Była małym nielotem z powyrywanymi częściami, wywinięta na lewą stronę na Jego obraz i podobieństwo, pod Jego gust. A mimo to wciąż widziało się ją od czasu do czasu na szczytach drzew, wysoko nad światem, jak wpatrywała się w niebo z tęskną nadzieją. I jedynym, czego potrzebowała, była bezpieczna przystań.
Lot jest
lekko opóźniony, czego absolutnie należało się spodziewać. Nie przeszkadza mi
to. Kiedy siedzi się w samolocie tyle czasu, co za różnica – pół godziny
w tę czy we w tę? Tylko że... To dodatkowe pół godziny, które spędzę
tutaj na lotnisku, a nie w jej ramionach tam. To niedobrze.
Czy może właśnie nie? Czy to znak? Mój umysł przeskakuje przez wszystkie możliwe
scenariusze tego, co może się wydarzyć. Różne „co jeśli” przewijają mi się przez
głowę szybciej, niż mogłabym je zliczyć, ale... nie wszystkie są pełne nadziei.
Ale wszystkie sprowadzają się do jednego pytania, na które nie mogę tak
naprawdę odpowiedzieć. Jak to będzie zobaczyć ją na żywo po raz pierwszy w
życiu? Jakie są szanse, że tak samo, jak było tyle razy w mojej głowie?
W
najlepszym wypadku niewielkie, ot jakie.
Dziesięć
godzin później, kiedy głos kapitana recytuje standardową formułkę o lądowaniu
i zapinaniu pasów, nic z tego nie ma już znaczenia. Jestem tak
podekscytowana, że pasy ledwie trzymają mnie w miejscu. Automatycznie
przechodzę przez bramki i kontrole. W sensie, prawie zapominam zabrać bagaż
przed wyskoczeniem stamtąd jak fretka po dwóch kawach. Serce wywija mi w piersi
koziołki. Najgorsze scenariusze nagle wracają, wszystkie naraz, i tylko one
dają radę przebić się przez mgłę podenerwowania i radości, która okryła mi
umysł. Co jeśli zobaczy mnie i zrobił obrót w tył? Okej, kobieto, daj
spokój. Nie zrobi – mówi inny głos, krystalicznie czysty. – Jesteście
przyjaciółkami przede wszystkim, a ona wie, że nie masz jak wrócić do domu
przez następny tydzień. Następne pytanie? Co jeśli potraktuje mnie ozięble
i tylko odeskortuje mnie... Czy ja, kurwa, niewyraźnie mówię? No dobra,
a co jeśli sięgnę, żeby jej dotknąć, a ona się cofnie? Ee, to... Cóż, yy,
no. Na to nie mam nic.
Tłum mnie
przytłacza, kiedy idę wąskim przejściem między dwiema częściami lotniska;
wszędzie wokół okrzyki, ludzie nawołujący się tak głośno, że nawet moje
wytłumiające słuchawki nie dają sobie z tym rady. Temperatura skacze razem
z adrenaliną, włączają się odruchy i muszę włożyć wszystko, co mam, w to, żeby
nie przepchnąć się z powrotem w stronę otwartego, pustego terenu z pasami
startowymi, których obraz staje mi nagle w głowie, całkiem klarowny, i wypełnia
każdy ostatni zakamarek. A potem widzę ją.
Stoi trochę
na uboczu, trzymając głupią małą kartkę z moim wybranym imieniem, jakbym nie
wiedziała, jak wygląda, od dawien dawna. Pędzę ku niej jak strzała,
przepychając się między ludźmi. Nagle mam kompletnie gdzieś, kogo muszę zabić,
żeby się tam dostać. Co?? Och,
zamknij się, tak się tylko mówi.
Zauważa, że
do niej idę, i jej twarz rozświetla taki uśmiech, że serce obija mi się o
mostek, doznaje wstrząśnienia i przestaje bić na dobrą sekundę, kiedy
restartuje mu się system. Zwalniam, kiedy już wydostaję się spomiędzy ludzi, i
podchodzę do niej na trzęsących się nogach.
