznej stronie policzków, żeby zalać jego sztuczne jądra. Nick ruszył głową, jakby patrzył w górę; i zaraz, jak na znak Hancocka, odpuścił jej nieco, pozwalając cofnąć się trochę, nabrać powietrza i wyczuć pod językiem te same zagłębienia, które znaczyły całe jego ciało na złączeniach polimerowych płyt.
Hancock za to uprzejmie przychylił się do jej prośby i znacznie przyspieszył, rżnąc ją nagle w takim tempie, że i bez pomocy Nicka zaczęła się dławić jego męskością. Zacisnęła mu palce na spodniach, z jednej strony chcąc im obu je zerwać, żeby nie tylko ona czuła te powiewy chłodnego, nocnego wiatru, a z drugiej zdając sobie doskonale sprawę, że przynajmniej w przypadku Nicka nie zrobi to żadnej różnicy; na marginesie myśląc, z trzeciej strony nie można było powiedzieć, że dodałoby im to uroku, a z czwartej... dość szybko przestawało jej być zimno.
- Niech to, stary - rzucił Hancock, najwyraźniej zauważając kątem oka wyposażenie przyjaciela, gdy Aina oderwała się od niego na moment, żeby złapać oddech i odgarnąć sobie włosy z twarzy. Nick od razu odpowiedzialnie zebrał je w dłoń. - Nie, że narzekam czy coś, ale widziałem synty drugiej generacji, i one nie pakują tyle... centymetrów.
- Ta - odparł Nick - też to zauważyłem. Doszedłem do wniosku, że to jakiś chory żart tego, kto mnie stworzył w Instytucie, którego z oczywistych względów nie może powtórzyć. Wiesz, przymocujmy syntowi wibrator i zobaczmy, co się stanie. Albo może nie chcieli, żebym miał problemy z tożsamością, jak mi wgrają wspomnienia Nicka.
Hancock przez moment nie odpowiadał, jakby się lekko zawiesił, choć nie przestawał jej rytmicznie na siebie nabijać. Czuła jego szorstkie dłonie a to zaciskające się na jej biodrach, a to sunące po jej gładkiej skórze. - To wibruje?!
Aina zakrztusiła się Nickiem ze śmiechu, bo akurat w tym momencie postanowił nacisnąć jej na potylicę, i zaraz puścił, a ona poczuła raptem fale wibracji w ustach i aż odskoczyła od niego ze zdziwieniem. Hancock wysunął się z niej, i gdy rzuciła okiem do tyłu, patrzył na Nicka z lekko uniesioną z uznaniem brwią. Pokręciła na niego głową, więc położył jej dłoń na policzku i delikatnym naciskiem obrócił ją w swoją stronę. Nick nie czekał na pozwolenie - od razu uniósł się i wbił w nią głęboko, ostro i gwałtownie, aż krzyk wyrwał jej się z ust; spojrzała na Hancocka, na jego czarne oczy i ścięty nos, i cienkie, wręcz niewidoczne wargi, i policzki poznaczone pasmami zbliznowaciałej skóry. Piszcząc, jęcząc i naprawdę starając się nie krzyczeć, uwiesiła się na nim, sunąc dłonią w dół jego nagiej piersi. Rześkie nocne powietrze zostało już całkiem zastąpione przez ich podniecone oddechy i nieuchwytny, ciężki zapach feromonów.
- No już, kochana - szepnął, wsuwając palce do jej ust, przeciągając jej szorstkimi opuszkami po języku. Poddała mu się, i tak niezdolna do zrobienia niczego konkretnego, kiedy Nick rżnął ją od tyłu tak zapalczywie, że z trudem utrzymywała się nawet na kolanach i kontrolowała oddech. Hancock przyciągnął ją i pocałował, choć nie mogła wiele z tym uczynić, czując męskość Nicka tak głęboko, że nie sądziła, że jest to w ogóle możliwe; jakby próbował ją zrujnować, jakby rozwierał ją bardziej z każdym ruchem.
- John, John... - pisnęła Hancockowi prosto w usta. - Rany boskie, John, on mnie zabije...
- Staram się - mruknął Nick między jednym pchnięciem a drugim. Aina krzyknęła z obezwładniającej rozkoszy, wczepiając się w nagie ramiona Hancocka tak, że poczuła, jak trochę jego skóry zostaje jej pod paznokciami. On jednak jakby nie zwrócił na to uwagi; rzucił Nickowi niezadowolone spojrzenie, a synt w odpowiedzi tylko włączył znów swoje wibracje. Aina mogłaby przysiąc, że niebawem straci poczucie samej siebie i już nigdy nie będzie taka sama.