– Hej
– mówi głosem słodkim jak miód. I jakkolwiek bym nie chciała odpowiedzieć,
głos odmówił mi nagle posłuszeństwa i nie mogę pisnąć nawet słówka. Więc
po prostu zagarniam ją w ramiona, wdychając zapach jej perfum. Ze
zdumienia napinają jej się mięśnie, a ja wstrzymuję oddech. Ale potem
nieśmiało owija mi ręce wokół szyi i oddycham spokojniej, rozluźniając się
przy niej tak, jak ona przy mnie.
– O,
bogowie, nareszcie – mamroczę w jej szyję i czuję, jak ona
uśmiecha się w moją. Powstrzymuję się od powiedzenia słów, które pchają mi
się na usta. Nie, jeszcze nie teraz. Dotychczas mówiłyśmy je tylko
symbolicznie, może nawet jak najlepsze przyjaciółki. Nie byłyśmy pewne. Okej,
ona nie była pewna. Ja się powstrzymywałam. Nie pozwalałam sobie zatopić się
głębiej dopóki... cóż, do dzisiaj. I będę się powstrzymywać, aż przestanę
się bać. Więc jeszcze nie mogę nic powiedzieć.
Zamiast
tego odrywam się od niej, tylko trochę, tylko na tyle, by móc na nią spojrzeć,
prześledzić oczami linie jej policzków, brwi, oczu, warg... Ja pierdolę, jaka
ona jest śliczna. Unoszę dłonie ku jej twarzy. Szukając najmniejszego śladu
złości czy strachu w jej źrenicach, zbliżam się powoli i muskam wargami jej
usta. Są takie małe i miękkie, i mam tak ciasno w piersi, że
czuję się, jakby mnie ktoś dusił jedwabną poduszką. I podoba mi się to.
Odrywam się
od niej bez tchu. Wciąż nie poruszyła się ani o cal, tylko patrzy na mnie tymi
wielkimi, zielononiebieskimi sarnimi oczami i z lekko rozwartymi ustami.
– Tyle
czekałam, żeby to w końcu zrobić – szepczę prosto w nie. Niczego nie chcę tak
bardzo jak znowu zacząć ją całować, pokazać jej, jak bardzo za nią tęskniłam,
ale jej rozwarte powieki trzymają mnie w miejscu. – Przepraszam – mówię w
końcu. – Nie mogłam się powstrzymać.
– W
porządku – odpowiada tym swoim słodkim głosem, po czym sama przyciąga mnie za
szyję do pocałunku. A ja zapalczywie zapominam się w jej smaku. Bogowie,
wyobrażałam sobie ten moment tyle razy... a teraz to się dzieje. Całujemy się,
wbijając sobie nawzajem palce w szyję, pozwalając spleść się drżącym oddechom i
cichutkim jęknięciom. I zamknięta w jej ramionach z dala od wszystkich innych,
z jej ustami na moich... jestem bezpieczna.
Jesteśmy
cicho w drodze do jej domu. Rozmawiamy, oczywiście, ale w szepczących tonach i
na nic nieznaczące tematy, jakbyśmy obie bały się przerwać tej delikatnej nici,
którą zaczęłyśmy właśnie pleść między sobą. Którą wciąż pleciemy. Po raz pierwszy
w życiu nie mogę utrzymać rąk przy sobie. Pragnę jej dotykać. Rysuję kółka na
grzbiecie jej dłoni, kiedy przerzuca biegi, odgarniam jej włosy z twarzy, kiedy
wiatr zawiewa jej je na oczy, pozwalam głowie opaść lekko na jej ramię, kiedy
zatrzymujemy się na światłach. I z każdą chwilą wzrasta chęć, by jej to w końcu
powiedzieć, i z każdą chwilą spycham ją coraz dalej do tyłu. Jeszcze nie teraz.