- Już, kochana, no już... - znów szepnął jej Hancock do ucha, niemalże siłą utrzymując jej głowę w pionie. Nauczyła się już widzieć jego oczy za tą pozornie bezkresną zasłoną czerni; teraz patrzył na męskość Nicka wsuwającą się w nią w mechanicznym rytmie i niby bezwiednie opuścił ją na swoją. Był twardszy i większy niż zapamiętała, ale z rozkoszą, niby dobrze wytrenowana niewolnica, zaczęła go wielbić.
Nick nie potrafił się opanować, powstrzymać ani choćby zwolnić. Po prostu nie mógł. Nie po tylu latach. Nie po, kurwa, ponad dwustu latach. Więc zaciskał swoje prawie ludzkie i zupełnie nieludzkie palce na jej biodrach, rżnąc ją tak, jakby miało nie być jutra po raz drugi; i z każdym ruchem miał nadzieję, że poczuje w końcu to, co pamiętał, że w jakiś sposób magicznie go to naprawi i będzie czymś więcej niż czyimś eksperymentem, sztuczną parodią, przerośniętą mechaniczną lalką. Że poczuje naprawdę to ciepło i ucisk, zamiast odczytywać i analizować sygnały elektronicznych receptorów. Ale ta nadzieja nigdy nie miała być spełniona.
A w końcu też się wypaliła. Została już tylko skorupa dawnego Nicka, syntetyk ze świadomością, że jest tylko wrakiem dawnego człowieka, który naprawdę kochał i naprawdę nienawidził, i nie był tylko niepełną imitacją, i, do cholery jasnej, czuł.
I gdy już był pewien, że Aina dochodzi, wykalkulowawszy to nie z jej feromonów, a z sygnałów jej pochwy, z tego ucisku, którego, pamiętał, nie powinien czuć, a jednak odbierał; zmuszając się nieco, wypuścił swoje sztuczne nasienie i... och, KURWA. Nagle to poczuł. Zesztywniał, jakby go poraził niewyobrażalny ładunek elektryczny, ale nie było bólu, który również, mgliście, pamiętał, a jedynie wszechogarniający ucisk.
Nagle przed oczami mignęła mu twarz Jenny, jej usta rozwarte w krzyku rozkoszy, jej włosy rozrzucone po błękitnej poduszce, każdy najmniejszy szczegół wrócił do niego tak dokładnie, jakby wcale nie minęły dwa wieki, i wtedy Nick zrozumiał. To wciąż nie było to. Został zaprogramowany, by jakimś cudem odblokować te wspomnienia, o których nigdy wcześniej nie myślał. To było najbliższe, co mógł osiągnąć, ale to nie było czucie. Tego nigdy więcej nie doświadczy, tak jak i smak powietrza, jedzenia, wody, jak i zapach morskiej bryzy, kwiatów w jej włosach, niej - to wszystko pozostanie już tylko w jego pamięci.
Gdy doszedł do siebie, do tego zimnego, syntetycznego siebie, Aina właśnie opadała biodrami na ziemię, podkulając lekko kolana, podczas gdy Hancock wciąż eksplorował jej gardło na wszystkie możliwe sposoby. Kobieta była już właściwie nieprzytomna, ale Hancock wcale nie wyglądał, jakby się choćby powoli zamierzał zbliżać do szczytu. Na skanerach Nicka był już niemal tak ciepły, jak jeszcze płonące ognisko. Aina jednak z godną podziwu wytrwałością nieprzerwanie zatapiała go w swoich ustach. W końcu, kiedy Nick już się ubierał, Hancock jakby poddał się, zdjął ją z siebie i złożył delikatnie na śpiworze, choć widać było, że przynajmniej jego męskości jeszcze było mało.
- Nie doszedłeś - powiedziała bardzo cicho z bardzo lekkim wyrzutem. Hancock uśmiechnął się i pocałował ją w czoło, a potem mocno wpił się w jej usta.
- No, Aina, kochana - mruknął jej prosto do ucha. - To ty idź teraz spać, a ja jeszcze posiedzę z Nickiem i jego wibratorem. Muszę przyznać, że jestem nim... zafascynowany.
- Pierdol się, Hancock. - Nick rzucił mu spojrzenie zimnego mordercy.
- Właśnie próbuję, mój przyjacielu, właśnie próbuję.


- Nick, w porządku?
- Jasne, Hancock. Zastanawiam się tylko... w czym ja jestem lepszy od tego prawdziwego Nicka?
- Stary. WIBRUJESZ.
[#neverforget]