Kiedy
docieramy na miejsce, wyciąga klucze, otwiera drzwi, wchodzi do środka bez
słowa. Stąpam jej prawie po piętach, kiedy wciąga mnie do środka za rękę. Nie
rzuca nikomu “cześć”, nie ogłasza mojego przybycia. Poza nami dom jest całkiem
pusty.
Wyraźnie
zauważa moją minę, bo przytakuje moim myślom z lekkim uśmiechem. – Moja rodzina
wciąż jest na obiedzie. Wątpię, żeby mieli wrócić w ciągu godziny albo około
tego.
–
Domyśliłam się – odpowiadam. – Kiedy nie naskoczył na mnie mały ciekawski
tłumek, jak tylko weszłyśmy.
– No. Nie
martw się, zabiorą się za ciebie jak tylko wrócą.
– Jestem
zdumiona, że nie przyjechali razem z tobą na lotnisko.
– Nie
zmieścilibyśmy się wszyscy w samochodzie – odpowiada ze śmiechem. – I nie
chciałam cię jeszcze bardziej stresować.
Skracam
dystans między nami w dwóch krokach i owijam ramiona wokół niej.
– Dziękuję, kochanie.
Ona tylko
uśmiecha się i trochę odsuwa. Nagle zimno mi w piersi. – Chodź,
pokażę ci mój pokój.
– Kochanie,
wiem jak wygląda twój pokój, wiesz?
Nie
odpowiada niczym poza cichym parsknięciem. Ale gdy tylko schodzimy po schodach
do piwnicy, aż powietrze ucieka mi z płuc.
– Diabli,
tu jest jeszcze zimniej niż w reszcie domu... – marudzę.
– No
wiesz, to nie równik – odpowiada żartobliwie. – Dobra, pójdę włączyć
grzejnik. – Ale nawet z elektrycznym ogrzewaniem ustawionym tak
mocno, jak tylko można, żeby nie krzyczało jak banshee, każdy głupi by się
domyślił, że trochę to zajmie przy ogromnym pomieszczeniu jak to, rozłożone pod
całym budynkiem.
Siadam na
brzegu łóżka z dłońmi wciśniętymi między uda. – To bez sensu
– marudzę. Jej westchnięcie potwierdza, że ona ma podobne odczucia, kiedy
przerzuca w szafie w poszukiwaniu czegoś ciepłego dla nas obu, ale podchodzę
do niej i kładę jej dłoń na ramieniu, obracając ją ku mnie. – Mam
pomysł – mówię z cicha, wskazując łóżko brodą. – Wleziemy pod kołdrę
i lada moment będzie cieplej. Tak robiłam, jak mieszkałam w tamtym zimnym,
zimnym mieszkaniu, o którym ci opowiadałam.
Uśmiecha
się, bo doskonale wie, co mi chodzi po głowie, ale nie oferuje żadnej
alternatywy i ostatecznie, rzuciwszy jeszcze ostatnie spojrzenie na szafę,
pozwala mi się zaciągnąć do łóżka. Zwijamy się blisko siebie i zarzucam na nas
koce, aż jesteśmy opatulone po same czubki głów. Jej śmiech daje mi palpitacji
serca. Tych dobrych palpitacji.
Próbuję
wymyślić jakiś temat do rozmowy, który nie będzie miał nic wspólnego ze mną,
ale widok jej twarzy tak blisko mojej sprawia, że tylko chcę ją jeszcze raz
pocałować. Więc to robię, mając cholerną nadzieję, że się znów nie zepnie –
albo i gorzej, nie odepchnie mnie od siebie; ale ona tylko przesuwa dłonią po
moich ramionach, gdy ja posypuję całusami jej wargi, policzki i podbródek.
– Rany,
jesteś taka piękna – szepczę gorącym oddechem w jej usta, wpijając się w nie
jak tylko zaczyna protestować tak, jak się spodziewałam. Każdy kolejny
pocałunek jest głębszy od ostatniego, gdy dopuszcza mnie do siebie bliżej, a ja
z głodem wartym wilka to wykorzystuję. Żądza i tęsknota wybuchają z początku jedynie
jako nieprzemożne ciepło o źródle gdzieś w podbrzuszu, po czym szerzy mi się aż
do rozszalałego serca. Tak bardzo jej pragnę, że mi się w głowie kręci… A to
tylko od paru pocałunków.
Dłonią już
sięgam w dół jej boku, kiedy w końcu znajduję w sobie wolę, by się lekko
odsunąć, choć oddech mam ciężki. Przyciskam czoło do jej; w myślach
rozbrzmiewają ostrzeżenia niczym syreny. Ponad wszystko nie chcę jej
skrzywdzić. I nie chcę, by miała jakiekolwiek wątpliwości. I chcę, by to było
doskonałe. Ona zasługuje na to, by to było doskonałe.
Moje
milczenie najwyraźniej daje jej coś do zrozumienia, bo patrzy mi prosto w oczy
i pyta: – Wszystko w porządku?
Przeklinam
w myślach. To moje pytanie. – Tak. Ty? – mamroczę w odpowiedzi. W moich uszach
brzmi to w najlepszym wypadku zimno i wyrachowanie.
A ona
jednak dalej się uśmiecha. – W porządku, kochanie. – Jej ramię owija mi się
wokół szyi, a ja oddycham z ulgą. – Co się dzieje?
Wydaję
jeszcze jedno westchnięcie zanim unoszę się na łokciu, zbierając siły, by się
wysłowić. Wzrok natychmiast opada mi znów do jej warg. – Chcę cię – mówię z
cicha.
– Jestem
tutaj – odpowiada podobnie, a drobny, uroczy uśmiech budzi się jej na ustach.
– Chcę tyle
z tobą zrobić… – dodaję, po części by uściślić moje ‘chcenie’, a po części
dlatego, że po prostu nic innego mi nie wpada do głowy; słowa wylatują mi z
gardła wraz z szybkim oddechem. – Ale to wszystko dzieje się tak szybko. Nie
chcę cię skrzywdzić. Ale wiem, że jeśli będę dalej drążyć, to po prostu
pójdziesz moim tropem i… Nie tak to ma być. Nie chcę, żebyś się tylko…
zgadzała. Chcę, żebyś tego chciała.
Przykłada
mi dłoń do policzka i szepcze: – Kochanie, chcę tego – zanim sięga do kolejnego
pocałunku, który pogłębia się i w namiętności, i dosłownie, podczas gdy jej
druga dłoń sunie mi po ciele i znajduje rąbek mojej koszulki, podciągając go
nieco, by się wsunąć pod spód. Jej dotyk na mej nagiej skórze posyła mi dreszcz
w dół kręgosłupa. Wtedy i ja pozwalam swym dłoniom błądzić i tak pozostajemy
przez dłuższą chwilę, wycałowując naszą niepewność aż zmienia się w pożądanie,
kiedy nasze palce uczą się nawzajem linii naszych ciał.
I kiedy ja
posyłam język na wskroś jej szyi, jej dłoń opada w dół tak jak i moja, ale moja
dociera tam szybciej; a gdy znajduję jej łechtaczkę i wyrywam cichy jęk z jej
ust, odsuwam się lekko, by z uśmiechem rzec: – Pierwsza.
Ona śmieje
się pod nosem, ale zaraz zaczynam kręcić palcami kółeczka i mogę się rozkoszować
słodkimi dźwiękami jak nagrodą za mój usłużny wysiłek. Czuję jej dłoń
zawieszoną na moim udzie, ściskającą lekko za każdym razem, gdy wysuwa biodra
ku mnie… a potem chwyta mój nadgarstek wciska mnie sobie głębiej w spodnie.
– Och –
pomrukuję z jeszcze szerszym uśmiechem, wyciągając stamtąd dłoń tylko po to, by
nawilżyć sobie palce zanim je wsuwam tam z powrotem. Wzrokiem nie opuszczam jej
oczu nawet na sekundę i widzę, jak wargi rozchylają jej się trochę szerzej na
sam widok. A potem powoli wsuwam oba palce w jej ciepłe wnętrze, a ona wzdycha
i jęczy, gdy przesuwam nimi po jej przedniej ścianie. Przyspieszam jak tylko
mogę w tej pozycji, z palcami wygiętymi niewygodnie, gdy eksplorują jej
wnętrze, ale gdy ona reaguje takim głosem, nie tylko zupełnie mi to nie
przeszkadza – i ja zaczynam z cicha pojękiwać. Drugą ręką nieudolnie zsuwam
trochę jej spodnie, żeby mieć choć trochę lepszy dostęp, by coraz szybciej
wbijać w nią palce. Jej biodra kołyszą się z moimi ruchami, a dłoń frunie mi do
szyi tak, jakby musiała się mnie trzymać, po czym przyciąga mnie do kolejnego
pocałunku. Jej jęki rozbijają mi się o wargi; sama myśl o tym, jak jej dobrze,
sprawia, że przyciskam się do niej, ustami schodząc jej na szyję. Jej jęki głośnieją.
Czuję, jak
mięśnie w nadgarstku zaczynają mi wysiadać, ale nawet gdyby mi to przyszło do
głowy, nie mogę się odsunąć z jej pięścią zaciśniętą na plecach mojej koszulki,
więc poddaję się i kontynuuję najlepiej, jak potrafię, dopóki nie stanie się
moja. Wciskam twarz w jej szyję, wciągając znów jej zapach, i gryzę ją lekko w
ramię, śledząc wargami jej napięte linie. Więżę jej nogę między moimi udami i
skupiam się na jej jękach, na cieple jej ciała przyciśniętego do mojego, na jej
wilgotnej głębi, i z każdą mijającą sekundą ta żądza, która się we mnie kotłuje,
grozi, że się przeleje.
– Rany, jak
ja cię kocham – nie mogę się powstrzymać, by szepnąć jej do ucha. Jej jedyną
odpowiedzią jest jeszcze głośniejszy i dłuższy jęk, kiedy wyrzuca biodra raz po
raz, a ja wciskam w nią palce najdalej jak mogę, podczas gdy ona przyciska się
do mnie tak mocno, że czuję, jak jej paznokcie wrzynają mi się w ciało nawet
przez ubrania. Cokolwiek mogłaby chcieć powiedzieć zostaje zniwelowane do niezrozumiałego
bełkotu, kiedy wciska twarz w me ramię, żeby nie krzyknąć; pocieram o jej
przednią ściankę jeszcze parę leniwych razy, kiedy powoli schodzi z niej
powietrze, aż w końcu mogę się odsunąć i zerknąć na jej piękną, rozanieloną
twarz. Jest tak śliczna, że coś unosi mi się w piersi na sam jej widok.
– No,
najwyższa pora, żebym tego w końcu dokonała – pomrukuję z uśmiechem.
– Czego? –
pyta ona, jeszcze lekko zamroczona.
– Dała
kobiecie orgazm. – Wsuwam sobie palce do ust, by oczyścić je z jej spełnienia.
Obserwuje mnie z błyskiem w oku i zębami na wardze, ale zanim mogę wymyślić, co
by tu jej jeszcze zrobić, przyciąga mnie do kolejnego pocałunku. Jej ślina
miesza się z jej smakiem w mych ustach, i samo to wystarczy, żebym i ja prawie doszła. A potem jej
dłonie są znów na mojej skórze, już podciągają mi koszulkę, i spędzamy następne
parę minut ściągając wszystko, co możemy, z siebie nawzajem.
– Czyżby ci było za
gorąco? – pytam figlarnie. – Może powinnam zrzucić z nas tę kołdrę?
– Ani mi się waż
– odpowiada, sięgając mych warg, a potem i szyi. – Teraz moja kolej.
– Słońce, nie mu…
– Ale zanim mogę dokończyć, zatyka mi usta kolejnym pocałunkiem i obracamy
się w łóżku tak, że teraz jest całym ciałem na mnie, przyciskając mnie do
pościeli. Jest tak blisko i tak… wszechobecnie, że brakuje mi zmysłów, ale w
ten dobry sposób; w głowie tak mi mętno, że nawet nie myślę o dalszych
protestach. Więc poddaję się uczuciom, jej dłoniom wędrującym po moim ciele z
bardzo konkretnym celem, aż w końcu jej palcom wypełniającym i otwierającym mi…
A potem wyrywa mi się westchnięcie, głowa opada mi na poduszki, i mogę jedynie
ścisnąć jej talię w odpowiedzi. Jej usta znów znajdują moje, jęki umykają przez
szczeliny między nimi, a ja tulę ją z miłością, kiedy odpłaca mi pięknym za
nadobne.
Nawet nie pamiętam
większości z tego, co dzieje się potem. Maltretuje mi a to łechtaczkę, a to
wnętrze, bez problemu doprowadzając mnie i moje przewrażliwione ciało do
szaleństwa, aż przesuwam się pod nią, by móc też jej dosięgnąć. Nie możemy się
od siebie oderwać, i tak przynosimy sobie przyjemność, w kółko, raz po raz.
Kiedy próbuje się obsunąć w dół mnie, ujmuję jej brodę i przyciągam ją z
powrotem do gorącego pocałunku. – Następnym razem – mówię tylko w ramach
wyjaśnienia i przesuwam dłoń niżej, by zacisnąć ją na jej gardle. Wydaje z
siebie zgłuszony jęk, a potem kolejny i kolejny, kiedy nieprzerwanie męczę jej
łechtaczkę. Jej palce przyspieszają, by dorównać rytmem moim, i przez dłuższy
czas tak pozostajemy: ja przyciągam ją za szyję, by całować jej miękkie,
śliczne usta, a ona wbija mi paznokcie w ramię, kiedy synchronicznie wciskamy w
siebie palce, wysuwając je jedynie po to, by przesunąć je nieco wyżej i
móc słuchać naszych wzajemnych jęków, podczas gdy nasze biodra ocierają się o
siebie. Mam zawroty głowy od tego wszystkiego, więc przymykam oczy i skupiam
się na tym, co mi daje, i od razu czuję więcej, a mój oddech przyspiesza i
wszystko, co mam, napina się i wytęża. Jej następny jęk odcina moja dłoń
zaciskająca się jej mocniej na szyi, podczas gdy jej paznokcie ryją mi na
skórze czerwone wstęgi w odpowiedzi, a zaraz potem dochodzę, a ona zaraz po
mnie; przesuwam rękę na jej kark i przyciskam czoło do jej, wręcz z
nieprzemożnym wysiłkiem powracając znów do rzeczywistości. A ona jest zaraz
obok, jej oddech wypełnia mi usta, gdy znów się całujemy, rozsmarowując się
nawzajem po naszych udach i taliach. Aż w końcu odsuwamy się od siebie i wyrywa
się z nas wspólny, cichy śmiech, gdy opadamy z powrotem na poduszki. Przekładam
się na bok, by móc patrzeć, jak jej pierś unosi się i opada. – I jak?
– Dobrze
– odpowiada z szerokim uśmiechem. Kołdra po tym wszystkim skończyła
zawinięta o nasze nogi, ale na pewno nie jest już nam zimno. – Bardzo
dobrze. Masz więcej takich pomysłów?
– Mnóstwo
– odpowiadam, kładąc jej dłoń na policzku i przesuwając kciukiem po jej
wardze. – Będę musiała przełożyć swój lot.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz